Jako dziewczynki wróżyłyśmy sobie z koleżankami, ile będziemy mieć dzieci. Nie pamiętam już, która to była dokładnie klasa, czwarta czy piąta, ani co to była za okazja, może andrzejki – co innego wbiło mi się bowiem w pamięć.
– Osiem? Osiem?! Kto to w ogóle wpisał? – oburzyłam się.
Przy okazji na wiele miesięcy stałam się obiektem kpin…
Zapomniałabym o tej obfitej przepowiedni, ale przy kolejnych wróżbach na temat dzieci zawsze pojawiała się ósemka. Wyciągałam karteczkę z cyfrą osiem, tyle pokazywałam palców albo taką wymieniałam cyfrę, gdy trzeba było podać losową liczbę, a nie wiedziało się, w jakim celu. Denerwowało mnie to, bo miałam wrażenie, że ktoś się ze mnie nabija. Dzieciaki, z którymi się bawiłam, los, a nawet moja własna podświadomość.
No bo skąd ośmioro dzieci? Kto normalny w dzisiejszych czasach myśli i planuje tak liczny przychówek? Byłam zła, nieważne, że to były tylko wróżby, żarty. Mnie nie było do śmiechu, nie podobało mi się, że ktoś lub coś ze mną igra, a ja wychodzę na płodną królicę.
Ukartowali to czy co?
Andrzejki w trakcie ostatniego roku studiów skończyły się tak samo, choć odmówiłam brania udziału we wróżeniu. Za to Antek, mój chłopak, z którym mieszkałam od jakiegoś czasu i w którym faktycznie widziałam ojca moich przyszłych dzieci, wylosował ósemkę we wróżbie tyczącej potomstwa…
Mało nie wpadłam w szał. Ukartowali to czy co?! Niemal czułam, jak para idzie mi z uszu. Jaja sobie ze mnie robili? Antek się śmiał, a ja się gotowałam.
– Nie chichotałbyś, gdyby od gówniarza cię ta ósemka prześladowała!
– Kotku, przecież to tylko zabawa. Nie zmuszałbym cię do porodu osiem razy. Najwyżej dwa, no, trzy maks.
– Sam sobie rodź trzy razy! – pokazałam mu język.
Nie myślałam o dzieciach. Chciałam skończyć moje bibliotekoznawstwo i zaszyć się w jakiejś cichej bibliotece, wypożyczać ludziom książki i sama je podczytywać. Trójka dzieci i spokojna lektura? Zapomnij, kobieto.
Gdy dojrzeliśmy do stabilizacji, wzięliśmy skromny ślub, a pieniądze, które wydalibyśmy na wielkie weselisko, zaczęliśmy inwestować w nasz dom. Antek, jako młody urzędnik, nie zarabiał wiele, ja, jako bibliotekarka, tym bardziej, ale teściowie mieli kawałek ziemi, który nam sprezentowali.
To na niej miał stanąć nasz domek, skromy, ale przytulny i tani w utrzymaniu… Zupełnie nie wiem, jakim cudem projekt ewoluował tak, że ostatecznie było w nim pięć sypialni, wielki salon z jadalnią i kuchnią, gabinet plus trzy łazienki.
– Antek? Dodaliście kolejną sypialnię? – przerażona patrzyłam na plany i na wznoszone mury, które znów były szersze niż ostatnio.
– Skoro mamy mieć ośmioro dzieci… – zażartował.
– Chcesz w ucho? – warknęłam.
– Nie. Ale pomyślałem, że jeszcze jeden gościnny się przyda. Jak zjadą na święta twoi rodzice, moi rodzice, jacyś znajomi… Przyda się. Zawsze możesz w nim zrobić bibliotekę. Przecież na te twoje książki powinniśmy wybudować oddzielny dom! Nie martw się, rodzice się dołożyli do tej ekstrarozbudowy.
Pokręciłam głową. Będzie tylko więcej sprzątania… Z drugiej strony, nie powiem, biblioteka mnie kusiła. Wstawię wygodny fotel, może kominek się zrobi, żeby było cieplutko i milusio. A dookoła książki… Cud, miód, marzenie.
Ziarno goryczy? Było. Choć dosyć szybko zaczęliśmy się starać o dziecko, by nie odkładać tego na wieczne nigdy, nie szło nam najlepiej. Nie przejmowaliśmy się, mówiliśmy, że w kolejnym miesiącu i cyklu, potem w następnym i następnym, aż musieliśmy spojrzeć prawdzie w oczy i zaczęła się wędrówka po lekarzach. Od gabinetu do gabinetu, od badania do badania. Leki, zabiegi, terapie, nic nie pomagało, nie dawało ani odpowiedzi, dlaczego nie możemy zajść w ciążę, ani oczekiwanego rezultatu.
Może rozważcie adopcję? – doradziła kuzynka Antka
Byłam już zmęczona. Zmęczona, rozczarowana, zniechęcona, rozżalona. Obwiniałam siebie, jego, wszystko. Nie wiedziałam, co zrobić, żeby w końcu się udało, miałam już dość tych starań, a jednocześnie nie chciałam rezygnować. Gdzie ta moja fantastyczna ósemka? – pytałam się w myślach gorzko. Całe życie broniłam się jak lew przed wizją takiej dużej gromadki, a teraz nie mogłam sobie sprawić nawet jednego bobaska. Mieliśmy wielki dom z ogrodem dla… dwojga.
Ironia losu. Owszem, często wpadali do nas znajomi i rodzina, rzadko bywaliśmy sami, ale nie o to chodziło.
– Może adoptujcie? – poradziła kuzynka Antka. – Moi znajomi tak zrobili. Trzy miesiące później coś się w nich odblokowało i zaszli w ciążę. Może też spróbujecie? Jeśli pomysł o adopcji was nie odstrasza…
Nie tyle nas odstraszał, co nie podobało nam się traktowanie adopcji jako środka na płodność. Był to jednak sposób na powiększenie rodziny. Skoro my chcieliśmy zostać rodzicami i nie mogliśmy, a gdzieś tam jakieś dziecko czekało na miłość i dom, czemu nie połączyć tych dwóch pragnień? Zróbmy to! Nawet nie musi być niemowlak. I może być parka od razu.
Rozpoczęliśmy procedurę i machina ruszyła. Kursy, testy, kolejne spotkania, naloty pań z ośrodka adopcyjnego, które wpadały o każdej porze dnia i nocy… Normalnie nikt tak nie magluje potencjalnych rodziców. Nikt się nie zastanawia, czy kobieta, która rodzi szóste dziecko, ma dla każdego oddzielny pokój, ogród do zabawy i czy jest psychicznie na to gotowa. My byliśmy i chcieliśmy dziecka, więc cierpliwie wszystko znosiliśmy.
W końcu upragniony telefon zadzwonił. A my wypiliśmy butelkę wina, nawet nie rozlewając go do kieliszków, tylko pijąc z gwinta. Dobrze, że panie z ośrodka nie widziały, jak świętujemy sukces!
– Pięcioro? – upewniała się moja mama przez telefon. – Ania, ja was popieram, to cudowne, że chcecie dać miłość i dom jakiemuś pokrzywdzonemu przez los dziecku, ale… piątka to sporo, nie wiesz, na co się porywasz. Ja miałam was trójkę i czasem ledwo dawałam radę. Rozumiem, że rodzeństwo, że nie wolno rozdzielać, ale… pięcioro?!
Taką dostaliśmy propozycję. Matka zrzekła się władzy rodzicielskiej, bo nie była w stanie zająć się sobą, a co dopiero dziećmi. Ojciec zmarł dwa lata temu. Dzieciaki zdrowe, choć wystraszone i mocno zestresowane, najstarsze miało dziesięć lat, najmłodsze dwa i pół. Nikt nie powiedziałby nam złego słowa, gdybyśmy odmówili. Szukaliby im innego domu, zapewne bardzo długo, bo kto weźmie piątkę dzieciaków? My zaś mieliśmy doskonałe warunki, duży dom, w którym mogliśmy je wszystkie rozmieścić. Starano się nie rozdzielać rodzeństw, ale jeśli za długo się to będzie wlokło, najmłodsze pewnie gdzieś trafią, a starsze zostaną w bidulu do pełnoletności. Nie chciałam sobie tego wyobrażać. Stracili tatę, mamę, potem mieliby stracić jeszcze siebie nawzajem…?
Alternatywą byliśmy my. Ale piątka? To naprawdę sporo. Zastanawialiśmy się, jak to wszystko pogodzić, zorganizować, jak pokochać, wychować, nie skrzywdzić… jak… jak…
– Weźmy je – Antek obudził mnie o świcie i zaczął wszystko tłumaczyć.
Po USG oboje dostaliśmy ataku śmiechu
Poczułam, że ma rację, damy radę, całą sobą wyrywałam się do tego, by dać tym dzieciom dom i opiekę. Nawet jeśli będzie ciężej, niż zakładaliśmy. Po kilku miesiącach zapoznawania się, dostosowywania domu i tak dalej, mogliśmy wziąć dzieciaki już na zawsze. Starsze początkowo były nieufne, ostrożne, za grzeczne, młode lepiły się do rąk jak landrynki leżące na słońcu.
Nie było łatwo. Były kłótnie, płacze, bunty, testowanie, ile zniesiemy, na ile pozwolimy. Były też śmiechy, zabawy, przytulanki, całuski, prośby o bajki i kołysanki. Wieczorem padałam na nos, a mimo to rano chciało mi się wstawać. Odpuściłam marzenie o własnym dziecku, bo z piątką miałam aż nadto roboty, choć myślałam, że będzie jeszcze więcej problemów. Śmialiśmy się z Antkiem, że oszukaliśmy los, że piątka to nie ósemka, ale też godny wynik. Żartowaliśmy, póki mniej więcej rok później nie zaczęłam mieć porannych mdłości. Test potwierdził podejrzenie. Ciąża.
Boże, szóste dziecko. Szóste! Miałam ochotę histerycznie się roześmiać, ale jako matka piątki dzieci po prostu usiadłam i zaczęłam liczyć, planować, układać. Przy takiej bandzie logistykę musiałam mieć w małym palcu.
W trakcie badania USG los pokazał nam, co myśli na temat oszukiwania.
– Bliźniaki – oznajmiła pani doktor.
– Zaraz, zaraz…
Pochyliła się nad ekranem, a mnie zakłuło serce. Bałam się, że coś z dziećmi może być nie tak.
– Tu jest jeszcze jedno serce.
– Jak to jeszcze jedno serce? – przeraził się Antek. – Jedno ma dwa serca?!
– Nie. To trojaczki…
Spojrzeliśmy na siebie i nie wytrzymaliśmy. Zaczęliśmy się śmiać i płakać. Nie mogliśmy przestać, a lekarka patrzyła na nas jak na wariatów. A to była nasza reakcja na spełnienie się wróżby. Ósemka. Nie było od niej odwrotu, skoro prześladowała mnie od dzieciństwa. Więc niech będzie ósemka, pomyślałam, głaszcząc się po brzuchu.
Czytaj także:
„Jestem odmieńcem. Jako jedyna kobieta na świecie naprawdę nie chcę mieć dzieci. A mój ukochany marzy o trójce...”
„Adoptowaliśmy dziecko z trudnej rodziny, by otoczyć je miłością. Choć przeżywamy piekło, nigdy nie żałowałam tej decyzji”
„Marzyłam o dzieciach, domu i budzeniu się obok męża, ale jemu wystarczało widywanie mnie raz na parę miesięcy”