Wydaje mi się, że nigdy nie chciałam mieć dzieci. Nawet jako mała dziewczynka nie lubiłam bawić się w dom. Kiedy moje koleżanki czule tuliły lalki i układały je do snu, ja swoim robiłam operacje, a potem wyrzucałam na śmietnik. Przerażona babcia radziła ponoć mamie, żeby zaprowadziła mnie do psychologa, ale ta jej nie posłuchała. Myślała, że jak trochę podrosnę, to zacznę zachowywać się jak inne dziewczynki. A w przyszłości zostanę przykładną żoną no i oczywiście matką. Pomyliła się.
Im byłam starsza, tym moja niechęć do macierzyństwa rosła
Ostatecznie swoje priorytety ustaliłam w ostatniej klasie liceum. Studia? Tak! Fajna praca? Tak. Mężczyzna do kochania? Tak. Potomstwo? Zdecydowanie nie! Nikomu się jednak nie przyznawałam do swojej niechęci do macierzyństwa. W naszym społeczeństwie ciągle panuje przekonanie, że dzieci są największym szczęściem i celem życia każdej kobiety. Te, które uważają inaczej, często narażone są na potępienie i krytykę. A ja nie miałam ochoty wysłuchiwać, że jestem pozbawioną wszelkich uczuć egoistką.
Moje życie układało się tak, jak to sobie zaplanowałam. Skończyłam studia, znalazłam dobrą pracę. Byłam ambitna i zdolna, więc szybko awansowałam. Jeszcze przed trzydziestką zostałam szefową dużego działu. Do szczęścia brakowało mi tylko jednego: mężczyzny do kochania. Oczywiście od czasów studenckich spotykałam się z kilkoma facetami, ale dość szybko kończyłam znajomości. Jakoś nie mogłam trafić na swojego księcia z bajki. I kiedy wydawało się, że jestem skazana na samotność, na mojej drodze pojawił się Artur. Poznałam go na przyjęciu u znajomych. Byliśmy jedynymi singlami, więc automatycznie zostaliśmy sobie „przypisani”. Posadzono mnie obok niego i wcale tego nie żałowałam.
Artur okazał się czarującym rozmówcą. Natychmiast wyczułam w nim bratnią duszę. Po przyjęciu odprowadził mnie do domu i zaproponował randkę. Po niej były kolejne. Im lepiej go poznawałam, tym byłam w nim coraz bardziej zakochana. Zawsze marzyłam o opiekuńczym, odpowiedzialnym mężczyźnie, poważnie patrzącym na życie. A Artur taki jest!
Kiedy po roku znajomości zaproponował, żebyśmy razem zamieszkali, zgodziłam się bez wahania. Czułam, że będziemy szczęśliwi. I nie zawiodłam się. Ostatnio doszły do mnie plotki, że mój ukochany zamierza poprosić mnie o rękę. Pomyślałam, że natychmiast odpowiem: tak. Ale zaraz potem pojawiły się wątpliwości. Powód? Prosty. Artur w przeciwieństwie do mnie bardzo chce mieć dzieci. Nie wyobraża sobie bez nich życia.
O tym, że mój ukochany marzy o dużej rodzinie, dowiedziałam się w trakcie niedzielnego obiadu u jego mamy. Wcześniej nigdy o tym nie mówiliśmy. Opowiadaliśmy sobie o ulubionych potrawach, jakiej muzyki lubimy słuchać, jakie filmy oglądać, książki czytać. Ale o dzieciach ani słowa. Powoli zaczynałam więc nabierać przekonania, że Artur ma taki stosunek do ojcostwa jak ja do macierzyństwa. Tylko boi mi się to wyznać przekonany, że jak wszystkie kobiety marzę o gromadce słodkich maluszków. Pomyślałam nawet, że idealnie się dobraliśmy. Pod każdym względem.
Ale kilka tygodni temu poszliśmy na ten niedzielny obiad do jego mamy. I złudzenia znikły.
Ja naprawdę chcę z nim spędzić resztę życia…
Na początku było bardzo sympatycznie. Jedliśmy i gadaliśmy, jak to przy stole, o wszystkim i o niczym, potem jednak rozmowa jakoś tak zeszła na tematy rodzinne.
– Synku, kiedy ty się wreszcie ożenisz, dasz mi wnuki? Bo nie mogę się już doczekać – westchnęła mama Artka.
– Doczekasz, się doczekasz. Będzie i żona, i dwójka albo nawet trójka maluchów. Jeszcze zatęsknisz za czasami, kiedy nie było ich na świecie – uśmiechnął się.
– Naprawdę chcesz mieć troje dzieci? – jęknęłam zaskoczona.
– Oczywiście! To moje największe marzenie. A twoje nie? Zaczął mi się przyglądać z uwagą.
– Ja? – zmieszałam się. – Ja jeszcze się nad tym nie zastanawiałam. A zresztą z kim mam mieć te dzieci? Przecież nie mam nawet męża. Jak już się trafi odpowiedni kandydat, to pomyślę – roześmiałam się.
Skłamałam w żywe oczy, ale zrobiłam to w dobrej wierze. Raz, że nie chciałam psuć Arturowi i jego mamie dobrego nastroju, dwa, uważałam, że o takich rzeczach powinniśmy pogadać tylko we dwoje. Potem kilka razy zbierałam się, by powiedzieć mu prawdę, ale w ostatniej chwili rezygnowałam. Bałam się, że po takim wyznaniu nasz związek się rozpadnie. W końcu postanowiłam więc nie wracać do tematu i cieszyć się z tego, że jesteśmy razem. I cieszyłam się.
Aż dowiedziałam się, że Artur zamierza mi się oświadczyć… Od tamtego dnia nie przespałam spokojnie ani jednej nocy. Zastanawiam się, co zrobić. Z jednej strony czuję, że teraz już na pewno powinnam mu wyznać, że nigdy nie chciałam i nie chcę być matką, ale z drugiej ciągle mam ochotę milczeć. Marzę o tym, by wyjść za Artura, chcę z nim spędzić resztę życia. Ale tylko z nim. Nie zamierzam się poświęcić i urodzić mu nawet jednego dziecka. Wiem, że to nie wyszłoby na zdrowie ani mnie, ani temu maleństwu. Tylko czy Artur to zrozumie i pogodzi się, że będziemy tylko we dwoje? Obawiam się, że nie.
Przyjaciółka radzi mi, żebym do niczego się nie przyznawała
Przyjęła oświadczyny, wyszła za mąż i po cichu łykała tabletki antykoncepcyjne żeby nie zajść w ciążę. A mężowi wmawiała, że po prostu starania o dzieci nam nie wychodzą. Łatwo powiedzieć… Nie chcę unieszczęśliwiać ukochanego, budować naszego małżeństwa na kłamstwie. Nie wiem, czy w ogóle zdołałam kłamać… Mam wrażenie, że nie ma dobrego wyjścia z tej sytuacji.
Czytaj więcej prawdziwych historii:
Mama wymyśliła, że chcę ją oddać do hospicjum, a jej mieszkanie przerobić na burdel
Przez teściową nie mogłam cieszyć się ciążą. Nic jej nie pasowało...
Byliśmy zawsze zgraną rodziną. Potem pokłóciliśmy się o podział majątku