„Nigdy nie kochałem żony, ale potrzebowałem jej kasy. Moja kochanka wymyśliła, jak się jej pozbyć i zachować majątek”

Mężczyzna nie chciał się przyznać, że ma kochankę fot. Adobe Stock, baranq
„– No, to nareszcie jesteśmy wolni! – Gosia zarzuciła mi ręce na szyję. – Nie tak prędko! – odpowiedziałem pocałunkiem. – Jeśli nasz plan ma się udać, teraz musimy być bardzo ostrożni. Przecież zacznie się śledztwo. Nie chciałbym stać się podejrzanym. Przez pewien czas muszę być zrozpaczonym mężczyzną, któremu zaginęła żona”.
/ 01.08.2023 20:45
Mężczyzna nie chciał się przyznać, że ma kochankę fot. Adobe Stock, baranq

– W czym mogę pomóc? – zapytał grzecznie.

– Chciałbym zgłosić zaginięcie żony – powiedziałem niepewnie. – Nie wróciła do domu na noc!

– Od kiedy nie ma małżonki?

– Dokładnie nie wiem – policjant spojrzał na mnie uważnie. – Nie było mnie kilka dni w domu – tłumaczyłem. – Wyjechałem w delegację, wróciłem wczoraj po trzech dniach i żony nie było.

Nie wyglądał, jakby się przejął

– Sprawdzał pan, czy nie ma żony u znajomych albo u rodziny?

– Obdzwoniłem wszystkich, sprawdziłem szpitale, przepadła jak kamień w wodę, dlatego do was przyszedłem.

Osobiście radziłbym jeszcze poczekać – mówił powoli dyżurny. – Często się zdarza, że najbliżsi wracają nawet po miesiącu! Różnie bywa…

– Proszę pana, jesteśmy małżeństwem od ponad dwudziestu lat – podniosłem głos, bo wkurzyło mnie durne gadanie funkcjonariusza – nigdy nic podobnego się nie zdarzyło. Pan mi zadaje idiotyczne pytania, a być może mojej żonie grozi jakieś niebezpieczeństwo, może potrzebuje pomocy? Nie mogę siedzieć z założonymi rękami – mój podniesiony głos zwrócił uwagę przechodzącego obok mężczyzny.

– O co chodzi? – spytał dyżurnego.

Ten obywatel twierdzi, że zaginęła mu żona – odpowiedział dyżurny – a kobiety nie ma raptem cztery dni…

– Zajmę się tą sprawą – powiedział mężczyzna do dyżurnego. – Proszę za mną – gestem wskazał, dokąd mam iść. – Nazywam się Maciej, jestem komisarzem – przedstawił się, gdy już usiedliśmy w pokoju. – Proszę opowiedzieć mi wszystko od początku. Dokładnie, nawet ze szczegółami. Wszystko jest istotne.

– Michał, jestem inżynierem budowlanym – przedstawiłem się i zacząłem opowiadać. – Często wyjeżdżam w teren, bo nadzoruję kilka budów prowadzonych przez naszą firmę. W poniedziałek rano Dorota, moja żona, zrobiła śniadanie, zjedliśmy je razem. Chwilę później wyjechałem w okolice Lublina, tam mamy trzy budowy.

– Przed wyjazdem nic złego się nie wydarzyło, żona dobrze się czuła?

– Tak, znakomicie – odpowiedziałem. – Między nami nie było żadnych konfliktów.

– Macie państwo dzieci? – zapytał nagle komisarz.

– Niestety nie, to było nasze największe nieszczęście, nie mogliśmy zostać rodzicami. Dorota bardzo nad tym ubolewała, ale nie chciała się zgodzić na adopcję, tłumaczyła, że bałaby się pokochać cudze dziecko.

– Czy pańska żona miała jakieś problemy ze zdrowiem? Z samopoczuciem?

– Owszem, kiedyś, dawno temu była na terapii, ale doszła do siebie i wszystko było w jak najlepszym porządku.

Ma pan zdjęcie żony? – pytał dalej.

– Takie na papierze to mam bardzo stare – odpowiedziałem. – Noszę je ze sobą w portfelu. Teraz Dorota trochę inaczej wygląda, mogę przesłać mailem jakąś współczesną fotkę.

– Poproszę, to konieczne, żebyśmy wiedzieli, kogo mamy szukać – komisarz zapisał nasz adres. – Czy wie pan jak, żona mogła być ubrana? – dopytywał policjant.

– Szczerze mówiąc – zastanawiałem się przez moment – nie bardzo. Zauważyłem, że na wieszaku nie ma jej ulubionej ciemnozielonej kurtki, to tak zwana parka.

To na razie wystarczy – komisarz zapisał, co powiedziałem, i zakończył rozmowę: – Gdyby pan sobie coś przypomniał lub zauważył, że na przykład w domu czegoś brakuje, oto moja wizytówka, proszę dzwonić. I czekam na fotkę.

– Jak tylko dotrę do domu, wyślę – obiecałem i opuściłem komisariat.

– Co tak długo? – przywitała mnie wymówką Gosia, u której pomieszkiwałem od kilku dni. – Załatwiłeś wszystko, przyjęli zgłoszenie? – zasypała mnie pytaniami.

– Zgłoszenie przyjęte – odpowiedziałem z uśmiechem – choć nie było łatwo. Dyżurny policjant chciał mnie spuścić na drzewo. Na szczęście trafił się jakiś oficer, który mnie wysłuchał.

– No, to nareszcie jesteśmy wolni! – Gosia zarzuciła mi z radości ręce na szyję i mocno ucałowała.

– Nie tak prędko, nie tak prędko! – odpowiedziałem pocałunkiem. – Jeśli nasz plan ma się udać, teraz musimy być bardzo ostrożni. Przecież zacznie się śledztwo. Policja, być może w całym kraju, będzie szukać Doroty. Nie chciałbym stać się podejrzanym. Przez pewien czas muszę być zrozpaczonym mężczyzną, któremu zaginęła żona. Wracam do siebie. Będę sam mieszkał i bardzo rozpaczał. Jestem pewien, że policja będzie rozpytywała sąsiadów o moje życie z Dorotą.

– Jak długo to potrwa? – spytała Gosia.

– Co najmniej trzy miesiące, jak sadzę… Musimy być cierpliwi.

Gosia od roku była moją kochanką

Nie afiszowaliśmy się z naszą znajomością. Od pewnego czasu naciskała, żebym się rozwiódł. Była młodsza ode mnie o dwanaście lat i bardzo chciała mieć dzieci.

– Dla mnie to już ostatni dzwonek – mówiła. – Ty też chcesz być ojcem. Rozwiedź się i będziemy rodziną, urodzę ci ślicznego chłopczyka – mówiła.

Chciałem tego, ale większość majątku należała do Doroty. Jej rodzice, licząc na gromadę wnuków, kupili nam duży dom, wyposażyli w meble i samochody. Byli bardzo rozczarowani, że wnuków nie będzie. Zrobili u notariusza jakieś zastrzeżenia majątkowe. Wynikało z nich, że gdyby doszło do rozwodu i podziału majątku, wszystko bym stracił, a tego nie chciałem. Przyzwyczaiłem się do życia w luksusie. Chciałem się pozbyć żony. Nie powiedziałem całej prawdy komisarzowi. Moja żona cierpiała na bezsenność i brała często silne leki. Była wtedy senna i błąkała się po domu bez celu, patrząc na wszystko nieprzytomnym wzrokiem. W takich chwilach mogłem jej podać jeszcze więcej leków. Nie zorientowałaby się. To Gosia wpadła na pomysł, żeby to zrobić. Otumaniona traciła pamięć, nie wiedziała, gdzie się znajduje.

– Ona nam tylko przeszkadza – powiedziała Gosia któregoś dnia – wystarczy, że wyjdzie z domu, zabłądzi i może nawet nie wróci... A wtedy ty będziesz wolny… – rozmarzyła się moja dziewczyna. – Musimy się jej pozbyć! – dodała już ostrzej. – Dopiero bez niej możemy być szczęśliwi. Szkoda czasu.

Początkowo nie brałem pod uwagę takiego rozwiązania, ale z czasem było mi tak dobrze w ramionach Gosi, że zmieniłem zdanie. Nie miałem szczegółowo przygotowanego planu.

Nie wiedziałem, co zrobić

Chciałem się pozbyć żony, ale przecież nie chciałem, żeby Dorota umarła. Przed wyjazdem do Lublina zadbałem, by wzięła swoje leki. Zasnęła jak kamień na następne dwie godziny. W nocy z niedzieli na poniedziałek wywiozłem ją nieprzytomną pod Wyszogród, około siedemdziesięciu kilometrów od domu i zostawiłem na leśnym parkingu.

Dziś wiem, że to było głupie. Naiwnie myślałem, że otumaniona lekami Dorota zabłądzi, zagubi się w lesie, rozchoruje się i nawet, gdy ją ktoś znajdzie, nie będzie wiedziała, kim jest i w końcu zniknie z mojego życia, a ja bez przeszkód będę dysponował majątkiem. Było jeszcze ciemno, gdy wróciłem do domu. Rano wyjechałem w delegację. A kiedy wróciłem, zgłosiłem zaginięcie żony. Minęły trzy miesiące. Doroty nie znaleziono. Wciąż zachowywałem się jak zrozpaczony mąż. Z Gosią spotykaliśmy się rzadko. Dbałem, by nikt ze znajomych nas nie widział. Któregoś dnia komisarz poinformował mnie, że już nie będzie zajmował się zaginięciem mojej żony.

– Pańska żona została wpisana na listę osób zaginionych – zapewniał. – Jestem przekonany, że prędzej czy później ją znajdziemy. Wierzę, że żyje, bo przecież nie znaleźliśmy ciała.

– A ja mam czekać – to było stwierdzenie, a nie pytanie. – I nie mogę nic zrobić.

– Radziłbym czekać – powiedział komisarz. – Żeby sąd uznał żonę za zmarłą, musi minąć dziesięć lat.

Minęło kilka miesięcy od mojego zgłoszenia, kiedy ponownie zadzwonił komisarz.

– Mamy pańską żonę, jest w szpitalu w Płocku. Znaleziono ją w okolicy. Chodziła po domach i szukała jedzenia. Musi pan przyjechać, by potwierdzić jej tożsamość. Proszę zabrać grzebień żony lub szczotkę do włosów, potrzebny jest materiał porównawczy do badania DNA.

– Kiedy ja nic takiego nie mam – zmartwiłem się. – Myślałem, że już nigdy jej nie zobaczę, w rozpaczy wyrzuciłem wszystko, co do niej należało – skłamałem i zaraz zorientowałem się, że kochający, stęskniony mąż postąpiłby zupełnie odwrotnie.

Było już jednak za późno

– Byłem tak załamany, że nie chciałem, by cokolwiek mi o niej przypominało… – zaryzykowałem.

Policjant nic nie odpowiedział. W szpitalu w Płocku pokazano mi kompletnie siwą, przeraźliwie wychudzoną kobietę o twarzy trupa. Nie reagowała na otoczenie. Patrzyła przed siebie i milczała. Nie było z nią żadnego kontaktu. To była Dorota, miałem całkowitą pewność, ale udawałem, że to nie ona.

– Przecież to nie jest moja żona! – stwierdziłem oburzonym tonem. – Mieliście jej zdjęcia, ta pani jest niepodobna do Doroty. Wezwaliście mnie, żeby żarty sobie robić, stare rany rozdrapywać? – rozpaczałem.

– To są rzeczy tej kobiety – komisarz pokazał mi pudło z ubraniem. – Pasują do pańskiego opisu garderoby żony.

– Owszem, są podobne, ale to na pewno nie jest moja żona! – stwierdziłem stanowczo.

– W takim razie ta pani trafi do opieki społecznej – stwierdził lekarz. – Nie wiem, czy kiedykolwiek dowiemy się, kim jest.

Mniej więcej pół roku później, gdy już mieszkałem razem z Gosią, ktoś zadzwonił do drzwi.

Kto to może być o tej porze? – spytała zdziwiona Gosia.

– Nie mam pojęcia, ale sprawdzę – wstałem z kanapy.

Otworzyłem drzwi i zaniemówiłem. Patrzyłem na kobietę stojącą przede mną. Nie mogłem wydobyć słowa.

– Witaj, Michałku, jak to miło, że jesteś…

– Dorota?! – wykrztusiłem z trudem. – Przecież ty… To niemożliwe, ciebie nie ma, zaginęłaś…

– Mylisz się, kochanie! Jestem, żyję i bardzo dobrze wszystko pamiętam.

– Obawiam się, panie Michale, że będzie pan musiał pojechać ze mną na posterunek i tam sobie porozmawiamy – zza pleców mojej żony wychylił się komisarz. – Proszę wyciągnąć obie ręce przed siebie – dodał i zatrzasnął mi kajdanki na przegubach.

Panią także zapraszam – powiedział do Gosi, która wyszła z salonu, słysząc odgłosy rozmowy. – Zapewne jesteście państwo zdziwieni. Otóż odnaleźliśmy pańską żonę, a właściwie sama się odnalazła… Ale po kolei – komisarz był w bardzo dobrym humorze. – Cóż, nawet najbardziej skrupulatny plan czasami bierze w łeb. Początkowo nawet uwierzyłem w pańską rozpacz – policjant popatrzył na mnie uważnie. – Gdy wtedy w Płocku nie rozpoznał pan żony, byłem przekonany, że pan kłamie, ale nie miałem żadnych dowodów. Pozostało mi tylko czekać i dyskretnie pana obserwować. Szybko się zorientowałem, że ma pan kochankę i domyśliłem się, co jest grane. Kilka dni po pańskim wyjeździe pani Dorota zaczęła mówić.

Policjanta zawiadomił lekarz

– Okazało się, że była w znacznie lepszym stanie, niż na to wyglądało. Powoli odzyskiwała pamięć. Odpowiednia terapia pozwoliła pani Dorocie wyjść z dołka i gdy się dobrze poczuła, spotkaliśmy się i długo rozmawialiśmy. To wspaniała, piękna i mądra kobieta. Przyznam się, że wspólnie postanowiliśmy zrobić panu niespodziankę.

– I co teraz będzie? – spytałem. – Ze mną i moją… Gosią?

– Państwem zajmie się prokurator – odpowiedział z uśmiechem. – A my z Dorotą, to jest… chciałem powiedzieć z panią Dorotą, na pewno sobie poradzimy z tą traumą. Oczywiście dopiero po waszym rozwodzie… – zaśmiał się wrednie komisarz. 

Czytaj także:
„Rozwiodłem się po 8 miesiącach małżeństwa. Teraz ta zołza chce 50 tysięcy złotych za wesele, którego nie chciałem”
„Rozwiodłam się z mężem, by szukać przygód i szybko tego pożałowałam. Znalazł sobie młodą lafiryndę, a mnie zakłuła zazdrość”
„Zaledwie pół roku po swoim ślubie, mój brat wdał się w romans z moją przyjaciółką. Szybko uznał, że nie kocha żony”

Redakcja poleca

REKLAMA