Był jakiś kwadrans po siedemnastej, ponure wczesnowiosenne popołudnie, w dodatku poniedziałek. Z pracy wyszłam wyjątkowo zmęczona i pieszo ruszyłam w stronę centrum. „Spacer dobrze mi zrobi, może ból głowy nieco odpuści” – mówiłam sobie. Po drodze gapiłam się na wystawy sklepów. Kiedy mijałam „Bajkę” – olbrzymi dom towarowy z zabawkami – przypomniałam sobie o urodzinach siostrzenicy. „Muszę kupić jej prezent” – pomyślałam.
Weszłam do środka i bezradnie rozejrzałam się po najbliższych regałach, nie bardzo wiedząc od czego zacząć poszukiwania podarunku dla mocno rozkapryszonej pięciolatki. Moja siostra i jej mąż byli wziętymi prawnikami – nie mieli zbyt wiele czasu dla dziecka – chowała je niania, za to rodzice wynagradzali dziewczynce swoją nieobecność tonami prezentów.
„Cóż, znowu wyjdę na biedną ciocię targającą pod pachą taniego miśka” – westchnęłam. No ale, nie mogło być inaczej, skoro zarabiałam jedną dziesiątą tego, co moja starsza siostra, a jako samotna kobieta musiałam się jeszcze utrzymać.
Podszedł do mnie młody, uśmiechnięty sprzedawca. Zapytałam o coś dla pięciolatki i dziesięć minut później wyszłam stamtąd z prezentem. Szczęśliwa i zadowolona z siebie, z uczuciem dobrze spełnionej misji wstąpiłam jeszcze po drodze na szybką kawę, a przechodząc przez handlowy pasaż, zauważyłam, że kumulacja w lotto przekroczyła dwadzieścia milionów.
„A co mi tam?” – pomyślałam i weszłam do kiosku. „Może akurat los się do mnie uśmiechnie?” Szybko skreśliłam cztery zupełnie przypadkowe kombinacje sześciu cyfr i ustawiłam się w kolejce.
– Tylko lotto? – zapytała ekspedientka, kiedy podałam jej kupon.
Potwierdziłam, wyjmując z torebki portmonetkę.
– Dwanaście złotych – mruknęła dziewczyna.
Otworzyłam portfel i… Matko jedyna, jaki wstyd! Tu nie można było płacić kartą, a ja nie miałam gotówki. Półtorej stówy wydałam przecież na prezent dla małej. Do tego prawie dycha za kawę i byłam bez grosza.
Po prostu za mnie zapłacił
Z kieszonki na drobne udało mi się wyłuskać jakieś dwa złote z groszami i w zasadzie to było tyle, ile przy sobie miałam. Dziewczyna zza kontuaru szybko zaczęła się niecierpliwić.
– Może się pani pospieszyć? Jest kolejka – syknęła, mierząc mnie pełnym wyższości wzrokiem.
– Przepraszam… Zapomniałam, że wydałam wszystkie pieniądze – powiedziałam, kuląc się ze wstydu. – Zaraz skoczę do bankomatu i…
– Proszę pani, już wydrukowałam kupon! Kto za niego zapłaci, jeśli tu pani nie wróci?! – warknęła dziewczyna, zupełnie tracąc cierpliwość.
Zaczęłam nerwowo przeczesywać torebkę, czując na sobie palące spojrzenia stojących za mną w kolejce klientów. A jak na złość kolejka była naprawdę długa. Na dnie torby znalazłam złotówkę i jakieś miedziaki, wciąż jednak nie rozwiązywało to mojego problemu. W handlowym pasażu było strasznie gorąco, dodatkowo płonęłam ze wstydu.
– Ile wyszło za to lotto? Dwanaście złotych, tak? – nagle usłyszałam głos stojącego za mną faceta, który wyjął swój portfel i zapłacił za mnie.
– Nie wiem, jak panu dziękować – szepnęłam, chowając wykupiony przez nieznajomego kupon. – Tutaj zaraz, piętro wyżej jest mój bankomat. Jeśli poczeka pan chwilę…
– Przepraszam, zaraz mam pociąg – przerwał mi i pakując do podróżnej torby gazetę, którą kupił, usiłował wyminąć mnie w ciasnym przejściu.
– To jak panu oddam te pieniądze? – zdziwiłam się, usiłując znaleźć w torebce moją wizytówkę, która akurat gdzieś przepadła.
Powiedział, że to drobiazg. Zmierzyłam go zdziwionym spojrzeniem, zastanawiając się, co jest grane. Wyglądał świetnie – wełniany płaszcz, skórzane buty, elegancka torba. Ale dlaczego miałby podarować mi dwanaście złotych. Dwa złote jeszcze bym przyjęła, ale dwanaście?
– Umówmy się na jutro, dobrze? – powiedziałam – Będę tutaj na pana czekała o tej samej porze. Siedemnasta pięćdziesiąt, pasuje panu? – zapytałam, prawie biegnąc, żeby za nim nadążyć.
Widać było, że naprawdę się spieszył – ruszył szybkim krokiem w stronę zejścia na perony i prawie nie zwracał na mnie uwagi.
– Czy pan mnie słyszy?! – wkurzyłam się, bo doprawdy zachowywał się dziwnie. Z jednej strony rycersko ratuje mnie z obsesji, z drugiej burczy coś pod nosem! Przystanął, w końcu zaszczycając mnie odrobiną uwagi.
– Skoro pani nalega, możemy się umówić na jutro. Siedemnasta pięćdziesiąt przy kiosku. Przepraszam, naprawdę muszę już lecieć – dodał.
„No i super” – pomyślałam.
Wieczór zleciał mi na czytaniu najnowszego kryminału kupionego samej sobie w urodzinowym prezencie, szło mi jednak dość mozolnie, bo nie mogłam przestać myśleć o facecie z kiosku. Pewnie dlatego, że był całkiem przystojny – trochę typ prawnika albo biznesmena – idealnie odprasowana koszula, elegancki krawat, skórzane buty. No i te piękne, ciemne oczy…
Zagroziła mi utratą pracy
Następnego dnia ubrałam się wyjątkowo starannie – czerwona wełniana sukienka, czarne rajstopy i botki na wysokim obcasie. Rozpuściłam i ułożyłam włosy. Położyłam sobie nawet pełny makijaż, włącznie z czarnymi kreskami na powiekach, chociaż zazwyczaj rano nie mam czasu na takie rzeczy.
Szefowa zadzwoniła do mnie tuż po ósmej i przepraszając za nagłą zmianę planów, oznajmiła mi, że razem z jej asystentem Grzegorzem jadę w delegację do Katowic.
– Co?! Ale ja mam na dzisiejsze popołudnie własne plany! – oburzyłam się w pierwszym odruchu.
– Nie rozśmieszaj mnie, dziewczyno! – parsknęła.
Potem dodała coś jeszcze o tym, że chętni na moje stanowisko wciskają jej swoje życiorysy na każdym kroku, a kandydaci walą drzwiami i oknami, po czym się rozłączyła.
– Jasne, za taką marną kasę wszyscy z pewnością się tutaj cisną! – warknęłam pod nosem, odkładając słuchawkę.
Wiedziałam jednak, że nie mam wyjścia. Nie mogłam stracić pracy...
Z Katowic wróciliśmy dopiero przed dziewiętnastą. Po drodze z firmy wstąpiłam do handlowego pasażu, chociaż wiedziałam, że faceta od dwunastu złotych już tam pewnie nie będzie. Trudno, żeby czekał na mnie…
Oczywiście miałam rację – ani w kafejce naprzeciwko, ani w samym kiosku go nie było. Rozejrzałam się po całym piętrze, zbiegłam nawet na dół, na perony, jednak nigdzie nie zauważyłam bruneta, który wyłożył za mnie kasę. „Szlag by to!” – wściekałam się w duchu. „Że też nie wzięłam jego numeru!” – wyrzucałam sobie.
Komuś może się wydawać, że zbytnio dramatyzuję, jednak mnie ta sytuacja długo nie dawała spokoju – wyszłam przecież na cwaniarę, która nie oddała tego, co pożyczyła. Zawsze byłam uczciwą osobą, więc jeszcze długo piekły mnie uszy na wspomnienie tamtego spotkania. W końcu jednak dałam sobie spokój z zadręczaniem się, przestałam też co dwa dni zaglądać do tamtego kiosku, wypatrując mojego wybawcy. Przepadł, jak kamień w wodę.
Życie toczyło się dalej – wrzuciłam te nieszczęsne dwanaście złotych do skarbonki i powiedziałam sobie, że trudno, tak wyszło. Zresztą skąd mogłam wiedzieć, kim był ten facet? „Może kiedyś kogoś okradł? Może dorobił się nieuczciwie i chcąc zagłuszyć wyrzuty sumienia, od czasu do czasu robi dobre uczynki?” – pocieszałam się.
Nadszedł maj, a wraz nim moja nowa miłość. To była nasza czwarta randka. Weszliśmy do małej, gruzińskiej restauracji i zajęliśmy stolik przy oknie, kiedy zauważyłam siedzącego w drugiej części lokalu gościa z kiosku. Tego od dwunastu złotych. Była z nim ładna, młoda brunetka.
– Przepraszam, muszę się przywitać ze znajomym – skłamałam mojemu Wojtkowi, pospiesznie wyjmując z torebki portmonetkę.
Szczęśliwie tym razem „dwunastka” była na miejscu – dziesięciozłotowy banknot i dwa złote w bilonie.
– Przepraszam, czy pan mnie pamięta? – zapytałam, stając przy stoliku mojego wybawcy.
Towarzysząca mu brunetka zmierzyła mnie czujnym wzrokiem. Mężczyzna zaprzeczył ruchem głowy i zapytał, o co chodzi. Podałam mu dwanaście złotych, dziękując z szerokim uśmiechem.
– Nie dałam rady się wtedy pojawić – wyjaśniłam.
– Domyśliłem się, że coś panią zatrzymało – powiedział. – Wyglądała mi pani na uczciwą dziewczynę.
Bąknęłam pospiesznie „do widzenia” i wróciłam do swojego stolika. Dziwne. Głupie dwanaście złotych, a tak mnie ta sprawa podgryzała…
Czytaj także:
„U żonki obiadki, a u mnie dziki seks. Sama dałam się wpędzić w ten żałosny trójkąt, ale w końcu powiedziałam dość”
„Dopiero 5 lat po śmierci żony ponownie się zakochałem. Żyłem przez lata bez czułości, a teraz czas na miłość”
„Moja podopieczna oskarżyła wychowawcę o molestowanie. O mały włos, a przed sąd trafiłby niewinny człowiek”