„Nieszczęśliwy wypadek przysporzył mi sporo cierpienia, ale przyniósł też coś dobrego. Odnalazłam swoją pasję i nową miłość”

zakochana para seniorów fot. Adobe Stock, goodluz
„Przestrzegałam wszystkich zaleceń lekarskich, ćwiczyłam według wskazówek rehabilitantki, ale moje nadzieje na sprawne funkcjonowanie malały z dnia na dzień. Ciągle musiałam poruszać się na wózku, nie widziałam żadnej poprawy mimo regularnej pomocy fizjoterapeutki. Rozczarowanie mnie przygnębiało każdego dnia mocniej”.
/ 02.02.2023 12:30
zakochana para seniorów fot. Adobe Stock, goodluz

Już miałam zbierać się do domu, gdy przypomniałam sobie o czereśniach dla wnuczki. Przystawiłam drabinę do drzewa i zaczęłam zbierać owoce do specjalnego koszyka, jaki zrobił mi sąsiad z działki obok, pan Tomasz. Właśnie przechodził wzdłuż płotu, więc chciałam mu pomachać. Podniosłam rękę w górę, drabiną zachwiało i zwaliłam się z hukiem na ziemię. Wysokość nie była zbyt wielka, zamierzałam szybko wstać, ale nie dałam rady. Paraliżujący ból objął całą prawą część ciała. Pan Tomasz, widząc mój upadek, od razu zadzwonił po pogotowie.

I tak zamiast do domu z czereśniami trafiłam do szpitala ze złamaną kością udową, pękniętą w dwóch miejscach piszczelą i uszkodzonym śródstopiem. Zdjęcia RTG bezlitośnie ukazywały spustoszenia w prawej nodze. Musiałam przejść dość skomplikowaną operację stopy, wpakowano mnie w gips i roztoczono czarną wizję mojej przyszłości. Po pierwsze: pół roku w gipsie, po drugie: długa rehabilitacja, po trzecie: wózek inwalidzki na nie wiadomo ile, po czwarte: żadnej działki.

 Jak to, panie doktorze, żadnej działki? – nie mieściło mi się w głowie, że moja ukochana i zadbana działka zarośnie chwastami, zdziczeje.

– Nogi w żadnym razie nie wolno obciążać, jak pani sobie wyobraża pracę w ogródku na wózku? – młody lekarz próbował żartować, a mnie zbierało się na łzy.

To była moja największa radość i duma. Dorodne hortensje zadziwiały wszystkich, róże pachniały nieziemsko, z malin co roku robiłam syrop na zimę. A te ptaki, motyle? A sąsiedzi i pogawędki? Zamiast cieszyć się, że mnie w szpitalu jako tako poskładali, przeraziła mnie wizja najbliższych długich miesięcy. Wszystko, czym żyłam od śmierci męża, minęło bezpowrotnie. Nagle z kobiety samowystarczalnej i samodzielnej stałam się inwalidką na wózku, której w dodatku potrzebna była pomoc innych.

Na 66 urodziny dostałam laptopa

Po wyjściu ze szpitala zamieszkałam u syna. Przestrzegałam wszystkich zaleceń lekarskich, ćwiczyłam według wskazówek rehabilitantki, ale moje nadzieje na sprawne funkcjonowanie malały z dnia na dzień. Ciągle musiałam poruszać się na wózku, nie widziałam żadnej poprawy mimo regularnej pomocy fizjoterapeutki. Rozczarowanie mnie przygnębiało każdego dnia mocniej.

Wiedziałam też aż nadto dobrze, że sprawiam najbliższym kłopot. Przyzwyczaiłam się, że to ja pomagam, zwłaszcza przy wnuczce, Kasi. Pilnowałam jej, gdy chorowała i nie mogła iść do przedszkola czy szkoły… Teraz  Kasia jest już w liceum, ma swoje sprawy, problemy, miłostki.

Niestety nie dałabym rady ugotować obiadu dla wszystkich, zanim wrócą z pracy, nie mówiąc o innych domowych zajęciach. Do niczego się nie nadawałam. Poczułam się nagle taka niepotrzebna, zbędna. Podupadłam na duchu. Całe szczęście miałam dobry kontakt z Kasią, która każdego wieczora opowiadała mi o swoim chłopaku z klasy, jakieś ciekawostki ze szkoły. Wtedy użalanie się nad własnym losem odkładałam na później.

Sześćdziesiąte szóste urodziny zastały mnie na wózku inwalidzkim. Syn zrobił mi niespodziankę, zapraszając pana Tomasza, który przyniósł naręcze róż z mojej działki. Wypełniły zapachem cały pokój i na moment poczułam się jak dawniej. Synowa upiekła tort według mojego przepisu, a syn wręczył mi w podarku pokaźną paczkę.

– I co ja mam z tym robić? – spytałam wyciągając z ozdobnego papieru laptopa. – Te nowoczesne cuda to nie dla mnie. Nie znam się na tym.

– Zobaczysz, że się wciągniesz. To łatwizna, nie ma się czego obawiać – Kasia była pełna zapału.

– Wystarczy raz wejść do internetu, a potem to już z górki, zobaczy pani… – zachęcał pan Tomasz.

A po co mi internet? – biadoliłam. – Telewizja wystarczy.

– W internecie jest wszystko – podsumowała Kasia. – A ja ci pokażę, jak to obsługiwać – obiecała.

Okazało się, że pan Tomasz miał rację: kto raz wszedł do internetu, ten już sobie poradzi. Moje pierwsze kroki były łatwiejsze, niż się spodziewałam.

Najważniejsze, to się nie bać komputera – wspierała mnie wnuczka. – Tu nie można niczego popsuć.

Wsiąkłam w sieć i zapomniałam o bożym świecie

Przeprowadzała ze mną regularne lekcje każdego wieczora, a w ciągu dnia, kiedy siedziałam w mieszkaniu sama, ćwiczyłam się we wszystkim. Po krótkim czasie wprawek klawiatura nie sprawiała kłopotów, myszka śmigała, gdzie chciałam. Miałam swoje ulubione portale informacyjne, przeglądałam galerie podróżnicze, przyrodnicze, byłam na bieżąco z modą, polityką, kinem. Od czasu do czasu wnuczka prosiła, by wyszukać dla niej jakieś ciekawostki na zadany w szkole temat. To było dopiero wyzwanie! Znaleźć coś, co przegapią inni. Czasami udawało mi się dokopać do czegoś, o czym nawet nauczyciele nie mieli pojęcia.

Najbardziej oczywiście interesowały mnie sprawy ogrodnicze. Kasia podpowiedziała, jak brać udział w dyskusji w sieci. Minęło trochę czasu, zanim zdecydowałam się na pierwszy wpis na forum. Nie czułam się alfą i omegą we wszystkich sprawach działkowych, ale chętnie dzieliłam się swoim doświadczeniem, zwłaszcza na temat hortensji i róż, moich ulubionych kwiatów.

Podpisywałam się pseudonimem Nasturcja. Miło było dowiedzieć się, że moje rady okazywały się skuteczne i przydatne. Czułam się wspaniale, kiedy działkowcy pytali mnie o sprawy ogrodnicze: jak zabezpieczyć młode klony palmowe, na jakiej wysokości przycinać motyli krzew, jak się pozbyć ślimaków…

Nieźle sobie radzisz, babciu – skomentowała moje poczynania Kasia.

– Nie miałam pojęcia, że to takie wciągające – szczerze przyznałam. – Aż trudno się oderwać.

– Może poprowadzisz bloga? – podsunęła pomysł.

– A co to takiego? – przyznałam się do ignorancji w tej kwestii.

– Coś podobnego do pamiętnika albo dziennika z poradami. Piszesz, co chcesz, i każdy może to przeczytać.

– Lepiej nie, bo jak się wciągnę, to wołami nie oderwiecie mnie od komputera – zaśmiałam się.

Wolałam jednak oglądać w internecie słynne ogrody świata, których w inny sposób nie zobaczyłabym nigdy, pomóc komuś swoim doświadczeniem, odpisać nowo poznanym osobom. Niektóre z nich dopytywały o moje zdrowie, co podnosiło mnie na duchu.

Dni mijały, zamieniały się w tygodnie potem miesiące. Przez cały ten czas wytrwale stosowałam się do zaleceń rehabilitantki, codziennie ćwiczyłam, powoli zaczynałam poruszać się o własnych siłach po domu, co prawda z użyciem laski, ale i tak uznałam to za ogromny sukces. Nim się obejrzałam, upłynął rok od wypadku.

Ojej, ale kto tu tak wszystko oporządził?

Byłam wdzięczna Kasi za jej pomysł z komputerem, wypełniał mi wolny czas i zapewniał kontakt ze światem. Bez tego załamałabym się albo, co jeszcze gorsze, zamieniłabym się w złośliwą, męczącą staruszkę, która zatruwa życie wszystkim wokoło. A tak dochodziłam do formy, oddając się wirtualnemu ogrodnictwu.

Pewnego dnia syn wrócił do domu z balkonikiem dla mnie.

– No, mamuś, zbieraj się – oznajmił bez ogródek – czas wyjść z domu.

– Co? Teraz? – tak przywykłam do siedzenia w pokoju, że myśl o świeżym powietrzu napawała mnie lękiem.

– Dasz radę. W razie czego będę obok – stwierdził z uśmiechem.

Podekscytowana, podpierając się balkonikiem, szłam za nim. Powoli, krok za krokiem, bez szaleństwa. Udało się! Byłam szczęśliwa! Obeszłam cały blok dookoła. Potem synowi przyszła ochota na przejażdżkę. Czemu nie.

Oczywiście to był podstęp, zawiózł mnie prosto na ogródki działkowe. Doszłam do mojej działki o własnych siłach, całe szczęście nie była daleko od wejścia. Zaparło mi dech, gdy ją zobaczyłam: wypielona, zadbana, wygrabiona, róże i hortensje pyszniły się dorodnymi kwiatami.

– Ale jak…? – wydukałam.

Pan Tomasz – krótko wyjaśnił syn.

Właściwie zrobiłabym dla niego to samo, działkowcy są jak rodzina, zawsze pomogą. Dręczyła mnie jedynie myśl o tym, że pana Tomasza trapiły wyrzuty sumienia. W końcu spadłam z drabiny dlatego, że chciałam mu pomachać. Było mi głupio i wstyd. Przez ten rok, uciekając przed dręczącymi myślami, znalazłam azyl w internecie. Cieszyły mnie nowe, wirtualne znajomości, byłam zadowolona, że mogłam służyć radą innym pasjonatom ogrodnictwa, a zapomniałam o własnych znajomych z działek. Z zażenowaniem przysiadłam na ławce. I wtedy kątem oka spostrzegłam pana Tomasza. Miał w wiklinowym koszyku siedem słoiczków syropu malinowego.

– To z pani krzaczków – powiedział nieśmiało, jakby obawiając się mojej reakcji. – Dla pani na zimę.

Nie umiałam nazwać tego, co czułam w tamtej chwili. Już dawno nie byłam tak wzruszona.

– Dziękuję – to słowo miało wyrazić wszystko.

Wiem, że pan Tomasz zrozumiał. Już wkrótce bowiem przestał być dla mnie „panem”, a stał się kimś znacznie bliższym... A wszystko dzięki wypadkowi.

Czytaj także:
„Moja żona miała poważny wypadek, gdy wracała od kochanka. Mimo to kocham ją i nie dam jej odejść”
„Romans pochłonął mnie w całości, myślałam już tylko o dotyku kochanka. Gdyby nie wypadek męża, już dawno byłabym z Mirkiem”
„Mojemu teściowi na stare lata zebrało się na amory. Przyprowadza do domu o ćwierć wieku młodsze lafiryndy!”

Redakcja poleca

REKLAMA