Wydarzenia tamtej nocy były jak zły sen. Tyle tylko że nawet z najgorszego koszmaru można się obudzić. A ja tego zrobić nie mogłem... ?
Oboje z Julią mieliśmy temperament i lubiliśmy forsować swoje zdanie
To miał być romantyczny wieczór tylko we dwoje. Wiedziałem, że moja dziewczyna, Julia, włożyła wiele czasu i pracy w jego zorganizowanie. Na działce swoich rodziców porozwieszała w ogrodzie lampiony i kupiła moje ulubione meksykańskie piwo. Zrobiła także pyszne jedzonko.
– Wszystkiego najlepszego z okazji twoich dwudziestych pierwszych urodzin! – usłyszałem. – Teraz już możesz na całym świecie pić alkohol, nawet w Stanach! Uśmiechnąłem się, bo mieliśmy właśnie z Julią takie marzenie, aby pojechać do Stanów Zjednoczonych, zobaczyć Wielki Kanion i przejechać słynną Route 66. Ja, oczywiście, chciałem to zrobić na motorze, ale Julia w ogóle nie dopuszczała takiej myśli do siebie.
Siedzieliśmy więc sobie na tamtej działce i snuliśmy rozmaite plany na przyszłość, patrząc na rozgwieżdżone niebo. Nawet wściekle gryzące komary w końcu dały nam spokój i było prawie idealnie… Jak to więc się stało, że od łagodnego przekomarzania się przeszliśmy do ostrej kłótni? Nie wiem…Oboje z Julią mieliśmy temperament i lubiliśmy forsować swoje zdanie. Nasze sprzeczki wybuchały nagle i gasły szybko, niczym race wystrzelone w niebo.
Czasami byliśmy w stanie spiąć się nawet kilka razy w ciągu jednego wieczoru i natychmiast o tym zapomnieć, zatracając się w pocałunkach. Ale w moje urodziny doszło do czegoś poważniejszego. Wyznałem bowiem Julii w końcu, że umówiłem się z kumplami na tygodniowy rajd.
– Jedziemy za dwa tygodnie – powiedziałem i z miejsca poczułem, jak Julia sztywnieje. – Mam jeszcze urlop z zeszłego roku i nie zapomniałem o naszym wyjeździe nad morze! – dodałem szybko. Ona jednak była już nakręcona. Wykrzyczała mi, że przecież jej obiecałem ograniczyć swoje jazdy motorem.
– Przecież wiesz, jak się wtedy o ciebie boję! Już nie pamiętasz, że twój przyjaciel Marcin miał wypadek? Powinien cieszyć się, że przeżył, ale już przez całe życie będzie kaleką!
– Marcin jeździł jak wariat! – mruknąłem.
– To nie jest argument…
– A to, że cię zostawię, jeśli pojedziesz, jest argumentem? – zapytała wtedy wściekła Julia. – Bóg mi świadkiem, że w końcu ci podpalę ten motor! – oświadczyła i wtedy mnie także skoczyło ciśnienie.
– Ani mi się waż! – syknąłem.
– A właśnie, że się odważę! – stwierdziła Julia, wstając z ogrodowej huśtawki, na której się bujaliśmy jeszcze przed chwilą przytuleni, zgodni.
– I zrobię to zaraz!
– Powodzenia! – rzuciłem za nią, kiedy ruszyła ścieżką do furtki. Wyszła z działki, niknąc w ciemnościach, a ja sięgnąłem po kolejne piwo. Nie miałem ochoty za nią gonić i ją przepraszać, bo po pierwsze maksymalnie mnie wkurzyła, a po drugie uważałem, że nie mam za co. Byłem zresztą pewny, że Julia przejdzie się tylko nieco, ochłonie i wróci do mnie, jakby nigdy nic. Nie raz już przecież tak robiła…
Nie, nie zobaczyłem Julii, tylko jej but leżący na skraju drogi...
Ale czas mijał, a jej nie było i wtedy poważnie się zaniepokoiłem. Wziąłem latarkę i obleciałem cały zamknięty kompleks działek. I nic… „Czyżby więc Julia mówiła poważnie, że wraca do domu? Przecież do głównej drogi, którą kursował autobus, było przynajmniej pięć kilometrów! Poszła w tamtym kierunku?” Zrobiło mi się zimno. Wiedziałem, że nie dogonię jej na piechotę, bez zastanowienia wsiadłem więc do samochodu.
Noc zrobiła się rześka, wypity alkohol nieco szumiał mi w głowie, ale byłem pewien, że mogę prowadzić. Jadąc boczną drogą, włączyłem na wszelki wypadek długie światła, żeby przypadkiem Julii nie przegapić. Obliczyłem, że nie miała najmniejszej szansy, aby w tak krótkim czasie dotrzeć do drogi głównej, byłem więc pewien, że ją złapię. Dlatego bardzo się zdziwiłem, gdy jej nigdzie nie zobaczyłem… Zacząłem dzwonić na jej komórkę, ale nie odbierała. Wściekły i zrozpaczony nie wiedziałem, co robić. Gonić za nią do miasta, czy wracać?
W końcu zdecydowałem się na to drugie, bo przecież piłem alkohol, a poza tym zostawiłem otwarty domek. Zawróciłem więc, nadal jadąc na długich. I w połowie drogi… Nie, nie zobaczyłem Julii, tylko jej but leżący na skraju drogi. Mignął mi, bo był szczęśliwie ozdobiony cekinami, w których odbiło się światło samochodowej lampy. Dałem po hamulcach i zaniepokojony wysiadłem z auta. Tak, to był pantofel Julii…
Poczułem, że zimny pot spływa mi po plecach, bo zrozumiałem, że mojej dziewczynie musiało przytrafić się coś złego. Nie poszła przecież dalej boso! Z rosnącą histerią zacząłem przetrząsać okoliczne krzaki, modląc się... sam nie wiem o co. Czy bardziej chciałem ją wtedy znaleźć, czy też wolałem, aby jej tam nie było, aby przebywała w zupełnie innym miejscu, bezpieczna.
Ale Julia leżała pod jednym z krzaków, w jakiejś dziwnej pozycji, nienaturalnie wygięta. Pierwsza myśl, jaka przyszła mi do głowy, to że ją pobito i zgwałcono! Zęby same zaczęły mi szczękać, kiedy do niej dopadłem. Oddychała ciężko. Nie wiedziałem, czy zatargać ją do samochodu i zawieźć do szpitala? Ale gdzie był najbliższy?! W końcu wykręciłem 112.
– Ale co się stało? – usiłowała się dopytać rejestratorka.
– Nie wiem! Po prostu nie wiem! – krzyczałem. – Jest nieprzytomna! Przyślijcie pogotowie! Wezwano pogotowie, za którym przyjechała także policja. Niewiele pamiętam z tego wiru wypadków, w który wtedy wpadłem, bo wszystko działo się szybko i jak w jakimś koszmarnym śnie. Byłem przesłuchiwany, kiedy pielęgniarze zabierali na noszach Julię. Policja wypytywała mnie o wszelkie szczegóły, zrobiono mi także badanie alkomatem. Wyszło 1,8 i to przesądziło sprawę, że wzięto mnie na komisariat. Byłem zmęczony i psychicznie wykończony…
Strasznie skołowany tym, że policjanci przyczepili się do tego, że jechałem po pijaku. A przecież to nie było ważne! Chciałem tylko odnaleźć Julię i znalazłem ją w takim strasznym stanie.
– Powinniście szukać tego, który jej to zrobił! – krzyczałem.
– Poszukamy, poszukamy…. – odpowiadali lakonicznie. Nie mam pojęcia, ile czasu minęło. Siedziałem sam w celi, kiedy znowu wzięto mnie na przesłuchanie. I wtedy jakiś śledczy poinformował mnie, że… moja dziewczyna zmarła w szpitalu!
– Jezu… – nie mogłem powstrzymać łez.
– Ale dlaczego? Jak to się stało?! „Pobito ją? Brutalnie zgwałcono?” – w mojej głowie kłębiło się tysiące myśli.
– Nie wiesz? Została potrącona przez samochód! – usłyszałem, po czym śledczy dodał. – Naszym zdaniem ty ją potrąciłeś! Albo… przejechałeś specjalnie! Świat zawirował mi wtedy przez oczami i… zemdlałem.
Z góry założyli, że to ja zrobiłem Julii krzywdę
Kiedy mnie docucono przesłuchanie stało się prawdziwym koszmarem. Usłyszałem, że na moim samochodzie znaleziono z przodu wgniecenie, które jasno dowodzi tego, iż musiałem uderzyć w Julię.
– Pozostaje tylko rozstrzygnąć, czy zrobiłeś to specjalnie czy przypadkiem… – usiłowali dowiedzieć się policjanci.
– Ale to wgniecenie mam od dwóch miesięcy! To Julia uderzyła w słupek! – dowodziłem, ale nikt nie chciał słuchać moich wyjaśnień.
– Pokłóciliście się! Sąsiedzi z działki zeznali, że słychać było krzyki! – dla policjantów byłem winny. Z góry założyli, że to ja zrobiłem Julii krzywdę. A kiedy podczas sekcji zwłok, którą zrobiono mojej nieżyjącej dziewczynie odkryto, że była w ciąży, znaleziono motyw.
– Chciałeś, aby zrobiła skrobankę, ona się sprzeciwiała, więc ją zabiłeś! – zawyrokowano. Wszystko, co się potem działo, było niczym koszmar. Areszt, sąd, zapłakani rodzice Julii, moja przerażona mama i starsza siostra, która z nerwów miała tak zaciśnięte szczęki, że podczas widzeń ze mną nie potrafiła nawet mówić, tylko płakała.
Samego procesu prawie nie pamiętam. Wiem tylko, że mówiono przez cały czas o mnie jako o największym draniu. Prokurator żądał dla mnie najwyższej kary, czyli 25 lat i podobno mojemu adwokatowi cudem tylko udało się zbić ją do 15 lat. Bo jakieś ślady kół na jezdni świadczyły o tym, że nie tyle uderzyłem w Julię z impetem, co hamowałem, wpadłem w poślizg i walnąłem w nią przypadkiem. Ale byłem pijany i to świadczyło na moją niekorzyść.
Kiedy zapadł wyrok, skończyło się dla mnie życie…
Runęły wszystkie moje plany, a te wszystkie rozmowy z Julią na temat tego, co kiedyś będziemy razem robili, wydały mi się kompletnie abstrakcyjne. Musiałem znaleźć sobie jakąś myśl, marzenie, którego mógłbym się uczepić, żeby nie oszaleć. Poprosiłem więc siostrę, aby kupiła mi plakat ze słynną amerykańską Route 66 i powiesiłem go w celi nad łóżkiem. Potrafiłem się w niego wpatrywać godzinami wyobrażając sobie, że jestem tam, że pędzę z moją ukochaną Julią na motorze, a wiatr rozwiewa nam włosy.
Bo Julia przecież żyje, skoro ja wiem, że jej nie zabiłem. „Przychodzi do sądu jakimś cudownym sposobem i uwalnia mnie od wszelkich zarzutów” – marzyłem. Pisałem także listy, dziesiątki listów. Także do rodziców Julii, w których przysięgałem, że tego nie zrobiłem. Z mroków pamięci wydobywałem wszelkie szczegóły tamtego wieczoru i opisywałem je dziesiątki razy. Odpowiedź od nich dostałem tylko raz. „Modlimy się o to, abyś to faktycznie nie był ty. I niech Bóg Ci wybaczy” – napisali.
Nie rozumiałem z niej nic. Czy zatem mi wierzą, czy jednak nie do końca? I co ten Bóg ma mi w takim razie wybaczyć? To, że puściłem Julię samą? Mijały kolejne lata za kratkami. Jak każdy więzień usiłowałem zorganizować tam sobie jakieś życie. Starałem się nie sprawiać kłopotów, miałem więc przywilej czytania książek i gazet. Zacząłem też uczyć się języków obcych, szlifowałem swój angielski i poznawałem hiszpański. Wyobrażałem sobie, że siedzę na plaży w Meksyku i popijam tam swoje ulubione piwo.
Pojawił się wreszcie cień szansy na wyjaśnienie całej sprawy…
Nie czułem wyrzutów sumienia, że tamtego wieczoru wsiadłem za kółko pijany, aby poszukać Julii. Żałowałem tylko, że zrobiłem to za późno, bo może gdybym ruszył się wcześniej, tobym ją odnalazł jeszcze żywą i nasze życie by się inaczej potoczyło. Może też jestem głupi albo dziecinny, ale cały czas wierzyłem także, że zdarzy się w końcu cud i prawda wyjdzie na jaw. Przysiągłem sobie, że kiedy wyjdę na wolność, to się jej dogrzebię, wydrę ją pazurami chociażby spod ziemi.
Moja rodzina także o tym marzyła, chociaż nie rozmawialiśmy o tym za wiele. Widzenia z mamą i siostrą były naprawdę ciężkie i wywołujące dużo emocji. Nigdy nie wpuszczano ich razem, a pod więzienie musiały przyjechać wcześniej rano, żeby załapać się do którejś z grup wchodzących do środka. Bo nawet to, że się wcześniej zapisały nie było gwarancją, że się do mnie dostaną. Czasami musiały czekać wiele godzin, na stojąco, bo krzeseł w poczekalni było jak na lekarstwo.
Zastanawiałem się, czy kiedykolwiek zdołam im wynagrodzić to poświęcenie… Rodzice Julii nie przyjechali do mnie nigdy, zresztą wcale mnie to nie dziwiło i nie miałem im tego za złe. Byłem pewien, że chcą o mnie zapomnieć bez względu na to, czy uważają, że jestem winny czy też nie…
Po trzech latach od momentu osadzenia mnie w więzieniu pojawił się wreszcie cień szansy na wyjaśnienie całej sprawy… Potraktowałem to nieledwie jak cud!
– Słuchaj, wyszły na jaw pewne fakty, ale… Nie wiem, czy powinnam ci o nich mówić, rozbudzając twoją nadzieję… Może uda się nam wykryć prawdziwego sprawcę… – powiedziała mi siostra. Czy ja chciałem wiedzieć wszystko na ten temat? Oczywiście, że tak! Kazałem Magdzie przysiąc, że będzie mnie informowała ze szczegółami o tym, co jej się uda ustalić!
Okazało się, że kolega mojej siostry był na weselu w tej okolicy, w której doszło do wypadku. Wiadomo, jak to jest z wiejskimi weselami – wszyscy piją i jedni biorą się do bicia, a inni opowiadają głupoty. Kolega Magdy usłyszał od pijanego fotografa, który robił zdjęcia młodej parze, że ten od kilku lat ani trochę nie boi się jeździć autem narąbany, bo ma haka na syna komendanta policji.
– Jak mnie tatulek spróbuje posadzić, to ja posadzę jego szczeniaka! Mam zdjęcia tego samochodu i widziałem, że to on potrącił tamtą dziewczynę! – chwalił się. Mimo że historia wyglądała na wyssaną z palca, kumplowi Magdy zapaliły się w głowie ostrzegawcze światełka. Wziął faceta na bok, zaczął poić drinkami i stopniowo wyciągać z niego coraz to więcej szczegółów.
Powoli nabierał pewności, że chodzi o ten wypadek w dzień moich 21. urodzin, w którym zginęła Julia. – Dranie jechali kompletnie pijani. Potrącili dziewczynę i zbiegli z miejsca wypadku – usłyszałem od Magdy. Jeden fotograf był wtedy w miarę trzeźwy i na tyle przytomny, że zrobił zdjęcia wgniecionego samochodu.
– Musimy je jakoś zdobyć – wyszeptałem wstrząśnięty.
– Marek już nad tym pracuje – stwierdziła moja siostra. Jej kolega wiedział, że musi się jakoś dostać do domu fotografa. A komu będzie to najłatwiej zrobić, jak nie pięknej dziewczynie? Marka siostra była i piękna, i odważna. Dała się poderwać fotografowi na dyskotece, a kiedy ten upojony alkoholem i szczęściem, że wyrwał taki towarek, zawiózł ją do swojego mieszkania, podała mu tam środki nasenne. Kiedy padł, wpuściła do środka brata i moją siostrę, a potem wszyscy razem metodycznie przeszukali jego mieszkanie.
Znaleźli zdjęcia podrasowanej beemki, z widocznymi uszkodzeniami i numerem rejestracyjnym, pod którymi była data moich urodzin. Zabrali je, ale… dla prokuratury to jeszcze nie był żaden dowód. Mieliśmy jednak szczęście, bo komendant, ojciec faktycznego sprawcy, był prawdziwym sukinsynem i nie był lubiany nawet wśród kolegów z branży. Zrobili więc wszystko, aby wyjaśnić sprawę.
– Przesłuchamy tego fotografa, trochę go postraszymy, że posiedzi za współudział w przestępstwie, bo przecież był na miejscu wypadku i nie udzielił pomocy poszkodowanej. I zobaczymy, co z tego wyjdzie – obiecał mojej siostrze funkcjonariusz, do którego zwrócił się prokurator o przeprowadzenie postępowania dowodowego. I tak zrobili.
Facet pękł i wyśpiewał wszystko
Fotograf, kiedy znalazł się na komendzie i zobaczył swoje własne zdjęcia, usiłował początkowo iść w zaparte, ale na szczęście szybko zrozumiał, że to mu się nie będzie opłacało.
– Posiedzi pan za ukrywanie faktów i po co to panu? A my i tak dojdziemy prawdy… – stwierdzili policjanci. – Tym bardziej, że na tych zdjęciach widać wyraźnie strzęp sukienki, jaką tego wieczoru miała na sobie denatka. Podobno faktycznie tak było… Fotograf okazał się naprawdę dobry w swoim fachu i zrobił wyostrzone zdjęcia. Kawałek materiału zaczepiony o grill samochodu zgadzał się ze wzorem ubrania Julii.
Facet pękł i wyśpiewał wszystko. Faktycznie syn komendanta potrącił moją dziewczynę, która wyszła na drogę, machając mu, aby się zatrzymał i ją podwiózł w kierunku miasta. I może sąd by uznał, że stało się to z jej winy, bo wtargnęła mu na ulicę, gdyby chłopak nie był pijany i nie uciekł z miejsca wypadku. I kiedy jego ojciec zastanawiał się, jak ukryć fakty, trafiłem się im jak ślepej kurze ziarno! Byłem idealnym podejrzanym, szczególnie kiedy wyszła na jaw ciąża Julii. Jakie to banalne! Facet nie chce dziecka kochanki, więc się jej pozbywa w amoku!
Pomogli mi w sumie zupełnie obcy ludzie
Kiedy zostałem uniewinniony, byłem w prawdziwym szoku. Spędziłem za kratami prawie cztery lata, ale nie chciałem o nich myśleć. Cieszyłem się z tego, że Pan Bóg najwyraźniej postanowił mi podarować następne jedenaście, którymi mogłem się cieszyć teraz na wolności, a nie w więzieniu. Niesamowite było także dla mnie to, że pomogli mi w sumie zupełnie obcy ludzie! Kolega Magdy i jego siostra, Kaśka… Zastanawiałem się, co mogę teraz dla nich zrobić, jak im podziękować.
– Nie musisz… Ani przez chwilę nie wierzyłam, że zabiłeś swoją dziewczynę – usłyszałem od Kaśki.– Ty mnie pewnie nie pamiętasz, ale jeszcze w szkole chodziliśmy razem na kurs tańca. Byliśmy nawet w jednej parze…
– Pamiętam. Strasznie deptałem ci po palcach – uśmiechnąłem się do wspomnień. – Dorosłaś od tamtego czasu – usiłowałem w tej pięknej kobiecie dopatrzeć się dziewczyny o błękitnych oczach, która z ogromną cierpliwością usiłowała takiemu beztalenciu jak ja wbić do głowy kroki dżajfa. Gdybym tylko wtedy wiedział, jaką rolę kiedyś spełni w moim życiu, tobym ją nosił na rękach, zamiast deptać! Ale skoro nie zrobiłem tego wtedy, to mogłem zrobić to teraz…
Po koszmarze procesu i więzienia zacząłem wracać do życia i spotykać się z Kaśką. A także realizować swoje marzenie. Planowałem kiedyś podróż z Julią do Stanów, ale los chciał inaczej. Wtedy nie mieliśmy na to pieniędzy, a teraz, kiedy w procesie cywilnym wywalczyłem sobie odszkodowanie za posadzenie mnie z powodu zbrodni, której nie popełniłem, miałem pieniądze, ale zabrakło Julii. Do Stanów pojechałem więc z Katarzyną, wioząc w portfelu na sercu zdjęcie mojej zmarłej miłości. W jakiś więc sposób także z nami tam była.
Czytaj także:
„Matka wytresowała mnie na niewolnicę. Za trudy ciężkiego porodu miałam przysięgać, że nigdy jej nie opuszczę”
„Mąż odszedł do innej przez mój brak czułości i pracoholizm. Nie mogę popełnić tego samego błędu z synami”
„Jestem stary, więc syn - wielki dyrektor - traktuje mnie jak piąte koło u wozu. Obcy stali się moją rodziną”