Dobra, nie ma co owijać w bawełnę. Prawda jest taka, że nie cierpię zwierzaków – ani tych większych, ani tych małych, szczególnie kotów.
Z całą pewnością miało na to wpływ wydarzenie z dzieciństwa, kiedy to bawiłam się pod jabłonią i nagle na mojej głowie znalazł się rudy kocur. Skąd się wziął, nie wiem. Pamiętam tylko, że darłam się jak opętana i odganiałam go, a ten piekielnik podrapał mi całe ręce.
Tych większych też nie lubiłam
Rodzice mieli kilka krów, chyba nawet świnię. Trzeba było to karmić, wywalać wiadomo co, wstawać rano. Fakt, że głównie zajmował się tym mój starszy brat, ale i tak mnie to męczyło. I to pianie kogutów o jakichś nieludzkich porach! Koszmar.
Z rodzinnej wioski uciekałam więc jak na skrzydłach, gdy tylko nadarzyła się okazja, czyli zaraz po zrobieniu matury. Nie w głowie mi było zajmowanie się gospodarstwem. Na szczęście rodzice nie robili problemów, od początku wiedzieli najwyraźniej, że to nie dla mnie.
Nie gniewali się, że chcę być w mieście, skończyć studia, zarabiać, usamodzielnić się, zwłaszcza że został z nimi mój brat, który chciał i lubił się bawić w te wszystkie rolne klimaty. I tak właśnie sobie wyjechałam i spędziłam w mieście dobrych piętnaście lat.
Przyszła kryska na Matyska
W moim wypadku wyglądało to tak, że najpierw się rozwiodłam, musiałam sprzedać mieszkanie, a w dodatku straciłam stałą pracę i musiałam brać jakieś zlecenia, które pojawiały się tylko od czasu do czasu. No i co miałam robić? Zadzwoniłam do rodziców i zapytałam, czy mogę u nich spędzić kilka tygodni, zanim się nie odkuję i nie stanę na nogi.
Oczywiście przyjęli mnie z otwartymi ramionami. Brat pobudował sobie dom kawałek dalej, ożenił się, spodziewali się dziecka. Mój pokój był wolny, więc mogłam się wprowadzać.
Po przyjeździe z ulgą zauważyłam, że po dawnym gospodarstwie nie ma już praktycznie śladu. Pola zostały wydzierżawione, kury z pewnością zjedzone, a krowy sprzedane. Moi rodzice zaś spędzali miło czas, jak na emerytów przystało – małe grządki z warzywami, spokojne kolacje, telewizja, wiejskie życie bez ciężkich obowiązków.
Mama krzątała się po domu, przygotowując dla mnie jakieś kolejne pyszności, tata zasiadał w fotelu z pilotem w ręku i… kotem na kolanach.
Tata się dziwił, czemu go nie lubię
No właśnie – kotem. Nie wiem, skąd się ta paskuda wzięła, ale oni najwyraźniej za nim przepadali. Czaruś – takie nosił imię. Aha, jasne, bardzo był czarujący! Wielki, puchaty, gapiący się tymi oczyskami, pojawiający nie wiadomo skąd w łazience, sypialni, kuchni.
Na nic zdały się moje protesty – bestia chodziła za mną krok w krok, odkąd tylko się tam zjawiłam, i nie chciała odpuścić, chociaż burczałam, fukałam, opędzałam się, jak tylko mogłam. Któregoś wieczoru przesadził.
Siedzieliśmy akurat z tatą przed telewizorem, a ten wpakował mi się bezczelnie na kolana, ułożył na nich i zaczął mruczeć jak traktor.
– Idź stąd – szepnęłam. – Nie chcę cię tutaj, a kysz!
– O, jak miło! – zerknął na mnie tata, który najwyraźniej usłyszał, że coś mówię. – Zobacz, jak bardzo cię polubił!
– Bez wzajemności – burknęłam.
– Dlaczego tak go nie lubisz? Przecież jest kochany! – zdziwił się.
– Tak, z całą pewnością kochany. Wygląda jak nieszczęście, łazi na mną jak głupi i jeszcze wszędzie te jego włosy!
– No jak to kot, co poradzisz!
– Wiesz dobrze, jak nie znoszę kotów.
– Wiem, pamiętam tamtą historię. Cała byłaś podrapana! Ale tamten to była bestyjka – zachichotał. – Do dziś nie wiem, dlaczego tak się na ciebie uwziął, ale faktycznie dawał ci popalić. Ale Czaruś taki nie jest, zobacz. Kochany zwierzak! Mam nadzieję, że będzie z nami jeszcze długo.
– Yhy – westchnęłam. – Podobno te bestie mają dziewięć żyć, więc pobędzie na pewno.
Kolejnego wieczoru sytuacja z jaśnie panem Czarusiem się powtórzyła, znowu wpakował mi się na kolana, mimo że próbowałam go przepędzić.
Następnego dnia już kompletnie przesadził
Akurat po południu skończyłam pracować i na chwilę się położyłam. Nagle, będąc już na granicy drzemki, poczułam, że włazi na mnie sierściuch i pakuje mi się na brzuch, ugniatając mnie łapkami.
– Czego do diabła chcesz, kocie? – syknęłam i wtedy do pokoju weszła mama.
– Zrobiłam ci herbatę – zaczęła, po czym spojrzała na moszczącego się na mnie kocura. – O, Czaruś. A co ty tu robisz?
– No właśnie nie wiem, co on robi, ale uwziął się na mnie, chociaż dobrze wie, że go nie znoszę.
– Hm… – zastanowiła się mama i przysiadła w fotelu. – Wiesz, a może on coś ci chce powiedzieć…
– Tak? Z pewnością – podniosłam się. – Że jest moim księciem z bajki i będziemy żyć razem długo i szczęśliwie.
– Nie – zaśmiała się. – Ale… Dobra, możesz sobie żartować, tylko że wiesz, że niektóre koty mają taki specjalny dar – potrafią wyczuwać różne choroby. Chcesz, to nie wierz, ale jemu się to już zdarzyło.
– Co niby? – strzepnęłam z siebie kolejny kłaczek.
– Pamiętasz jak Romek któregoś lata tak źle się czuł? Mówiłam ci przez telefon. Cały czas go bolało coś z boku. Chodził jak struty. I wtedy Czaruś zaczął do niego przychodzić i mu się na tym brzuchu kłaść, jakby chciał go ogrzać czy co.
– I co?
– W końcu Romek poszedł do lekarza, zrobili mu badania i okazało się, że jeszcze chwila, a mógł mu się rozlać wyrostek. Zrobili mu operację, doszedł do siebie.
– A kot?
– Kot zajął się swoimi sprawami. Podobnie było z tatą. Jemu kładł się na stopach. Przyznasz, że jak na kota to dziwne miejsce. Nie zwróciliśmy na to uwagi, ale kiedyś tata zaczął narzekać, że go te stopy bolą. Znowu lekarz i jeszcze raz się okazało, że coś jest na rzeczy – początki zwyrodnienia stawów. Od tamtej pory bierze leki i jest OK. Więc może i tym razem coś czuje?
– Czuje, czuje… To, że drania nie lubię. Mamuś, proszę, to zwykłe bajki i tyle.
– Bajki, nie bajki, ale wiesz, że w każdej bajce jest jakaś szczypta prawdy. No chodź, Czaruś, idziemy zjeść rybkę – cmoknęła mnie w czoło, zgarnęła kota i poszła do kuchni.
Po wyjściu mamy zaczęłam się jednak zastanawiać. No niby nic się specjalnego ze mną nie działo, ale fakt, że ostatnio czułam się nieciekawie. W dole brzucha coś doskwierało, cisnęło. W dodatku tak zwane sprawy kobiece zaczęły nagle szwankować, wszystko się rozregulowało. W ciąży nie byłam na tysiąc procent, bo byłoby to chyba niepokalane poczęcie, więc co?
Nie zaszkodzi iść do lekarza
Tydzień później, trochę wbrew sobie, wybrałam się jednak do miasta. Lekarz zrobił mi USG i nieco się zasępił.
– No, niech pan mówi – ponagliłam go.
– Dwie wiadomości, pani Hanno.
– Najpierw tę złą poproszę.
– Niestety, ale ma pani torbiel na prawym jajniku, i to całkiem sporą.
– Aha – tylko tyle mogłam powiedzieć.
– Dobra jest taka, że nie wygląda mi to na nic groźnego i kiedy tylko się ją usunie, wszystko wróci do normy. Jeszcze druga dobra wiadomość, że mam świetnego kolegę chirurga od tych spraw. Jeśli się pani zgodzi, to panią umówię, dogadacie się i będzie po sprawie. Może tak być?
Na szczęście pan doktor mógł mnie przyjąć i zapisać na operację już za miesiąc. Nie powiem, nie było to przyjemne, ale wszystko się udało. Ze szpitala odebrał mnie brat, a w domu przywitali rodzice i oczywiście ten piekielnik.
Tym razem jednak nie broniłam się przed jego umizgami. W dodatku nawet przywiozłam mu saszetkę z jakimiś smakołykami, niech ma. W końcu to dzięki niemu udało mi się zapobiec rozwojowi choroby i od tej pory patrzę na niego inaczej. Niech sobie żyje. Choćby i dziewięć razy.
Czytaj także:
„Chcieliśmy wprowadzić z żoną nieco fantazji w nasze życie erotyczne. Niestety, zostaliśmy przyłapani na gorącym uczynku”
„Późniejsze emerytury zrujnowały nam starość. Zamiast wypoczywać i bawić wnuki, harujemy od świtu do nocy za grosze!”
„Partner zarzucił mi zdradę, żeby nie mieć poczucia winy po zerwaniu. Tak naprawdę planował wyjazd i nie chciał mnie zabierać”