„Nienawidzę matki. Zniszczyła życie mojemu bratu - chciała go mieć dla siebie i nawet kazała mu się rozwieść”

załamana kobieta, która myśli o relacjach rodzinnych fot. Adobe Stock
Poczuliśmy ulgę, gdy w końcu zmarła. Ojciec uwolnił się od niej, gdy byliśmy dziećmi. Mi też udało się odciąć. Ale Marek był od niej uzależniony przez całe życie. Odstraszała kolejne partnerki, nawet na siłę się do niego wprowadziła... Szantażowała, że się zabije.
/ 11.02.2021 11:47
załamana kobieta, która myśli o relacjach rodzinnych fot. Adobe Stock

Nie widzieliśmy się trzy lata, a mój brat postarzał się, jakby minęło dziesięć. Szliśmy razem za trumną, trzymał mnie za ramię, ale miałam wrażenie, że to ja jego prowadzę.

– Zostanę z Markiem, a wy jedźcie do Wrocławia sami. Wrócę pociągiem – powiedziałam do męża i dzieci po skończonej uroczystości.
Syn i córka byli zaskoczeni. Myśleli, że przy okazji pogrzebu babci odbędzie się jakiś zjazd rodzinny, wspólne wspominanie… Tymczasem na cmentarz, poza naszą garstką, przyszła tylko jedna sąsiadka mamy i daleka kuzynka.

– Może chociaż obiad zjemy razem? – mój mąż zaproponował Markowi.
Brat powiedział, że musi wrócić do domu. Wyczuwałam, że nawet moja obecność jest mu nie na rękę, ale nie mógł odmówić gościny siostrze. Właściwie mało się znaliśmy. Przez ostatnie dwadzieścia lat rzadko się z nim kontaktowałam, jeszcze rzadziej z matką. Nie tęskniłyśmy za sobą.

Mimo że Marek był moim bratem, byliśmy sobie obcy

Marek zawiózł mnie na nowoczesne osiedle. Samochód zostawiliśmy w podziemnym garażu. Już w progu odniosłam wrażenie, że to nie jest mieszkanie Marka, tylko mamy. Te same stare meble, skorupy w witrynach. Nawet serweta na stole… To wszystko znałam z rodzinnego domu.

– Po co ściągnąłeś do siebie te stare graty? – spytałam zdziwiona.
– To nie ja je tu ściągnąłem. Mama się z nimi sprowadziła – odparł, nie patrząc na mnie.
Ściągnął marynarkę i otworzył drzwi do mniejszego pokoju.
– Tutaj mieszkam – oznajmił ponuro. – Ty możesz spać u mamy. Czysta pościel jest w komodzie… Zaparzę herbatę. A może wolisz kawę?
– Wszystko jedno – odparłam.

Myślałam, że Marek po prostu nie ma szczęścia w miłości

Usiedliśmy w kuchni.
Cały czas kłamałeś? – spytałam.

Marek nie odpowiedział, tylko w milczeniu grzebał łyżeczką w fusach po kawie. Potem wstał i wyciągnął z lodówki półmisek z wędliną i serami. Pokroił chleb, postawił na stole masło.
– Może być taka stypa? – spytał.
– Nie jestem specjalnie głodna. – To może się wódki napijesz? Nie mam nic innego.

Kiwnęłam potakująco głową.
– Przyniosę jeszcze słoik ogórków…

Odezwał się po drugim kieliszku.
– Tak, kłamałem. Monika wcale nie odeszła, nie zdradziła mnie. Ja ją zostawiłem. Tak samo jak Martę i Kaśkę.
– Kaśki nie pamiętam… Kiedy to było – pytam.
– Po Renacie. Jej też nie znałaś. Ona jedyna posłała mnie do diabła – Marek podniósł głowę znad pustej szklanki i przez chwilę patrzył mi w oczy. – Nie wierzysz?
– Dlaczego miałabym nie wierzyć? W końcu ja też swojego pierwszego męża posłałam do diabła.

Rzeczywiście trudno mi było uwierzyć, że to Marek odchodził. Przez te wszystkie lata sądziłam, że to one go porzucały. Ale dlaczego? Mój brat zawsze był ujmująco grzeczny wobec dziewczyn, trochę niedzisiejszy, szarmancki, nadskakujący, łagodny i… niestety zbyt uległy wobec matki.

– To aż tyle ich było? – drążyłam. – Nie wiedziałam. Żadnej z nich nie pokochałeś wystarczająco mocno?
– Ależ kochałem – padła szybka odpowiedź. – Najbardziej cierpiałem, gdy matka kazała mi się rozstać z Martą.
– A ty oczywiście musiałeś posłuchać. Grzeczny chłopczyk – zakpiłam.
– A co miałem robić? Nie dałaby mi spokoju, szantażowała, że sobie coś zrobi. Przecież wiesz, jaka była…
– Wiem – westchnęłam, sięgając po kieliszek. – Aż za dobrze…

Mimo woli zapuściłam się w mroczne rejony pamięci. Nasz ojciec pierwszy poznał się na mamie i uciekł, kiedy Marek miał dziesięć, a ja osiem lat. Od tamtej pory regularnie byliśmy informowani, że ojciec to kanalia, zwyrodnialec i dobrze się stało, że poszedł sobie w cholerę. Czym zawinił, poza tym, że nie znosił ciągłej kontroli, ciągłego pouczania, bezustannej krytyki. Nie takie spodnie, zła koszula, źle umyte zęby, nierówno złożona piżama, nie tak obcięte paznokcie, nie z tym kolegą się spotykał, z którym należało…

W domu nie było awantur, bo ojciec raczej milczał. Za to mama nie przestawała mówić. Pewnego dnia ojciec po prostu spakował swoje rzeczy i wyszedł. Taksówką przewiózł swój cały dobytek do babki, ale długo tam nie zabawił. Już w następnym roku dowiedzieliśmy, że wyemigrował. Zostaliśmy z matką sami. Na początku wierzyliśmy w jej każde słowo.

Z czasem, kiedy mama odizolowała nas zupełnie od rodziny ojca, w naszych głowach zaczęły się rodzić wątpliwości. Na przykład fakt, że ojciec płacił na nas całkiem spore alimenty, stał w sprzeczności z tym, że rzekomo był takim kanalią i łachudrą. Młodość ma swoje prawa, więc zamiast zgłębiać przyczyny rozstania rodziców, zaczynaliśmy korzystać z życia na tyle, na ile pozwoliły surowe reguły narzucone nam przez matkę.

Gdy tylko wspomniał o jakieś dziewczynie, matka wpadała w szał

Doskonale pamiętam tamte lata. Chodziliśmy na dyskoteki, bawiliśmy się na imprezach urządzanych w domach kolegów. Nie było dziewczyny, która nie obejrzałaby się za Markiem. Mój brat był bardzo męski, miał w sobie jakiś szczególny czar. Koleżanki wzdychały, gdy którąś obdarzył przypadkowym uśmiechem lub spojrzał z ciekawością w jej stronę.

Kilka razy umawiałam brata na randki z zakochanymi w nim dziewczynami. Zwykle kończyło się na kinie lub lodach w cukierni, bo Marek nie szukał przelotnych znajomości. Czekał na tę jedyną. Znalazł ją na uczelni. W tym czasie ja też już studiowałam. Po maturze kombinowałam, żeby podjąć naukę daleko od domu, chciałam za wszelką cenę uwolnić się od nieustannej kontroli matki. I udało mi się.

Brat zakochał się w Marcie. On był na politechnice, ona na uniwerku. Od pierwszych chwil znajomości wiedzieli, że są sobie przeznaczeni. Planowali wspólną przyszłość. Byli ze sobą trzy lata, kiedy Marek się oświadczył. Długo nie przyznawał się matce do tego, że z kimś się spotyka. Już dawno przekonał się, że sam temat ewentualnej dziewczyny wywołuje u niej atak wściekłości, więc przestał go poruszać.

Jednak po oficjalnych oświadczynach, których świadkami byli rodzice Marty, musiał w końcu przyprowadzić do domu narzeczoną. Matka początkowo odnosiła się do wybranki Marka z sympatią. Zapraszała Martę na niedzielne obiady, częstowała wypiekami własnej roboty. Zdawało się, że zabiega o względy przyszłej synowej. Bomba wybuchła, kiedy Marta przyznała się, że oboje z Markiem urządzają kawalerkę, którą dziewczyna dostała w spadku po ciotce.

Matka wyzwała Martę od oszustek, oskarżyła, że to mieszkanie to podstęp, że dziewczyna chce odizolować starą kobietę od jedynego syna. Markowi zakazała spotkań z Martą. Młodzi nie tylko nadal się spotykali, ale też potajemnie wzięli ślub. Po jakimś czasie Marek postanowił wrócić do rozmów z matką o swojej przyszłości.

Próbował ją przekonać do Marty, tłumaczył, że ją kocha, chce mieć z nią dzieci… Jednak te rozmowy odniosły odwrotny, wręcz katastrofalny skutek. Matka zaczęła brata szantażować: podejmowała próby samobójcze, trując się tabletkami. Raz wstrzyknęła sobie jakiś specyfik na zwiotczenie mięśni. Jako doświadczona pielęgniarka miała dostęp do całego arsenału leków, dzięki którym mogła symulować omdlenia, migotanie przedsionków i całą masę innych schorzeń.

Po wyjściu ze szpitala po ciężkiej zapaści, oświadczyła Markowi, że ma zerwać z Martą, jeśli nie chce mieć na sumieniu życia własnej matki.

Wiele razy próbował się od niej uwolnić. Zawsze przegrywał

Marek się przestraszył i wniósł pozew o rozwód. A ponieważ mało kto wiedział o jego ślubie z Martą, sprawa ucichła, jakby nigdy jej nie było. Marta zapadła się pod ziemię, wyprowadziła się z Trójmiasta. A mój brat zaczął pić, dopadła go depresja. Matka co prawda pomogła mu zwalczyć i nałóg, i chorobę, posyłając na odwyk i do najlepszych w mieście medyków, jednak przyczyny wszystkich jego nieszczęść nie dostrzegała. Ani ona, ani lekarze.

Przy okazji licznych pobytów w klinice psychiatrii, Marek poznał kolejną partnerkę. Tym razem związek nie trwał długo. To była właśnie Renata, która zerwała z Markiem, gdy tylko zorientowała się, jak bardzo jest uległy w stosunku do matki. Zdawała sobie sprawę, że z nią nie wygra.

Kasię poznał w pracy. Spotykali się w jej mieszkaniu. Byli ze sobą półtora roku, kiedy spytała, czy się z nią ożeni. Nie mówił tak, nie mówił nie. Kasia podobała mu się, chciał z nią być, ale bał się, że znów wmiesza się matka.

Były jego imieniny. Kasia podarowała mu zwariowaną kolorową koszulę.

– Kto cię chce ubrać jak pajaca? – wrzeszczała matka, gdy szukając czegoś w torbie syna, znalazła pakunek z prezentem. – Niedoczekanie!
– Pamiętam tylko, że cisnęła tę koszulę do śmieci. Wtedy wpadłem w jakiś szał – opowiadał Marek. – Rzuciłem się na matkę z krzykiem. Chyba bym ją udusił, bo złapałem za szyję, ale na szczęście w porę oprzytomniałem. Puściłem ją. Cały się trząsłem. Wezwała pogotowie. Dalej już wiesz…

Marek spędził kilka miesięcy w szpitalu psychiatrycznym, a gdy z niego wyszedł… znów się zakochał. Monika była pielęgniarką. Pokochała Marka niemal od pierwszej chwili, gdy trafił do szpitala, gdzie pracowała. Najpierw miał problemy z jelitami, potem przyplątało się zapalenie płuc. Pod dobrą opieką, z dala od matki, szybko odzyskiwał siły. Także te psychiczne. Kiedy wyzdrowiał, nabrał apetytu na życie i postanowił raz na zawsze wyzwolić się spod toksycznej kurateli.

Miał trochę oszczędności, wziął mały kredyt i kupił mieszkanie. Przez kolejne miesiące ukrywał swój związek z Moniką. Kiedy jako tako urządził mieszkanie i wbrew protestom matki się do niego przeprowadził, zdawało mu się, że oto nadszedł koniec jego walki o wolność. Był naiwny.

– Zabrałem od niej tylko osobiste rzeczy i trochę książek. Miałem już urządzoną kuchnię i sypialnię. Monika planowała lada dzień wprowadzić się do mnie ze swoimi meblami. I wtedy odebrałem telefon od matki…

Powiedziała, żeby czekał na dole, bo chce mu zrobić niespodziankę. Podejrzewał, że znowu coś wymyśliła, ale do głowy mu nie przyszło, że przyjedzie wozem przeprowadzkowym.

– Przywiozła swoje meble. Powiedziała, że nie ma sensu, żebyśmy płacili za dwa mieszkania, skoro możemy mieszkać razem. Postanowiła swoje mieszkanie wynająć. Miała już podpisaną umowę z najemcą.
– I co zrobiłeś? – Przecież nie mogłem nie wpuścić matki do domu, prawda?

Marek po raz kolejny, jak bezwolna kukła, dał się podejść i omotać. Stracił szansę na normalność, własny dom, kochającą kobietę, być może dzieci… Prawdę mówiąc, wolałam nie znać szczegółów, by nie znienawidzić do reszty własnej rodzicielki. Brat zrobił kolejną kawę. Siedzieliśmy w milczeniu. On ze spuszczoną głową znów grzebał w fusach.

– No, ale nareszcie jej nie ma – odezwałam się w końcu. – Już nic ci nie zrobi! Więcej cię nie skrzywdzi.
– Nie mów tak! – oburzył się. – To także twoja matka. – To nie znaczy, że nie wolno mi jej oceniać… Ale masz rację, nie powinnam się żalić, mojego życia na szczęście nie udało jej się zrujnować.

Rozstaliśmy się po dwóch dniach. Po powrocie do Wrocławia w skrzynce e-mailowej czekała na mnie wiadomość od ojca. Marek nie wiedział, że utrzymywaliśmy stały kontakt, choć tylko korespondencyjny.

- Słyszałem, że wasza matka umarła. Przykro mi, że przez to przechodzisz. Chciałbym uścisnąć ciebie i Marka. Wkrótce wybieram się do Polski. Daj znać, czy twój brat zechce się ze mną spotkać...

Zadzwoniłam do Marka.
– Chcę go zobaczyć – powiedział, gdy przeczytałam mu wiadomość od ojca. – Może jeszcze coś uda mi się uratować z tego mojego zmarnowanego życia.

„Tak, tato. Marek też będzie. Napisz, kiedy przylatujesz, odbierzemy cię z lotniska. Całuję” – odpisałam.

Czytaj więcej prawdziwych historii:
Mam dość narzeczonego pracoholika
Czy to coś złego, że jako facet dbam o swój wygląd?
Mąż zostawił mnie dla ciężarnej kochanki
Mam nieślubne dziecko z przygodnego romansu
Za granicą miałem poważny wypadek i dopiero zrozumiałem, co ważne

Redakcja poleca

REKLAMA