Jestem studentem czwartego roku, udzielam korepetycji z języka angielskiego i hiszpańskiego. Na rynku jest sporo osób takich jak ja, więc każdy walczy o klientów i stara się nawiązywać z nimi jak najlepsze relacje. Nie jestem wyjątkiem – przykładam się do pracy, rzetelnie prowadzę zajęcia, jestem miły dla rodziców, którzy płacą, a uczniów motywuję i zachęcam do nauki. Staram się znaleźć złoty środek między konieczną presją, stawianiem wymagań a przyjacielskim podejściem do kursantów…
A jednak coś zawiodło i omal nie wylądowałem przez to w więzieniu. I wcale nie wiem, czy mogę całą winą obarczać tę dziewczynę. To ja byłem tym dorosłym w naszym układzie. A ona… Ona coś sobie ubzdurała, wyobraziła. Tyle że te jej bajki prawie mnie zniszczyły...
Zaczęła ze mną flirtować
Mama Agnieszki wzięła mój numer telefonu z ogłoszenia, które rozklejałem na przystankach i sklepach w pobliżu szkół. Zadzwoniła, ustaliła ze mną szczegóły i umówiliśmy się na pierwszą lekcję. Dziewczyna kończyła szkołę podstawową, miała problem z angielskim, a za kilka miesięcy miała zdawać egzamin z tego języka. Musiała nadrobić braki i oswoić się z nowym materiałem. Nic niezwykłego.
Próbna lekcja wypadła nieźle, więc ustaliliśmy harmonogram spotkań. Odpowiadało mi, że mam klientkę, która potrzebuje mojej pomocy aż trzy razy w tygodniu. Dzięki temu wpadnie mi ładna sumka co miesiąc, a ona skorzysta. Wciąż mnie dziwi, jak w ósmej klasie, po kilku latach edukacji, można wiedzieć tak niewiele. Chyba spała na wszystkich lekcjach. Trzeba jej jednak przyznać, że się starała. Przygotowana była zawsze, pilnie odrabiała ćwiczenia, które jej zadawałem. Najtrudniej szło jej z rozmowami, ale ma z tym problem większość uczniów, więc nie poddawałem się. Wciągałem ją w rozmówki o czymś, co mogło ją zainteresować, żeby w ogóle ośmieliła się otworzyć usta.
Wydawało mi się, że po kilku lekcjach złapaliśmy wspólny – nomen omen – język, konwersacje szły Adze coraz lepiej. Zauważyłem jednak, że coraz częściej wpatruje się we mnie nieco zbyt intensywnie. Zaczęła wkładać bluzki z coraz większymi dekoltami i malować się przed lekcjami ze mną, choć na samym początku tego nie robiła. Dziewczyna miała piętnaście lat, była niemal dekadę ode mnie młodsza, co zamykało temat. Ale nawet gdyby była starsza, nic by się nie wykluło, bo po pierwsze, była moją uczennicą, a po drugie, miałem dziewczynę i planowaliśmy się zaręczyć po magisterce. Podsumowując, kończąca podstawówkę Agnieszka była dla mnie... dzieckiem.
Z lekcji na lekcję czułem się coraz mniej komfortowo, bo Aga nosiła coraz bardziej kuse spódniczki. I często wstawała po jakieś dodatkowe materiały, które miała schowane w dolnej szufladzie regału. Odwracałem wzrok, gdy wypinała pośladki w moim kierunku, ignorowałem jej zachowanie, udawałem, że nie widzę, jak przesadnie wolno zakłada nogę na nogę.
A co do makijażu… Ania, moja dziewczyna, nie malowała się prawie wcale i wyglądała o wiele młodziej niż Agnieszka, która robiła grube kreski na powiekach, używała krwiście czerwonej szminki i konturowała twarz, tak to się chyba nazywało. W każdym razie, choć myślałem o niej jak o dziecku, to jej strój i makijaż sugerowały, że… czeka na klienta. W końcu nie wytrzymałem i któregoś dnia przed wyjściem powiedziałem do jej matki:
– Przepraszam, ale myślę, że powinna pani zwrócić uwagę na to, jak Agnieszka wygląda podczas naszych lekcji.
Kobieta zrobiła wielkie oczy.
– A niby jak wygląda? Źle?
– Nie mówię, że źle, ale czuję się niekomfortowo, gdy uczennica ma tak duży dekolt i tak krótką spódnicę. Co więcej, mam też wrażenie, że Agnieszka ze mną flirtuje, a to…
– To chyba żart – przerwała mi sarkastycznym tonem jej matka. – Ma nosić spódnice do ziemi czy od razu burkę?
– Nie mówiłem o…
– Proszę się zająć nauką, a ja zajmę się wyglądem mojej córki – przerwała mi w pół słowa. – Flirtuje? To jeszcze dziecko!
Dziecko? Ciekawe, co by powiedziała, gdyby zobaczyła, jak jej córeczka tańczy do włączonej w telefonie muzyki. Lubieżnie, to delikatnie powiedziane.
Postawiłem sprawę jasno
Rozmowa z matką nie podziałała, a Agnieszka pozwalała sobie na coraz więcej. Potrafiła wstać z krzesła tak, że niemal ocierała się biustem o moją twarz. Ciągle dotykała mojego ramienia, kładła mi dłoń na udzie. Za każdym razem reagowałem, mówiłem, że sobie tego nie życzę, odsuwałem jej rękę i wracałem do lekcji. W końcu naprawdę miałem dość tego jej mizdrzenia się.
– Agnieszka, bo będę musiał zrezygnować z naszych lekcji – zagroziłem.
– Ale ja cię kocham! – wypaliła.
Pięknie, cholera jasna.
– Posłuchaj, Aga, jesteś moją uczennicą, nie możemy…
– Bylibyśmy jak ten prezydent Francji i jego żona. Tylko odwrotnie!
– Przestań. Nie, posłuchaj! – podniosłem głos, by ją uciszyć. – Jesteś moją uczennicą i lubię cię, ale tak, jak się lubi uczennice. Jesteś dla mnie o wiele za młoda, poszukaj sobie kogoś wśród rówieśników. Poza tym ja już mam dziewczynę, w swoim wieku, i planuję się z nią ożenić. Między nami jest możliwy tylko układ korepetytor-uczennica.
Postawiłem sprawę jasno i myślałem, że zrozumie. W końcu miała niebawem iść do liceum, nie do przedszkola. Wpatrywała się we mnie przez chwilę, a potem zaczęła płakać. Łzy jak groch pociekły po jej wytapetowanej twarzy, tusz się rozmazał… Zerwała się i wybiegła z pokoju. Czyli nie będzie dobrego zarobku co miesiąc – westchnąłem w duchu – trzeba będzie zrezygnować.
Nagle do pokoju wparowała matka Agnieszki, a jej ojciec stanął rozparty w drzwiach.
– Co ty sobie wyobrażasz, gnojku jeden?! – krzyknęła kobieta.
– Ja cię… zobaczysz, co ja ci zrobię…! – cedził facet, międląc pod nosem takie przekleństwa, że uszy więdły.
Nie miałem pojęcia, o co im chodzi. O to, że Agnieszka się przeze mnie rozpłakała?
– Przepraszam, ale nie mogę pozwolić na to, by…
– Nie możesz pozwolić? Dobre sobie! Ja ci zaraz pozwolę!
Mężczyzna rzucił się na mnie, złapał mnie za koszulkę i zaczął szarpać.
– Dzwoń po policję! – polecił żonie. – Nie będzie zboczeniec startował z łapami do mojej córki!
– Co?! – zdumiałem się. – To ona mnie dotykała!
Kiedy to powiedziałem, ojciec już brał się do bicia, ale żona go odciągnęła. Potem zadzwoniła po policję. Agnieszka chlipała w kącie, a jej krewki tatuś trzymał mnie i nie puszczał, chyba po to, żebym nie uciekł.
Mało nie trafiłem za kratki
To, co się działo w kolejnych tygodniach i miesiącach, mogę nazwać koszmarnym chaosem. Nie pamiętam już, ile razy składałem zeznania. Nie pamiętam, ile razy policja do mnie dzwoniła, wypytywała moją dziewczynę i rodzinę, moich sąsiadów… Było mi tak potwornie wstyd… Czułem się jak przestępca, choć jedyną moją zbrodnią było to, że nie zrezygnowałem z tych korków wcześniej.
Odpowiadałem mnóstwo razy na te same pytania, jakby policjanci chcieli przyłapać mnie na kłamstwie. Na szczęście przesłuchiwali też Agnieszkę i zaczęło im coś nie pasować. Poza tym jej matka, przyciśnięta, niechętnie, ale w końcu przyznała się, że faktycznie rozmawialiśmy i zwróciłem jej uwagę na niestosowny strój oraz prowokujące zachowanie Agnieszki.
Wreszcie smarkula pękła. Kiedy policjant dobitnie wyjaśnił jej, ile grozi mi odsiadki i co mogą mi zrobić w więzieniu, zaczęła płakać i tłumaczyć, że nie o to jej chodziło, że przecież ona mnie kocha, a to była taka głupia zemsta za to, że jej nie chciałem. Głupia? Podła!
Śledztwo umorzono i przestałem być podejrzany o molestowanie nieletniej. Ulga była niewyobrażalna, bo przez kilka miesięcy to oskarżenie ciążyło mi jak kamień u szyi. Moja ukochana nie zostawiła mnie, nie uwierzyła w podłe oskarżenia odtrąconej gówniary, choć sąsiedzi odsądzili mnie od czci i wiary i musiałem się wyprowadzić, by spokojnie żyć.
Od tamtej pory korepetycji udzielam tylko po włączeniu kamery. Nagrania trzymam na specjalnym dysku. Nie chcę nigdy więcej mieć podobnych nieprzyjemności. Z powodu Agnieszki przeżyłem istny horror. Co miałem wtedy w głowie, wiem tylko ja. Kilkoro moich uczniów, gdy się dowiedziało, że zostałem oskarżony, zrezygnowało z lekcji. Niesława ciągnęła się za mną jak czarny kir. Na nowo musiałem budować swoją markę jako korepetytor i odzyskiwać zaufanie tych, którzy niby zostali, ale patrzyli na mnie podejrzliwie. Bo to tak działa. Czy on ukradł, czy jemu ukradli – był zamieszany w kradzież. A w moim wypadku chodziło o coś tak obrzydliwego jak molestowanie nieletniej.
Wystarczy jedno, niesprawiedliwie rzucone oskarżenie, by zniszczyć komuś życie. Jedna, wyssana z palca plotka, by ciągali cię po komisariatach, by dzwonił do ciebie prokurator, by sąsiedzi pluli ci pod nogi i wyrzucali śmieci na wycieraczkę, by groziła ci realna kara. Mogłem pójść siedzieć z prawdziwymi bandziorami, bo gówniarze uwidziało się, że mnie kocha, bo uznała, że może mnie podrywać, i poczuła się odrzucona, gdy uczciwie postawiłem sprawę.
Czytaj także:
„Całe życie byłam zahukaną kurą domową. Mąż był panem i władcą, zabraniał mi się rozwijać, a nawet dbać o wygląd”
„Chciałem założyć z Anią rodzinę, ale powiedziała, że mnie nie kocha i odeszła. Jak się okazało, zrobiła to... z miłości”
„Kochałam mojego faceta, ale kiedy mi się oświadczył, wpadłam we wściekłość. To miało wyglądać zupełnie inaczej...”