„Chciałam za wszelką cenę wykazać się w nowej pracy. Dopalacze miały mi pomóc dać z siebie 300%”

Dopalacze fot. Adobe Stock
Cieszyłam się z nowej pracy i chciałam dać z siebie wszystko. Po pewnym czasie poczułam, że nie daję sobie rady. Uległam namowom koleżanek i zażyłam specyfik, dzięki któremu miałam odzyskać siły.
/ 18.11.2020 07:57
Dopalacze fot. Adobe Stock

Udało się, udało! Znalazłam wymarzoną pracę w agencji reklamowej – moja radość nie miała granic. Tempo było tu zawrotne, ale mnie to odpowiadało. Czułam, że jestem ceniona, że rozwijam się zawodowo. Trafiłam do dobrego, zgranego zespołu, atmosfera była życzliwa. Pracowaliśmy w pięcioro: Renata, Adam, Beata, szefowa zespołu Joasia i ja. Najdłuższy staż pracy w agencji miał Adam, podobno był świetnym fachowcem od reklamy, ja jednak uważałam go za dziwaka. Mało się odzywał, był jakiś wystraszony, nieobecny.

– Dzisiaj zostajemy do wieczora – zarządziła szefowa. – Musimy skończyć projekt kampanii reklamowej nowych modeli telefonów, a trzeba jeszcze zastanowić się nad reklamą browaru.

Obowiązki zaczęły się piętrzyć

Było mi przykro, bo planowałam wyjechać do rodziców na weekend. Dopracowywanie projektów przeciągnęło się do północy, a trzeba jeszcze było przyjść na kilka godzin w sobotę. „Za takie pieniądze mogę pracować nawet po kilkanaście godzin” – myślałam.
W następnym tygodniu dostaliśmy pochwałę od szefa i nowe poważne zlecenie do skończenia w ciągu trzech dni.
– To zbyt krótki czas, aby wymyślić i opracować coś sensownego – próbowaliśmy protestować.
– Dacie sobie radę, pamiętajcie, że liczę na was i że termin jest nieodwołalny – usłyszeliśmy od szefa.

Oznaczało to, że będę wracać z pracy o 21. Marzyłam o normalnym obiedzie. W pracy jedliśmy zwykle pizzę i sałatki, a popijaliśmy to litrami coli, kawy i red bulla. Dziwiłam się nieraz, że reszta zespołu była w dobrej kondycji, nie ziewali tak jak ja i nie narzekali na zmęczenie.
– Jak to możliwe? – pytałam ich.
– Mamy swoje sposoby, a jak kiedyś nie dasz rady, to ci pomożemy – uśmiechali się do siebie porozumiewawczo.
– Padam na twarz, dlaczego to musi tyle trwać? – narzekałam kiedyś w pracy.
– Wolałabyś przekładać papierki na biurku od ósmej do szesnastej? Przenieś się do urzędu – usłyszałam w odpowiedzi od szefowej zespołu, Joanny.

Ostatnio każdemu z nas puszczały nerwy przez ten stres i nawał pracy. „Masz co chciałaś, robisz karierę, zarabiasz” – powtarzałam sobie. Nie miałam jednak czasu nacieszyć się zarobionymi pieniędzmi, życie prywatne nie istniało. Były ciągle nowe zlecenia, terminy się pokrywały.

Szef przyjął dwie nowe osoby, w tym jedną na miejsce Adama.
– Poznajcie Witka i Aldonę, nasze nowe siły – powiedział. – Potrzeba nam młodych pracowników z entuzjazmem i świeżymi pomysłami – stwierdził.
– A co z Adamem, zmienił pracę? – spytałam potem Beatę.
– Wypalił się, to go zwolnili – odparła wzruszając ramionami.
– Jak tak można mówić, że się wypalił – zdziwiłam się. – Przecież był najlepszy, może po prostu potrzebny mu był urlop wypoczynkowy.
– Młoda jesteś i nie wszystko rozumiesz – powiedziała Joasia.

Dopalacze miały mi pomóc znaleźć siły

Nie podobało mi się to, ale nie rozmyślałam długo, bo trzeba było ostro pracować.
– Dłużej nie dam rady – powiedziałam któregoś wieczora.
– I tak długo wytrzymałaś – oznajmiła Aśka. – Musisz się czymś wspomagać, bo nie wytrzymasz tempa. My tu wszyscy jesteśmy na dopalaczach – podała mi woreczek z białym proszkiem i szklaną rurkę.
– Co to jest? – spytałam przestraszona.
– Amfetamina, nie będziesz śpiąca ani zmęczona, za to pomysły same się będą rodziły – zachęcała Beata.
– Zwariowałyście?! – krzyknęłam.
– Przecież to narkotyk, nie będę narażała swojego zdrowia dla jakiegoś projektu.
Popatrzyły na mnie dziwnie.
– Jak chcesz – burknęła Beata. – Pamiętaj tylko, że nie będziemy tyrać za ciebie.

Oprócz pracy w zespole dostałam jeszcze samodzielne zlecenie.
– Nie dam rady, nie zrobię tego w dwa dni – powiedziałam szefowi.
– Nie chcę słyszeć wymówek, dopiero parę miesięcy pracy, a ty już wymiękasz? – patrzył na mnie groźnie. – Gdzie się podział twój zapał? Zastanów się, bo na twoje miejsce czekają dziesiątki chętnych...

Byłam wściekła, ale z drugiej strony zależało mi na tej pracy.
– Agnieszka, mamy dla ciebie coś ekstra na dodanie „poweru” – powiedziały koleżanki z zespołu, podając mi kolorową torebkę. – Nie bój się, to nie narkotyk, tylko smart, legalny i nieszkodliwy dopalacz, doda ci sił – namawiały.

Popatrzyłam na nie, wyglądało na to, że mówiły prawdę, przecież same też coś brały, a wyglądały normalnie, a nie jak jakieś narkomanki i w dodatku pracowały na pełnych obrotach.
– Chyba nie mam wyjścia – powiedziałam. – Co to właściwie jest? – spytałam.
– To BZP, syntetyczny zamiennik amfy – wyjaśniła Joanna. – Kupujesz to legalnie w Internecie albo od Bolka, naszego dostawcy. Jest nawet taki sklep, gdzie sprzedają dopalacze – tłumaczyła Beata.

Patrzyłam na torebkę z napisem: „produkt kolekcjonerski, nie spożywać”.
– Ale tu jest napisane, że tego się nie je – zaprotestowałam nieśmiało.
– Głupia! – Beata przewracała oczami. – Ja cały czas na tym jadę.

Pełna rozterek połknęłam tabletkę. Po jakimś czasie ogarnęło mnie uczucie rozluźnienia, poczułam przypływ energii, ustąpiło przemęczenie. Tamtego wieczoru po raz pierwszy od dawna efektywnie pracowałam, miałam mnóstwo pomysłów i chęci do pracy.

Wróciłam w nocy do domu i wtedy poczułam, że wszystko jest beznadziejne i bez sensu, że czeka mnie kilka godzin snu, a potem kolejny zwariowany dzień. Spałam niespokojnie, rano spojrzałam w lustro. Wyglądałam okropnie, podkrążone oczy, blada twarz, chciało mi się płakać. Przypomniałam sobie, że mam torebkę z magicznymi tabletkami. Połknęłam jedną.

Małe dawki przestały wystarczać

Taki scenariusz powtarzał się przez kolejne tygodnie, tylko że jedna tabletka dziennie przestała mi wystarczać. Wydawałam mnóstwo pieniędzy na dopalacze. Żyłam jak automat, wykonujący polecenia innych ludzi. Najważniejsze stało się, aby mi nie zabrakło tabletek. Kiedyś „Bolo” nie przyszedł do agencji z dostawą. Musiałam zostać w domu, bo nie byłam w stanie wyjść bez zażycia dopalacza.

Wtedy dopiero się zaniepokoiłam. „Czyżbym się uzależniła?” – myślałam. „Na razie muszę brać, ale jak wezmę urlop, to skończę z tym”.
– Jaki urlop, o czym ty mówisz, na wakacje trzeba sobie zasłużyć – krzyczał szef. – Obserwuję cię i widzę, że wszystkie zlecenia wykonujesz byle jak, nie doceniasz szansy, jaką ci dałem i myślę, że czas już zakończyć naszą współpracę.

Nie wierzyłam własnym uszom. Przypomniało mi się, co kiedyś powiedziano o Adamie: „wypalił się, to go zwolnili”. A więc tak wyglądały reguły pracy w tej agencji! Ja też się wypaliłam, poświęciłam swój czas, zdrowie, a oni to wykorzystali. Byłam zła, ale w gruncie rzeczy szef zrobił mi przysługę. Strach pomyśleć, co by się stało, gdybym nadal tam pracowała. Może byłoby za późno na leczenie z uzależnienia.

Wyjechałam na wieś do rodziny. Myślałam, że ograniczę branie tabletek, a potem zupełnie je odstawię. Nie udało się. Miałam silne objawy głodu narkotykowego. Któregoś dnia ciocia zastała mnie owiniętą kocem, miałam dreszcze, byłam zlana potem. Wezwała lekarza, bo myślała, że jestem chora. Wtedy przyznałam się do wszystkiego. Trafiłam na terapię odtruwającą, a potem do ośrodka leczenia uzależnień. Teraz wiem, że dopalacze szkodzą nie mniej od narkotyków.

Więcej listów do redakcji:„Adoptowaliśmy chłopca. Po 7 latach postanowiłam, że oddamy go z powrotem do domu dziecka”„Nie mieszkam z mężem, bo ciągle się kłócimy. Spotykamy się 2 razy w tygodniu i w weekendy”„Mąż miał na moim punkcie obsesję. Nie chciał się mną z nikim dzielić. To doprowadziło do tragedii”

Redakcja poleca

REKLAMA