Weszłam do szatni w przedszkolu mojej córki i już z daleka zobaczyłam na półce Dorotki kopertę. Wiem, co to może oznaczać: zaproszenie na jakieś urodziny. W grupie mojej córki jest dwadzieścioro dzieci, więc takie atrakcje przeżywam średnio dwa razy na miesiąc. Pamiętam, że kiedy sama byłam dzieckiem, uwielbiałam chodzić do koleżanek i kolegów na przyjęcia. Zawsze świetnie się bawiliśmy, no i była okazja, żeby zjeść trochę słodyczy. Z perspektywy rodzica wygląda to oczywiście zupełnie inaczej. Przede wszystkim trzeba wymyślić prezent…
Aż mnie głowa boli, gdy tylko o tym pomyślę
Tym razem jednak koperta była biała, więc liczyłam, że to coś mniej strasznego – może rachunek za dodatkowe zajęcia. Z drugiej strony mnóstwo rodziców uwielbia teraz styl minimalistyczny… „Piąte urodziny Nikodema” – głosił napis na kopercie wykonany jakąś ozdobną czcionką. Nie pozostawiał raczej wątpliwości co do jej zawartości. Zaklęłam w duchu – mama Nikodema, Bożena, była jedną z tych kobiet, które wiedzą o wszystkich najnowszych trendach wychowawczych. Nawet podobno prowadzi jakiś blog z radami dla rodziców. Rzuciła pracę w pierwszym miesiącu ciąży, a po urodzeniu była pełnoetatową mamą – taką, której dzieci zawsze mają zdrowe przekąski, chodzą na mnóstwo zajęć dodatkowych i rozwijają się we wszystkich możliwych kierunkach już od kołyski. Skoro ona była z tego zadowolona, to dobrze, ale ja zwariowałabym przy takim trybie życia, gdy dziecko przesłania cały świat. W każdym razie czułam, że będą kłopoty. Jak kupić prezent dziecku, które nie może jeść glutenu, nabiału, czekolady, większości owoców i nie wiadomo czego jeszcze? Najlepiej byłoby chyba iść do warzywniaka i nakupić brokułów, może to zadowoliłoby Bożenę! Bo o zabawkach też oczywiście nie ma mowy. Nikodem bawił się tylko edukacyjnymi, z odpowiednim atestami i oczywiście drogimi jak nieszczęście. W poprzednim roku zdecydowaliśmy się wraz z rodzicami innych zaproszonych dzieciaków wykupić dla niego bilety na jakąś sztukę czy inne „rozwijające” zajęcia.
Oczywiście nie doszliśmy do porozumienia. Według mamy Julii wszystkie przedstawienia przygotowane przez lokalny teatr były bez żadnej wartości edukacyjnej. Tata Wojtka postulował za tym, by kupić małemu bilet na lodowisko, i po cichu się z nim zgadzałam, ale kiedy wyobraziłam sobie minę Bożeny… Chyba zeszłaby na zawał, gdyby się dowiedziała, że jej synek może się przewrócić i nabić sobie guza… Koniec końców, niczego nie ustaliliśmy i jako prezent wręczyłam Nikodemowi karmnik wykonany przez mojego tatę. Powiedziałam Bożenie, że kupiłam go od modnego artysty z Bieszczad. Była zachwycona.
– Najwyżej w tym roku moja mama uszyje mu jakiegoś pluszaka. Powiem, że produkuje się je ręcznie tylko w jednym miejscu na świecie… – kombinowałam, otwierając kopertę. – I jakoś to będzie, przecież nawet nie skłamię!
Przebiegłam wzrokiem standardowe formułki – gdzie, kiedy, planowane zabawy, animator – i nagle coś rzuciło mi się w oczy. Mały dopisek na samym dole kartki. „Prosimy o nieprzynoszenie prezentów”.
– O co tu chodzi? – zwróciłam się do innej mamy, która miała w ręce taką samą kartkę. – Mamy zrobić od razu przelew na konto czy co? Tak się to teraz załatwia? Co jej znowu przyszło do głowy?
Bożena wyjaśniła nam osobiście, jak się sprawy mają, kiedy zadzwoniła z prośbą, by uszanować jej życzenie.
– Naprawdę, żadnych prezentów – westchnęła z politowaniem, kiedy spytałam, czy sobie czasami nie żartuje. – To taki najnowszy trend, bardzo popularny w Stanach. Pewnie jeszcze o tym nie słyszałaś, zresztą chyba nie bardzo interesujesz się takimi sprawami… Dzieci są teraz rozpraszane zbyt wielką ilością bodźców, nie mają okazji cieszyć się najprostszymi rzeczami, no i potem rosną na samolubne i zapatrzone w siebie osoby… Dlatego zdecydowaliśmy, że Nikoś nie dostanie żadnych prezentów na urodziny. Za to pojedziemy do schroniska, kupimy trochę karmy i wyprowadzimy na spacer jakiegoś pieska… To dopiero będzie dla niego lekcja empatii!
Nie wątpiłam, że całą tę lekcję obfotografuje i pochwali się nią w internecie, no ale skoro dzięki temu robiła coś dobrego, to czemu nie…
Mnie się to podobało
Nie musiałam główkować, co kupić. Inni rodzice też byli zadowoleni, ale kilkoro i tak na wszelki wypadek przyniosło prezenty i zostawiło je w samochodach. Nikodem, trzeba przyznać, był dobrze przygotowany do całej tej sytuacji, niełatwej przecież dla dziecka. No bo jak to – ma urodziny, a nikt nie przyniósł mu prezentu? Dzieci bawiły się jednak zgodnie, bo atrakcji było pod dostatkiem, a Bożena puchła z dumy, że pierwsza wpadła na taki genialny pomysł. Popatrzyłam chwilę, jak moja Dorotka opycha się babeczkami (nie poczuła widać, że są bez cukru), i chciałam wyjść do ogrodu. W drzwiach zderzyłam się jednak z parą starszych ludzi, pewnie dziadkami Nikodema. Mężczyzna niósł paczkę tak wielką, że kompletnie zasłaniała mu widoczność. Przytrzymałam mu drzwi i miałam już pójść w swoją stronę, kiedy nagle pojawiła się Bożena.
– Przecież mówiłam wam, żebyście dziś nic nie przywozili – syknęła.
Potem zauważyła mnie.
– W ogóle mieliście nic nie kupować! Nikosiowi nie potrzeba już żadnych zabawek! Tak się cieszył, że za to pojedziemy pomóc biednemu pieskowi! – uderzyła w łzawą nutę.
– Przecież sama dałaś mi listę rzeczy, z których Nikoś by się ucieszył! – obruszył się dziadek, który widocznie nie zorientował się jeszcze w całej sytuacji. – Co jedno, to tam było droższe, w końcu kupiliśmy tę kolejkę… Skąd niby mieliśmy wiedzieć, że nie mamy targać tego dziś ze sobą?!
Bożena uśmiechnęła się do mnie z zażenowaniem.
– To nie tak, dziadkowie po prostu uparli się, żeby kupić coś wnukowi… I co ja miałam poradzić? – załamała teatralnie ręce. – Wiesz, jak to jest…
A jakże, wiedziałam. Bożenka jak zwykle chciała pokazać, jaka to ona jest nowoczesna, a tak naprawdę… Cóż, byłam pewna, gdzieś w domu ma ukryty stosik prezentów dla Nikodema. Nie żebym miała coś przeciwko – w końcu raz się jest dzieckiem – ale po co dorabiać do tego taką bujdę? Chyba że – tknęło mnie nagle – Bożena zorientowała się, że ten karmnik, który przyniosłam w zeszłym roku, wcale nie pochodził z Bieszczad i nie był malowany naturalnymi farbami. Może po prostu nie chciała więcej takich prezentów…
Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”