Przez wiele lat byłem nauczycielem muzyki. Lubię młodzież i jakoś udawało mi się do niej dotrzeć. Jako młody człowiek nie planowałem, że będę belfrem. Marzyły mi się sale koncertowe i wyjazdy na zagraniczne tournée. Ale życie pisze dla nas własny scenariusz, więc skończyłem jako nauczyciel rano i grający do kotleta klezmer wieczorem. Ale nie narzekałem. Jak mnie ktoś wtedy pytał, jak mi się żyje, szczerze odpowiadałem, że doskonale.
I że niczego bym nie zmienił
Że mam wszystko, co chcę. Pewnego dnia los jednak uznał, że moje życie płynie zbyt spokojnie, leniwie i sennie, i że czas mną potrząsnąć, bym się obudził. Jak zwykle w piątkowy wieczór grałem w klubie „Romano”. Właściwie była to dość ekskluzywna restauracja, w której wygórowane ceny potraw osładzała muzyka – standardy jazzowe. Czasem grałem też na zamówienie – na pianinie stał stosowny koszyczek na kartki z tytułami utworów. Bywało, że któryś z zamawiających wrzucił tam banknot. Tamtego piątku przechodzący kelner też włożył do koszyczka kartkę. Gdy skończyłem utwór, sięgnąłem po zamówienie.
„Kiedy masz przerwę na drinka? Zapraszam. Stolik numer dwadzieścia sześć”.
Ze zdziwieniem spojrzałem w tamtą stronę. Nie wiem, co oczekiwałem ujrzeć, ale z pewnością nie rozradowaną gębę Maurycego. Zobaczył, że patrzę na niego, więc zaczął machać, żebym przyszedł. Dałem znać, że go poznaję, ale że to jeszcze nie przerwa. Przez pół godziny grałem kolejne utwory, przygotowując się duchowo na spotkanie z dawnym przyjacielem. Nie widzieliśmy się ile –dwadzieścia lat? Od dnia, kiedy wyjechałem z naszego rodzinnego miasta z podkulonym ogonem. I nigdy więcej tam nie wróciłem. Ze wstydu.
Historia, przypuszczam, jest banalna. Z Maurycym znaliśmy się od kołyski, mieszkaliśmy w tym samym bloku, chodziliśmy do tych samych klas. Byliśmy przyjaciółmi, ale różniliśmy się jak ogień i woda. On wysoki, wysportowany, przyciągał wzrok dziewczyn jak magnes. I korzystał z tego powodzenia. Ja byłem dość nieśmiałym chłopakiem o przeciętnej urodzie. Po zwykłej szkole gnałem do szkoły muzycznej albo ćwiczyłem zapamiętale grę na fortepianie. Nie miałem czasu na życie towarzyskie, a tym bardziej na dziewczyny. Chociaż może nie chodziło o to, że nie miałem czasu. Po prostu kobiety były dla mnie gatunkiem obcym. Nie umiałem z nimi rozmawiać, bo odnosiłem wrażenie, że cały czas oczekują ode mnie czegoś, czego nie potrafiłem im dać. Maurycy próbował mnie nauczyć:
– Powiedz, że ma ładne oczy. Albo uśmiech. Powiedz, że kiedy jesteś z nią, to wreszcie czujesz, że żyjesz.
Notowałem sobie jego rady i próbowałem zastosować. Naprawdę. Ale wychodziło sztywno, głupio. Mogłem wykuć słowa na pamięć, ale kompletnie nie miałem wyczucia odpowiedniego czasu i nastroju.
Dziewczyny nie reagowały na to dobrze
I w końcu sobie odpuściłem. Siostra i mama wiedziały, że jestem pod tym względem totalną sierotą, i kiedy skończyłem dwadzieścia cztery lata, postanowiły wziąć sprawy w swoje ręce. Inaczej mówiąc – ożenić mnie. Nie opierałem się. W głębi serca tęskniłem za miłością i byłem gotów pokochać każdą kobietę, która mnie zechce. Brzmi desperacko, ale taka była prawda.
Znalazły Milenę. Była rok młodsza ode mnie i też skończyła szkołę muzyczną, tyle że w klasie śpiewu. Kiedy na „wieczorku poznawczym”, czyli urodzinach mojego szwagra, ona śpiewała, a ja jej akompaniowałem, poczułem, że to jest to. Że wszystko prowadziło do tej chwili i do tej kobiety. Milena, śpiewając pieśń miłosną, też patrzyła na mnie, a jej oczy lśniły. Mieliśmy podobne zainteresowania, ambicje. Zaczęliśmy planować wspólną przyszłość nie tylko rodzinną, ale i zawodową. Ona będzie śpiewać, ja grać, podbijemy kraj, potem Europę, a na końcu świat. Nie śmiejcie się. Jak to powiedział kiedyś mój nauczyciel – trzeba marzyć o wszechświecie, by zdobyć miasto. Mama nie musiała zbytnio mnie popychać, bym kilka miesięcy później poprosił Milenę o rękę. Zgodziła się. Ustaliliśmy termin ślubu. Na swojego świadka poprosiłem oczywiście Maurycego. Wszystko wydawało się iść dobrym torem. Przygotowania do ślubu szły pełną parą – suknia, garnitur, lista gości…
Potem był wieczór kawalerski, który zorganizował Maurycy. Dwa dni później stałem w kościele, zdenerwowany do granic wytrzymałości, a jednocześnie niecierpliwie szczęśliwy, czekając, aż w drzwiach kościoła pojawi się moja narzeczona. Czekałem na próżno. Widziałem w swoim życiu kilka filmów opowiadających o kobietach, które uciekły sprzed ołtarza. Zawsze było to pokazane jako ich zwycięstwo. „Ocaliły siebie”. Na przykład taki „Absolwent”. Albo z niższej półki „Uciekająca panna młoda”. A co z panem młodym? Dlaczego nikt nie zajmie się psychiką tego, który został porzucony? Ja poczułem się, jakbym został wyśmiany, poniżony, skopany, przeżuty i wypluty. Nikt nie wiedział, dlaczego Milena uciekła – nie wiedział nawet Maurycy, który zazwyczaj wiedział wszystko o wszystkich – i każdy podejrzewał, że to moja wina.
Jedni patrzyli ze współczuciem, inni podejrzliwie
A dla jeszcze innych byłem doskonałym źródłem plotek. Nie wytrzymałbym tego, więc wzorem mojej narzeczonej spakowałem się i wyjechałem do innego miasta. Przez rok byłem w depresji tak głębokiej, że musiałem ratować się lekami. Kiedy już odzyskałem równowagę, straciłem ochotę na bliższe kontakty z kobietami. Runęło też moje poczucie własnej wartości, więc przestałem marzyć o światowej karierze. Zrobiłem studia pedagogiczne i zostałem nauczycielem. Dorabiałem sobie graniem po klubach. I tak minęło dwadzieścia lat. A teraz nagle ujrzałem ducha z przeszłości, Maurycego, przez którego koszmar znów wypełzł z zakamarków niepamięci. I choć poczułem radość, że widzę starego przyjaciela, to wrócił też dawny wstyd.
– Nieźle wyglądasz! – zawołał Maurycy, gdy w przerwie podszedłem do jego stolika.
Siedział z dwoma nieznanymi mi mężczyznami.
– Kopę lat!
– Dla ciebie czas też był łaskawy – odparłem, patrząc na niego ze wzruszeniem.
Wciąż był wysoki, wysportowany, wciąż emanował aurą zdobywcy. Choć włosy na skroniach nieco mu posiwiały i wokół ust pojawiły się głębokie bruzdy. Mocno się uściskaliśmy i po chwili poczuliśmy się tak, jakby tych lat, które nas dzieliły, wcale nie było. Maurycy przedstawił mi swoich znajomych.
– To Jędrek, mój kumpel, świadek na moim ślubie, a to Tadek, mój przyszły szwagier – powiedział.
– Żenisz się – uśmiechnąłem się i pokiwałem głową. – Który raz?
– Pierwszy – powiedział przyjaciel z dumą i klepnął mnie po ramieniu. – Ech, Filip, brakowało mi cię. Ale, wyobraź sobie, przyszliśmy tu właśnie z twojego powodu. Chciałbym, abyś zagrał na moim ślubie. Moja narzeczona uwielbia taką muzykę. Była tu pół roku temu z przyjaciółmi i wspomniała o pianiście, którego mogłaby słuchać godzinami. Wymieniła twoje nazwisko. Żebyś widział jej zdumienie, gdy oznajmiłem, że jesteś moim przyjacielem z dawnych lat! Zyskałem w jej oczach – zaśmiał się. – No i jestem!
W pierwszym odruchu chciałem odmówić. Przeszłość wróciła, znów poczułem wstyd, że nie byłem dość dobry, by kobieta chciała mnie za męża. A tu Maurycy się żeni. I było bardziej niż pewne, że jego narzeczona nie zniknie w sinej mgle. Ale gdy spojrzałem w oczy przyjaciela, pomyślałem sobie, że on nie musi wiedzieć, że dawne wydarzenia wciąż rzucają cień na moje życie. Więc się zgodziłem. Kilka dni później, podczas obiadu w restauracji, poznałem narzeczoną Maurycego. Lila była delikatną, śliczną czterdziestotrzyletnią kobietą z piętnastoletnim synem z pierwszego małżeństwa. Kiedy uśmiechnęła się do mnie na powitanie, poczułem, jak ciepło otula moje serce. I poznałem ją. To była ta kobieta, która kiedyś zamiast jeść kolację z przyjaciółmi, cały wieczór słuchała, jak grałem. I klaskała z całych sił.
Miałem wrażenie, że czuję jej spojrzenie
Potem całymi tygodniami pamiętałem jej zachwyt i to pomagało mi przetrwać liczne wieczory, kiedy wiedziałem, że tak naprawdę nikt mnie nie słucha. Jej uwaga była dla mnie zapewnieniem, że jednak moja muzyka bywa komuś potrzebna. To było dziwne spotkanie. Główną gwiazdą był Maurycy. Dowiedziałem się, że jest menedżerem sportowym i odnosi wielkie sukcesy. W swojej „stajni” ma kilka znanych nazwisk. W połowie obiadu wiedziałem już wszystko o jego podopiecznych, a także to, że inni menedżerowie i działacze sportowi to oszuści, pacany i przestępcy, którzy w końcu dostaną za swoje. Tokował i tokował, a ja coraz bardziej dziwiłem się, co Lila robi w jego towarzystwie. Zupełnie do niego nie pasowała. Ale, jak to mówią, przeciwieństwa się przyciągają.
O niej udało mi się dowiedzieć jedynie, że pracuje w organizacji pozarządowej zajmującej się pomaganiem niepełnosprawnym w zorganizowaniu życia, w znalezieniu pracy. Chętnie usłyszałbym o tym więcej, ale Maurycy nie dawał nam szans. W końcu ktoś do niego zadzwonił. Rzucił okiem na ekran, zmarszczył brwi, przeprosił i poszedł do holu restauracji porozmawiać. Oboje z Lilą westchnęliśmy z ulgą. Popatrzyliśmy na siebie z poczuciem winy, a potem się roześmialiśmy.
– Maurycy do dobry mężczyzna – powiedziała – ale jest nieco skoncentrowany na sobie. Zwłaszcza gdy chce zaimponować komuś, kogo ceni.
Zrobiło mi się ciepło na sercu. Ślub miał być za miesiąc. Liliana bardzo chciała, żebym zagrał jej ulubione utwory. Spotkaliśmy się kilka razy, by wybrać repertuar, ułożyć kolejność. Kilka utworów sam jej zaproponowałem. Ja grałem, a ona przymykała oczy i słuchała muzyki. W pewnym momencie zorientowałem się, że wpatruję się w jej usta i wyobrażam sobie, jak je całuję. Gdy to do mnie dotarło, pomyliłem nuty. Przestałem grać.
– Co się stało? – spytała.
– Nic – wymamrotałem, wstając. – Przypomniałem sobie, że muszę iść.
I uciekłem. Przez kolejne dni próbowałem sobie poradzić z uczuciem do narzeczonej przyjaciela, które znienacka mnie opanowało. Ale im bardziej z nim walczyłem, tym mocniej we mnie wrastało. W końcu przyznałem sam przed sobą, że się zakochałem. Coś podobnego czułem kiedyś do Mileny. A może i nawet wtedy nie. Teraz byłem dojrzałym mężczyzną, który po raz pierwszy zrozumiał, że to, czego chce, wcale nie jest tym, czego potrzebuje. Tyle że nie mogłem tego mieć. Nigdy niczego nie zazdrościłem Maurycemu. Ani jego wyglądu, ani pewności siebie, ani powodzenia u kobiet.
Teraz zazdrościłem mu jego przyszłej żony
Wiedziałem, że zagram na ich ślubie, ale z pewnością nie zostanę w ich kręgu towarzyskim. Wrócę do swojego bezpiecznego świata szkoły i klubów, gdzie jestem anonimowym wytwarzaczem miłych dźwięków. Może to nudne życie, ale nie powoduje przykrych ucisków wokół serca. Skrętów żołądka. Myśli, że moje życie jest do niczego. Mieliśmy już ułożony repertuar, więc nie było potrzeby, bym przed ślubem spotykał się z Lilą. Dlatego zdziwiłem się, kiedy na trzy dni przed uroczystością pojawiła się przed szkołą. Czekała na mnie, gdy w południe wychodziłem po lekcjach. Od razu zauważyłem, że jest zdenerwowana.
– Coś się stało? – spytałem.
– Nie wiem… ale muszę cię o coś zapytać. Jest tu jakaś kawiarnia?
Była za rogiem. Usiedliśmy przy stoliku w kącie i Lila powiedziała:
– Wczoraj przyjechała rodzina Maurycego na ślub. Rodzice i młodszy brat Kazik. Podczas kolacji opowiadaliśmy o ślubie. Wspomniałam o tobie. Po kolacji, gdy sprzątałam w kuchni, wszedł Kazik. Powiedział, że dziwi ci się, że po tym, co Maurycy ci zrobił, chcesz grać na jego ślubie. Że chyba w ogóle nie masz kręgosłupa.
Liliana patrzyła uważnie w moje oczy, jakby chciała dostrzec podświadomą reakcję. Ja jednak nie rozumiałem, o czym mówił brat Maurycego. W tamtych czasach był piętnastoletnim podrostkiem, z którym niewiele mieliśmy do czynienia. Maurycy właściwie go lekceważył i nie zauważał.
– Spytałaś, o co mu chodziło?
Skinęła głową.
– Podobno miałeś się ożenić. Maurycy z jakiegoś powodu sprawił, że narzeczona nie pojawiła się w kościele. A ty załamałeś się i uciekłeś z miasta. Czy to prawda?
Serce zabiło mi boleśnie
– To prawda, że Milena bez słowa wyjechała w dniu ślubu – przyznałem. – I że ciężko to przeżyłem. Ale nic nie wiem, by Maurycy miał z tym coś wspólnego.
Lila zagryzła wargi.
– Kazik powiedział, że był świadkiem jednej rozmowy Maurycego z tą… Mileną. Podobno tłumaczył jej, że jesteś popychadłem, które do niczego nie dojdzie. Że wasze plany wspólnych występów nie mają szans powodzenia. Że ona jest przyszłą gwiazdą, ale przy tobie jej talent zmarnieje, więc musi uciekać i szukać własnej drogi. Sugerował też, że… wolisz mężczyzn.
Czułem, jak coś dławi mnie w gardle.
– Dlaczego miałby mówić coś takiego? – wyszeptałem.
Liliana położyła rękę na mojej dłoni, która była lodowato zimna ze stresu.
– Nie wiem. Ale lubię cię, Filip. Chciałam, żebyś wiedział, co mówi jego brat. Bo… gdyby mnie coś takiego spotkało, chciałabym wiedzieć, że to, co się stało, nie było moją winą.
Patrzyłem na kobietę, która tak doskonale mnie rozumiała, i czułem jeszcze większy żal, że nie jest moja.
– Nie wierzę, że Maurycy to zrobił. Muszę z nim porozmawiać – postanowiłem.
Jeszcze tego samego dnia umówiłem się z Maurycym na piwo do klubu, gdzie grałem. Wpadł i jak zwykle zaczął tokować o głupich działaczach i leniwych zawodnikach.
– Podobno powiedziałeś Milenie, że jestem nieudacznikiem. I że z kimś innym będzie jej lepiej – przerwałem mu bezpardonowo.
Zamilkł w pół słowa i popatrzył na mnie oczami bez wyrazu.
– To prawda?
– Kto ci to powiedział? – głos Maurycego zrobił się twardy.
Ogarnął mnie smutek.
Niewinny Maurycy zareagowałby inaczej
Byłby zdumiony.
– A więc jednak. Dlaczego? Przecież wiedziałeś, że ją kocham. I byłeś moim przyjacielem!
Maurycy wypił piwo duszkiem i odstawił szklankę.
– Uwierzysz, kiedy ci powiem, że chciałem twojego szczęścia, a ona by cię unieszczęśliwiła?
– I rzeczywiście moje dalsze życie było wzorem szczęścia – zadrwiłem. – Zwłaszcza tamten rok ciężkiej depresji. Dzięki. Nie, nie wierzę.
– Cóż – powiedział. – Twoja sprawa.
Wstał i się odwrócił.
– Liliana wie – powiedziałem. – Jej będziesz musiał wyjaśnić…
Odwrócił się i uderzył mnie pięścią prosto w podbródek. Zwaliłem się na ziemię bez przytomności. Odzyskałem ją w gabinecie właściciela klubu. Do szczęki miałem przyłożony woreczek z lodem, ale i tak bolała mnie cała twarz. Obok mnie na krześle siedziała Lila. Próbowałem się unieść.
– Leż – powiedziała.
– Co tu robisz? – spytałem.
– Wiedziałam, że Maurycy umówił się z tobą w klubie. Byłam ciekawa, jak pójdzie wasza rozmowa, więc przyjechałam. Widziałam, jak cię uderzył.
– Dlaczego? – to pytanie nie dawało mi spokoju. – On mnie nienawidzi. Zawsze mnie nienawidził. Dlaczego?
– Bo miałeś to, czego on nie miał, a czego pragnął bardziej niż kobiet czy pieniędzy – powiedziała cicho. – Talent. Pasję. Poczucie celu. Szansę na cudowne życie, na sukcesy, na bycie kimś. Wiedział, że on jest tylko marnym gawędziarzem. Że ma tylko słowa, za którymi stoi pustka. Że ty jesteś lepszy. Nie mógł tego znieść. Więc cię zniszczył.
Patrzyłem na nią uważnie, bo jej słowa nie były słowami kobiety, która ma wyjść za mąż za kilka dni. Zauważyła to. W jej oczach błysnęły łzy.
– Nie wyjdę za niego. Nie po tym, czego się dowiedziałam. Zwłaszcza że on się nie zmienił i wcale nie żałuje tego, co zrobił.
– Przykro mi – wymamrotałem, próbując opanować okrzyk radości.
– Nieprawda – odparła, otarła łzy i wstała energicznie. – Poza tym byłoby gorzej, gdyby wyszło to na jaw po ślubie. Los nade mną czuwał. I nad tobą też.
– Nade mną? – zdziwiłem się.
– Owszem. Sam widzisz, że źle trafiłeś nie tylko z przyjacielem, ale też z pierwszą narzeczoną – pochyliła się nade mną. – Mnie by tak łatwo do ciebie nie zniechęcił.
Byłem o tym przekonany. Kiedy wychodziła z klubu, uśmiechałem się, choć szczęka okropnie mnie bolała. Ale dla tej kobiety byłem gotowy na każdy ból.
Czytaj także:
„Przyjaciółka zaczęła się umawiać z moim byłym. Chciałam ją ostrzec, ale nie chciała mnie słuchać, więc niech cierpi!”
„Wiedziałam, że przyjaciółka wyleci z pracy i zrobiłam coś strasznego. Przeze mnie Beatka miesiącami żyła w nędzy”
„Przyjaciółka wprosiła się i zrobiła z mojego mieszkania hotel. Nie miała dla mnie czasu, bo uganiała się za facetami”