– To będzie nasz prezent ślubny dla was – powiedziała ciocia Klara, pokazując nam katalog ze zdjęciami przepięknego zamku w Bawarii.
– Podróż poślubna do Niemiec? – zapytałam lekko zdumiona.
Okazało się, że owszem, podróż i faktycznie – mająca odbyć się po ślubie, ale jej głównym celem miała być sesja fotograficzna w bajecznych, zamkowych wnętrzach. Ciocia zamówiła artystę, który robił sesje wielu celebrytom, opłaciła wszystkie pozwolenia i zarezerwowała dla nas apartament prezydencki. Do prezentu dołączyła też bilety na samolot i powiedziała, że po pierwszym dniu czekać będzie na nas stolik w zamkowej restauracji.
– Ma gest ta twoja chrzestna – skomentował Krzysiek, kiedy poczytał o bawarskim zamku. – Ty wiesz, kogo oni tam gościli?
Okazało się, że do tej perły architektury od lat zjeżdżają nie tylko politycy, ale też gwiazdy ekranu, muzycy i znane osobistości z całego świata. We wnętrzach zamku sesje miały słynne aktorki i piosenkarki, a zdjęcia ślubne robił tam sobie również znany piłkarz z żoną.
Krzyś wyszukał o zamku wszystko, łącznie z legendą, którą był owiany. Przeczytałam ją, bo zawsze mnie fascynowały opowieści o takich miejscach. Jako dziecko uwierzyłam, że do studni zamku nidzickiego, jak opowiadała przewodniczka, została wepchnięta kłótliwa żona pewnego księcia. Kiedy usłyszałam, że od tego czasu pojawia się na basztach jako Biała Dama, wymknęłam się z dwiema koleżankami nocą z obozu i poszłam pod zamek, żeby ją zobaczyć. Ducha nie widziałam, za to rodzice musieli zabrać mnie z obozu z powodu dramatycznego naruszenia regulaminu i narażenia siebie i innych dzieci na niebezpieczeństwo.
Dopiero potem zrozumiałam, że wszelkie Białe Damy, Krwawi Książęta i inne zjawy to tylko historie mające przyciągnąć turystów, choć może część z tych legend opierała się na prawdziwych wydarzeniach z przeszłości.
Zamek, do którego jechaliśmy, także miał swojego ducha. Płonącą Pannę Młodą. Historia była, rzecz jasna, dramatyczna, zawierała wątek miłosny oraz kryminalny i nie brakowało świadectw naocznych świadków, którzy Pannę Młodą widzieli.
Straszna historia!
„Piękna, młodziutka Ingrid była ulubioną córką barona, dlatego dostała pozwolenie na poślubienie swojego wybranka, w przeciwieństwie do swoich sióstr, których małżeństwa były zaaranżowane. Jej małżonkiem został syn kupca, co na owe czasy oznaczało, że baronessa popełniła mezalians. Ingrid musiała wiele poświęcić dla tego małżeństwa, między innymi oznaczało ono, że jej dzieci nie będą dziedziczyły ani tytułu, ani majątku po utytułowanym dziadku. Miłość jednak zwyciężyła i małżeństwo zostało zawarte.
Podczas wesela jednak doszło do tragedii. Pan młody zniknął z sali balowej i zaniepokojona żona szukała go po całym zamku. Przemierzała korytarze z pochodnią w ręce, aż zajrzała do jednej z komnat, gdzie młody małżonek właśnie zdradzał ją z jedną z dwórek. Gniew zdradzonej baronessy był tak nagły i potężny, że wrzuciła ona płonącą pochodnię do komnaty, a następnie zaryglowała drzwi od zewnątrz. Niewierny małżonek spłonął żywcem razem ze swoją kochanką, a pożar strawił sporą część zachodniego skrzydła zamku. Ciało nieszczęsnej panny młodej odnaleziono dopiero o poranku.
Powodowana poczuciem winy lub rozpaczą rzuciła się z najwyższej baszty i zginęła na miejscu. Od tamtego czasu ukazuje się na tej samej baszcie, zawsze w białej sukni z welonem i płonącą pochodnią w ręce. Wśród miejscowej ludności przez stulecia żyło przekonanie, że Płonąca Panna Młoda odpowiada za te pożary w okolicy, w których ginęli żonaci mężczyźni.
Mówiono, że jej gniew wobec niewiernego męża, dla którego tyle poświęciła, płonął także po tragicznej śmierci i kazał jej mścić się na wszystkich tych, którzy zdradzili swoje żony. Jeśli więc żonaty mężczyzna ginął w okolicy w pożarze, szeptano, że zapewne był winien zdrady małżeńskiej i dosięgła go sprawiedliwa zemsta…”.
– Straszne! – westchnął Krzysiek, kiedy przeczytałam legendę na głos. – Przez taki zabobon, kiedy ginął niewinny człowiek, to ludzie jeszcze po śmierci szargali jego pamięć, a biedna wdowa żyła w przekonaniu, że była zdradzana…
Ja jednak pomyślałam coś zupełnie innego. Może nie tyle dorosła ja, tylko dziecko we mnie, to samo, które dwadzieścia parę lat temu uciekło w nocy z ośrodka kolonijnego, żeby zobaczyć Białą Damę, bo wierzyło, że ona istnieje naprawdę. Pomyślałam mianowicie: „A co, jeśli coś w tym jest?”. Jestem jednak na tyle rozsądna, że nie powiedziałam tego na głos.
Myślałam, że po ślubie nie będzie tak często wychodził
Nasze sesja fotograficzna i apartament prezydencki zostały zarezerwowane na miesiąc po weselu. Miałam oczywiście nieco inną fryzurę, chociaż hotelowy fryzjer robił, co mógł, by ją odtworzyć. Musiałam też poprosić krawcową o popuszczenie sukni w talii, bo po ślubie dałam sobie spokój z drakońską dietą. Ale poza tym, przechadzając się po krużgankach i pozując na szerokich, marmurowych schodach wyglądaliśmy zupełnie jak w dniu naszego ślubu.
Chociaż czułam się nieco inaczej…
Niby wszyscy wiedzą, że po ślubie trzeba wrócić do rzeczywistości. Znowu wychodzą drobne problemy, zaczynają się sprzeczki o bałagan w łazience i czas spędzany ze znajomymi. Zwłaszcza z tym ostatnim mieliśmy problem. A właściwie to Krzysiek twierdził, że ja go mam, bo nie akceptuję jego niemal codziennych wyjść ze „starą paczką”.
– Wiedziałaś o moich przyjaciołach, kiedy się poznaliśmy. Przez trzy lata ci nie przeszkadzało, że się z nimi widuję – nie mógł zrozumieć, o co mi chodzi.
– Sądziłam, że po ślubie to się zmieni… – tak, wiedziałam, że to ograny tekst, ale naprawdę tak czułam. – Serio, musisz codziennie wpadać do Wojtka albo do Łukasza?
– Przyznaj, tak naprawdę nie chodzi ci o chłopaków, tylko o Monikę – wbił we mnie oskarżycielskie spojrzenie. – Znowu zaczynasz? Przecież wiesz, że od siedmiu lat tylko się przyjaźnimy!
Nie przyznałam mu racji, bo to było dla mnie upokarzające, ale tak, chodziło mi o Monikę, jego byłą dziewczynę. Należała do tej samej paczki od kilkunastu lat, była aktualnie singielką i najlepszą przyjaciółką żony Łukasza. Nigdy nie wiedziałam, kiedy mówiąc, „byliśmy na piwie” albo „graliśmy w Wiedźmina”, mój mąż miał na myśli tylko chłopaków z paczki, a kiedy była tam też Monika. Kiedy o to pytałam, Krzysiek dostawał szału i krzyczał, że mam jakąś obsesję, więc przestałam.
Miał rację: byłam irracjonalnie zazdrosna. Przecież wybrał na żonę mnie. Koniec kropka. Ale punkt zapalny pozostał i po ślubie kłóciliśmy się o jego czas spędzony z przyjaciółmi dużo częściej niż przed.
Jednak tam, w bajecznym bawarskim zamku, pozując do romantycznych zdjęć, czułam, że ukochany jest tylko mój. To nie jego eks stała w śnieżnobiałej sukni i powiewającym welonie na zamkowym balkonie, spod którego z uwielbieniem patrzył na nią Krzyś. Uśmiechając się do obiektywu, planowałam, że włożę to zdjęcie w ramki, powieszę na ścianie i będę czujnie obserwować minę Moniki, która prędzej czy później odwiedzi nas z całą paczką.
Krzysia nie było w sypialni, a apartament rozjaśniał blask
Kolacja w zamkowych lochach też była wspaniała. Dostaliśmy butelkę wybornego wina, a w pokoju czekał na nas jeszcze powitalny szampan. Wypiliśmy go, grzejąc się przy kominku, po czym zasnęliśmy po północy, wtuleni w siebie i szczęśliwi.
Kiedy się obudziłam, miałam ciężką głowę i nie mogłam rozkleić powiek. Czułam, że jest mi gorąco, w oddali coś huczało. Nagle poczułam na twarzy parzący powiew i zerwałam się z ogromnego, królewskiego łoża.
Krzysia nie było w sypialni. Mogłam to wyraźnie zobaczyć, bo zamkową komnatę przerobioną na luksusowy apartament rozjaśniał przeraźliwie jasny, żółty blask. Ogień.
– Krzysiek! – wrzasnęłam, zeskakując z łoża i biegnąc w stronę drzwi.
Płomienie huczały pod oknami, liżąc ciężkie, atłasowe zasłony, trawiły perski dywan i obejmowały już antyczny fotel wraz z mahoniowym stolikiem. Nie rozumiałam, dlaczego mąż – który najwyraźniej obudził się przede mną – uciekł, zostawiając mnie na pastwę ognia. Naparłam na ciężkie drzwi i gdy ustąpiły, wypadłam na korytarz.
– Gdzie jesteś? Krzysiek! – wrzeszczałam, biegnąc w stronę schodów.
Nagle poczułam, że coś plącze mi się wokół nóg i ze zgrozą spostrzegłam, że mam na sobie ślubną suknię. Pamiętałam, że kładłam się spać w mojej czarnej, satynowej koszulce, którą dostałam od kuzynki na noc poślubną. Kto i kiedy przebrał mnie w suknię ślubną? I, do cholery, dlaczego?!
Zaczęłam w panice zrywać z siebie przeklętą suknię
Zgarnęłam poły sukni i biegłam dalej, wołając męża. Za mną było coraz goręcej, parzące podmuchy uderzały mnie w plecy. Wbiegłam na marmurowe schody i poczułam chłodny powiew na twarzy. Wypadłam na krużganek, ten, na którym w ciągu dnia zrobiliśmy sobie setkę romantycznych zdjęć.
Spojrzałam w dół i zobaczyłam dwie rzeczy. Po pierwsze, brzeg mojej sukni się tlił. Małe płomyki próbowały pełznąć w górę, a brzegi sukni zwijały się, jak kartki wrzucone do ognia. Po drugie, dojrzałam niżej dziedziniec, a na nim dwie postaci. Na ten widok zapomniałam, że płonę.
– Krzysiek! – krzyknęłam po raz ostatni, patrząc, jak mój mąż, uciekając, wyciąga rękę do kobiety tuż za nim.
Zostawił mnie w zajętej ogniem sypialni, a teraz uciekał z zamku za rękę z… Moniką. Nie mogłam zrozumieć, skąd ona się tam wzięła, ale nie miałam czasu na rozważania. Ja płonęłam! Zaczęłam w panice zrywać z siebie przeklętą suknię. Nie mogłam jej rozpiąć, więc szarpiąc się dziko, usiłowałam ją rozedrzeć.
– Justyna! – zawołał ktoś i czyjeś ręce zaczęły wyplątywać mnie z płonącej sukni. – Kochanie! Już dobrze! Już…
Poczułam, jak materiał sukni odrywa się od mojego ciała i obejmuje mnie nagły chłód. Otworzyłam zaciśnięte w panice oczy i… zobaczyłam Krzysia oraz naszą sypialnię w apartamencie, nietkniętą ogniem.
– Miałaś koszmarny sen, to pewnie przez to wino i szampana – mówił do mnie uspokajająco mąż. – Już dobrze. Boże, co ci się śniło? Zerwałaś z siebie koszulkę i walczyłaś z poszewką na kołdrę…
Dopiero wtedy do mnie dotarło, że to był tylko sen. Cały ten pożar, bieg po pochłoniętym płomieniami zamku, walka z zajętą ogniem suknią i… i ten widok na dziedzińcu… On. Z nią.
– Zostawiłeś mnie… – wyszeptałam, chociaż wiedziałam, że to mi się tylko przyśniło.
– Nigdy cię nie zostawię! To tylko koszmar! No już, przytul się – szeptał, a ja dałam się utulić.
Wyjechaliśmy z Bawarii następnego dnia. Fotograf przysłał zdjęcia miesiąc później. Wyszły fantastycznie, szczególnie to z balkonu, na którym pozowaliśmy na Romea i Julię. Oprawiłam je w ramki i powiesiłam w dużym pokoju. O złym śnie prawie zapomniałam. Cóż, tak to bywa, jak się przesadzi z winem a w nieświadomym umyśle stare legendy zmieszają się z rzeczywistymi zmartwieniami.
Starałam się jednak nie myśleć o Monice jak o zmartwieniu. Powtarzałam sobie, że to tylko dziewczyna, z którą Krzysiek zerwał całe lata temu i nic już go z nią nie łączy. Starałam się reagować ze spokojem i wręcz beztroską, kiedy mój mąż znowu wpadał do kogoś z paczki, jeździł z przyjaciółmi na jakieś zjazdy dawnego towarzystwa albo pomagał Monice w przeprowadzce.
Ja nie miałam na to czasu. Pracowałam na awans, dużo siedziałam po godzinach, zabierałam pracę do domu. Chciałam, żeby mój mąż był szczęśliwy, a widziałam, że wracał zadowolony po każdym spotkaniu z przyjaciółmi.
W końcu awansowałam. Szef powiedział mi o tym podczas porannego spotkania i wysłał mnie zaraz potem do domu, bym spędziła resztę dnia na świętowaniu. Pojechałam więc.
W domu zastałam Krzysztofa i Monikę. W naszym łóżku…
Kiedy słucha się o takich historiach, człowiek zawsze myśli: jak ta idiotka mogła nie zauważyć romansu męża wcześniej? Ale mnie to nie dotyczyło. Ja podejrzewałam męża o ten romans, ale on wmówił mi, że to chora obsesja.
– Kiedy do siebie wróciliście? – zapytałam ich, byłam kompletnie załamana.
Nie musieli odpowiadać. Ich twarze powiedziały mi wszystko. Nigdy ze sobą nie zerwali.
Sypiali ze sobą okazjonalnie, przed i po naszym ślubie
Potem Krzysiek próbował się ratować. Tłumaczył, że z Moniką nie mógł być, bo zbyt wiele razy się schodzili i rozchodzili, i oboje mieli tego dość. Postanowili, że będą tylko przyjaciółmi, on poznał mnie, zakochał się, chciał żyć ze mną. Ale stara miłość nie rdzewieje, a namiętność rzadko wypala się do końca. Sypiali więc ze sobą okazjonalnie przed i po naszym ślubie.
Kiedy składałam pozew o rozwód, przypomniałam sobie tamten sen. I przeszły mi ciarki po plecach. W koszmarze to ja byłam Płonącą Panną Młodą, a mój mąż uciekał ze swoją kochanką. Jak mogłam się nad tym nie zastanowić?!
Do dzisiaj nie wiem, co to było. Czy podświadomie wiedziałam, że byłam zdradzana, a sen tylko wydobył tę pewność na powierzchnię? Czy może w starej legendzie jest ziarno prawdy i duch nieszczęśliwej, zdradzonej kobiety wskazuje palcem wiarołomnych mężów? Wiem jedno: nigdy wcześniej ani później nie miałam tak realistycznego snu i nigdy żaden nie okazał się proroczym.
Justyna, 31 lat
Czytaj także:
„Moja mama ma łeb do interesów. Taka z niej bizneswoman, że ma w nosie urzędy i sanepid. Zdziwię się, jeśli to nie rypnie”
„Zgubiłam się w drodze do domu i trafiłam na wypadek. Gdyby nie ta pomyłka, nie uratowalibyśmy życia biednej kobiecie”
„Moja mama nie znosiła mojego narzeczonego. Mówiła, że to naciągacz i bawidamek. Zapłaciła wysoką cenę, żeby mi to udowodnić”