„Nie umiem poruszać się w mediach społecznościowych. Ile razy tam wejdę, tyle razy narobię obciachu sobie lub innym”

kobieta, która popełniła gafę fot. Adobe Stock, Tatyana Gladskih
„Na początku korzystałam z profilu męża. Przeglądałam konta przyjaciółek i zostawiałam komentarze typu: Śliczna ta sukienka, gdzie ją kupiłaś? Ale słodki piesio :) Szałowa fryzura! Daj mi namiar na fryzjera! Kiedy już skomentowałam każde zdjęcie, poszperałam trochę w znajomych Szymka. Wow, ale mięśnie! – napisałam pod zdjęciem przyjaciela Szymka. Świetny krawat – pochwaliłam jego szefa”.
/ 04.03.2023 16:30
kobieta, która popełniła gafę fot. Adobe Stock, Tatyana Gladskih

Odkąd pamiętam, byłam beznadziejna we wszystkim, co w jakikolwiek sposób wiązało się z nowoczesnymi urządzeniami. I nie przesadzam ani trochę. W czasach mojego dzieciństwa mieliśmy na przykład w domu magnetofon na kasety. Mój brat i siostra, a nawet rodzice radzili z nim sobie świetnie. Jednak dziwnym trafem gdy to ja wciskałam przycisk PLAY, zawsze kaseta chwilę pograła, potem krztusiła się, chrypiała i magnetofon wciągał taśmę.

Nieważne, ile razy pokazywali mi, jak robić to poprawnie – przy mnie maszyny zawsze żyły swoim własnym życiem. Nawet głupi pilot często demonstrował, że ma mnie gdzieś, i odmawiał posłuszeństwa. Musiałam wstawać, by ręcznie przerzucić kanał na telewizorze. A wystarczyło, żeby do ręki wziął pilota mój brat i ten od razu zaczynał działać, jak trzeba.

Kiedy wyprowadziłam się do akademika, mój pech stał się słynny wśród braci studenckiej. Wkrótce musiałam robić pranie jako ostatnia, bo było wiadomo, że pralka prawdopodobnie wysiądzie, gdy tylko ja załaduję do niej swoje ubrania. Pan Wiesiek, nasz konserwator, nawet nie musiał pytać, w którym pokoju jest awaria. Prosto jak w dym walił do mojego. Nawet głupi czajnik elektryczny nie chciał grzać wody, kiedy pojawiałam się w pobliżu. Tylko ja wiem, ile pieniędzy musiałam wydać na herbaty w knajpkach koło uczelni!

Ile razy wysłałam SMS-a nie tam, gdzie chciałam!

Potem, po przeprowadzce do własnego mieszkania, starałam się do minimum ograniczyć korzystanie ze sprzętów podłączonych do prądu. Nawet radio działało u mnie na baterie... No ale odkurzyć od czasu do czasu trzeba. Pierwszy raz zabrałam się do tego z lekkim niepokojem. Drżącymi rękami chwyciłam odkurzacz, nacisnęłam włącznik... i nic. Miałam co prawda jeszcze drugi, malutki, na baterie, ale spojrzawszy na dywan, dałam sobie spokój. Przypomniałam sobie za to, że mój sąsiad, pan Bronek, to złota rączka.

Spojrzałam jeszcze do lodówki, żeby upewnić się, czy mam tam piwo, w razie gdyby naprawa przedłużała się, i chwilę później pukałam już do drzwi sąsiada. Kiedy powiedziałam jego żonie, która mi otworzyła, z czym przychodzę, cała rozpływając się w uśmiechach – odparła, że mąż z przyjemnością mi pomoże. Miałam co do tego wątpliwości, bo oglądał właśnie mecz, ale na szczęście wziął skrzyneczkę z narzędziami i ruszył do mojego mieszkania.

Zademonstrowałam mu, co jest nie tak.

– Proszę zobaczyć... Nie działa.

Popatrzył na odkurzacz, potem na kabel. Następnie obdarzył mnie nieprzychylnym spojrzeniem i powiedział:

– Tego rodzaju urządzenia działają lepiej, kiedy podłączy się je do prądu.

No tak, zrobiłam z siebie kompletną idiotkę… Od tej pory wolałam raczej dzwonić po fachowców, niż radzić się pana Bronka w jakiejkolwiek kwestii. A i tak zanim nadeszła era telefonów komórkowych i internetu, moje dokonania nie były jeszcze tak spektakularne. Już nawet pominę fakt, że komórkę wymieniam częściej niż jakakolwiek znana mi osoba. Rozmawiam sobie, rozmawiam – i nagle koniec. Telefon przestaje działać i już.

A ile razy wysłałam esemesa nie tam, gdzie zamierzałam! Teściowa dowiedziała się na przykład, że mojego męża (…) mamusia tak rozpuściła, bo nie miała w życiu nic ciekawszego do roboty niż skakać wokół swojego synka. A ja tylko chciałam się pożalić przyjaciółce! Oj, dostało mi się za to, dostało… Teściowa nie odzywała się do mnie przez dobre pół roku, a na koniec zapisała się na uniwersytet trzeciego wieku, żeby mi udowodnić, że ma pasje. Pozbawiała mnie tym samym opiekunki do dzieci na czarną godzinę. Teraz zaś na ścianach w moim mieszkaniu wiszą same obrazy świętych, bo teściowa specjalizuje się w malowaniu ikon.

Na Facebooku korzystałam z konta męża

Szefowi natomiast wysłałam esemesa o treści: Jesteś beznadziejny! Nic nie potrafisz zrobić dobrze! A to dlatego, że sąsiaduje on na liście kontaktów z Szymonem, moim mężem. Ostatnio zepsuła nam się pralka, a ponieważ Szymon ma węża w kieszeni, uparł się, że naprawi ją sam. Skutek był łatwy do przewidzenia: pralka nadal nie działała, a do tego woda zalała mi podłogę w całej łazience. To istny cud, że zorientowałam się w porę i zdążyłam zainterweniować!

Nic dziwnego, że wysłałam mężowi esemesa z pretensjami. Może trochę za ostrego, ale byłam naprawdę wściekła. Tak czy siak, Szymon nie przeczytał tych słów, za to mój szef uznał, że w tak niekonwencjonalny sposób krytykuję jego nową kampanię reklamową. Musiałam się gęsto tłumaczyć. Na szczęście to człowiek z poczuciem humoru, więc wysłuchawszy mnie, tylko się roześmiał i polecił sprawdzonego fachowca od pralek.

Kiedy indziej znowu wybrałam się na zakupy. Nasza koleżanka z pracy, Inga, obchodziła imieniny i złożyliśmy się na prezent. Na mnie padł obowiązek wybrania dla niej czegoś. Obeszłam już chyba wszystkie sklepy w mieście, a i tak nie trafiłam na nic ciekawego. W końcu, zniechęcona, udałam się do księgarni. Wybrałam popularną ostatnio książkę podróżniczą. Chciałam się jednak upewnić, czy to dobry pomysł, więc zrobiłam zdjęcie i wysłałam do kumpelki. To znaczy zamierzałam wysłać, bo tak naprawdę, oczywiście, wysłałam je do Ingi.

Niezły pomysł, ale wolałabym książkę z lewej strony. Tę już czytałam – przeczytałam odpowiedz chwilę później. No cóż, przynajmniej raz te moje głupie pomyłki się na coś przydały.

Jednak telefony to pół biedy. Bo kiedy wyślę gdzieś źle wiadomość, to przynajmniej nikt poza adresatem się o tym nie dowie. Za to Facebook... O, to jest dopiero źródło prawdziwych kompromitacji.

Długo wzbraniałam się przed założeniem tam konta. Mówiłam sobie, że to mi niepotrzebne, choć tak naprawdę to zwyczajnie się bałam. Na początku korzystałam więc z profilu męża. Przeglądałam konta przyjaciółek i zostawiałam komentarze typu: Śliczna ta sukienka, gdzie ją kupiłaś? Ale słodki piesio :) Szałowa fryzura! Daj mi namiar na fryzjera! Kiedy już skomentowałam każde zdjęcie, poszperałam trochę w znajomych Szymka. Większość z nich znałam, więc przejrzałam sobie i ich zdjęcia. Wow, ale mięśnie! – napisałam pod zdjęciem przyjaciela Szymka. Świetny krawat – pochwaliłam szefa męża. I tak dalej.

Bomba wybuchła kilka dni później, gdy Szymon wrócił z pracy i ryknął:

– Czy ty ostatnio korzystałaś z mojego konta na Facebooku, kobieto?!

– Tak – odparłam, nie rozumiejąc, czemu podnosi na mnie głos. – A co?

– Napisałaś mojemu szefowi, że ma fajny krawat – podniósł głos Szymon.

– Dziś pytał mnie, czy zamierzam zostać stylistą, a ja nie wiedziałem, o co chodzi!

Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że wszystkie dodane przeze mnie komentarze były podpisane przez Szymka.

– Wiesz – zaczerwieniłam się. – Obawiam się, że chwaliłeś też klatę kolegi...

O rany, co ja narobiłam!

Cały wieczór spędziliśmy na usuwaniu moich wpisów. Szymek uparł się, żeby założyć mi konto, bo „jak mam już robić obciach, to przynajmniej sobie, nie jemu”. Początkowo się wzbraniałam, lecz po pewnym czasie przestałam się bać i siedzenie na tym portalu zaczęło sprawiać mi frajdę. Tym bardziej że, jakimś cudem, nie działo się nic złego. Do czasu.

Tamten wyjazd w góry planowaliśmy już od dawna. Mieliśmy jechać wraz z piątką znajomych, by szaleć na stoku w Zakopanem. Niestety, Szymon zachorował i wyglądało na to, że nici z urlopu.

– Nawet się nie wygłupiaj, nic mi nie będzie – powiedział mi mąż. – Jedź i baw się dobrze. Może jak się lepiej poczuję, to do was dojadę za kilka dni.

No i pojechałam. Już w pociągu próbowałam się do niego dodzwonić, ale bez skutku. W hotelu – to samo. Otworzyłam więc laptopa i i weszłam na Facebooka.

Wiedziałam, że moja siostra, Baśka, pracuje nad swoim blogiem i na pewno siedzi na fejsie. Wysłałam jej wiadomość: Mogłabyś odwiedzić Szymona? Jest chory i leży w łóżku. Nie odpowiada na telefony, więc sprawdź, czy nie leczy go przypadkiem ta ruda zołza z jego pracy… Ku mojemu zdumieniu Baśka nie odpowiedziała, za to pod moją wiadomością pojawiły się liczne komentarze.

Nie wiedziałam, o co chodzi, dopóki Baśka nie zadzwoniła i nie wyjaśniła, że zamiast wysłać jej wiadomość, umieściłam post, który mógł przeczytać każdy. Na szczęście udało mi się go usunąć, nim Szymon go zobaczył. Ależ by się wkurzył! Zresztą, nic dziwnego. Mnie samej włos się jeży, gdy pomyślę, jak jeszcze mogę narozrabiać. Chyba zacznę żyć jak w średniowieczu. Zero nowoczesnej techniki. Ona mnie przeraża.

Czytaj także:
„Moja 14-letnia córka kradnie. Do Internetu wypłynął filmik z zajścia. Widać na nim jej nagie ciało. Co za wstyd...”
„Wielkanocny obiad z teściową to był test, który oblałam. Po pysznym żurku zostały zgliszcza. Co za kompromitacja”
„Córka nie dostała w prezencie smartfona, więc postanowiła zdobyć go inaczej. Przez smarkulę najadłam się wstydu jak nigdy”

Redakcja poleca

REKLAMA