– Przyjdziesz do remizy za tydzień? – zapytał sołtys, przysiadając się do mojego stolika.
Przyszedłem do knajpki, jak w każdy piątek, na kufelek piwa. Zawsze ktoś znajomy się dosiądzie. Bo też właściwie tu sami znajomi – jak to na wsi.
– A po co ja tam? – wzruszyłem ramionami. – Mnie do zabawy nie ciągnie.
– Wiesz, tak myślałem, że opowiesz o Śląsku – powiedział, wycierając pianę z wąsów. – Tydzień temu był Radek, co to na Kaszubach pół życia przesiedział. Ciekawie mówił.
– Ja nie bajarz, opowiadać nie umiem – pokręciłem głową. – A zresztą, co ty, karnawał chcesz w pogadankę zamienić?
– Idzie o to, że pieniądze są z gminy, ale na kulturę, rozumiesz – pochylił się do mnie. – Więc my tak umyślili, że najpierw będzie taka pogadanka, a potem normalnie, wiesz, zabawa…
– Ale co ja mam mówić? – broniłem się. – O czym?
– A pamiętasz, jakeś z tego Śląska przyjechał? Co opowiadałeś, jakie historie? To ciekawe przecież…
Opowiadałem, bo i ludzie byli ciekawi
A i ja musiałem z siebie to wszystko wyrzucić. Wróciłem przecież do rodziny po przeszło 25 latach… Miałem 19 lat, kiedy zdecydowałem się wyjechać. Tu, na naszej wsi, roboty nie było. Może gdybym był bardziej obrotny, miał porządne wykształcenie albo dużo ziemi, to zostałbym na miejscu. Ale byłem za głupi, żeby się uczyć, wydawało mi się, że wystarczą dwie ręce i odrobinę oleju w głowie, żeby się czegoś dorobić. I kiedy okazało się, że mam do wyboru – albo wojsko, albo kopalnia – podjąłem decyzję od razu. Kamasze to nie było coś, co mnie pociągało… Ale Śląsk to nie moja bajka. Inne klimaty, inni ludzie. Co prawda, poznałem tam dziewczynę, pobraliśmy się, jednak po piętnastu latach małżeństwa – a raczej nieustannej walki – rozstaliśmy się, bo ile można drzeć koty! I kiedy przeszedłem na emeryturę, w wieku zaledwie 44 lat, od razu stwierdziłem, że wracam. Tam mnie nic nie trzymało – dzieciaki były już dorosłe, zresztą syn wyjechał za granicę, córka na studia. A tu, na starych śmieciach, miałem rodzinę i ziemię. Młody przecież jeszcze byłem...
Cudem chyba trzeba nazwać fakt, że po powrocie się nie przekręciłem i wątroby nie straciłem. Bo od razu zaczęły się do mnie pielgrzymki. Raz, że znajomi sprzed lat mnie odwiedzali, a dwa – ja z górniczą emeryturą to im się widziałem jako jakiś bogacz. No a trzy – to kto emeryta takiego młodego widział? Przychodzili więc i pytali, a ja im opowiadałem, jakie to inne życie na tym Śląsku. O – na przykład baba i chłop. U nas to wiadomo, chłop w polu robi, albo do pracy jeździ, kobita w chałupie siedzi, dziećmi się zajmuje, krowy wydoi. Jak chłop wraca, to je obiad, coś jeszcze porobi. I wszystko po równo idzie – rządzą oboje. Jak baba leniwa, to chłop zły, a jak on wypije, to ona mu kołki ciosa na głowie. A tam to nijak się nie idzie połapać, kto właściwie w tej rodzinie rządzi. Bo tak – jak była impreza górnicza – taka oficjalna, na świętej Barbary na przykład – to chłopy na karczmę szli, tak się to tam nazywa i żadnej baby tam być nie mogło. Mnie to dziwiło – bo tam jedzenia tyle, picia, odznaczenia dawali. U nas, to jak na dożynki wójt przyjechał, to przecież całe rodziny przychodziły. Bo chociaż chłop w polu robił, to wieńce już baby plotły, nie? A tam – same chłopy się bawiły. I to jak się bawiły! Jak pierwszy raz z nimi poszedłem – no młody byłem, prawda, ale przecież już zaprawiony w bojach, za kołnierz się u nas na wsi nie wylewało – to ledwie żem do domu doszedł. Ale prawda, że i jedzenie przednie.
Na Śląsku wiedzą, jak sobie dogodzić
Kiedy się ożeniłem, to nawet się dziwiłem, że ta moja nie protestuje, że idziemy na karczmę, że ją nie ciągnie, by iść ze mną i że pretensji nie ma, jak wracam zalany.
– A co mam zabraniać? – pytała. – Przecież to normalne, tam ino same chłopy się bawią. No, co innego, jakbyś się z kumplami umawiał, to ja bym ci dała.
No i właśnie tego nie rozumiałem. Jak na karczmę – mogę iść, jak z kolegami po prostu się umówić – to już krzywo patrzyła. Kiedyś to nawet się postawiłem – bo co mi baba będzie fanaberie odprawiała. Ale czekała na mnie w domu. I muszę przyznać, że pokazała temperament Ślązaczki! A jeszcze się musiałem później nasłuchać od teściowej i teścia.
– Co inne iść na karczmę, co inne z chłopami i o obiedzie ganc zapomnieć – tłumaczył mi teść.
– No, tyś też raz zapomniał, jakeś halbę obalił – teściowa wzięła się pod boki i mu się tylko przyglądała.
Nic nie rozumiałem, więc mi Dorota, moja żona, wyjaśniła. Mój teść jakoś tak kilka lat po ślubie, jak Dorota mała była, zaczął z kolegami po robocie do knajp chodzić. Niby na piwko, ale zawsze na halbie, czyli na wódce, się kończyło. A teściowa, jak przystało na porządną śląską żonę, z obiadem czekała. Raz, drugi, wreszcie nie zdzierżyła. I kiedy teść po raz kolejny nie wrócił na czas do domu, to ona zapakowała obiad w menażki, wzięła z szuflady haftowaną serwetę i poszła go szukać.
– Wiesz, u nas dużo knajp nie ma, to raz, dwa go znalazła – opowiadała moja żona. – I tam w tej knajpie wchodzi, a koledzy tylko się szturchają i patrzą, co będzie, czy mu awanturę zrobi. A ona nic, przesunęła kufel i kieliszek, rozłożyła serwetę, wyjęła talerz i dalej, nakładać mu obiad. Tata tylko zapytał, co robi, to mu wyjaśniła, że się martwi, bo głodny, po szychcie, więc obiadek mu przyniosła.
– A teść co?
– No wiesz, kumple to przez kilka miesięcy mieli z niego polewkę. Więcej do knajpy z nimi nie wszedł, chyba na karczmę. Albo na jedno piwo, ale na obiad to się fest zawsze wyrabiał! Rodzina rzecz święta – zawsze trzyma się razem
No i ja właśnie tej Śląskiej mentalności to nie rozumiem. Bo jak coś, to chłop jak się wkurzy, to i krzyknąć potrafi, że, aż wszyscy po kątach się rozlatują i cicho siedzą. Żona też skacze koło niego, bo zmęczony, bo po szychcie. Ale znów jak coś nie po jej myśli jest, to i ona potrafi postawić na swoim.
– Najlepszy numer to i tak moja cioteczka odstawiła – powiedziała Dorota. – Wujo, jej mąż, przyszedł kiedyś po szychcie z kolegami. Wypici już byli, bo do knajpy po drodze zaszli. Ale wujek wiedział, że jak się w domu na obiad nie pojawi, to chryja będzie. Jednak z drugiej strony, chciał pokazać przed kolegami, że to on w domu rządzi. I jak przyszli, to krzyknął, żeby mu żona obiad dawała. Ciotka pierwsze danie dała, posłusznie, a on spróbował i myk talerz za okno. „Takiej zupy jeść nie będę” – zawołał.
– No i co? – zapytałem, bo już na tyle poznałem temperament śląski, że wyobrażałem sobie awanturę, jaką ciotka zrobiła. – Pokazała mu, co potrafi?
– Pokazała, a jakże, ale nawet nie wiesz jak – chichotała Dorota. – Dała drugie, bo wujo się już domagał i krzyczał. Przyszła z talerzem, pokazała mu – a tam wiesz, jak trzeba, rolada i modro kapusta – i fajt ten talerz za okno.
– Żartujesz?!
– A jak! A kiedy wujo zapytał, co robi, to mu powiedziała, że myślała, że on na dworze chce jeść, jak zupę…
No i tam cały czas się takie rzeczy działy
Chociaż jedno mi się na tym Śląsku podobało – że jak rodzina, to razem się trzymali. Ja z tego powodu to wyklęty byłem – bo jak wreszcie z Dorotą doszliśmy do wniosku, że nijak się dogadać nie możemy i trzeba się rozwieść, to od razu cała rodzina murem za nią stanęła. I właściwie nie miałem czego tam po rozwodzie szukać… Opowiadałem to wszystko kumplom przy kielichu, jak wróciłem na swoją wieś, potem się zbuntowałem, bo nic, tylko wóda się lała całymi dniami, a właściwie to bimber i to za moje, bo oni kasy nie mieli. Więc się ustatkowałem, pogoniłem towarzystwo, za pracę na roli wziąłem, bratu, co gospodarkę po ojcach przejął, pomagałem. A teraz sołtys mówi, żebym ja pogadankę o Śląsku strzelił. Co mam im powiedzieć? Toż to żadna kultura, jakiej by chcieli słuchać.
– Chcą, chcą, to, jak się mówi, folklor jest – przekonywał mnie sołtys.
Ja tam nie wiem. Ale chyba się zgodzę, bo co im mam psuć zabawę? Prawda, że dla mnie ten Śląsk dziwny i inny jest, to może i jest coś w tym, co opowiadam, że im się to ciekawe zdaje? A skoro, jak sołtys gada, zaproszą mnie oficjalnie, żebym im kulturę regionalną przybliżył i będzie z tego kasa na wiejską potańcówkę, to ja im przecież na drodze nie będę stawał, nie?
Czytaj także:
„Rozwiodłem się po 8 miesiącach małżeństwa. Teraz ta zołza chce 50 tysięcy złotych za wesele, którego nie chciałem”
„Rozwiodłam się z mężem, by szukać przygód i szybko tego pożałowałam. Znalazł sobie młodą lafiryndę, a mnie zakłuła zazdrość”
„Zaledwie pół roku po swoim ślubie, mój brat wdał się w romans z moją przyjaciółką. Szybko uznał, że nie kocha żony”