„Nie rozumiałam, dlaczego Klara zamiast zabawy, wybrała posługę. Ja wolałam myśleć o sobie i swoich potrzebach”

zamyślona kobieta fot. Getty Images, Westend61
„Zastanawiałam się nad tym od dawna. Klara była piękna, nieco młodsza ode mnie. Dziwiłam się, że woli zajmować się chorymi i spędzać wieczory na modlitwie w zimnym klasztorze niż bawić się, kochać, niańczyć dzieci”.
/ 01.11.2023 09:15
zamyślona kobieta fot. Getty Images, Westend61

Mam tylko jedną przyjaciółkę, to Klara… A właściwie siostra Klara. Dzięki niej moje życie wreszcie nabrało sensu.

Podobała mi się praca psychologa

Kiedy zdecydowałam się studiować psychologię, nie do końca wiedziałam, co tak naprawdę chcę robić. Pomagać ludziom – tak, to na pewno. Ale te moje plany nie były sprecyzowane. Po prostu podobali mi się psycholodzy, których życie postawiło na mojej drodze, gdy byłam w szkole. Miałam problemy z nauką, ale przede wszystkim ze sobą. Byłam nieśmiała, nie potrafiłam nawiązywać przyjaźni, bałam się ośmieszenia.

Teraz już wiem, że przyczyną były relacje w moim rodzinnym domu. To one sprawiły, że zainteresowałam się emocjami człowieka, a potem zostałam psychologiem. Po studiach pracowałam najpierw w poradni, potem w szpitalu. Aż wreszcie dostałam propozycję pracy w domu opieki.

To był jeden z prywatnych domów. W przeciwieństwie do tych państwowych, przypominających raczej przytułek czy hospicjum, ten wyglądał prawie jak sanatorium. Stary, śliczny, odrestaurowany dworek, położony w pięknym, uroczym parku zachwycił mnie od pierwszego spojrzenia. Wyobraziłam sobie siebie w gabinecie, siedzącą przy stylowym biurku i wyglądającą przez okno. Decyzję o przyjęciu propozycji pracy podjęłam natychmiast. Nie bez znaczenia było oczywiście i to, że pensja, w porównaniu do poprzedniej była, delikatnie mówiąc, imponująca.

Wiedziałam, że moja praca nie będzie łatwa. Pomimo niewątpliwego uroku, miejsce było zamieszkane przez starsze samotne osoby, potrzebujące troskliwej opieki i łaknące kontaktu z ludźmi. Osoby nierzadko poważnie chore, znerwicowane. A moim zadaniem było pomóc im godnie i w miarę szczęśliwie przeżyć ostatnie dni.

Nie wiedziałam czy sobie poradzę

Przyznaję, bałam się tego wyzwania. Ale mimo wszystko byłam gotowa je podjąć. Zawsze traktowałam pracę poważnie, angażując się w to, co robię, ale jednocześnie miałam świadomość, że to tylko praca. Zawsze można ją zmienić. Przyznam jednak, że było coś, co mnie na początku przerażało. Otóż dom prowadzony był przez siostry zakonne. Pracowali tam oczywiście także świeccy lekarze i pielęgniarki. Jednak główną część kadry stanowiły siostry.

Na dzień dobry usłyszałam, że dla pensjonariuszy tu przebywających istotna jest obecność Boga w ich codziennym życiu. Uprzedziłam siostrę, która przyjmowała mnie do pracy, że niewiele mam na ten temat do powiedzenia i raczej trudno będzie mi wspierać pacjentów duchowo w tej kwestii.

– Tego nie oczekujemy – uśmiechnęła się. – Od tego jesteśmy my i ksiądz. Proszę po prostu o szacunek dla naszych przekonań oraz dla przekonań naszych podopiecznych. Trafiają tu wyłącznie osoby wierzące, gdyż ideą domu jest wspieranie w duchu wiary. Wiem zatem, że jest to dla nich ważne. Oczywiście, większość pracowników to również katolicy, bo przede wszystkim takie osoby szukają pracy w naszym domu. Ale my nie pytamy o wyznanie, dla nas ważna jest fachowość i kompetencja. Jednak proszę o uczciwość. Jeżeli okaże się, że to dla pani za trudne...

– Oczywiście, nie zamierzam niczego ukrywać – zapewniłam.

Do tej pory w swojej pracy nie zetknęłam się z problemem wiary. Niektórzy pacjenci mówili, że to dla nich ważne, inni w ogóle o tym nie wspominali. Ale mnie takie informacje w ogóle nie były potrzebne. Teraz miałam się zmierzyć z kwestią wiary i bałam się tego.

Jednak okazało się, że niepotrzebnie. Moi podopieczni rzeczywiście potrzebowali tylko porady psychologa. A tę mogłam im zapewnić!
Szybko polubiłam swoją pracę. Przede wszystkim klimat, jaki panował w ośrodku, spokój i rodzinną atmosferę. Wystarczyło przekroczyć bramę do parku, by poczuć się w innym świecie. Brałam kilka głębokich oddechów i do gabinetu wchodziłam odprężona i naładowana pozytywną energią. Moi pacjenci też byli inni niż ci, których do tej pory spotykałam.
A może tak mi się tylko wydawało?

W każdym razie pomaganie im sprawiało mi prawdziwą przyjemność. Na kadrę też nie mogłam narzekać. Na początku trzymałam się bliżej świeckich pracowników, ale szybko zorientowałam się, że tu nie ma podziałów. Podczas obiadów każdy siadał, gdzie chciał, i gdzie akurat było miejsce.

Zainteresowała mnie ich praca

Do mnie już czwartego dnia dosiadły się dwie zakonnice.

– Jestem Klara – przedstawiła się starsza, uśmiechając się serdecznie.
– Pracuję jako pielęgniarka. A to nowicjuszka, Marta, nasza animatorka
– wskazała na swoją młodszą koleżankę. – Pani jest psychologiem, prawda? I jak się tu pani podoba?

– Proszę mi mówić po imieniu, jestem Joanna – zaproponowałam, bo wiedziałam już, że w ośrodku panował taki zwyczaj. – Bardzo mi się podoba. Szczerze mówiąc, jestem zaskoczona. Inaczej to sobie wyobrażałam. Wiedzą panie… siostry, wydawało mi się, że domy opieki to smutne miejsca.

– Ależ nie, robimy wszystko, żeby tu było inaczej – Klara się uśmiechnęła, jakby nie zauważając mojego potknięcia. – Naszą ideą jest stworzyć dom, w którym pensjonariusze będą się czuli dobrze. Staramy się, żeby traktowali ośrodek jak własny dom.

– I to się wam udaje – stwierdziłam, specjalnie używając takiej formy, bo nie bardzo wiedziałam, jak mam się zwracać do zakonnic. Nigdy nie rozmawiałam z osobami duchownymi.

Siostra Klara szybko skończyła posiłek, pomodliła się chwilę i, uśmiechając się przepraszająco, odbiegła od stołu. Spojrzałam na Martę zaskoczona.

– Musi pomóc podopiecznym – wyjaśniła. – Nie wszyscy dają radę jeść sami. Niektórych trzeba nakarmić.

Rozejrzałam się po sali. Dopiero teraz zauważyłam, że przy niektórych stolikach siedzą zakonnice i karmią swoich podopiecznych. Od tej pory zaczęłam uważniej przyglądać się pracy innych. W wolnych chwilach chodziłam po domu i zaglądałam do sal i pokoi. Zorientowałam się, że przebywa tu mnóstwo zakonnic. Nie mieszkały w ośrodku, tylko przychodziły z pobliskiego klasztoru – jak się dowiedziałam – a po pracy do niego wracały.

– Posługujemy, to nasze powołanie – wyjaśniła Klara, którą spotkałam w jednym z pokoi. Siedziała przy łóżku starszego pana i czytała mu książkę.

– Zatrudniamy świeckie pielęgniarki, ale tu jest tylu potrzebujących!

– A wy też jesteście pielęgniarkami? – zainteresowałam się. Widziałam, jak niektóre zakonnice zmieniają chorym kroplówki, robią zastrzyki.

– Nie, ale większość z nas przeszła kursy medyczne – odparła.

Złapałyśmy nić porozumienia

Zaprzyjaźniłam się z Klarą. Podziwiałam ją za jej oddanie i poświęcenie dla chorych. Dla mnie to byli pacjenci, pomagałam im, gdy zgłaszali się do mnie do gabinetu albo gdy lekarz zdecydował, że moja porada jest potrzebna. Ale Klara pracowała cały czas. Kiedy nie trzeba było robić zastrzyków, zmieniała pieluchy, pomagała chorym się umyć albo po prostu czytała im lub śpiewała. Grała na gitarze i miała piękny głos.

Im bardziej ją poznawałam, i im lepiej znałam charakter pracy zakonnic, tym bardziej mnie to fascynowało. Pewnego dnia, gdy Klara zbierała się już do klasztoru zaproponowałam, że ją odprowadzę. Chciałam z nią porozmawiać.

– Czy ty nigdy nie odpoczywasz? Nie bywasz zmęczona? – zapytałam.

– Sama nie wiem – spojrzała na mnie zdziwiona pytaniem. – Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Oddałam swój czas i swoje siły Bogu, ludziom, więc myślę, że po prostu to daje mi energię.

– A dlaczego zostałaś zakonnicą? – odważyłam się wreszcie zapytać.

Zastanawiałam się nad tym od dawna. Klara była piękna, nieco młodsza ode mnie. Dziwiłam się, że woli zajmować się chorymi i spędzać wieczory na modlitwie w zimnym klasztorze niż bawić się, kochać, niańczyć dzieci.

– Powołanie – uśmiechnęła się.c– Wiesz, to trudno wyjaśnić. Studiowałam dziennikarstwo i wcale nie miałam zamiaru nosić habitu. Ale na drugim roku studiów nagle poczułam potrzebę, żeby iść na pielgrzymkę, chociaż nigdy nie byłam przesadnie wierząca. Pamiętam, że wszyscy się dziwili, moi rodzice też. Bo już miałam na wakacje zaklepaną pracę w Norwegii, potem planowałam jechać na Kretę. Ale wybrałam tę pielgrzymkę. A po powrocie wycofałam papiery z uniwerku i… wstąpiłam do zakonu.

– I nigdy nie żałowałaś?

– Nie – pokręciła głową. – Od początku byłam pewna tego, co robię. Już jako zakonnica skończyłam pedagogikę, potem studium medyczne.

– A jak się odczuwa to… powołanie?

– Każdy pewnie inaczej – Klara roześmiała się. – Wiem, że jesteś niewierząca, więc trudno będzie ci to wyjaśnić. Ja po prostu poczułam, że moje życie musi być związane z Bogiem, że nie chcę spędzić go inaczej. I tyle.

– A właśnie – zatrzymałam się na drodze, tknięta nagłą myślą. – Nie przeszkadza ci, że nie wierzę?

– Dlaczego miałoby mi przeszkadzać? – Klara też się zatrzymała zaskoczona pytaniem. – Pan stawia mi na drodze różnych ludzi i wierzę, że robi to w jakimś celu. Dlatego potrafię zaakceptować śmierć, odejścia, rozstania. Zobacz, ci ludzie tu – uśmiechnęła się, jakby w myślach zobaczyła twarze swoich podopiecznych – przywiązuję się do nich, niektórych kocham, jakby byli dla mnie prawdziwą rodziną. Ciężko mi patrzeć na ich cierpienie. Rozpaczam, gdy umierają. Ale gdybym skupiła się na sobie i na swoim bólu, nie mogłabym im pomóc. A po to tu jestem. Więc przyjmuję z pokorą boskie wyroki. A ty? Jesteś dobrym człowiekiem, któremu nie dane było poznać Boga. Dlaczego więc miałoby mi to przeszkadzać?

Znajomość zmieniła się w przyjaźń

Od tego dnia często urywałam się z pracy, żeby odprowadzić Klarę do klasztoru i porozmawiać z nią. W ciągu dnia ona była zbyt zajęta pracą, a raczej, jak mówiła, posługiwaniem chorym. To była faktycznie posługa. Cały czas coś robiła, niektórym wręcz usługiwała.

I wiecznie była uśmiechnięta, niezależnie od tego, czy akurat wynosiła nocnik, czy masowała powyginane od reumatyzmu stopy. Nie przeszkadzały jej nawet humory naszych pensjonariuszy. A niektórzy potrafili uprzykrzyć życie. Starość, ból i cierpienie powodowały, że tracili panowanie nad sobą, stawali się zrzędliwi i męczący. Klara wszystko znosiła z uśmiechem i radością.

Nie była w tym wyjątkowa, większość zakonnic tak się zachowywała. Na przykład ta nowicjuszka (dopiero później się dowiedziałam, że to nowo przyjęta siostra, jeszcze przed złożeniem ślubów), która była animatorką. Całymi dniami próbowała wykrzesać z pensjonariuszy energię i radość życia. I prawdę mówiąc, świetnie jej to wychodziło! Na jej zajęcia chodzili równie chętnie, jak dzieci na ulubione lekcje plastyki.

Podziwiałam wszystkie zakonnice, ale to z Klarą zżyłam się najbardziej. Może dlatego, że miała podobny charakter do mojego – też była bezpośrednia i szczera, nie obrażała się o nic i nie peszyło jej żadne moje pytanie.

– Nie mam tajemnic – wyjaśniła kiedyś, gdy zapytałam, czy moje pytania o jej zakonne życie nie są dla niej zbyt krępujące. – A rozumiem, że dla ciebie to nowość. Zresztą, zdaję sobie sprawę, że życie za murami klasztoru to dla wielu osób intrygująca zagadka.

– Zastanawia mnie, czy nie męczy cię ta monotonia? – spojrzałam na nią z zaciekawieniem. – Rano msza i śniadanie, potem biegniesz do domu opieki, później modlitwy i kontemplacje. Codziennie to samo!

– Nieprawda – roześmiała się, jakbym powiedziała coś zabawnego. – Po pierwsze, czym to się różni od świeckiego życia? Kobiety rano wyprawiają dzieci do szkoły, potem biegną do pracy, wracają z zakupami i szykują obiad albo sprzątają. To też monotonne, prawda? A po drugie, każda modlitwa jest inna. Przecież to rozmowa z Bogiem.

– Jak z nim rozmawiasz? – zainteresowałam się. – Tak samo jak ze mną?

– Hmm – Klara zatrzymała się przy drodze i w zamyśleniu zerwała źdźbło trawy. – To raczej wsłuchiwanie się w siebie, w swoją duszę…

To było dla mnie ciężkie

Pracowałam w tym domu opieki już kilka lat i coraz bardziej lubiłam tę pracę. Co prawda, w przeciwieństwie do Klary, nie mogłam pogodzić się z tym, że moi podopieczni odchodzą. Że ciepła i sympatyczna pani Maria któregoś poranka po prostu się nie obudziła, że pan Staszek, niepoprawny podrywacz, dostał zawału, kiedy szykował się na randkę z panią Jagodą. Dla mnie to już nie byli anonimowi pacjenci, ale bliscy mi ludzie. Nie rozumiałam, jak Klara może sobie z tym radzić.

– Bo ja wiem, że to nie jest koniec – popatrzyła na mnie jakoś tak smutno. – Moja wiara jest jednocześnie moją nadzieją. Wierzę z całego serca, że teraz jest im dobrze, a przecież to coś, czego życzę im najbardziej.

Nie wiem, chyba właśnie to zdanie zadecydowało, że zaczęłam szukać. Na początku sama jeszcze nie wiedziałam czego. Chyba tego spokoju i poczucia bezpieczeństwa, których tak zazdrościłam Klarze. Chociaż pomagałam ludziom, tak jak ona, to moje życie wydało mi się jakieś takie puste. Jakby czegoś w nim brakowało. Było to dla mnie na tyle nowe i dziwne odczucie, że od razu podzieliłam się nim z Klarą.

– To dobrze, że szukasz – powiedziała, kiwając głową. – Każdy z nas powinien. Ja też to robię.

– Ty? – zdziwiłam się. – Myślałam, że już znalazłaś!

– Nie wiem – roześmiała się, a ja pomyślałam, że uwielbiam ten jej szczery, radosny śmiech. – Jak chcesz, to pożyczę ci kilka książek. Możesz też porozmawiać z naszym księdzem. To bardzo mądry człowiek.

Nie byłam gotowa na rozmowę z księdzem, ale książki pożyczyłam. Sięgnęłam po nie bez przekonania, bo nie chciałam czytać o Bogu i jego cudach. Okazało się jednak, że to bardziej filozoficzne rozważania niż czysta teologia.

Sama nie wiem, kiedy zaczęłam uważnie obserwować życie duchownych, z którymi pracowałam. Z jednej strony, chciałam ich przyłapać na czymś, co potwierdziłoby mój sceptycyzm do wiary. Z drugiej, fascynowali mnie swoim oddaniem i tym spokojem, którego ja nadal nie mogłam w sobie odnaleźć. Co prawda, zgiełk i pośpiech cywilizacji pozostawały z dala ode mnie, powoli uczyłam się żyć innym trybem. Zaczynałam rozumieć, co naprawdę jest ważne, i że tylko człowiek się liczy. Że to dla niego trzeba znaleźć czas, jemu poświęcić uwagę i myśli. Ale mimo wszystko, nadal daleka byłam od tego uduchowionego optymizmu, jakim emanowała Klara.

Ale zmieniałam się, i co ciekawe, uzmysłowiła mi to pani Sabinka, jedna z moich podopiecznych.

– Dobrze, kochana, że tu jesteś – powiedziała mi podczas jednej z sesji.

Byłam pewna, że chce mi podziękować za to, że jej pomagam. Okazało się, że nie.

– Kilka lat temu byłaś inna. Taka, jak wszyscy, którzy się spieszą i sami nie wiedzą, czego chcą. Jak moje dzieci, które nie mogą znaleźć chwili, żeby mnie odwiedzić… A teraz widzę, że zaczynasz odnajdywać samą siebie. Ja od dawna wiem, że w tym domu można znaleźć nie tylko opiekę.

Zmieniłam swoje życie

Dziś wiem, że miała rację. Ja też w domu opieki znalazłam swoje miejsce i samą siebie. A także przyjaciół: Klarę, Martę, księdza Seweryna i Piotra, lekarza. Ten ostatni to chyba nawet ktoś więcej niż przyjaciel… Znalazłam coś jeszcze… Długo, bardzo długo dojrzewałam do tej decyzji, bijąc się z myślami, zastanawiając, po co to robię, czy to ma sens. Ale czułam, że jeżeli postąpię inaczej, to nadal będę czuła tę okropną pustkę w środku.

– Tę decyzję musisz podjąć sama – Klara potrząsnęła głową, gdy poprosiłam ją o pomoc. – Ja oczywiście, będę się bardzo cieszyć i wspierać cię, ale nie mogę i nie chcę wpływać na to, co zrobisz. Po prostu wsłuchaj się w siebie, zajrzyj w swoje serce.

Zdecydowałam się też na rozmowę z księdzem. Nie wiem, czy mi pomogła, bo rzeczywiście, tę decyzję musiałam podjąć sama. Ale wreszcie to zrobiłam. Ostatnio w domu opieki była wielka uroczystość: mój chrzest i komunia. Za jakiś czas przyjmę bierzmowanie. A potem pewnie kolejny sakrament – małżeństwa.

– Jestem z ciebie dumna – powiedziała Klara. – Szukałaś i znalazłaś.

– Dzięki wam – uściskałam ją, a potem stojące obok siostry Martę
i Teresę. – Gdyby nie wasz przykład… Wiecie, ja uwierzyłam po prostu z zazdrości! Widziałam ten wasz spokój, opanowanie, radość, wewnętrzny blask. I też tak chciałam!

Nie żałuję i myślę, że nigdy nie będę żałować. Co prawda, nie stać mnie na aż tak wiele, by jak Klara czy Marta całkiem zrezygnować z siebie. Ale teraz wiem, że znalazłam to, czego szukałam. A przy okazji dostałam też bonus – Piotra, który ostatnio mi się oświadczył!

Czytaj także:
„Mąż przyjaciółki okazał się damskim bokserem. Z pomocą przyszedł jej zakapior, bo przecież łobuz kocha najbardziej”
„Przez ojca moje dzieciństwo to był horror w odcinkach. Ten drań zasłużył na karę i w końcu zapłacił za swoje grzechy”
„Pracuję w zakładzie pogrzebowym na nocki. Nigdy nie spodziewałem się, że przeżyję taki horror”

Redakcja poleca

REKLAMA