To Martyna chciała psa. Nie byłem zachwycony tym pomysłem. Lubię zwierzęta, ale bałem się dodatkowych obowiązków. Poza tym uważałem, że w naszej kawalerce nie ma miejsca dla takiego lokatora. Czegóż jednak się nie robi dla ukochanej kobiety, z którą wzięło się ślub niespełna pół roku wcześniej…
Kiedy więc spojrzała na mnie tymi swoimi wielkimi oczami i powiedziała, że chce przygarnąć jakiegoś biedaka ze schroniska, zgodziłem się bez większych protestów. Postawiłem jednak kilka warunków. Piesek miał być mały, ułożony i grzeczny. Słowem, jak najmniej kłopotliwy. Dużo pracuję i po powrocie do domu lubię mieć święty spokój.
Co z bezsensownym szczekaniem?
Żona wybrała się po pieska sama. Następnego dnia po tej rozmowie wyjechałem na dwutygodniowe szkolenie, więc nie mogłem uczestniczyć w tym ważnym wydarzeniu. Nie przejąłem się tym jednak zbytnio. Martyna zawsze liczyła się z moim zdaniem i byłem pewien, że nie przywiezie do domu rozszczekanego, potężnego i groźnego potwora. I rzeczywiście. Gdy wróciłem, w progu przywitał mnie niewielki kundelek. Obwąchał mnie, zamerdał ogonkiem, polizał po dłoni, a potem wskoczył żonie na kolana i zwinął się kłębek. Była wniebowzięta. Przytuliła go i ucałowała w pyszczek.
– Widzę, że już się zaprzyjaźniliście – zauważyłem.
– O, tak. Maksio jest cudowny. Chodzi za mną krok w krok, łasi się, patrzy z miłością w oczy – zaczęła wyliczać.
– A co z bezsensownym szczekaniem, podkradaniem jedzenia i podgryzaniem butów? – wpadłem jej w słowo.
– Nic z tych rzeczy. Jest grzeczniutki jak aniołek. Dokładnie taki, jaki miał być. Zobaczysz, szybko się zaprzyjaźnicie – uśmiechnęła się.
Nie miałem powodu, by w to nie wierzyć. Maksio rzeczywiście wydawał się ideałem.
Czar prysł, gdy nastał wieczór. Wyszedłem z łazienki wykąpany, wypachniony i gotowy do miłosnych igraszek. Dwa tygodnie postu porządnie dały mi się we znaki… Podszedłem do łóżka i zamarłem. Obok Martyny leżał Maksio. Rozciągnięty wygodnie na grzbiecie, z rozrzuconymi na bok łapkami.
– Chyba nie powiesz mi, że on będzie z nami spał? – zapytałem, gdy już ochłonąłem.
– Oczywiście, że nie. Przyszedł tylko na swoje pieszczotki – powiedziała i zaczęła głaskać psa po brzuszku.
– Ale potem sobie pójdzie? – chciałem się jeszcze upewnić.
– Oczywiście. Przecież mówiłam ci, że to dobry, grzeczny piesek – uśmiechnęła się. Wskoczyłem pod kołdrę i, że tak powiem, czekałem na swoją kolej.
Dobry piesek broni swojej pani
Martyna głaskała go tak dobry kwadrans. Trochę się niecierpliwiłem, ale jakoś wytrzymałem. W końcu Maksio przeciągnął się leniwie, wstał i zgrabnie zeskoczył z łóżka. A potem ruszył dostojnym krokiem do swojego legowiska w przedpokoju.
– No, wreszcie jesteśmy sami. Chodź tu do mnie natychmiast, bo za chwilę zwariuję – wyszeptałem i przyciągnąłem Martynę do siebie. Ledwie jednak przystąpiłem do akcji, za plecami usłyszałem ostrzegawcze warczenie. Odwróciłem się. Na łóżku był Maksio. Stał na szeroko rozstawionych łapach, patrzył na mnie nienawistnym wzrokiem i szczerzył zęby.
– Co jest? Spadaj stąd natychmiast! – krzyknąłem.
– Wrrr – usłyszałem.
– Mówię do ciebie! Jazda do przedpokoju – powtórzyłem.
Jednak pies nie ruszył się nawet na krok.
– Głuchy jesteś czy co? Zmiataj – zamachnąłem się ręką. Maksio zjeżył się, zawarczał jeszcze głośniej, wskoczył między nas i zaczął przeraźliwie szczekać.
– Zrób coś, bo wszystkich sąsiadów pobudzi – spojrzałem błagalnie na żonę. Pogłaskała go.
– Dobry piesek, broni swojej pani. Nie chce, żeby jej się krzywda stała – rozczuliła się. Maksio natychmiast się uspokoił. Wtulił się w Martę i zaczął lizać ją po twarzy.
– Prawda, że to słodkie? – zapytała rozanielona.
– Owszem. Nawet bardzo. Ale możesz go już odesłać na miejsce? Chciałbym wrócić do, hm, zajęć – z trudem hamowałem złość.
– No idź, piesku, idź. Sam widzisz, że nic złego już się nie dzieje – delikatnie poklepała go po grzebiecie.
Maksio spojrzał na mnie spod przymkniętych powiek, warknął i podreptał do przedpokoju. Miałam nadzieję, że tam już zostanie. Nic z tego! Gdy tylko zabierałem się do rzeczy, wskakiwał na łóżko i na zmianę warczał i szczekał.
– Przykro mi kochanie, ale na dziś koniec – stwierdziła Martyna po czwartej próbie.
– Chyba żartujesz… Przecież nawet dobrze nie zaczęliśmy… Bardzo się za tobą stęskniłem – próbowałem ja do siebie przyciągnąć, ale mnie odsunęła.
– Ja za tobą też… Ale nie chcę więcej denerwować Maksia… Widziałeś? Serduszko waliło mu jak oszalałe. Boję się, że następnym razem jakiegoś udaru albo wylewu dostanie – powiedziała Martyna z zatroskaną miną.
– A o mnie się nie martwisz? Nie obchodzi cię, że cierpię? – nie poddawałem się.
– Oczywiście, że obchodzi. Ale poradzisz sobie. Jesteś przecież dużym, silnym i rozumnym mężczyzną. A on? Bezbronnym, malutkim pieskiem po przejściach. Wybacz więc. Może jutro pójdzie nam lepiej – odparła. Cmoknęła mnie w policzek, odwróciła się do mnie plecami i zasnęła.
A ja? Męczyłem się prawie do rana. Przy życiu trzymała mnie tylko myśl, że następnego dnia pies już nie będzie protestował.
Nie pomagały prośby, groźby i przekupstwa
Niestety, przez kilka kolejnych dni sytuacja się powtarzała.
Maksio za nic w świecie nie chciał dopuścić mnie do żony. Nie pomagały prośby, groźby, przekupstwa smakołykami. Piątego dnia byłem już tak zdesperowany, że postanowiłem zamknąć go w łazience. Martyna początkowo nie chciała o tym słyszeć.
– Zwariowałeś? On już odzwyczaił się od przebywania w małych pomieszczeniach, takich jak w schronisku. Nie chcę, żeby złe wspomnienia wróciły – oburzyła się.
– Nie bój się, nie wrócą. A zresztą to przecież tylko na trochę. Jak skończymy, natychmiast go wypuszczę – przekonywałem.
– Ale…
– Żadnego ale! Cierpliwość ma swoje granice. Albo będzie tak, jak chcę, albo poszukam sobie kochanki – zagroziłem w desperacji. Przeraziła się.
– Mówisz poważnie? – Martyna patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami.
– Najpoważniej na świecie – skinąłem głową.
– No dobrze, zamknij go. Mam nadzieję, że jakoś to zniesie – poddała się. Szybko złapałem psa i posadziłem go na dywaniku przy prysznicu.
– Jeden zero dla mnie, kolego – powiedziałem z satysfakcją i zamknąłem drzwi.
Przez pięć minut panował względny spokój. Ale potem się zaczęło. Maksio dostał szału. Zaczął wściekle drapać w drzwi łazienki, piszczeć, szczekać. Miałem nadzieję, że Martyna to zignoruje, ale nie. Wysunęła się z moich ramion i pobiegła do łazienki.
Chwilę później Maksio siedział już na naszym łóżku i patrzył na mnie triumfalnie. Założę się, że gdyby umiał mówić, to powiedziałby, że to jednak on wygrał.
Ile można żyć w celibacie?
Od tamtej pory minęły ponad dwa tygodnie, a w moim życiu seksualnym z Martyną nic się nie zmieniło. Mam tego dość! Ile można żyć w celibacie? Najchętniej pozbyłbym się Maksia, ale żona nie wyobraża sobie bez niego życia. Boję się, że gdybym postawił jej ultimatum, to wybrałaby jego.
Szukając ratunku, poszliśmy więc do psiego psychologa. Nie miałem pojęcia, że tacy w ogóle istnieją i że biorą za wizytę więcej niż ludzki terapeuta. W każdym razie poobserwował Maksia, porozmawiał z nami, a na koniec stwierdził, że jeśli chcę, by wszystko wróciło do normy, muszę zdobyć zaufanie i szacunek psa. Bo jestem dla niego nic nieznaczącym członkiem stada, który nie ma prawa zbliżać się do samicy alfa.
Mądrala! Ciekawe, jak mam to zrobić… Gdyby Maksio był facetem, wziąłbym go na wódkę, pogadał jak mężczyzna z mężczyzną, może dał w mordę, żeby pokazać swoją siłę. A tak? Nie mam pomysłu. Na razie więc chyba wynajmę pokój w hotelu i zaciągnę tam Martynę. Gdy sobie ulżę, może wreszcie będę się mógł skupić i coś mądrego wymyślę… Muszę to zrobić! Nie pozwolę, by mały kundel mieszał w moim życiu!
Czytaj także:
„Mąż z czułego kochanka powoli zmieniał się w zimnego drania. Długo dusiłam w sobie złość, aż w końcu tama pękła”
„Mąż traktuje mnie jak stary mebel, a przyjaciel nieustannie ze mną flirtuje. Boję się, że zdradzę ślubnego”
„Mąż zrobił dziecko mojej najlepszej przyjaciółce. Powinnam mu podziękować, bo dzięki temu spotkałam miłość życia”