„Mąż z czułego kochanka powoli zmieniał się w zimnego drania. Długo dusiłam w sobie złość, aż w końcu tama pękła”

małżeństwo w kryzysie fot. iStock by Getty Images, courtneyk
„Zastanawiałam się nad propozycją Marysi. Z jednej strony wydawała mi się bardzo kusząca. Wreszcie mogłabym coś zmienić w swoim życiu. Z drugiej jednak bałam się ryzyka. Zaczynać wszystko od nowa? W moim wieku? A co, jeśli mi się nie uda? – kołatało mi się po głowie”.
/ 25.07.2023 22:30
małżeństwo w kryzysie fot. iStock by Getty Images, courtneyk

Ćwierć wieku. Tak długo już jestem żoną Marcina. Niedługo powiem – byłą żoną, bo wkrótce się rozwodzimy. Pewnie myślicie, że to on postanowił wymienić mnie na nowszy model i stąd to rozstanie. Jednak nic bardziej mylnego. To ja spakowałam walizki i wyjechałam nad morze. Nie chciałam być dłużej popychadłem, którego się nie docenia i nie szanuje.

Pamiętam, jak się poznaliśmy. Marcin godzinami wystawał pod moim wydziałem na uniwersytecie, żeby zaprosić mnie na randkę. Byłam wtedy jedną z najpiękniejszych dziewczyn, uczelnianą gwiazdą, więc kręciło się wokół mnie mnóstwo przystojnych chłopaków. Mogłam przebierać i wybierać. Dlaczego więc zwróciłam uwagę właśnie na niego, mimo że był chudy jak patyk i nosił paskudne okulary w grubej oprawie? Sama nie wiem… Chyba ujął mnie poważnym stosunkiem do życia. Wszyscy wokół bujali w obłokach, bawili się, nie myśleli o tym, co będzie jutro. A on miał dokładny plan na przyszłość.

Namówił mnie, żebym zrezygnowała z pracy

Chciał założyć firmę budowlaną, zapewnić rodzinie godziwy byt. Mówił o tym z taką pasją i determinacją, że było niemal pewne, że mu się uda. Kiedy więc po dwóch latach znajomości poprosił mnie o rękę, powiedziałam: tak. Szalał ze szczęścia. To właśnie wtedy obiecał, że zawsze będzie mnie stawiał na piedestale, będę najważniejsza. I że nie uronię przez niego ani jednej łzy.

Początki naszego małżeństwa były wspaniałe. Marcin, tak jak to sobie zaplanował, założył firmę budowlaną. Harował jak wół od rana do nocy, ale się opłaciło. Zleceń przybywało, firma rosła w siłę, a nam zaczęło się nieźle powodzić. Kawalerkę zamieniliśmy na dom za miastem, stać nas było na przyjemności, egzotyczne wakacje. Żartowałam czasem, że chodzę do pracy tylko po to, by nie nudzić się w domu. Moja pensja nie była nam potrzebna do przeżycia. Mogłam wydać ją, na co chciałam. I wydawałam. Na fryzjera, kosmetyczkę, siłownię, ciuchy. To były naprawdę cudowne czasy…

No a potem przyszła na świat córka, a ja wzięłam urlop macierzyński. Planowałam, że wrócę po nim do pracy, ale nie zdążyłam. Znowu zaszłam w ciążę i urodziłam synka. To właśnie wtedy postanowiłam, że zapomnę o karierze i zajmę się domem. Marcin mnie do tego namówił. Twierdził, że tak będzie lepiej dla dzieci, dla niego i dla mnie. Z tym „dla mnie” to miałam spore wątpliwości, bo lubiłam swoją pracę i trudno było mi się z nią pożegnać, ale co tam! Rodzina jest przecież najważniejsza.

Zresztą wtedy jeszcze byłam święcie przekonana, że to niczego nie zmieni w moim małżeństwie, że Marcin, tak jak obiecał, będzie mnie kochał, szanował i wspierał.

Nowe obowiązki okazał się trudniejsze, niż sądziłam. Dzieci były wyjątkowo płaczliwe i chorowite. Biegałam z nimi po lekarzach, wstawałam w nocy, żeby je uspokoić, podać lekarstwa. A w międzyczasie prałam, sprzątałam, gotowałam, prasowałam. Wszystko było na mojej głowie, bo Marcin zupełnie odpuścił sobie domowe obowiązki.

Tłumaczył, że musi się wyspać, zrelaksować po ciężkim dniu. Nie protestowałam. Dziś wiem, że to był wielki błąd, ale chciałam, żeby mąż mógł spokojnie prowadzić firmę. Poza tym byłam przekonana, że docenia moją pracę, wie, że to dzięki moim wysiłkom wszystko w domu działa jak w szwajcarskim zegarku. 

Nie wiem, kiedy uświadomiłam sobie, że jestem dla męża tylko służącąTo było chyba wtedy, gdy nie zabrał mnie na przyjęcie z okazji podpisania bardzo intratnego kontraktu na budowę miniosiedla domków jednorodzinnych. Szykowałam się na tę imprezę jak na bal maturalny, bo odkąd na świat przyszły dzieci, nigdzie razem nie wychodziliśmy. Poszłam więc do kosmetyczki, fryzjera, kupiłam nową kieckę i buty. Jednak Marcin szybko sprowadził mnie na ziemię.

– A gdzie ty się w tym wybierasz, Justynko? – zapytał, gdy zaprezentowałam mu się w nowej kreacji.

– Jak to gdzie? Z tobą na przyjęcie! Ładnie wyglądam? – okręciłam się wokół własnej osi.

Jednak on nawet na mnie nie spojrzał

– Przykro mi, ale idę sam – burknął.

– Ale jak to? – nie zrozumiałam.

– To nie dla ciebie, kochanie. Będziemy rozmawiać o interesach… Zanudzisz się na śmierć. Poza tym umówiliśmy się, że przychodzimy bez osób towarzyszących.

– Ale ja jestem twoją żoną…

– I co z tego? Lepiej zostań tam, gdzie twoje miejsce, czyli w domu. Ktoś musi przecież zająć się dziećmi, wyprasować mi koszulę na jutro – stwierdził.

Zrobiło mi się tak przykro, że aż się popłakałam. Potem od życzliwych dowiedziałam się, że mąż bezczelnie mnie okłamał, że wszyscy goście przyszli na przyjęcie z żonami. On też nie był sam. Towarzyszyła mu piękna, długonoga młoda kobieta. Podobno przedstawił ją jako swoją asystentkę.

Szara myszka zamieniła się w gwiazdę

Gdy go o nią zapytałam, wpadł w szał. Krzyczał, że nie mam prawa o nic pytać, że powinnam całować go po rękach za to, że zapewnia mi takie rajskie życie.

– Każda kobieta chciałaby tylko leżeć i pachnieć! – wrzasnął.

– Słucham?! Przecież ja haruję ciężej niż ty, tyle że w domu! – zaprotestowałam.

– Jak ci się nie podoba, to do widzenia. Droga wolna – warknął.

Słuchałam tego osłupiała. To nie był ten chłopak, za którego wychodziłam za mąż, ale jakiś zupełnie obcy mężczyzna. Zimny, wyniosły…

Potem było już tylko gorzej. Marcin przestał mnie właściwie zauważać. Nigdzie mnie nie zabierał, z niczego się nie tłumaczył, nie opowiadał o swoich planach. Gdy przychodził do domu, zjadał obiad, który podsuwałam mu pod nos, i zajmował się własnymi sprawami lub rozmawiał z dziećmi. Do mnie odzywał się w zasadzie tylko wtedy, gdy coś mu się nie podobało lub czegoś potrzebował. Nie prosił jednak, tylko żądał. Daj, zrób, przynieś… Czułam się jak popychadło.

Któregoś dnia w rozpaczy wykrzyczałam mu, że jeśli dalej będzie mnie tak traktował, to odejdę. Zaśmiał się tylko i wskazał drzwi. Potem robił tak zawsze, gdy próbowałam się stawiać. Nie krzyczał, tylko wyciągał rękę w stronę wyjścia i uśmiechał się złośliwie. Nienawidziłam tego gestu. Wolałabym już awanturę. Kłótnia działa przecież oczyszczająco. Daje nadzieję, że będzie lepiej. Ale Marcin miał gdzieś moje uczucia i potrzeby.

Chciałam od niego odejść. Naprawdę. Zwłaszcza gdy dzieci już dorosły i nie potrzebowały mojej opieki. Pakowałam walizki, ale po chwili je rozpakowywałam. No bo dokąd miałam pójść? Bez własnych pieniędzy, bez pracy. W tajemnicy przed Marcinem wysyłałam swoje CV do różnych firm, niestety, nikt poważny nie oddzwonił.

Rodzice też nie byli po mojej stronie. Gdy któregoś dnia powiedziałam im, że mam dość takiego małżeństwa, popukali się w głowę. Przekonywali, że nie mam co narzekać, że inne kobiety mają gorzej. Bo mężowie piją, biją i nie dają pieniędzy.

W sumie mieli rację. Przy Marcinie moje życie było pasmem upokorzeń, ale przynajmniej nie musiałam się martwić o finanse. Mąż nie wyliczał mi pieniędzy, choć dawał do zrozumienia, że w każdej chwili może zablokować karty. Byłam kompletnie uzależniona od Marcina, a on doskonale o tym wiedział. Cieszył się, że ma nade mną taką kontrolę i władzę.

 I pewnie nic by się nie zmieniło do dziś, gdyby nie Marysia, moja koleżanka ze studiów. Spotkałam ją na ulicy. W pierwszej chwili jej nie poznałam, bo wyglądała zupełnie inaczej niż za studenckich czasów. Wtedy była zahukaną, szarą myszką, z którą nikt, poza mną, nie rozmawiał. A teraz? Modne ciuchy, świetna fryzura, uśmiech na twarzy…

Zaciągnęła mnie na kawę i zaczęłyśmy rozmawiać. Okazało się że przyjechała do Warszawy tylko na jeden dzień, bo od kilkunastu lat mieszka na Wybrzeżu. Sprzedała wszystko, co miała, wzięła kredyt, kupiła kawałek ziemi niedaleko morza i wybudowała hotel. A wkrótce otwiera drugi. Słuchałam tego, słuchałam i robiło mi się coraz bardziej smutno. Nie, nie zazdrościłam Marysi. Pomyślałam tylko, że los bywa przewrotny. Szare myszki przemienia w gwiazdy, a gwiazdy w popychadła.

– No, ale dość już gadania o mnie, co u ciebie? – wyrwał mnie z zamyślenia głos Marysi.

– U mnie? Sielanka. Mam świetnie zarabiającego męża, dzieci na studiach, siedzę w domu i jestem szczęśliwa – próbowałam się uśmiechnąć, ale zamiast tego tylko się skrzywiłam.

Marysia od razu się zorientowała, że kręcę.

– A tak naprawdę? – zapytała cicho.

– A tak naprawdę to jest parszywie – wykrztusiłam i się rozpłakałam.

Nie mogę wyjechać. Mam dzieci, obowiązki...

Nie zamierzałam zwierzać się Marysi ze swoich problemów. Zwłaszcza po tym, co od niej usłyszałam. Trudno mi było przyznać się do porażki, ale nie wytrzymałam. Musiałam się przed kimś wypłakać. Wyrzuciłam więc z siebie cały żal. Że Marcin traktuje mnie jak kuchtę, że nie widzi we mnie kobiety, że czuję się zaniedbywana, niedoceniana. Marysia była przerażona.

– Boże drogi, co ty jeszcze z nim robisz? Ja już dawno wzięłabym nogi za pas – powiedziała.

– Łatwo ci powiedzieć. Jesteś niezależna, świetnie poradziłaś sobie w życiu… A ja? Zbliżam się do pięćdziesiątki i nie mam nic. Totalne zero – chlipnęłam.

Marysia zastanawiała się przez chwilę.

– Wiesz co, mam pomysł. Jedź ze mną nad morze. Choćby dzisiaj. Poprowadzisz mi ten nowy hotel – wypaliła nagle.

– Że co? – nie wierzyłam w to, co słyszę.

– Czemu jesteś taka zdziwiona? Przecież tak jak ja skończyłaś zarządzanie. I o ile pamiętam, z całkiem niezłym wynikiem.

– Tak… Ale to było bardzo dawno temu. Nie mam pojęcia, czy sobie poradzę…

– Jak nie spróbujesz, to się nie dowiesz.

– Wiem, tylko że to nie jest takie proste. Mam przecież dzieci, obowiązki…

– Dzieci są już dorosłe. Pewnie już rzadko bywają w domu. A obowiązki? Jest przecież twój kochany mężulek. Skoro uważa, że praca w domu jest taka łatwa i przyjemna, to na pewno sobie poradzi.

– Wątpię – mruknęłam.

– Tym lepiej. Chciałabym zobaczyć jego minę, gdy się zorientuje, że w domu nie ma nic do jedzenia, a koszule sam musi sobie uprać i wyprasować.

– Ja też – zachichotałam.

– To jak, przyjedziesz?

– A mogę się zastanowić?

– W porządku. Byle nie za długo. Najdalej za dwa tygodnie muszę wiedzieć, czy mam pracownika czy nie – odparła.

Po powrocie do domu nie mogłam skupić się na robocie, wszystko leciało mi z rąk. Rzuciłam więc w diabły obiad i sprzątanie, usiadłam w fotelu i zatopiłam się w myślach. Zastanawiałam się nad propozycją Marysi. Z jednej strony wydawała mi się bardzo kusząca. Wreszcie mogłabym coś zmienić w swoim życiu. Z drugiej jednak bałam się ryzyka. Zaczynać wszystko od nowa? W moim wieku? A co, jeśli mi się nie uda? – kołatało mi się po głowie. Byłam tak zaaferowana, że nie zauważyłam, kiedy Marcin wrócił z pracy.

Ocknęłam się dopiero wtedy, gdy stanowczym głosem zażądał obiadu.

W tamtej chwili coś we mnie pękło

– Przepraszam, jeszcze nie ugotowałam – spłoszyłam się.

Marcin popatrzył na mnie z wściekłością.

– To co robiłaś przez cały dzień? Jak zwykle leżałaś do góry brzuchem?

Spojrzałam na tę jego wykrzywioną złością twarz i coś we mnie pękło.

– Tak. I wiesz co? Było mi z tym bardzo dobrze – powiedziałam spokojnie.

A potem poszłam na górę i zadzwoniłam do Marysi.

Jesteś już w drodze do domu?

– Nie, a co? – odpowiedziała.

– Bo się już zastanowiłam. I chętnie zabiorę się z tobą – odparłam.

Później wszystko potoczyło się bardzo szybko. Spakowałam błyskawicznie dwie walizki i zeszłam na dół. Marcin siedział wściekły w salonie.

– Weźmiesz się w końcu za ten obiad czy nie? – warknął przez ramię.

– Nie – odparłam.

– Słucham?! – wrzasnął i zerwał się z kanapy. I wtedy zobaczył bagaże.

– A gdzie ty się wybierasz?

Odchodzę – powiedziałam.

– Że co?

– Po resztę rzeczy przyjadę później. Gdy się już urządzę w nowym miejscu – starałam się zachować spokój.

Marcin zmarszczył brwi.

– A wynoś się! Droga wolna! – powiedział i swoim zwyczajem wskazał drzwi.

Odwróciłam się na pięcie i wyszłam. Gdy znalazłam się na zewnątrz, poczułam, jak żal i smutek, które towarzyszyły mi od lat, gdzieś odchodzą. I ogarnia mnie spokój…

Od tamtej pory minęły zaledwie 2 miesiące, ale to mi wystarczyło, by zadomowić się na Wybrzeżu. Odnalazłam się też w nowej pracy. Marysia rzuciła mnie od razu na głęboką wodę, bo otworzyła nowy hotel tuż przed sezonem wakacyjnym i mieliśmy dużo gości, ale sobie poradziłam.

Syn i córka często mnie odwiedzają nad morzem. O dziwo, wcale nie byli zaskoczeni moją wyprowadzką. Córka szepnęła mi nawet do ucha, że na moim miejscu też by tak zrobiła… Nie mam pojęcia, co się dzieje z Marcinem. I prawdę mówiąc, nie chcę wiedzieć. Widziałam się z nim tylko raz, gdy pojechałam po swoje rzeczy. Krzyczał wtedy, że jeszcze wrócę i będę błagać, żeby przyjął mnie z powrotem. Niedoczekanie! Jest mi bez niego tak dobrze, że wniosłam sprawę o rozwód.

Biedaczysko ma pewnie niezły ból głowy, bo będzie musiał się ze mną podzielić majątkiem. Podział potrwa prawdopodobnie kilka lat, bo Marcin będzie bronił swego rękami i nogami, ale co tam, poczekam. A potem? Potem zobaczymy. Może wejdę w spółkę z Marysią albo wymyślę jeszcze coś innego.

Czytaj także:
„Mąż po latach związku, traktuje mnie jak powietrze. Żona ma rodzić, gotować i sprzątać, a na miłość musi sobie zasłużyć”
„Mąż traktuje mnie jak stary mebel, a przyjaciel nieustannie ze mną flirtuje. Boję się, że zdradzę ślubnego”
„Mąż był tyranem, który traktował mnie jak niewolnicę. Dzięki dawnej miłości uciekłam i wreszcie spełniam swoje marzenia”

Redakcja poleca

REKLAMA