„Nie po to uczyłam się na fryzjerkę, by wegetować za 1000 zł miesięcznie. Jak można tyle płacić pracownikowi?”

Mąż wydziela mi pieniądze fot. Adobe Stock, peopleimages.com
„– Pani Aurelio, spisuje się pani świetnie. Proponuję pani etat i 1100 złotych na rękę – zawyrokowała szefowa. – No, wie pani do tego przecież dochodzą napiwki... A pensja, jaką oferuję, wcale nie jest mała. Przecież to kwota netto, do tego trzeba policzyć ubezpieczenie, podatki, ja muszę na te 1100 złotych wyłożyć dwa razy więcej”.
/ 05.04.2023 07:15
Mąż wydziela mi pieniądze fot. Adobe Stock, peopleimages.com

Zawsze marzyłam o karierze w wielkim mieście. Dobra pensja, mieszkanie na ekskluzywnym osiedlu, samochód. Już widziałam zazdrosne spojrzenia koleżanek, gdy zajadę do swojego miasteczka – ja, kobieta sukcesu. Dzisiaj wydaje mi się, że to był koszmarny sen. Niestety, wszystko zdarzyło się naprawdę.

Skończyłam szkołę fryzjerską

– Świetnie ci idzie, masz talent. Twoje fryzury to małe dzieła sztuki – chwaliły mnie nauczycielki.

– Powinnaś po szkole poszukać pracy w mieście, tutaj się zmarnujesz – radziła mi mama.

Też o tym myślałam. Już widziałam siebie w roli szefowej wielkiego zakładu, do którego klientki zapisują się z tygodniowym wyprzedzeniem. Wyobrażałam sobie, jak umebluję pierwsze, kupione za własne pieniądze mieszkanie. Idąc ulicą, oglądałam różne samochody, wyobrażając sobie, jakbym w nich wyglądała.

„Ja wam wszystkim jeszcze pokażę!” – odgrażałam się w myślach, jadąc co rano PKS-em do szkoły. „Jak ja nienawidzę tego smrodu zapyziałego miasteczka!”.

– Jeszcze trochę tu wytrzymam, byle skończyć szkołę. A potem wyjeżdżam stąd, bez dwóch zdań. I niczego nie będę żałować nawet przez sekundę. Duszę się tutaj! – nie raz mówiłam swojej starszej o osiem lat siostrze.

Młoda, a gdzie ty się podziejesz? Kasy na start nie masz, a ja już widzę, jak jakiś wielki fryzjer przygarnia taką lalunię ze wsi. Spójrz na życie realnie, zaoszczędzisz sobie wstydu – mówiła.

– Zazdrosna jesteś i tyle! – odburkiwałam jej.

I wreszcie przyszedł ten dzień. Skończyłam szkołę, miałam też doskonałe referencje z zakładu, w którym odbywałam praktyki w naszych Łomniskach. Skoro świt pobiegłam do kiosku po gazetę z ogłoszeniami.

„Doświadczoną fryzjerkę damską do renomowanego zakładu” – wyczytałam w jednym z nich.

Staże, praktyki, szkolenia mnie nie interesowały. Podobnie jak strzyżenie starych bab w wiejskim zakładzie. Szukałam tylko ogłoszeń „z przyszłością”. To wydawało mi się idealne. Zadzwoniłam.

– Jakie ma pani doświadczenie? – usłyszałam na wstępie.

– Mam doskonałe referencje ze stażu w zakładzie w Łomniskach – odparłam.

– Gdzie? – kobieta nie zrozumiała.

– W… Łom-nis-kach, tu gdzie mieszkam – wyjaśniłam.

– A to daleko od Katowic? – pytała dalej pani. – Bo nasz zakład jest w Katowicach, pewnie pani wie?

– Tak, wiem. Właśnie planowałam przeprowadzić się do Katowic i dlatego akurat tutaj szukam pracy! – kłamałam jak z nut.

Aż sama siebie zadziwiłam swoją fantazją

Czego jednak nie robi się dla kariery!

– Proszę przyjechać w poniedziałek na dziesiątą – powiedziała kobieta.

Natychmiast opowiedziałam o wszystkim mamie.

Jestem z ciebie dumna, córeńko – gratulowała. – Ale jak ty sobie poradzisz w tych Katowicach, dwieście kilometrów od domu? – zatroszczyła się po chwili.

– Nie martw się, poradzę sobie, wszystko już zorganizowałam – uspokajałam ją.

Sama jednak trzęsłam się ze strachu. Nie znałam w tym mieście nikogo, moje całe oszczędności to ledwie 1500 złotych. Wierzyłam, że mi się uda.

„Byle przetrwać pierwszy miesiąc, potem dostanę pensję i zacznę żyć jak panisko” – cieszyłam się.

W poniedziałek o szóstej rano siedziałam już w PKS-ie. Na umówione spotkanie przyszłam punktualnie.

– Proszę usiąść – starsza kobieta wskazała mi krzesło. – Nazywam się Mariola, jestem właścicielką zakładu – kobieta mówiła jednym tchem. – To co, przyuczymy panią najpierw, a potem zobaczymy, czy się pani nadaje – oznajmiła z uśmiechem.

– Jak to, przyuczymy? – zdumiałam się. – Ja jestem fryzjerką! Mam wszystkie niezbędne papiery.

– No tak, ale nie ma pani żadnej praktyki. Mogę zaproponować pani trzymiesięczny staż, 600 złotych na rękę, a potem ewentualnie samodzielne stanowisko. Na razie jednak musimy zobaczyć, co pani potrafi – tłumaczyła spokojnie.

Zgodziłam się, cóż było robić

Wynajęłam pokoik u jakiejś starszej pani za 400 złotych. Starałam się żyć jak najoszczędniej, jadłam głównie bułki z najtańszym serkiem, popijając cienką herbatą. Na szczęście, gdy wracałam do domu na weekendy, mogłam najeść się do syta.

No i jak tam ci jest? – pytali wszyscy.

– Doskonale. Pracuję w „Niebieskich nożycach”, to jeden z największych katowickich salonów. Wszyscy mnie chwalą, klientki dają napiwki – kłamałam.

Rzeczywiście tam pracowałam, ale jako „podaj, przynieś, pozamiataj”. Robiłam wszystko, tylko nie fryzury klientek. Najwyżej, pod czujnym okiem doświadczonej koleżanki, mieszałam farbę do włosów. Poza tym zmywałam podłogi, zmiatałam włosy, myłam nożyczki, grzebienie, robiłam kawę, gdy klientka sobie życzyła.

„Muszę wytrzymać. W końcu na pewno zostanę fryzjerką pełną gębą i będę zarabiać tyle, co koleżanki, ze trzy tysiące” – pocieszałam się w duchu.

W końcu minęły trzy miesiące próby.

– Pani Aurelio, spisuje się pani świetnie. Proponuję pani etat i 1100 złotych na rękę – zawyrokowała szefowa.

Patrzyłam na nią chyba nienaturalnie wielkimi oczami, bo natychmiast dodała:

– No, wie pani do tego przecież dochodzą napiwki od klientek, które mogą nawet podwoić pani dochód. A pensja, jaką oferuję, wcale nie jest mała. Przecież to kwota netto, do tego trzeba policzyć ubezpieczenie, podatki, ja muszę na te 1100 złotych wyłożyć dwa razy więcej.

– Dobrze, zgadzam się – wydukałam.

Cóż miałam robić?

Przecież nie wrócę do Łomnisk z niczym. Muszę jeszcze zacisnąć zęby i wytrzymać. Harowałam jak wół, ale wbrew zapewnieniom szefowej, klientki nie były rozrzutne. Raz na jakiś czas wpadło do kieszonki 10 złotych, czasem 20. Ledwo starczało mi na utrzymanie.

Dziecko, tak się nie da żyć – powiedziała mi mama, gdy się jej zwierzyłam. – Wracaj do domu. Zatrudnij się u pani Helenki, właśnie jej pracownica odeszła na macierzyński. To, co wydajesz na utrzymanie w mieście, tutaj możesz odłożyć i pomyśleć potem o czymś własnym. Zakład możesz otworzyć choćby na parterze naszego domu. Pomożemy ci z tatą.

– Chyba masz rację. Tutaj przynajmniej nie jestem nikim – odparłam.

Złożyłam wypowiedzenie w „Niebieskich nożycach” i wróciłam do domu. Trzy lata później, kiedy pracownicy pani Helenki skończył się macierzyński, otworzyłam własny zakład, w przerobionym garażu rodziców. Dzisiaj zatrudniam dwie pracownice. Mówią do mnie „pani szefowo”! Przed sylwestrem i świętami pracujemy nawet po 12 godzin, tyle jest chętnych. Taka „wiejska” kariera nie śniła mi się nigdy.

Czytaj także:
„Miałam jedną zasadę: nigdy nikomu nie pożyczam pieniędzy. Złamałam ją raz. Straciłam kasę i przyjaciółkę”
„Mąż dawał mi 200 zł miesięcznie, a resztę pieniędzy wydawał na kochankę. Nie pracowałam, więc nie miałam głosu”
„Koleżanka zazdrościła mi pieniędzy i pozycji. Sama nie umiała zapracować na swój sukces, więc odebrała wszystko mnie”

Redakcja poleca

REKLAMA