Mąż zwodził mnie, a w końcu perfidnie oszukał. Zabrał mi jedyną córkę i zniknął, nie zostawiając śladu. Minęły lata, nim się odnalazłyśmy.
Chciałam mieć inne życie
Nasze małżeństwo nie było złe, ale miałam wrażenie, że coś powoli psuło się między nami. Nawet nie chodziło o to, że oboje z Markiem właśnie kończyliśmy studia i byliśmy praktycznie bez grosza przy duszy. Po prostu inaczej wyobrażałam sobie swoje życie. Właśnie zostałam przyjęta na studia doktoranckie i zamierzałam się poświęcić karierze naukowej. A zamiast tego – brzuch.
Rodzice Marka nalegali na ślub, bo w tamtych czasach życie na kocią łapę oznaczało mnóstwo plotek. Przynajmniej od kościelnego udało się nam wymigać – bo jak to tak, naukowiec niby, racjonalna kobieta, a tu nagle w zabobony wierzy? Marek nie był zadowolony, ale nie nalegał, bo nie mieliśmy czasu na organizację hucznego wesela, skoro dziecko było w drodze.
No to się pobraliśmy, a potem urodziła się Natalka. Karierę naukową musiałam sobie na jakiś czas odpuścić, bo ktoś musiał się dzieckiem zająć, a Marek miał dobrą, państwową posadę. Czułam się źle jako kura domowa. Nie chodziło nawet o obowiązki, bo chociaż czasem bywało ciężko, to jednak radziłam sobie całkiem nieźle. Po prostu miałam wrażenie, że marnuję życie.
Jeszcze kilka lat wcześniej planowałam swoją karierę – konferencje, publikacje, kolejne stopnie naukowe, nowe wyzwania – a tu nagle utkwiłam w domu jak w więzieniu. Bo tak się czułam: jak skazaniec z długoletnim wyrokiem. Bardzo źle to na mnie działało. Natalka nie była trudnym dzieckiem i nawet na swój sposób ją kochałam, ale ani nie czułam, że jest moim sensem życia, ani nie miałam potrzeby powiększenia naszej rodziny, na co Marek usilnie mnie namawiał.
On chciał dużej rodziny
– Powinniśmy mieć co najmniej dwójkę – twierdził. – Bo jedynacy gorzej się chowają i w ogóle jest im ciężej. Łatwiej ich rozpieścić, trudniej im zrozumieć inne dzieci, nie umieją się dzielić. No a jak dorosną, to kiedy nas zabraknie, zostaną zupełnie sami, bez rodzeństwa, na którym mogliby się wesprzeć.
– Dobrze, pomyślimy o tym – odpowiadałam bardziej na odczepnego, niż faktycznie się z nim zgadzając.
Skoro nie chciałam pierwszego dziecka, tym bardziej nie miałam ochoty na kolejne. Na samą myśl o następnej ciąży widziałam moją karierę oddalającą się w tempie ekspresowym. A przecież zamierzałam, jak tylko Natka podrośnie, wrócić na studia. Wiedziałam, że ze swoich planów lepiej się nie zwierzać Markowi. Byłaby kolejna kłótnia, naleganie, wreszcie ciche dni. Zamiast tego pewnego sierpniowego wieczoru postawiłam go przed faktem dokonanym.
– Załatwiłam Natalce miejsce w przedszkolu niedaleko uczelni – oznajmiłam przy kolacji. – Żeby miała kontakt z dziećmi i lepszy start w szkole. A od października wracam na studia doktoranckie.
Spojrzał na mnie wzrokiem zranionego zwierzęcia, jednak nic nie powiedział. Nie odzywaliśmy się do siebie przez kilka dni, no ale ponieważ tak się nie da żyć, więc w końcu jakoś to się wszystko ułożyło. W ramach zadośćuczynienia za decyzję, której z nim nie omówiłam, starałam się, żeby wszystko było na czas: i obiad, i Natalka odebrana z przedszkola, i pranie zrobione. Czasem jednak zastanawiałam się, czy Marek w ogóle to moje staranie doceniał.
Kilka lat później Natalka poszła do szkoły, a Marek założył firmę i zaczęło nam się wieść lepiej niż dobrze.
– Rzuć tę uczelnię – mawiał wieczorami. – Będziesz mniej zestresowana, więcej czasu spędzisz z Natalią… Nawet na kolejne dziecko będzie czas.
– No, może masz rację… – odpowiadałam, żeby uniknąć kłótni, bo tak naprawdę nie zamierzałam tego nawet tego rozważać.
Nie byliśmy złym małżeństwem, ale miałam wrażenie, że coś się powoli psuło między nami. Wspólnie spędzane weekendy wydawały się wymuszone, takie poświęcenie dla dobra dziecka. Poza tym Marek często musiał zmieniać plany, bo firma sama się nie poprowadzi, a kapryśni kontrahenci zawsze znajdowali najdziwniejsze dni i godziny, żeby się z nim skontaktować.
Natalka chodziła do szkoły i stać nas było, żeby opłacić jej różnorodne zajęcia dodatkowe. Marek był urobiony po łokcie, a ja brałam dodatkowe godziny na uczelni. Nasz dom, na który Marek wziął kredyt, stał pusty przez większość dnia…
Otrzymałam świetną propozycję
Bomba pękła któregoś sobotniego poranka. Spodziewałam się awantury, bo już od kilku tygodni zbierałam się w sobie, by porozmawiać z Markiem. Szczerze mówiąc, wolałabym załatwić sprawę tak jak poprzednio, czyli stawiając go przed faktem dokonanym, ale tym razem decyzja mimo wszystko nie należała tylko do mnie. A termin podania ostatecznej odpowiedzi zbliżał się nieubłaganie.
– Mam ofertę z uniwersytetu w Sztokholmie – oznajmiłam spokojnie, smarując bułkę masłem. – Lepsza płaca, lepsze perspektywy. Pomagają w relokacji całej rodzinie, oferują lekcje szwedzkiego i tymczasowe mieszkanie, dopóki czegoś nie znajdziemy.
Przez całą moją wyliczankę Marek patrzył na mnie w ciszy i przez chwilę miałam nadzieję, że jakoś to wspólnie poukładamy… Ale wtedy mój mąż wybuchł.
– Oszalałaś?! Co ty sobie wyobrażasz?! Że zamknę firmę?! – krzyczał. – A co z Natalią?! Przecież ma tutaj przyjaciół! Jak niby poradzi sobie w szkole, skoro nie mówi po szwedzku?
Nie dałam się wciągnąć w awanturę. Po prostu wyszłam z domu i pojechałam na uczelnię. Zawsze było coś do zrobienia, więc mogłam zająć myśli pracą. Marek zadzwonił po kilku godzinach.
– Przepraszam – powiedział tylko. – Przyjmij tę ofertę. Coś wymyślimy.
Po powrocie do domu przygotowaliśmy plan: miałam najpierw pojechać sama, załatwić wszystko, a Marek dołączyłby później z Natalką. Dokończyłaby w Polsce rok szkolny, może poszła na jakiś kurs szwedzkiego, a Marek w tym czasie załatwiłby sprawy związane z firmą. Nie musiał jej zamykać, a jedynie przekazać część obowiązków współpracownikom, i nawet wspomniał, że przecież mógłby założyć filię w Szwecji.
Wszystko wydawało się załatwione i nawet atmosfera w domu zrobiła się dużo lepsza. Pojechałam do Szwecji i przyznam, że się nią zachwyciłam. Ludzie wydawali się milsi i bardziej cywilizowani, miasta też były jakieś ładniejsze i bardziej przyjazne. Niemalże codziennie dzwoniłam do domu, ignorując koszt rozmów zagranicznych i z ekscytacją opowiadałam im o wszystkim.
Marek nie podzielał mojego entuzjazmu, a moje pytania o postęp przygotowań do przyjazdu zbywał ogólnikami. Powinnam była się domyślić, że coś jest nie tak, ale wolałam słuchać, jak Natalka dzieli się wrażeniami z lekcji szwedzkiego, popisując się znajomością coraz to nowych słówek. Dzięki temu sześć miesięcy na odległość minęło jak z bicza strzelił, a ja uświadomiłam sobie, że jednak tęsknię za swoją rodziną.
Po prostu mnie oszukał
Na tydzień przed ich planowanym przyjazdem, kiedy z radością chodziłam po sklepach, szukając drobiazgów na powitalny prezent i robiąc plany, dokąd ich zabiorę, dostałam list od Marka. W środku była tylko pojedyncza kartka i kilka słów: „Nie przyjeżdżamy do Szwecji. Złożyłem pozew o rozwód”.
Powinnam była się spodziewać czegoś podobnego, ale i tak jego decyzja uderzyła we mnie jak obuchem. A najgorsze było to, co znajdowało się pod jego krótką notką. „Nienawidzę Cię, Mamo” – napisane chwiejną, dziecinną ręką Natalii.
Niewiele pamiętam z tego okresu. Szok, depresja, jakieś rozprawy i desperacka batalia o córkę, bo Marek nie tylko walczył o pełną opiekę, ale i o ograniczenie mojego prawa do widywania Natalii. Pamiętam oskarżenia o to, że nigdy o dziecko nie dbałam, że nie mam z małą więzi, i że bez porozumienia z mężem przyjęłam ofertę pracy za granicą, nie przejmując się dobrem dziecka i rodziny. Pamiętam złość i frustrację, gdy próbowałam walczyć z tymi kłamstwami, ale i tak koniec końców przegrałam. Podejrzewałam, że nieuczciwie, ale nie miałam siły szukać dowodów. Zresztą, na co to by się zdało?
Tuż po rozwodzie Marek zniknął. Sprzedał dom i gdzieś się przeniósł, a ja nie mogłam go wytropić. Jego firma wciąż działała, ale oczywiście tam nie mogłam uzyskać żadnych informacji. Podobnie jak od jego rodziców, którzy traktowali mnie niczym trędowatą. To wydawało się niemożliwe, ale po prostu zniknął z Natalką, jakby rozpłynął się w powietrzu.
Raz nawet pojechałam do Polski i poszłam do siedziby jego firmy. Błagałam, krzyczałam, odwoływałam się do przyzwoitości ludzkiej, ale nikt nie chciał mi pomóc, a jego współpracownicy, nawet ci, którzy kiedyś mienili się naszymi dobrymi znajomymi, udawali, że mnie nie znają.
Może mogłam zrobić więcej. Nie wiem, wynająć prywatnego detektywa albo coś, ale wtedy nie miałam na to siły. Wróciłam do Szwecji i skupiłam się na pracy, szukając w niej zapomnienia. Zapisałam się też na terapię i to właśnie tam poznałam Bengta. Stracił w wypadku partnerkę i tak jak ja próbował się pozbierać.
Zbliżyliśmy się do siebie. Jego obecność sprawiła, że ponownie zaczęłam żyć i dostrzegać cokolwiek poza pracą. Nie żebym zapomniała. Parę razy próbowałam odszukać Marka i Natalię, ale wszystkie ślady zdawały się prowadzić donikąd. Nawet firmę mój był mąż sprzedał. Bengt oczywiście mnie wspierał, ale uważał, że przeszłość mnie pożera.
– Nie zadręczaj się tak – mówił, kiedy szukałam o nich jakiekolwiek wzmianki, jakiegokolwiek zdjęcia. – Przecież zrobiłaś wszystko, co mogłaś.
Nie byłam pewna, czy naprawdę tak było, ale w jednym Bengt miał rację. Nie mogłam pozwolić, żeby mój żal i tęsknota zamieniły się w obsesję. Lata płynęły i ból stopniowo zelżał. Czasem zastanawiałam się, jak się miewa moja córka, co porabia, ale nie mogłam żyć w przeszłości. Dlatego kiedy Bengt mi się oświadczył, nie zastanawiałam się ani chwili. Ceremonia była skromna, pełna ciepła i bardzo rodzinna. Nawet moi rodzice przyjechali z Polski.
Ona mnie odnalazła
Rok później urodził nam się Lukas i choć nie mógł zastąpić tego, co utraciłam, przynajmniej po części wypełnił pustkę. I po raz pierwszy w życiu odkryłam uroki macierzyństwa. Byłam już spełniona zawodowo i chociaż czekało na mnie jeszcze sporo wyzwań, nie czułam, że zostając z Lukasem w domu, przegrywam życie. Bengt okazał się kochającym, czułym ojcem i tworzyliśmy wspaniałą rodzinę. Relacje, jakie z nim miałam, uświadamiały mi, że małżeństwo z Markiem było błędem.
Pewnego dnia, dwadzieścia trzy lata po tym, jak ostatni raz widziałam Natalię, zadzwonił telefon.
– Dzień dobry. Szukam pani Emilii J. – powiedziała jakaś kobieta płynnie po szwedzku.
Zdziwiłam się, bo J. było moim panieńskim nazwiskiem, którego nie używałam od lat.
– Przy telefonie – odparłam, czując jakieś dziwne napięcie.
– Mamo... to ja, Natalia – usłyszałam słowa, których nigdy nie spodziewałam się usłyszeć, tym razem wypowiedziane już po polsku. Serce mi stanęło, a potem ruszyło z kopyta.
– Mamo?
Jej głos przywołał mnie do porządku. Wzięłam się w garść. Nie mogłam przecież pozwolić, żeby się rozłączyła.
– Tak, to ja, córeczko – odpowiedziałam. Głos mi drżał, z oczu płynęły łzy, a Bengt patrzył na mnie dziwnie, bo rzadko słyszał, jak mówię w ojczystym języku. – Jak się masz? – wykrztusiłam.
Natalia zalała mnie potokiem słów, a ja słuchałam, nie tylko ciesząc się brzmieniem jej głosu, ale i wszystkimi tymi rzeczami, którymi się ze mną dzieliła. Wszystkimi tymi rzeczami, których częścią – z powodu Marka – nie mogłam być.
Okazało się, że szukała mnie już od jakiegoś czasu. Obdzwoniła wszystkie uczelnie w Szwecji, szukała informacji w różnych publikacjach naukowych, ale nie mogła wiedzieć, że nigdy nie wróciłam do swojego panieńskiego nazwiska, a potem przyjęłam nazwisko Bengta.
Natalia powiedziała mi, że lekcje szwedzkiego, te same, za które Marek zapłacił tylko po to, by ukryć przede mną swoje plany, zaszczepiły w niej miłość do tego języka. Skończyła filologię szwedzką i pracowała jako nauczycielka w szkole językowej, dodatkowo robiąc tłumaczenia dla różnych firm.
Poznała Bartka, szkoleniowca, i parę lat temu się pobrali. Kiedy mi powiedziała, że mam dwie wnuczki, popłakałam się jeszcze bardziej. Nigdy o tym nie myślałam. Musiałyśmy przerwać rozmowę, bo Bengt zaniepokoił się moim stanem, ale błagałam ją, żeby nie odkładała słuchawki. Irracjonalnie bałam się, że jeśli teraz nie porozmawiamy, to znów zniknie na lata.
Później, kiedy ja z kolei opowiedziałam o tym, co działo się w moim życiu, przyszła chwila na poważniejszy temat.
– Ojciec zawsze mówił o tobie źle – wyznała Natalia. – Że nas zostawiłaś, że nas nie kochałaś. Ale przecież wcale nie spędzałaś w pracy więcej czasu niż on. I ja naprawdę wierzyłam, że przeprowadzimy się do Szwecji. Przepraszam też za to, co wtedy napisałam.
– Nie przejmuj się, kochanie. To było dawno i nie mogłaś znać całej prawdy.
Marek umarł parę lat wcześniej na zawał serca. Natalia mówiła, że chyba zapracował się na śmierć, bo choć swoją firmę sprzedał, to potem otworzył trzy kolejne. Przyznała, że dopiero po jego śmierci zaczęła mnie szukać.
– Ale tęskniłam zawsze – zapewniła mnie.
– Ja też, Natalko. Ja też.
Wreszcie mogłyśmy się spotkać
Dwa tygodnie później spotkałyśmy się w Szczecinie, bo jak tylko ustaliłyśmy szczegóły, natychmiast zaplanowałam podróż. Przyjechała z całą rodziną aż z Ł. i czekała na mnie, kiedy schodziłam z promu. Przypłynęłam sama, uznałam, że tak będzie lepiej.
Padłyśmy sobie w objęcia. Nie chciałam jej puścić, ale jednocześnie pragnęłam poznać swojego zięcia, no i wnuczki. Emilka i Beatka były prześliczne, przeurocze i pełne energii. Jak tylko Natalia powiedziała im, kim jestem, złapały mnie za ręce i zasypały pytaniami, jakbym była ich babcią od zawsze. Bartek okazał się przemiłym człowiekiem, zapatrzonym w Natalkę jak w obrazek. Nadal się kochali i wyglądali na zgodne małżeństwo, co bardzo mnie cieszyło.
– Miło mi panią poznać – powiedział mój zięć. – Zawsze miałem nadzieję, że Natalii uda się panią odnaleźć.
– Mów mi „mamo” – poprosiłam.
Przez chwilę znów poczułam wielki żal, że przez okrutny upór Marka przegapiłam tak wiele ważnych chwil w życiu Natalki. Nie tylko jej ślub, ale także całe studia, maturę, pierwszą miłość… Ale straconego czasu nic nam nie zwróci, więc zamiast rozpaczać, planowałam przyszłość. Czekało nas przecież tyle wspólnych świąt, wizyt, wakacji, spędzonych razem dni.
Musiałam przedstawić ją Bengtowi i Lukasowi i koniecznie musieli jak najszybciej odwiedzić nas całą rodziną w Szwecji. Tyle było do nadrobienia, tyle było do zrobienia teraz, kiedy już odzyskałam swoją córkę.
Natalia pochyliła się nade mną i uściskała mnie kolejny raz.
– Teraz już zawsze będziemy w kontakcie. Kocham cię, mamo – wyszeptała.
Jej słowa w okamgnieniu wymazały wszystkie złe wspomnienia.
Czytaj także:
„Mąż miał przede mną 3 żony i każdej zostawił małą fortunę. Byłam w szoku, gdy poznałam prawdę o tych rozstaniach”
„Moi rodzice sprzedali dom i wszystkie kosztowności. Jesień życia chcieli spędzić w starym kamperze, o nas nie myśleli”
„Nikt nie zadba o mojego syna lepiej niż ja. Obrzydzałam mu wszystkie kobiety, żeby nie trafił w łapy pierwszej lepszej”