„Nie mogliśmy dopuścić do tego, żeby przez zwykłe nieszczęście kolega nie zdał matury. Cała szkoła pomogła spełnić mu marzenia”

Kto wychowuje dzisiejszą młodzież? fot. Adobe Stock, Brian
„– Facet ma przekichane – ocenił Jacek, największy chojrak w klasie. – Nie mów tak! On jest silny, poradzi sobie. Trzeba tylko za niego trzymać kciuki. Albo modlić się, jak kto chce – stanąłem w obronie Marcina. – No ale matury w tym roku nie zda, nie ma szans – ocenił ktoś inny”.
/ 08.03.2023 20:30
Kto wychowuje dzisiejszą młodzież? fot. Adobe Stock, Brian

Choroba naszego kolegi z klasy spadła na nas jak grom z jasnego nieba. Po prostu nie mogliśmy w to uwierzyć, gdy dowiedzieliśmy się, że Marcin jest chory. Jeszcze przed wakacjami był pełnym życia, radosnym i wysportowanym chłopakiem. A teraz taka diagnoza.

– Lekarze dają mu siedemdziesiąt procent szans na wyzdrowienie, a więc jest nadzieja – dowiedzieliśmy się od jego najlepszego przyjaciela, Łukasza. – Tylko że czeka go długie i żmudne leczenie.

Wszystkie te informacje brzmiały dla nas dość obco, tylko Iwona wiedziała, o co dokładnie chodzi, bo jej tata zmarł trzy lata wcześniej na podobną chorobę. Opowiedziała nam więc dość dokładnie o tym, co w najbliższym czasie czeka Marcina, resztę doczytaliśmy sobie z informacji dostępnych w internecie.

– Facet ma przekichane – ocenił Jacek, największy chojrak w klasie.

– Nie mów tak! – stanąłem w obronie Marcina. – On jest silny, poradzi sobie. Trzeba tylko za niego trzymać kciuki. Albo modlić się, jak kto chce.

– No ale matury w tym roku nie zda, nie ma szans – ocenił ktoś inny.

Tak, z maturą to faktycznie była kiepska sprawa

Z tego, co nam opowiadała Iwona, wiedzieliśmy, że Marcin z pewnością będzie się źle czuł. Poza tym czekało go wiele miesięcy spędzonych w szpitalu. Jak w takich warunkach miałby się uczyć do egzaminu dojrzałości? I raczej nie miało znaczenia, że do tej pory był naprawdę dobrym uczniem.

Zawali rok jak nic – stwierdziliśmy ze współczuciem.

Pewnego dnia spotkaliśmy jednak na korytarzu mamę Marcina. Powiedziała nam, że złożyła w imieniu syna podanie do dyrektora szkoły o indywidualny tok nauczania.

– Marcin nie musiałby wtedy chodzić do szkoły, tylko mógłby uczyć się tam, gdzie akurat jest. W szpitalu albo w domu. To dla niego bardzo ważne, myśl o maturze dodaje mu sił podczas leczenia – miała łzy w oczach, gdy nam to opowiadała.

Trzymaliśmy kciuki za to, aby dyrektor przychylił się do prośby naszego kolegi, a nawet poszliśmy do niego wstawić się za Marcinem. Udało się. Niestety, po kilku dniach Łukasz przyszedł do szkoły przygnębiony.

– Co z tego, że Marcin ma przyznany indywidualny tok nauczania, jak nie może z niego skorzystać – stwierdził rozgoryczony. – Nauczyciele mogliby prowadzić z nim lekcje przez Skype’a, podsyłać mu na maila prace do odrobienia, ale Marcin potrzebowałby do tego laptopa. A w domu ma tylko stary stacjonarny komputer, zwyczajnie jakiegoś rzęcha. Jego starych nie stać na kupienie nowego kompa. A już na pewno nie w tej sytuacji, kiedy muszą mu zapewnić drogie leki. Liczą się teraz z każdym groszem.

Słuchaliśmy tego, stojąc w grupce pod klasą i sami popadaliśmy w coraz większe przygnębienie. 

– Może ktoś ma zbędnego laptopa, aby pożyczyć Marcinowi? – Łukasz rozejrzał się po nas z nadzieją.

Niestety, do naszej klasy nie chodzą najbogatsi ludzie. Ale za to, jak się okazało, dość inteligentni.

– Słuchajcie, a może by zrobić zbiórkę na tego laptopa? Przydałaby się jakaś fajna akcja! – odezwał się Jacek.

– Kiermasz! Loteria fantowa! – podchwyciły dziewczyny.

– Ja znam chłopaka, który gra w zespole rockowym. Nagrali już swoją pierwszą płytę, myślę, że chętnie zagraliby koncert charytatywny – wtrąciłem się. – Cały dochód ze sprzedaży biletów możemy przeznaczyć na laptopa dla Marcina.

– Tylko gdzie zorganizować ten koncert? Myślicie, że dyro by się zgodził, aby zrobić go w naszej auli?

Nic nie szkodziło zapytać

Dyrektor okazał się spoko gościem, bo zgodził się na wszystko, a nawet poddał nam parę swoich pomysłów. Doradził, abyśmy przeszli się do jednego z większych zakładów produkcyjnych w naszej dzielnicy i zapytali tam, czyby się nie mogli dołożyć. Oceniliśmy, że warto spróbować. W ciągu niespełna miesiąca odbyły się dwie spore imprezy, na których zebraliśmy ponad cztery tysiące złotych. Poza tym kiedy szef firmy, w której zdecydowaliśmy się kupić laptopa, dowiedział się, dla kogo ma być przeznaczony, udzielił nam tak dużego rabatu, że stać nas było na kupienie bardziej wypasionego modelu. Marcin, któremu powiedzieliśmy przez Skype’a, że mamy dla niego taki prezent, nie mógł powstrzymać okrzyku radości.

– Słuchajcie, jesteście… No, po prostu brak mi słów – w jego oczach pojawiły się łzy wzruszenia.

– Nie pękaj, stary! Masz za to zdać maturę. Pamiętaj, że spotykamy się na studiach medycznych – przypomniałem mu, z trudem także powstrzymując wzruszenie.

– Jasne! Masz to jak w banku, Grzechu! – uśmiechnął się Marcin.

Podziwiałem tego gościa, naprawdę. Sam zakuwałem tyle, że już czasami miałem serdecznie dosyć, i chciałem rzucać tymi wszystkimi podręcznikami o ścianę. A Marcina nauczyciele nie mogli się nachwalić. Zaliczał kolejne partie materiału z uporem jakiegoś robota. Parł naprzód, mimo że przecież widzieliśmy dobrze, jak bardzo zmizerniał. Musiało mu być ciężko, ale się nie poddawał. Wiedzieliśmy, że będzie zdawał maturę na specjalnych warunkach, z przedłużonym czasem. Ale nikt z nas mu tego nie zazdrościł. Każdy wiedział, że z pewnością Marcin dałby wszystko, aby zdawać razem z nami, normalnie, w sali gimnastycznej. Kiedy po dwóch miesiącach ogłoszono wyniki, każdy z naszej klasy patrzył z ciekawością i niepokojem nie tylko na swój wynik, ale i na Marcina. I nie posiadaliśmy się z radości, gdy się okazało, że jest w czołówce. W lipcu, kiedy ogłoszono wyniki naboru na medycynę, z przyjemnością dowiedziałem się, że nie tylko ja zostałem studentem. Na tej liście znalazł się także Marcin. W październiku spotkaliśmy się na uroczystej inauguracji roku akademickiego.

Marcin był już po leczeniu

– Mam doskonałe wyniki. Ale przez pięć najbliższych lat będę jeszcze siedział jak na bombie, bo choroba może wrócić – powiedział. – Nawet nie wiesz, ile znaczyło dla mnie wasze wsparcie, stary.

– A laptop? Nadal ci się przydaje? – zapytałem go.

Nie gniewaj się, ale już go nie mam – powiedział mi na to Marcin. – Pod koniec leczenia zaprzyjaźniłem się z chłopakiem, który był w bardzo podobnej sytuacji, jak ja przed rokiem. Podczas wakacji złamał rękę w dość nietypowy sposób. Zwyczajnie oparł się na niej i nagle trzasnęła jak zapałka. Zrobili mu badania i okazało się, że ma chorobę kości. Był załamany, stwierdził, że jego plany legły w gruzach, bo przecież chciał zdać maturę i pójść na polibudę. Poradziłem mu, żeby nie chrzanił, i dałem mu tego laptopa. Niech się uczy, zamiast myśleć o chorobie.

Poklepałem Marcina po ramieniu.

– Dobrze zrobiłeś, stary – stwierdziłem, myśląc, że taki łańcuszek dobrych uczynków może wiele zdziałać. 

Czytaj także:
„Miałam jedną zasadę: nigdy nikomu nie pożyczam pieniędzy. Złamałam ją raz. Straciłam kasę i przyjaciółkę”
„Mąż dawał mi 200 zł miesięcznie, a resztę pieniędzy wydawał na kochankę. Nie pracowałam, więc nie miałam głosu”
„Koleżanka zazdrościła mi pieniędzy i pozycji. Sama nie umiała zapracować na swój sukces, więc odebrała wszystko mnie”

Redakcja poleca

REKLAMA