Dobra, przyznaję, byłem przerażony. Miałem zostać sam na sam z bestią. Pardon, z moją szesnastoletnią córką. Nie dogadywaliśmy się, nie umiałem do niej trafić. Przebywanie ze sobą mogło być jedną wielką awanturą.
Sam na sam z córką
– Muszę pojechać do mamy. Na dłużej. Wreszcie zdecydowała się na operację żylaków, a wiesz, jak boi się szpitali. Po zabiegu będzie wymagała opieki, ojciec sam sobie nie poradzi, więc… – powiedziała któregoś dnia moja żona.
– Oczywiście, oczywiście – mruknąłem nieuważnie zza gazety; moja teściowa zawsze była panikarą. – To kiedy wrócisz?
– No właśnie mówię, że nie wiem. Zygmunt, ty znowu mnie nie słuchasz. – odparła.
– Ależ słucham – odłożyłem gazetę. – Zawsze cię słucham, skarbie, niczym wyroczni. – uśmiechnąłem się do żony.
– Może i słuchasz, tylko że nie słyszysz. Na razie wzięłam tydzień urlopu, ale nie zdziwię się, jeżeli zejdzie mi więcej. Ty i Julita zostaniecie sami na włościach. Pamiętaj o tym, planując nadchodzące dni…
– Co?! – wyrwało mi się.
Wreszcie przykuła całą moją uwagę. Jakoś przetrwałbym tydzień bez żony, ale wizja przebywanie sam na sam z naszą szesnastoletnią córką przyprawiła mnie o ciarki.
Prawie dorosła, a zachowywała się gorzej niż przedszkolak! Wciąż w opozycji. Cokolwiek bym powiedział, stawała okoniem, co było wielce frustrujące. Dla świętego spokoju wolałem w ogóle się nie odzywać, cedując obowiązki wychowawcze na żonę.
Czekałem, aż okres buntu i naporu minie, i da się z Julkiem pogadać jak z człowiekiem. Teraz dla odmiany córunia czytała mi w myślach.
– Ani mi się śni! – prychnęła. – Nie zostanę sama z ojcem. Już wolę pojechać z tobą, niańczyć babcię, znosić jej humory i dawać się dziadkowi ogrywać w szachy.
– Wyjątkowo zgadzam się z Julkiem – podchwyciłem. – Na pewno przyda ci się dodatkowa pomoc, kochanie.
Moja żona tylko pokręciła głową.
– Masz szkołę, córciu, nie najlepiej wypadłaś na koniec roku. Rozumiem – stres, nowa szkoła, przeskok z gimnazjum do liceum, ale z piątek zjechać na tróje i dwóje, to budzi poważny niepokój. Pora przemyśleć priorytety. – tłumaczyła Gabrysia.
– Będzie trudno. Julek ostatnio chyba w ogóle nie myśli… – burknąłem złośliwie.
Na samą myśl o tym, jak bimba sobie moje zdolne przecież dziecko, szlag mnie trafiał.
Córka nie pozostała mi dłużna.
– Daruj sobie. Guzik o mnie wiesz! I ile razy mam powtarzać, żebyś nie nazywał mnie Julkiem? Nienawidzę tego! – zerwała się od stołu, niemal wywracając krzesło. – Idę do siebie, a wy róbcie, co chcecie. W tym domu i tak nikt się nie liczy z moim zdaniem!
Spojrzałem na żonę wzrokiem spaniela.
– Naprawdę chcesz mnie z nią zostawić samego? Zje mnie żywcem…
Jeżeli liczyłem na jakiekolwiek współczucie, srogo się zawiodłem. Co gorsza, wyraźnie rozczarowałem Gabrysię.
– Czy nigdy nie przyszło ci do głowy, że ona tak reaguje, bo wyczuwa twoją nieustającą dezaprobatę? Kiedy ostatni raz ją pochwaliłeś? – zapytała żon.
– Niby za co? – najeżyłem się.
– No właśnie. Nie wiesz. Będziesz miał czas, żeby lepiej poznać swoje dziecko. Skorzystaj z okazji, zanim będzie za późno. – rzuciła na koniec.
Naprawdę było ciężko
I tak od piątku zostaliśmy z Julkiem sami. O, przepraszam, z Julitą. Kiedyś nie przeszkadzało jej chłopięce zdrobnienie imienia; od małego nie tolerowała sukienek, warkoczyków i lalek. Stylu nie zmieniła – wciąż ubierała się i strzygła na chłopczycę – niemniej nagle coś jej się odwidziało i uznała, że jest kobietą.
W łazience zamykała się na sto spustów i darła jak opętana, gdy bez pukania ośmieliłem się wejść do jej pokoju. Gdyby nie doniesienia żony, że pod tymi wszystkim nijakimi ciuchami kryją się damskie krągłości, a pod arogancką pozą ponoć wrażliwa dziewczyna – sam nigdy w życiu bym się tego nie domyślił.
To moje krnąbrne dziecko potrafi gotować? I to tak?!
– Ustalmy jedno – zaczęła mnie ustawiać już przy obiedzie, który Gabrysia zostawiła nam na kuchence. – Nie będę cię obsługiwać. Nie jestem twoją żoną ani służącą.
– Świetnie, spoko… – mruknąłem, starając się zachować spokój.
Najchętniej uniknąłbym konfrontacji i przystał na wszelkie warunki. Ale, po pierwsze, byłoby to wielce niepedagogiczne; po drugie, zawiódłbym Gabrysię, która oczekiwała, że stanę na wysokości zadania; a po trzecie, miałbym przegwizdane. Przecież ta bezczelna smarkula wlazłaby mi na głowę!
Chcąc nie chcąc, musiałem trzymać fason.
– Świetnie – powtórzyłem. – Jestem dużym chłopcem, poradzę sobie. A ty? Liczysz może, że ja będę wokół ciebie skakać albo co dzień zabierać do innej knajpy w zamian za… nic? Zapomnij, słonko. Też nie pozwolę się wykorzystywać. Negocjujemy w kwestii podziału domowych obowiązków albo… – wzruszyłem ramionami – zęby w ścianę i odwagi. Ciekawe, co będziesz jadła, jak skończą się zapasy naszykowane przez mamę. I co włożysz, jak czysta bielizna wyjdzie z szafy.
– Będę śmierdzieć! – warknęła, po czym wielce obrażona poszła do siebie.
Już do końca weekendu nie raczyła się do mnie odezwać. Pat trwał.
W poniedziałek rano, przed pracą zrobiłem zakupy, wyrzuciłem śmieci i umyłem górę naczyń piętrzącą się w zlewie. Taki gest dobrej woli. Miałem nadzieję, że Julita go doceni.
Kolejny krok należał do niej. W końcu nie o to chodziło, żebyśmy naprawdę zarośli brudem i przymierali głodem. Nie kryję, wracałem do domu pełen obaw: spuści z tonu czy się zaprze?
Muszę przyznać, że mnie zaskoczyła
Jak miło… W łazience odkryłem rozwieszone pranie, pokoje były odkurzone, a kuchnię wypełniał smakowity zapach pomidorówki. Córeczki ani śladu, choć z jej pokoju dobiegała głośna muzyka. Po brudnej misce w zlewie domyśliłem się, że już jadła. Byłoby jeszcze milej wspólnie zasiąść do stołu, ale nie wymagajmy za wiele…
W przeciwieństwie do Gabrysi, która wolała łagodniejszą kuchnię, Julita nie bała się eksperymentować. Z przyjemnością spałaszowałem sporą porcję zawiesistej zupy doprawionej tymiankiem, chili i bazylią, dzięki czemu zwykła pomidorówka nabrała ostrzejszego smaku. Proszę, proszę. Julita, zapiekły wróg gospodarskich czynności, umie gotować! Kiedyż to opanowała tę sztukę?
Nie miałem bladego pojęcia i nagle głupio mi się zrobiło. Gabrysia celnie zdiagnozowała: słabo znałem dorastającą Julitę. Co lubi, co ją bawi, co dręczy, czym się interesuje, z kim spotyka? No? Czarna dziura.
Owszem, pyskując i z góry negując każde moje słowo, zatrzaskując mi drzwi przed nosem do swojego pokoju i świata, nie ułatwiała mi zadania. Nikt jednak nie obiecywał, że rodzicielstwo to bułka z masłem. Małe dzieci
– mały kłopot. Duże dzieci – duży kłopot, z którym zostawiłem żonę samą. Na razie mogłem naprawić choć jeden błąd…
Od progu uderzyła we mnie fala muzyki. Julita leżąca na niezasłanym łóżku miała chyba słuch selektywny, skoro w tym jazgocie w ogóle usłyszała moje pukanie. A może czekała na te odwiedziny?
– Czego chcesz? – spytała, ściszając muzykę i patrząc na mnie podejrzliwie.
– Pyszna zupa – przyznałem.
W jej zmrużonych oczach błysnęło zaskoczenie; uśmiechnąłem się, kując żelazo, póki gorące.
– No i dzięki za pranie. Ja bym tak nie umiał, wpakowałbym do pralki zielone z różowym. Może zostawmy taki podział obowiązków, co? – zaproponowałem.
– Oki – skinęła głową. – Jeszcze coś? Bo zajęta jestem… – uniosła książkę.
„Hamlet”. Teraz ja byłem zdumiony.
– Czytasz Szekspira? W tym… hałasie?
– Nie, opalam się. Jezu, tata! Odczep się. Lubię hałas, wtedy łatwiej mi się skupić. Muzyką uciszam goń myślową. Tak mam, pogódź się z tym. Wynegocjowałeś, co chciałeś, a teraz…
Jej wzrok wyraźnie wskazywał drzwi.
– Jasne, jasne – mruknąłem, niepewnie przestępując z nogi na nogę.
Kim był tajemniczy Dawid?
No cóż, nie od razu Rzym zbudowano. I tak szło mi nieźle; w ciągu paru dni zdążyłem się dowiedzieć o Julicie paru istotnych rzeczy. Potrafiła pójść na kompromis, umiała gotować, czytała Szekspira i miała taki mętlik w głowie, że musiała „muzyką uciszać goń myślową”. Rany, skąd u niej takie określenia? Zakochała się w młodocianym poecie czy co?
– Aha – przypomniało mi się najważniejsze. – Wczoraj wieczorem, akurat się kąpałaś, dzwonił jakiś Daniel. Albo… Dawid?
– Dawid – poprawiła mnie, nagle czerwona jak burak. – Czego chciał?
– Prosił, żebyś zaczęła odbierać maile i esemesy od niego. Podobno zgrywasz obrażoną donnę i on powoli ma tego dosyć. Nie kuma bazy, cytuję. Obiecałaś wziąć udział w jakimś przedstawieniu, teraz stroisz fochy i psujesz mu reżyserską koncepcję. – zacytowałem treść rozmowy z jej kolegą.
– Ja jemu?! Niech się wypcha. Nie kuma, choć niby dwa lata starszy. Jego problem. Następnym razem, jak zadzwoni, powiedz panu niedomyślnemu, że mnie nie ma, wyjechałam, umarłam! A teraz bądź łaskaw wyjść. Dość bratania się jak na jeden dzień. – Julita powiedziała z przekąsem.
Zacięta mina i lodowate spojrzenie nie zachęcały do dalszej konwersacji. Jednak coś, może rodząca się właśnie ojcowska intuicja, kazała mi drążyć dalej.
– Już wychodzę. Tylko ostatnie pytanie. Mama wie o tym całym Dawidzie? –zapytałem.
– Nie ma żadnego Dawida! – ucięła twardo.
Czekałem. Jej warga leciutko zadrżała i potem, jakby wbrew sobie, dodała żałośnie:
– Mama wie. I mówi, że mam jeszcze czas na takie „historie”… – zakończyłą dyskusję.
Niby racja. Jak znam konserwatywną Gabrysię, wolała dmuchać na zimne; nie mnie ją krytykować. Z drugiej strony nie byłem aż taki stary, żeby nie pamiętać swej pierwszej wielkiej miłości. I jak okrutnie cierpiałem, gdy Diana rzuciła mnie bez słowa wyjaśnienia. Po fakcie się dowiedziałem, że ktoś jej czegoś nagadał na mój temat, a ona, zamiast wyjaśnić sprawę u źródła, czyli ze mną, wolała zerwać.
Niby mogłem spróbować odkręcić sprawę, ale już mi się nie chciało, uraziły mnie jej humory i brak zaufania. Poza tym przez swe cierpienia młodego Wertera zawaliłem fizykę…
Aha, lampka olśnienia błysnęła.
To dlatego Julita nie miała głowy i nastroju do nauki! Stąd te uwagi Gabrysi o przemyśleniu priorytetów. Tylko jak myśleć z chaosem w głowie i w uczuciach? Pierwszy raz uznałem wyjazd żony za sprzyjającą okoliczność. W jej obecności nie ośmieliłbym się radzić córce, która bez dwóch zdań potrzebowała nie tyle ojcowskiej, co męskiej rady. Wszak o faceta chodziło. Przysiadłem na krześle.
Przedstawiłem jej męski punkt widzenia
– Mężczyźni, zwłaszcza młodzi, nawet pretendujący do miana artysty, są bardzo prosto skonstruowani. Nie potrafią czytać między wierszami. Trzeba im wykładać kawę na ławę. Jak masz jakieś anse, nie licz, że sam się domyśli. Uraził cię, to mu wygarnij. – poradziłem córce.
– Dopiero wtedy wyjdę na primadonnę! – Julita aż się poderwała na łóżku. – Obiecał mi rolę Ofelii, ale dał ją Mirce, tej długowłosej blond topielicy z 2C. Ja mu pasuję do innej postaci. Męskiej, bo żaden z chłopaków jej nie uniesie. Tylko niby ja się nadaję. Cham! Jak mógł mnie tak potraktować?!
– Męskiej…? – podchwyciłem, w duchu modląc się, by ów Dawid okazał się geniuszem, a nie idiotą. – Konkretnie jakiej?
– Hamleta! – rzuciła z furią. – Bo co? Bo krótko obcinam włosy, wolę spodnie od spódniczek, to zaraz wolno mu robić ze mnie faceta? Jak śmiał? A ja się z nim całowałam!
Taktownie udałem głuchego oraz ślepego – gdy rumieniec oblał twarz mojej córki i skupiłem się na istocie problemu.
– Widać jesteś najlepsza. Tobie zaproponował tytułową rolę, ty będziesz dźwigać na swoich barkach całe przedstawienie. Z jego męskiego punktu widzenia to największy wyraz uznania, podziwu i zaufania zarazem. Gdzie powód do obrazy? – spokojnie jej wszystko wyjaśniałem.
– No bo… – urwała, patrząc na mnie bezradnie. – Boże, nie wierzę, że gadam z ojcem o takich sprawach! Ale dobra, zaczęłam, to skończę. Tak to przestawiłeś, że wychodzę na histeryczkę. Może faktycznie docenia mój talent aktorski, ale ta Mirka jest najładniejsza w szkole, każdego może poderwać, a teraz upatrzyła sobie Dawida i w kółko prosi go o konsultacje. Sam na sam – westchnęła – Nie mam z nią szans! Gdybyś ją widział…
– Nie muszę. Widzę ciebie. Choć na siłę starasz się oszpecić tymi nietwarzowymi ciuchami, i tak jesteś śliczna. Na dodatek mądra i zdolna. Kwestię tymczasowej obniżki formy intelektualnej zrzucam na karb uczuciowych zawirowań. Poradzisz sobie z nimi, z Dawidem też. Klasztor ci nie jest pisany. W końcu z tobą się całował, nie? Z topielicą, mam nadzieję, nie doszło do tego etapu? – nasz dyskusja ciągle trwała.
– Nie wiem! – jęknęła. – Właśnie o to chodzi, że nie wiem. Przecież nie zapytam…
– Zapytaj. Nie bądź babą. Wyjaśnij wątpliwości, a potem bez względu na odpowiedź powal publikę na kolana. Po męsku. Przyjdę cię oklaskiwać, córka. – zapewniłem córkę.
– Naprawdę? – uśmiechnęła się nieśmiało.
– Naprawdę. Na marginesie, jestem z ciebie dumny jak cholera. Mój Julek zagra Hamleta. Brawo! Klękajcie narody!
Zakopaliśmy topór wojenny
Gabrysia zdążyła wrócić na przedstawienie, które razem oklaskiwaliśmy. Mało nam ręce nie odpadły. Julita była rewelacyjna, nawet jak na szkolną wersję szekspirowskiej tragedii. Pan reżyser, chudy, długowłosy, odziany w artystyczne czernie, klęknął przed swoją bohaterką i wręczył jej bukiet róż. Na piękną Ofelię ani spojrzał. No, łza mi się w oku zakręciła.
– Coś ty jej powiedział, że się w ogóle zdecydowała wystąpić? – spytała mnie później Gabrysia. – Przyznam, miałam wątpliwości, czy powinna, skoro opłacała to takimi emocjami. Ale zagrała pięknie, pogodziła się z Dawidem, wyciągnęła mnie na babskie zakupy i jeszcze oceny zaczęła poprawiać, bo szkolnej gwieździe nie wypada paradować w bojówkach i jechać na dwójach. Zaczarowałeś ją?
– Po prostu, moja droga Gabrysiu, przedstawiłem jej męski punkt widzenia. Reszta niech zostanie naszą słodką tajemnicą. Wiesz, taką między nami Hamletami…
Czytaj także:
„Zrobiłam sobie prezent i kupiłam rasowego pieska. Leniwej córce zakręciłam kurek z kasą, więc porwała Sambę dla okupu”
„Chciałem nauczyć córkę wartości pieniądza. W rezultacie sąsiedzi pomyśleli, że nie stać mnie na prezent dla dziecka”
„Po wypadku nie pamiętałem, kim jestem. Żona i córka były dla mnie jak obce. Niestety, okazało się, że to nie wina amnezji”