Najpierw przyszła wiadomość z gminy, a potem jeszcze ksiądz proboszcz przypomniał wszystkim po mszy: dzieci urodzone w tym i w tym roku mają przyjść z rodzicami, żeby zapisać się do pierwszej klasy!
Aż ścierpłam, kiedy o tym usłyszałam. Oczywiście, wiedziałam, że tak musi być. W końcu od wielu lat w Polsce funkcjonuje coś takiego jak obowiązek szkolny. Dzieci po osiągnięciu określonego wieku muszą iść do szkoły i nie ma od tego wyjątków. Ale jak to możliwe, że ten obowiązek dopadł już Zuzię, no jak? Przysięgłabym, że nie dalej jak wczoraj, no może kilka tygodni temu, po raz pierwszy widziałam ją na zdjęciu USG! Wydawało mi się wtedy, że macha do mnie ręką. A tu proszę – za chwilę ma iść do szkoły!
Nie chodzi o to, że Zuzia jest do tego nieprzygotowana, bo wtedy można by złożyć wniosek o odroczenie i byłoby po sprawie! To raczej ja nie jestem jeszcze gotowa. Jak sobie pomyślę, co teraz czeka to biedne dziecko, robi mi się słabo. Nie jestem bynajmniej jakąś matką-kwoką. Kiedy Zuzia skończyła trzy latka, zostawiłam ją pod opieką mojej mamie, emerytowanej nauczycielce, a sama wróciłam do pracy.
Nie wzbraniałam się przed zostawaniem po godzinach albo wyjeżdżaniem w delegacje, bo wiedziałam, że mała jest pod dobrą opieką i włos jej z głowy nie spadnie. Ale tutaj sytuacja jest całkiem inna! Moje kochane maleństwo zostanie wyszarpnięte wprost z domu rodzinnego i rzucone na głęboką wodę. Wiem, że w dzisiejszych czasach przez większość dnia dzieci nie siedzą w ławkach, tylko bawią się, a jeśli jest trochę nauki, to właśnie przez zabawę, ale i tak jestem przerażona tą zmianą w życiu Zuzanki.
Teraz będzie wolna dopiero na emeryturze
Moja córka nie chodziła do przedszkola. Doszłam do wniosku, że jej babcia ma doświadczenie nie tylko w opiece nad maluchami, ale i przekazywaniu wiedzy, więc bez problemu da sobie radę z nauczeniem małej literek i cyferek. I rzeczywiście, Zuzia uczyła się z ochotą, do tego babcia zabierała ją do teatru na poranki dla dzieci czy na zajęcia plastyczne, więc nie była też pozbawiona towarzystwa rówieśników. A przy tym trzymała się z dala od chorób i zarazków.
Zuzia jest zachwycona perspektywą pójścia do szkoły. Cieszy się, że będzie miała własny wieszaczek, ręcznik i mydełko, tata kupi jej różowy plecak, babcia codziennie rano będzie ją odprowadzać, a po południu będą wstępować do cukierni na drożdżówkę z budyniem.
To ostatnie sama jej obiecałam, bo chciałam ją przekonać, że czeka ją teraz mnóstwo przyjemności, chociaż wcale tej pewności nie miałam… No bo czy tego chce, czy nie, nie licząc wakacji, teraz Zuzia będzie całkowicie wolna dopiero na emeryturze… Do tego czasu przez całe długie życie codziennie rano będzie musiała wstać, ubrać się, a potem przez wiele godzin siedzieć w miejscu i albo się uczyć, albo pracować. I tego czasu na przyjemności wcale nie zostanie jej tak dużo.
Ja przynajmniej po pracy wracam do domu i mogę sobie nie myśleć, o tym, czym będę się zajmować jutro. A ona? Zaraz się zaczną zadania domowe, uczenie się tabliczki mnożenia i innych niezbędnych rzeczy, których z czasem będzie coraz więcej i więcej… Na takim wzdychaniu przyłapała mnie mama.
– Głupia jesteś – stwierdziła, kiedy jej powiedziałam, o czym rozmyślam. – Żeby córka nauczycielki miała takie złe zdanie o szkole… Wstyd!
– Oj, mamo, tu nie chodzi o szkołę, tylko o to, że coś się kończy – westchnęłam jeszcze ciężej. – Beztroskie dzieciństwo, lata prawdziwego szczęścia i pełnej swobody…
Mama pokręciła głową.
– Mówisz, jakbyś dziecko oddawała do jakiegoś obozu pracy – wyśmiała mnie. – Nie dziwiłabym się, gdybyś szkoły nie lubiła, ale przecież ty uwielbiałaś do niej chodzić! Pamiętasz, że przez całą podstawówkę miałaś wzorową frekwencję? Nawet ze złamaną nogą kuśtykałaś, bo mówiłaś, że nie chcesz opuszczać lekcji.
– Może i tak – mruknęłam, wcale nieprzekonana. – Po prostu wtedy nie zdawałam sobie sprawy, że szkoła wcale nie jest taka fajna…
Mama machnęła ręką, i poszła z Zuzią do sklepu, żeby kupić jej obuwie szkolne. Miałyśmy na to jeszcze mnóstwo czasu, ale mała nie mogła się doczekać… Chyba nie wyczuwała mojego nastawienia, i całe szczęście!
W głowie miałam same czarne scenariusze
Starałam się odsuwać od siebie czarne myśli, tym bardziej że mój mąż też się śmiał, że panikuję. Ale po nocach i tak nie spałam. Chodziłam po domu jak dusza potępiona, wyobrażając sobie wszelkie możliwe, w większości najgorsze, scenariusze.
A co jeśli Zuzi nie polubią w klasie? Będzie tam mnóstwo dzieci, które znały się jeszcze z przedszkola i mogą ją odrzucić, albo, nie daj Boże, nawet prześladować! Przecież powszechnie wiadomo, że dzieci potrafią być okrutne, zwłaszcza wobec tych, którzy im w czymś podpadli. A co jeśli Zuzia nie będzie dawać sobie rady z jakimś przedmiotem? Dzieci są teraz takie słabe psychicznie, wystarczy byle drobiazg i zaczynają się problemy, ucieczki z domu, nieciekawe towarzystwo…
Co prawda mama bardzo Zuzię chwali i twierdzi, że radzi sobie z nauką doskonale, ale kto wie, czy jako babcia nie ma trochę skrzywionego obrazu rzeczywistości. Podstawówka Zuzi to mała szkoła, ale i tak nie wiadomo, jacy uczniowie do niej chodzą. A jeśli ktoś zacznie wyciągać od niej pieniądze, a potem zastraszy ją, żeby nie powiedziała o niczym rodzicom?
Tak się nakręciłam tymi myślami, że nie mogłam usiedzieć w miejscu. W końcu więc wstałam i poszłam do pokoju Zuzi, żeby popatrzeć, jak śpi. Wciąż jeszcze beztroska i szczęśliwa. Nie minie znów tak wiele czasu i zacznie się przesiadywanie po nocach, wkuwanie do sprawdzianów, gadanie z przyjaciółmi przez internet… O ile jakichś sobie znajdzie.
To była kolejna noc, podczas której praktycznie nie spałam. Od tego wszystkiego rozbolała mnie głowa, wzięłam więc proszek i do rana siedziałam w kuchni nad kubkiem melisy, która miała mnie uspokoić. Nic dziwnego, że w dzień wyglądałam jak zombie, aż koleżanki z pracy pytały mnie, czy coś się stało. Kiedy próbowałam z nimi rozmawiać o moich obawach, reagowały tak samo jak moja mama.
– Weź sobie nie żartuj! – śmiały się.
– W szkole jest super, sama zobaczysz, że Zuźka będzie nią zachwycona!
Miały rację. Ale czy rozum przekona serce matki, które podpowiada, że dziecku może stać się krzywda? Mnie nie przekonał, zrobił to dopiero stary, czerwony komplecik…
Przypomniałam sobie tamten dzień
Któregoś dnia, pod koniec wakacji, mama weszła na strych, żeby ściągnąć sokowirówkę do robienia przetworów. Wróciła jednak na dół z czymś zupełnie innym…
– Jedno pudełko się rozkleiło, to przełożyłam jego zawartość do innego – wyjaśniła mi mama. – No i patrz, co znalazłam w środku!
W ręku trzymała śliczną, szkarłatną bluzeczkę i plisowaną spódniczkę w tym samym kolorze. Boże, pamiętam, jakby to było wczoraj… Mama ubrała mnie w ten komplecik na rozpoczęcie roku szkolnego w pierwszej klasie podstawówki. A potem wkładałam go na wszystkie ważniejsze uroczystości szkolne, dopóki z niego nie wyrosłam. Te ciuszki przypomniały mi nagle, jaka byłam podekscytowana szkołą! Nic a nic się nie bałam, tak jak teraz Zuzia. Wręcz przeciwnie, doczekać się nie mogłam!
A ten komplecik tylko utwierdzał mnie w przekonaniu, że szkoła musi być niezwykłym miejscem, skoro tam się tak elegancko ubierają. I tak naprawdę dziś nie pamiętam wkuwania do egzaminów i ograniczonej wolności, tylko to jak robiliśmy na technice domki z masy solnej albo graliśmy w klasy na wuefie. Pierwszego września Zuzia od razu pobiegła do rówieśników i już po chwili stała wraz z nimi w równym rzędzie, trzymając jakiegoś małego przystojniaka za rękę. I o co ja się tak martwiłam?
Czytaj także:
„Mąż podjął bardzo niebezpieczną pracę, a ja uczę się żyć ze strachem. Każdego dnia boję się, że zostanę wdową”
„Mąż mówi, że przesadnie martwię się o babcię. Gdy nie odbierała telefonu, wiedziałam, że coś się stało. I nie myliłam się"
„Moja matka była histeryczką, więc paniki bałam się jak ognia. Stałam się nieczuła, nie martwiłam się o męża i dzieci”