„Nie mogłam się oprzeć i ukradłam męża mojej siostrze. Po 40 latach wróciły wyrzuty sumienia”

załamana kobieta fot. iStock, AlexanderFord
„Nagle, niespodziewanie, pierwszy raz od lat, poryczałam się. Po chwili płakałam objęta lekko ramionami obcego faceta, kryjąc w jego płaszczu twarz przed spojrzeniami ciekawskich przechodniów”.
/ 16.07.2023 19:45
załamana kobieta fot. iStock, AlexanderFord

Wiedziałam, że nie powinnam tego dnia iść do sklepu, ale nagle okazało się, że nie mam masła. Chociaż, jak teraz patrzę wstecz, chyba ta cisza w mieszkaniu zaczęła mi dzwonić w uszach. Mogłam włączyć telewizor, radio, odkurzacz, a i tak było cicho. Tylko samotni znają tę ciszę, która dusi wszystkie nieistotne dźwięki.

No więc poszłam do supermarketu po masło. Jak tylko weszłam, od razu zatrzęsła mną irytacja. Muzyka, wszystko na zielono-czerwono-złoto, te tłumy, hałas, przemykające tu i ówdzie uśmiechnięte osoby. Płakać mi się chciało z tej całej złości na ludzką głupotę. Chociaż może ten płacz byłby z bezsilności, że jestem poza nawiasem, że mnie to nie dotyczy, że oni razem, a ja jak ten palec. Od kiedy Albert odszedł. 

Pamiętam, że spadła na mnie fala emocji, z którymi nie mogłam sobie poradzić. I nagle ktoś mnie popchnął – jakiś mały dzieciak z wielką maskotką w ramionach, który uciekał ojcu, a za nimi biegł strażnik. Straciłam równowagę, zrobiłam kilka kroków w bok, noga mi się omsknęła, ból zabłysnął supernową pod moimi powiekami, wyrwał z gardła krzyk, i buch, leżałam na posadzce. Zaraz zrobiło się zamieszanie, ktoś gdzieś dzwonił, ja opanowywałam mdłości – i zanim się obejrzałam, już jechałam karetką do pobliskiego szpitala.

Czułam, jak ogarnia mnie smutek

Tam posadzono mnie pod ścianą i kazano czekać na lekarza. Trochę już doszłam do siebie, noga bolała, ale bez przesady. Najgorzej, że zakupów nie zdążyłam zrobić i zostanę bez kolacji, jak mnie tu przetrzymają – myślałam.

Siedziałam tak chyba z kwadrans, kiedy je zobaczyłam – młodą kobietę trzymającą za rączkę kilkuletnią dziewczynkę. Kobieta rozglądała się wokół, jakby kogoś szukała, a potem rozpromieniła się – dziewczynka wyrwała się matce i pobiegła do wysokiego mężczyzny, zapewne ojca. Wróciłam spojrzeniem do kobiety, dokładnie widziałam jej twarz, i czułam, jak ogarnia mnie smutek.

– Czemu radosny widok wywołuje w pani smutek? – usłyszałam głos.

– Wygląda jak moja siostra, kiedy ją ostatni raz widziałam – powiedziałam, zanim zdążyłam się powstrzymać.

No proszę, kolejny kamyczek do mojego ogródka niechęci wobec świąt: tracę samokontrolę. Popatrzyłam w górę – obok stał starszy facet w zielonym fartuchu i czepku na głowie, pewnie chirurg. Jedna jego brew uniosła się do góry.

– Wyczuwam ciekawą historię. Ale to za chwilę. Podobno skręciła pani nogę w supermarkecie.

– Nie ma historii. I tak, zwichnęłam.

– Miejmy nadzieję, że nie. Zwichnięcie grozi gipsem. Może pani stanąć?

Pomógł mi się podnieść. Był silny, wyższy ode mnie o głowę, co nie jest jakimś wielkim osiągnięciem, mam wrażenie, że w wieku sześćdziesięciu dwóch lat jestem niższa niż kiedyś, a nigdy do wysokich kobiet nie należałam.

Doktor Bogdan, jak przeczytałam na plakietce, zajął się mną. Skręcenie nie było groźne, wymagało założenia opatrunku usztywniającego.

– Zadzwoniła pani po rodzinę, by ktoś panią odebrał? – spytała pielęgniarka, gdy doktor odszedł.

– Nie. Dam sobie radę sama – odparłam. – Dziękuję.

Sanitariusz wywiózł mnie na wózku na zewnątrz i zostawił, gdy powiedziałam, że czekam na taksówkę. Byłam zła na siebie. I co teraz? Nie zadzwoniłam po taksówkę, bo nie miałam komórki. W ogóle. I z jakiegoś powodu było mi wstyd, a przecież mogłam powiedzieć, że zapomniałam ją wziąć z domu i żeby zadzwonili za mnie. Ale teraz było już za późno.
Powoli wstałam z wózka i spróbowałam zrobić krok, zachwiałam się. Nagle ktoś chwycił mnie pod ramię.

Bo ciekawią go ludzkie historie

– Bez laski będzie trudno – powiedział doktor Bogdan.

– Dziękuję – mruknęłam.

– Może zadzwoni pani po kogoś.

Zdenerwowałam się nagle.

– Nie mam do kogo zadzwonić. Sama sobie poradzę – chciałam wyrwać ramię, ale trzymał mocno.

– Spokojnie, przewróci się pani. Ból nogi może być oślepiający.

Odetchnęłam głęboko. Czułam się jak w matni, poirytowana, przestraszona, nie wiadomo dlaczego pełna poczucia winy.

– Przepraszam, ale… – no i stało się.

Nagle, niespodziewanie, pierwszy raz od lat, poryczałam się. Po chwili płakałam objęta lekko ramionami obcego faceta, kryjąc w jego płaszczu twarz przed spojrzeniami ciekawskich przechodniów. Kiedy się uspokoiłam, posadził mnie w fotelu na kółkach, kazał czekać, aż podjedzie autem, potem umieścił mnie w swoim samochodzie i pojechał. Kiedy przestałam płakać, byłam jak oczadziała. Noga lekko rwała, serce się ściskało, za oknami auta świat wibrował. Piekło.

– Dokąd mnie pan wiezie? – nagle zorientowałam się w sytuacji.

– Podała pani w szpitalu swój adres, więc odwożę panią do domu.

– Dlaczego?

Milczał przez chwilę.

– Ciekawią mnie ludzkie historie – wyjaśnił. – Jestem na emeryturze od roku, ale kiedy byłem czynnym lekarzem, lubiłem słuchać o życiu innych. Co ciekawsze opowieści notowałem, w chwilach wolnych pisałem powieść… wciąż ją piszę – zaśmiał się cicho. – I nie wiem, czy kiedykolwiek skończę. Ale wciąż jestem głodny interesujących historii.

– Moja nie jest interesująca – odparłam.

– Odniosłem inne wrażenie.

– Nie mój problem.

Zatrzymał auto przed bramą mojej kamienicy i popatrzył na mnie. W blasku ulicznej latarni przenikającej do wnętrza samochodu płaszczyzny jego twarzy wydawały się ostre i tajemnicze. Pomyślałam wbrew sobie, że jest przystojny.

– Pani naprawdę nie jest jędzą – powiedział. – Pani po prostu jest nieszczęśliwa. Chcę wiedzieć, dlaczego.

– A kiedy już pan będzie wiedział?

– Może da się temu zaradzić. Teraz wyjdziemy z auta, zaprowadzę panią do mieszkania, a po drodze pani zdecyduje, co ze mną zrobić.

Wpuściłam go do mieszkania. Posadził mnie w kuchni przy stole i nastawił wodę.

– Dzisiaj było szaleństwo – powiedział. – Nie miałem nawet czasu napić się kawy.

– Mówił pan, że jest na emeryturze.

– Owszem, ale przez trzydzieści lat pracowałem w tym szpitalu na chirurgii. W trudnych sytuacjach pomagam jako wolontariusz. No i mam kontakt z ludźmi i ich życiem. Trudno takich spotkać między kuchnią a sypialnią, jak się mieszka samemu. Może w końcu napiszę te „Opowieści łapiducha”. Taki będzie tytuł.

Robił herbatę i kanapki, smarując chleb białym serkiem, i usta mu się nie zamykały. Czułam, że się uśmiecham. Ten obcy facet z prędkością pendolino stawał się mi bliski. Poniekąd. Pewnie dlatego kiedy usiadł już i ugryzł kanapkę, powiedziałam:

– Mam młodszą o rok siostrę, Alicję. Była zupełnie inna niż ja, wesoła, pełna wigoru, chwili nie usiedziała w jednym miejscu i nie mogła przestać się śmiać. Dobra, serdeczna. Kiedy miała dwadzieścia dwa lata, przyprowadziła do domu narzeczonego. Poznała go na jakimś zlocie, koncercie, nie pamiętam. On pracował w cyrku, na trapezie. Kiedy go zobaczyłam, natychmiast się w nim zakochałam. Oczywiście nie pokazałam tego po sobie, ale traf chciał, że kiedy on spojrzał na mnie… Cóż, czasami ludzie po prostu się odnajdują. I nic innego nie ma znaczenia. Wyjechałam z Albertem ukradkiem, nocą. Po prostu uciekliśmy.
Znów przeżywałam tamte lata: szczęście przetykane atakami poczucia winy. Jak bardzo Alicja była nieszczęśliwa? Jak bardzo nienawidziła mnie za zdradę? Czy kiedykolwiek podniosła się po tym ciosie?

Miłość bywa tak bardzo egoistyczna, czasem wręcz zbrodniczo… – mówiłam cicho.
Po raz pierwszy w życiu opowiadałam tę historię. I wstydziłam się równie mocno jak te 38 lat wcześniej.

– Nigdy więcej nie widziałam się z rodziną, nie chciałam się przekonać, jak bardzo mną pogardzają. Niestety, los uznał, że wystarczy tego szczęścia. Z początku wystrzegaliśmy się ciąży, bo nic nie mieliśmy, a kiedy już jakoś to gniazdko uwiliśmy, Albert spadł podczas prób… – otarłam łzę. – Do końca życia siedział na wózku, nie było mowy o… dzieciach. Byłam z nim do końca, bo go kochałam. Umarł trzy lata temu. Oto moja historia.

Odważyłam się podnieść wzrok na Bogdana.

Patrzył na mnie łagodnie, bez cienia odrazy

– Kiedyś opowiem pani historię mojego życia. Ja też z dumy, strachu i innych mało pozytywnych uczuć je spieprzyłem. Nie jest pani sama, przeciwnie, witamy w milionowym klubie życiowych głupców i połamańców.

Coś było w jego spojrzeniu, twarzy i głosie takiego, że uśmiechnęłam się, a z mojego serca zsunęła się mroczna zasłona. Zabiło lżej, mniej… samotnie. Kiedy lekarz pożegnał się i wyszedł, zrobiło mi się smutno. Następnego dnia o ósmej rano obudził mnie dzwonek. Owinęłam się szlafrokiem i pokuśtykałam do drzwi. Stał za nimi Bogdan z laską w ręce.

– Jedziemy na wycieczkę w przeszłość – powiedział.

I nie chciał słyszeć odmowy. Pojechaliśmy do mojego miasta rodzinnego, trzy godziny samochodem. Przez cały ten czas przekonywał mnie, że trzeba naprawiać błędy, póki można. On sam już nie mógł, bo ludzie, których by chciał przeprosić, nie żyli. Kamienica w M., w której się wychowałam, niemal wcale się nie zmieniła, może tylko lepiej wyglądała po jakimś remoncie. Niestety, w mieszkaniu była już inna rodzina i nikt nie miał pojęcia, gdzie są starzy lokatorzy. Staliśmy na korytarzu, nie wiedząc co robić, gdy nagle drzwi do sąsiedniego mieszkania otworzyły się.

– Jagoda? – głos kobiety w moim wieku był pełen radosnego zdumienia. – Mój Boże, ale się zmieniłaś. No tak, minęło prawie czterdzieści lat, miałaś prawo… – zachichotała.

I po tym chichocie ją rozpoznałam. Marysia, sąsiadka, koleżanka z klasy. Nigdy się nie lubiłyśmy, więc i niespecjalnie się znałyśmy.

– Poczekaj – powiedziała – mam coś dla ciebie. Tylko nie wiem, gdzie to włożyłam, minęło już ponad dwadzieścia lat – jej głos ścichł, gdy zniknęła w mieszkaniu.

Wróciła po pięciu minutach.

– Alicja to dla ciebie zostawiła, gdy się wyprowadzali. Mówiła: Jagoda w końcu opamięta się i będzie chciała mnie znaleźć.

Podała mi kopertę. Z głębi domu rozległo się wołanie, Marysia krzyknęła, że już idzie, obrzuciła ciekawskim spojrzeniem Bogdana i znikła. Serce biło mi jak szalone, Bogdan skinął głową, gdy popatrzyłam na niego. Otworzyłam kopertę. W środku był krótki list:

„Kochana siostro, moja jedyna. Skoro czytasz ten list, to znaczy, że wreszcie poszłaś po rozum do głowy i postanowiłaś wrócić na łono rodziny. I dobrze, bo ja ci już dawno wybaczyłam wyjęcie mi narzeczonego. Patrząc po tych dwudziestu latach, jakie przeżyłam (czterech mężów, a najdłużej wytrzymałam trzy lata), wieczne małżeństwo nie jest mi pisane, bo ja się szybko nudzę. Więc pewnie z Albertem byłoby to samo. Próbowałam was odnaleźć, ale mi się nie udało. Fakt, ciągle byłam w podróżach. Tak czy inaczej – wyprowadzam się stąd, więc podaję ci, Jagódko, mój nowy adres. Czekam na ciebie, tęsknię… Podaję numer komórki, nigdy go nie zmienię. A wiem, że w przeciwieństwie do mnie, nie lubisz wpadać bez zapowiedzi. Twoja Alicja”.

Królowa łez

Kiedy przestałam płakać, oczy aż piekły mnie od soli i pewnie wyglądałam jak napuchnięta ofiara ukąszenia stada komarów. Wsiedliśmy do samochodu i po raz dziesiąty przeczytałam list od siostry.

– Ona taka jest, jak widzisz. Żywe srebro. Myśli za wszystkich. Tęsknię za nią. Tak bardzo, że aż serce boli.

– Zadzwoń do niej – powiedział Bogdan. – Teraz. Powiedz jej, że przyjeżdżasz.

– Nie mam komórki. W ogóle. Nie potrafię jej obsługiwać.

Bez słowa wyjął swój telefon i wybił numer. Kiedy ktoś odebrał, spytał:

– Pani Alicja? Dzień dobry. Ktoś chce z panią rozmawiać.

Podał mi telefon.

– Alicja?

– Mój Boże, Jagoda… – głos mojej siostry załamał się. – Wreszcie. To kiedy przyjedziesz? – Dzisiaj? – już nie mogłam się doczekać, tyle lat uciekło.

Spojrzałam na Bogdana, z uśmiechem kiwnął głową, że mnie zawiezie. Kiedy usłyszałam radosny krzyk w słuchawce, znów się rozpłakałam. Doprawdy, co się ze mnie robi, jakaś królowa łez, czy co? Ale niech tam, byle były to łzy radości.  

Czytaj także:
„Moja siostra oddała matkę do domu starców i sprzedała jej mieszkanie. Latami kłamała, że dobrze się nią opiekuje”
„Moja siostra to pasożyt. Rodzice wychowali lenia, któremu nie chce się iść do pracy, bo... mało płacą”
„Moja siostra jest biedna, a i tak rodzi kolejne dzieciaki. Wysyłam jej pieniądze, a ona jeszcze narzeka”

Redakcja poleca

REKLAMA