To miał być zwyczajny piątek i kolejny normalny dzień w pracy, ale od rana wszystko szło na opak. Najpierw kolega uraczył nas półgodzinnym wykładem o jakichś biorytmach, a potem zapowiedział, że nie odpuści, dopóki kogoś tymi biorytmami nie zbada. Zgodziłem się dla świętego spokoju i podałem mu dokładną co do minuty datę swoich urodzin.
Policzył coś na kalkulatorze i spojrzał na mnie
– Za miesiąc będziesz miał narodziny – oświadczył z namaszczeniem.
– Urodziny? Miałem miesiąc temu.
– Narodziny – poprawił mnie. – Zobacz sam, trzy biorytmy, fizyczny, psychiczny i intelektualny, schodzą się w jednym punkcie, po dwudziestu jeden tysiącach dwustu pięćdziesięciu dwóch dniach od urodzenia. Drugi raz w życiu to się nie zdarza, no chyba że ktoś pożyje sto szesnaście lat – zaśmiał się.
– No i co z tego wynika? – zapytałem.
– Zaczniesz nowe życie, stary! Znaczy, młody! – znów się zaśmiał.
– Daj spokój… – machnąłem ręką.
– Nigdy nie jest za późno, żeby zacząć od nowa – skwitował.
Godzinę później wezwał mnie dyrektor. Posadził na fotelu, zaproponował kawę, więc z miejsca nabrałem podejrzeń i zrobiłem szybki rachunek sumienia. Zaległości nie miałem, ostatni audyt przeprowadziłem zgodnie z harmonogramem.
– Panie Stefanie – dyrektor był podejrzanie miły – znamy się długo, więc będę mówił prosto z mostu. Czy myślał pan już o przejściu na emeryturę? Wiem, to jeszcze kilka lat, ale mamy dla pana propozycję.
– Nie do odrzucenia? – zapytałem kwaśno.
– Na tyle atrakcyjną, że wartą rozważenia. Chcemy panu zaproponować przejście na wcześniejszą emeryturę. Nasz zakład się mocno reorganizuje, jak pan wie, przejęli nas Francuzi, no i postawili pewne warunki.
– Wywalenie mnie z pracy było w tych warunkach? – zainteresowałem się uprzejmie.
– Widzę, że humor pana nie opuszcza. To dobrze. Gdyby się pan zdecydował przejść, możemy zaproponować odprawę w wysokości trzydziestu sześciu miesięcznych pensji, premię okolicznościową, no i wypłatę za wszystkie dni zaległego urlopu. Niech pan pomyśli, może to jest jednak dobra propozycja, co?
Nie ukrywam, że mnie zatkało
Propozycja była hojna, bez wątpienia. Ale czy dobra?
– Mogę się zastanowić do poniedziałku?
– Oczywiście – dyrektor pokiwał głową. – Niech pan dzisiaj weźmie wolne, idzie do domu, porozmawia z żoną i w poniedziałek czekam na odpowiedź.
W domu wylądowałem przed trzecią, zjadłem resztki z wczorajszego obiadu i napisałem kartkę do żony, że jadę na działkę i wrócę w niedzielę wieczorem. Moja działka to mój raj, choćby dlatego, że żona niechętnie tu przyjeżdża. Twierdzi, że nie będzie się grzebać w ziemi, bo jej piasek włazi pod paznokcie, a opalać się może u nas na balkonie. To prawda, balkon mamy od południowej strony, a jego urządzenie zajęło mi cztery lata, bo tyle rosły winogrona. Mam je też na działce, porastają całą ścianę domku od południowej strony. Dostałem młode szczepki od Kurta, męża naszej córki Majki. Majeczka mieszka razem z nim pod Berlinem i zajmują się ogrodnictwem niekonwencjonalnym. A dokładniej – hodują rośliny oryginalne, które bardzo trudno jest im potem sprzedawać. Moje wnuki słabo mówią po polsku, ale i tak uwielbiam się z nimi przekomarzać, acz głównie przez telefon. Ostatni raz widziałem je z rok temu, a przecież z Berlina do Poznania jest bliżej niż do Warszawy.
W stolicy moja żona ma siostrę i matkę, jeździ do nich co miesiąc, a w długie weekendy i urlopy siedzi z nimi przez cały czas. Ostatnio nawet wspomniała, że na emeryturze chciałaby, żebyśmy sprzedali mieszkanie i przenieśli się do domu jej matki. Już się pakuję… Z teściową i szwagierką żyłem w stanie niestabilnego rozejmu. Niby dlaczego żona sama tam jeździła? I nie robiła z tego powodu afery. Hm, szczerze mówiąc, w ogóle się o nic nie kłóciliśmy, bo w naszym małżeństwie wszelki ogień wygasł. Lubiliśmy się i szanowaliśmy nawzajem, to więcej niż mają inne pary. Nie rozwodziliśmy się, bo po co. Tylko kłopot. Źle nam razem nie było, ale gdy się rozstawaliśmy, nie tęskniliśmy za sobą. Gdyby któreś z nas się zakochało, to może… gdybym naprawdę miał się odrodzić na nowo, może i miłość by się we mnie obudziła? Aż wybuchnąłem śmiechem na taką ewentualność.
Z internetu – tak, mam na działce internet – dowiedziałem się, że faktycznie raz w życiu człowieka trafia mu się taki dzień, kiedy trzy biorytmy schodzą się razem. Tylko czemu wypadł tak późno? Ponad pięćdziesiąt osiem lat?
To nie jest czas na zmiany
Ale z drugiej strony… Okazja sama puka do drzwi. Trzyletnie pobory plus premia to całkiem pokaźna kwota. Tylko czy za te pieniądze kupię sobie nowe życie? I co zrobię ze starym? Co w ogóle chciałbym robić na tej wcześniejszej emeryturze? Jeśli nie działka i nie Warszawa, to co? Muszę to przemyśleć! Wziąłem kartkę i zacząłem notować. Punkt pierwszy: chciałbym częściej widywać Majkę i wnuki. Punkt drugi: chciałbym nadal pracować, ale nie tyle co do tej pory i zarazem robiąc coś fajnego; moja praca audytora w elektrociepłowni przysparzała innym zmartwień, co było jej najgorszym aspektem, przynajmniej dla mnie. Punkt trzeci… Tu utknąłem. Więc uważnie przeczytałem pierwsze dwa punkty.
Pyk! Coś zaskoczyło. Właśnie tak się rodzą genialne pomysły. Złapałem za komórkę i zadzwoniłem do Majki. Rozmawialiśmy ponad godzinę, najpierw nie wierzyła, potem z radości zaczęła płakać, na koniec już tylko się śmiała i ciągle pytała, czy jestem pewien, czy się nie rozmyślę. Ale im częściej pytała, tym ja bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, że to naprawdę doskonały pomysł. Tylko jak ja o tym powiem żonie? Pomógł mi sąsiad. W niedzielę przy kolacji zagaiłem:
– Kochanie, czy ty tak na serio chcesz się przeprowadzić do mamy i siostry?
– Nawet dzisiaj… – westchnęła teatralnie. – Mieszkam z tobą na tej, wybacz, prowincji tyle lat, jednak w duszy pozostałam warszawianką. Poza tym mama coraz częściej choruje i Izabela nie daje sobie rady sama.
– To się nawet dobrze składa…
– Dobrze się składa, że mama choruje? Wiem, że się nie kochacie, ale chyba trochę przesadzasz.
– Przepraszam, źle to zabrzmiało. Po prostu sąsiad znów mnie zagadnął, czy nie sprzedalibyśmy im mieszkania. Bo całe lato stało puste. Ty u mamy, ja na działce… No a skoro masz się na stałe przenieść do stolicy, to może sprzedamy, co?
– Ja mam się przenieść? – spytała czujnie. – A ty nie?
– A co ja bym tam robił? Bez pracy, bez działki, z twoją mamą i siostrą… szybko ktoś by zginął…
Zaśmiała się, ale zaraz spoważniała:
– Stefan, ale chyba nie chcesz się wyprowadzić na działkę, co?
– Nawet nie mogę. Sprzedałem ją Zenkowi, temu, co ma działkę obok. Strasznie mu zależało.
– Gadaj! – rzuciła krótko.
No to jej wszystko powiedziałem
Prawie wszystko… Nie wspomniałem o biorytmach, odprawę zmniejszyłem o jedną trzecią, a mój wyjazd do Majki do Niemiec przedstawiłem jako chęć pobycia trochę z wnukami, zanim umrę. To ostatnie trafiło jej najbardziej do przekonania, chociaż wcale się na tamten świat nie wybierałem. Wręcz przeciwnie: wybierałem nowe życie. W poniedziałek rano poinformowałem szefa o swojej decyzji. Aż mnie poczęstował koniakiem z radości. Pożegnałem się z kolegami, a najserdeczniej z tym od biorytmów. Mieszkanie sprzedaliśmy, pieniądze podzieliliśmy po połowie. Gabriela spakowała, co miała, i wyjechała do Warszawy. Ja jeszcze sprzedałem auto i pojechałem do Kurta, Majki i wnuków.
Witaliśmy się przez dwa dni, a na trzeci dzień wzięliśmy się do roboty. Kurt miał małą firmę, ja zainwestowałem w duże auto dostawcze, a Majka plastyczka wzięła w swoje sprawy kwestie reklamy. Zmieniliśmy nazwę firmy na nową: „Miejsce na balkonie”, i założyliśmy stronę internetową. To znaczy Kurt założył, bo ja się na tym kompletnie nie znam. Zaczęliśmy projektować ludziom balkony, robiąc różnego rodzaju zabudowy i upiększając wszystko roślinami. Z czasem do naszej oferty włączyliśmy też projektowanie tarasów, bo tu były jeszcze większe pieniądze, choć i roboty więcej. Ale ja się pracy nie bałem, zwłaszcza że dzięki niej dawałem ludziom radość. I w ogóle mi nie przeszkadzało, że biorę za to od nich pieniądze. Moje nowe życie szybko okazało się znacznie lepsze niż to stare. Zarabiałem tyle, że nie miałem na co wydawać, więc inwestowałem w firmę. A wnuki w ciągu roku nauczyły się mówić po polsku tak dobrze, że aż się nadziwić nie mogę. Więc gadamy dalej…
Czytaj także:
„Rozwiodłem się po 8 miesiącach małżeństwa. Teraz ta zołza chce 50 tysięcy złotych za wesele, którego nie chciałem”
„Rozwiodłam się z mężem, by szukać przygód i szybko tego pożałowałam. Znalazł sobie młodą lafiryndę, a mnie zakłuła zazdrość”
„Zaledwie pół roku po swoim ślubie, mój brat wdał się w romans z moją przyjaciółką. Szybko uznał, że nie kocha żony”