„Nie miałam dzieci, bo mąż nie życzył sobie płaczu. Zapomniał wspomnieć, że wymęczył go ryk dziecka kochanki”

Smutna i zła kobieta fot. iStock by Getty Images, LordHenriVoton
„Ciężko uwierzyć, że to był ten Zbyszek, który jeszcze kiedyś tak bardzo wzbraniał się przed założeniem ze mną rodziny, a teraz wychowuje swoje dziecko gdzieś tam na drugim krańcu globu”.
/ 07.11.2024 13:15
Smutna i zła kobieta fot. iStock by Getty Images, LordHenriVoton

Wiem, że wiele osób patrzyło z zazdrością na to, co udało nam się wspólnie z mężem osiągnąć przez te wszystkie lata. Mogliśmy kupić przestronny ładny dom, porządny samochód, a wczasy spędzaliśmy w dalekich krajach. Niektórzy pewnie byli zdania, że właśnie dlatego – przez te wszystkie nasze luksusy – nie zdecydowaliśmy się na posiadanie dzieci. Prawda była jednak całkiem inna. To mój małżonek nie chciał potomstwa, a ja uszanowałam jego wybór.

Pierwszy raz tak naprawdę zakochałam się właśnie w Zbyszku i byłam dla niego gotowa na wszystko. Nie przeszkadzało mi w nim nawet to, że nie mogliśmy mieć dzieci, bo Zbyszek nie chciał. Ale jego obecność w pełni mi to rekompensowała. Obecnie, gdy spoglądam wstecz na naszą wspólną przeszłość, cieszę się z dosłownie każdej chwili, którą wspólnie przeżyliśmy.

Czas ze Zbyszkiem był spełnieniem moich wszystkich marzeń – był nie tylko super facetem, ale też świetnie radził sobie w interesach.

Dużo się przy nim nauczyłam

Biznes w branży sprzętu rehabilitacyjnego zaczął bardzo dobrze prosperować. Na przestrzeni dwudziestu lat staliśmy się dostawcą, który naprawdę liczył się na rynku. Każdą transakcję Zbyszek podejmował i negocjował osobiście i nieustannie osiągał w tym sukcesy. Dużo się przy nim nauczyłam, bowiem nie odpowiadała mi rola zwykłej gospodyni domowej. Dzięki temu ja także doskonale orientowałam się w sytuacji przedsiębiorstwa.

Nasz biznes rozwijał się doskonale, więc gdy obojgu nam stuknęła pięćdziesiątka, zaczęliśmy rozważać opcję zbycia firmy. Pewnego dnia, w związku z naszymi planami zgłosiła się do nas potężna firma z drugiego końca świata, z Australii. Koncern był naszym wieloletnim partnerem biznesowym. Zaoferowali naprawdę konkretną sumę, a przyjęcie ich propozycji oznaczałoby dla nas nie mniej, nie więcej, a całkiem bezstresowe materialnie życie na emeryturze w dostatku.

Plan wydawał się świetny, zwłaszcza że obojgu nam należał się porządny relaks. Długo więc rozważaliśmy wszystkie za i przeciw tej decyzji, aż finalnie postanowiliśmy przystać na ich warunki i podpisać z nimi ten kontrakt.

Teoretycznie można było dopełnić formalności na miejscu, w Polsce, ale mój małżonek, zawsze idący pod prąd i na opak stwierdził, że skoro ta firma z Australii finansuj mu bilet do Sydney, to chętnie wykorzysta tę ostatnią okazję zupełnie darmowej wyprawy na drugi koniec świata. Mnie zaś przypadła rola żony oczekującej w domowym zaciszu ze schłodzonym już szampanem.

Po ty, jak małżonek dotarł do Australii  napisał do mnie krótką wiadomość, że jest na miejscu. To był jednak pierwszy i ostatni sygnał, jaki otrzymałam od niego przez dłuższy czas. Raczej nigdy wcześniej nie zdarzało mu się tak po prostu zamilknąć na taki czas, chyba że coś już naprawdę super ważnego go do tego zmusiło. Zaczęłam się mocno niepokoić. Kontakt nawiązaliśmy dopiero cztery dni później, w tym dniu gdy zgodnie z ustalonym planem miał już być z powrotem w kraju.

– Kochanie, wiesz co... Muszę pobyć tu w Sydney jeszcze przez kilka dni, potrzebuję chwili czasu do przemyślenia sobie pewnych spraw – powiedział.

– Ale jak to jest z tym kontraktem i sprzedażą firmy? Formalności są już załatwione, czy coś jeszcze wciąż trwa? – zapytałam mocno zaskoczona.

– Zgodnie z planem sfinalizowałem tę sprzedaż, nie martw się tym – odpowiedział.

Jak niby miałam zachować spokój w takim momencie? Totalnie nie rozumiałam, co jeszcze było do przemyślenia!

Zbyszek został ojcem

W sumie... może nawet dobrze się stało, że wtedy nie wiedziałam wszystkiego... Ale w końcu powiedział to prosto z mostu, bez ogródek:

– Słuchaj, Kasiu... Zostaję tu na stałe. Nie wrócę już do kraju.

Początkowo wydawało mi się, że te jego plany przeprowadzenia się do Australii są w całkiem porządku. Szybko jednak okazało się, że rzeczywistość jest zupełnie odmienna. W jego planach na przyszłość w ogóle mnie nie było!

– Przepraszam, że mówię ci to w trakcie rozmowy telefonicznej, ale podczas jednego z moich pobytów w Sydney, pięć lat temu, poznałem kobietę – tłumaczył mi Zbyszek. – Okazało się, że mamy razem dziecko. Syna. Podjąłem więc decyzję, że zamieszkam z nimi, bo zrozumiałem, że to oni właśnie stanowią moją prawdziwą rodzinę. Uświadomiłem sobie także, że oni potrzebują żebym z nimi był bardziej niż ty!

Trudno mi było uwierzyć w to, co się stało. Jak to możliwe, że ten Zbyszek, który przez tyle lat tak mocno wzbraniał się przed założeniem rodziny wspólnie ze mną, został ojcem gdzieś na drugim końcu świata? Kim jest matka jego dziecka? Może pracuje gdzieś w biurze, jest szefową firmy albo to jakaś dziewczyna z restauracji?

Zastanawiam się też, jak długo oni się spotykali, zanim Zbyszek przekreślił nasze trzydzieści lat razem. Najwidoczniej te kilka służbowych wyjazdów do Australii wystarczyło w zupełności, by Zbyszek stracił dla niej głowę! Kiedy się o tym dowiedziałam, poczułam się kompletnie zdradzona.

Poświęciłam mężowi wszystko, nawet swoje marzenia o macierzyństwie – i co dostałam w zamian? Na jesień życia zostaję zupełnie sama, podczas gdy on, wykorzystując kasę z naszego wspólnego, budowanego przez tyle lat biznesu, układa sobie życie na nowo?

– Za jakiś czas przylecę do kraju, mam tu kilka rzeczy do ogarnięcia. Pewnie będzie to za miesiąc lub dwa... Jestem pewien, że między nami wszystko sobie wyjaśnimy i poukładamy – to były jego ostatnie słowa powiedziane do mnie.

Wzięłam się ostro do roboty

Zdarzało się, że płakałam, kiedy myślałam o wszystkich swoich błędach. W trakcie samotnych chwil kusiło mnie kilka razy, żeby po prostu chwycić za telefon i poprosić Zbyszka o powrót. Z biegiem czasu jednak zrozumiałam, że nie ma już do czego wracać.

Ja musiałam od nowa poukładać wszystkie swoje sprawy. Owszem, gniew był wtedy moim paliwem, napędzał mnie, ale czy to takie ważne? Uważam, że liczy się efekt końcowy, a nie to, co nas o jego osiągnięcia motywuje. Dlatego wzięłam się ostro do roboty.

Następne kilka tygodni upłynęło mi głównie na konsultacjach z adwokatami. Po zakończeniu transakcji sprzedaży biznesu miałam naprawdę sporą sumę pieniędzy, więc spokojnie mogłam wynająć najlepszych w branży! Z ich fachową pomocą ogarnęłam wszelką dokumentację i dopięłam wszystkie sprawy dosłownie na ostatni guzik.

Kiedy Zbyszek poinformował mnie o swoim przyjeździe do kraju, czekałam na niego w pełnej już gotowości. No i oczywiście z umówioną butelką szampana pod ręką. Mąż zamarł w progu naszej rozległej posiadłości, widząc bałagan w domu, otoczonym dużym, skąpanym w jesiennym słońcu ogrodem.

– Mogę wiedzieć, co tu się do cholery dzieje?! Robisz remont w domu i nawet słowem się nie zdradziłaś! – wykrzyknął z niedowierzaniem.

– Wiesz, trzeba było w końcu wprowadzić kilka zmian, żeby wszystko na tip top pasowało do naszych zamierzeń – odparłam ze spokojem, uśmiechając się przy tym.

Założyłam fundację dla dzieci

– Jakich zamierzeń? O co ci chodzi? –  był zupełnie zbity z tropu, czego się właściwie spodziewałam.

– Chodzi o fundację, którą założyłam przy wsparciu środków ze sprzedaży firmy – wyjaśniłam mu rzeczowo. – Media w Australii już się o tym rozpisywały. Bardzo pozytywnie oceniały naszą dobroczynność.

Ależ się uzbierało funduszy na wsparcie dla dzieci, które ucierpiały na skutek wypadków drogowych! Wyobraź sobie, że nawet ekipa telewizyjna u nas była! A jeśli chodzi o naszą posiadłość... – ucichłam na moment dla lepszego efektu. – W sumie to już do nas nie należy, przekazaliśmy ją bowiem fundacji. Powstanie tutaj dobry ośrodek rehabilitacyjny, gdzie mali pacjenci będą dochodzić do zdrowia i sprawności.

– Wiesz co – powiedziałam bardzo spokojnym tonem – czy nie uważasz, że jest to idealne miejsce na połączenie terapii z wakacjami? Twoje koniki też się idealnie wpiszą w ten plan, bo już zarezerwowałam dwa z nich do zajęć z hipoterapii – oznajmiłam, udając niewiniątko.

Zbyszek był tak wściekły, że wyglądał jakby miał zaraz wybuchnąć.

– Dlaczego podjęłaś te wszystkie decyzje bez konsultacji ze mną?! – wrzasnął, ile sił w płucach.

– A czy ty tak radziłeś się mnie we wszystkim? – odparłam ze spokojem. – Sam poinformowałeś, że chcesz rozwodu, więc teraz każde z nas idzie własną drogą. Ty będziesz się opiekował swoim dzieckiem w Australii, podczas gdy ja będę tutaj z tymi naszymi wszystkimi dziećmi, które potrzebują pomocy.

– Co ty mówisz... Wszystko zostanie unieważnione! – wrzasnął Zbyszek.

– Niby w jaki sposób chcesz do tego doprowadzić? – uśmiechnęłam się, wiedząc, że prawo leży po mojej stronie.

– Przecież dałeś mi pełnomocnictwo. Ponadto, pomyśl tylko co się wydarzy, jak tylko zaczniesz robić problemy. Prasa już się tobą zajmie! Na pewno chcesz takiego skandalu i rozgłosu?

Odzyskałam szacunek u innych

– Z czego mam teraz żyć? – mój mąż sprawiał wrażenie kompletnie załamanego.

– Masz przecież jeszcze całkiem młody wiek i smykałkę do ronienia interesów. Dasz radę! – machnęłam tylko ręką, bo już przecież wypłakałam całe morze łez w momencie, gdy usłyszałam o jego planach i nie ma już sensu do tego wracać.

– A tak przy okazji, dam ci radę: poszukaj sobie jakiegoś noclegu na czas postępowania rozwodowego – dorzuciłam.  Niby wciąż jesteśmy w związku małżeńskim, ale ta nieruchomość to własność fundacji. Naprawdę krępujące byłoby, gdybyś natknął się na szefową przy porannej kawie, przechadzając się w szlafroku...

– A właściwie kto jest tą prezeską fundacji? – spytał zaskoczony.

– No jak to kto? Ja! – odpowiedziałam z rozbawieniem i ruszyłam odważnie przed siebie.

Udało mi się więc nie tylko uwolnić od męża–oszusta i kłamczucha, ale też zyskałam szacunek u innych i miałam dobre imię. Już trzeci rok mija, jak działam we własnej fundacji. Wszyscy razem wspólnymi siłami przyczyniliśmy się do powrotu do zdrowia i sprawności kilkudziesięciu maluchów.

Przyniosło mi to ogromną radość. Traktuję te dzieciaki prawie jakby były moje własne. A co słychać u już eks–małżonka? Kompletnie nie mam pojęcia, bo nie mamy wcale kontaktu. Doszły mnie tylko jakieś słuchy, że mieszka obecnie w Australii i chyba zajmuje się tam hodowlą emu albo kangurów. Tak naprawdę w ogóle mnie to nie interesuje.

Katarzyna, 51 lat

Czytaj także:
„1 listopada poznałam rodzinną tajemnicę. Rodzice zapłacili bratu za milczenie i zamknęli mu usta na lata”
„W wieku 40 lat nadal spałam i mieszkałam sama. Z desperacji poszłam na randkę nawet z ratownikiem z basenu”
„Jesienny urlop spędzałam na budowie u teściów. Jeszcze nigdy zbijanie tynków i malowanie ścian nie było tak gorące”

Redakcja poleca

REKLAMA