Żyrafa, gidia, tyczka – to tylko niektóre z przezwisk, jakie towarzyszyły mi, odkąd wystrzeliłam w górę. Najpierw byłam zadowolona, bo która dziewczynka nie chciałaby szybko stać się duża. Tylko że ja wciąż rosłam, przeganiając rówieśników. Szybko zaczęłam górować nad otoczeniem, dorównując wzrostem dorosłym, ale jak się okazało, nie powiedziałam jeszcze ostatniego słowa. Kiedy zaczynałam naukę w technikum, mierzyłam skromne 180 cm, jak kończyłam, patrzyłam na wszystkich z góry, z wysokości prawie dwóch metrów. Brakowało mi kilku centymetrów, ale kto by zwracał uwagę na taki drobiazg. Byłam wyższa od rówieśników, nauczycieli i wszystkich przechodniów na ulicy. Przeżywałam prawdziwe męki, porównując się z koleżankami.
Na twarzy jeszcze jako tako, ale reszta…
Pożal się Boże. Gdybym chociaż była chuda jak patyk, mogłabym myśleć o karierze modelki, na którą zresztą nie miałam najmniejszej ochoty, ale nawet tego los mi poskąpił. Moje ciało rozkwitło, nabrało kobiecych kształtów. Uważałam, że zajmuję dużo miejsca w przestrzeni, mimo że wagę miałam zupełnie normalną w stosunku do mojego wzrostu. Marzyłam o tym, by się zmniejszyć.
Jedynym człowiekiem, który próbował przekuć mój wybujały wzrost w sukces, był nauczyciel WF-u. Strasznie się zapalił, sądząc, że oto znalazł nieoszlifowany sportowy diament, przyszłą mistrzynię siatkówki lub koszykówki. Tak mi nabałaganił w głowie, że prawie uwierzyłam, iż czeka mnie świetlana przyszłość. Trenowałam w pocie czoła, biegałam, skakałam, z poświęceniem rozgrywałam międzyszkolne mecze. Oboje, pan od WF-u i ja, nie mogliśmy uwierzyć, że tak słabo mi idzie. Bo skoro jestem wysoka, powinnam mieć wrodzony talent. Tymczasem poruszałam się na parkiecie jak słoń w składzie porcelany. Szybkość miałam, kondycję też, ale brakowało mi zmysłu rozgrywającej, za cholerę nie wiedziałam, komu podać i jak się odnaleźć w ważnych dla meczu sytuacjach. Konkretnie mówiąc, psułam piłki i wchodziłam pod nogi lepszym, chociaż niższym ode mnie.
– Wzrost to nie wszystko. Szkoda, myślałem, że będzie z niej zawodniczka ekstraklasy – powiedział do kogoś nauczyciel, myśląc, że nie słyszę.
Uznałam więc, że nie nadaję się do niczego. Przestałam chodzić na treningi, z czego natychmiast skorzystało moje ciało. Stanowczo nie miałam szczęścia, życie chłostało mnie bezlitośnie, nie dając nic w zamian. Dziś myślę, że miałam wówczas coś w rodzaju młodzieńczej depresji, wymagałam pomocy, rozmowy z kimś mądrym, kto pomógłby mi zobaczyć, ile jestem warta, ale nie były to czasy sprzyjające rozdzielaniu włosa na czworo. Albo szedłeś do przodu, miałeś przyjaciół i nie sprawiałeś problemów, albo wypadałeś na aut. Znalazłam się na uboczu i próbowałam robić dobrą minę do złej gry. Udawałam, że wszystko w porządku, nic się nie dzieje, ale w środku opłakiwałam każdą minutę swojej nieudanej egzystencji. Wcale nie dlatego, że zbliżała się studniówka, a ja nie miałam chłopaka, z którym mogłabym iść. Uczestnictwa w tańcach w ogóle nie przewidywałam, nie miałam nawet odpowiedniej sukienki, zamierzałam zostać w domu i nie wystawiać się na widok publiczny.
– Długa, jest interes, pomożesz? Chcę wprowadzić na imprezę kumpla, żeby nie umrzeć z nudów, a tylko ty jesteś bez pary. Zaproś go, będę ci wisiał przysługę. Wchodzisz w to?
Leonard stał w wyluzowanej postawie, ale mnie nie oszukał. Znałam go od czterech lat, był w mojej klasie.
Denerwował się, czekając na moją decyzję
Przyjrzałam mu się z namysłem. Leo był inny, trochę ekscentryczny, podobnie jak ja należał do klasowych outsiderów, z tym że on izolował się z wyboru. Poczułam coś na kształt solidarności z Leo, chociaż nie na tyle, by spełnić jego prośbę.
– Nie wybieram się na studniówkę – poinformowałam go zwięźle i zamierzałam odejść, ale złapał mnie za łokieć i nie chciał puścić.
Musiało mu bardzo zależeć na zaproszeniu przyjaciela.
– Dlaczego? – chciał wiedzieć.
Spojrzałam w dół i napotkałam jego wzrok. Leo sięgał mi do ramienia, jak większość chłopców.
– Nie mam kiecki, czy tam spódnicy. I w ogóle nie interesuje mnie studniówka.
– Nie masz się w co ubrać? – zdziwił się Leo. – Nie słyszałaś o krawcowych? Wszystkie dziewczyny z naszej klasy od tygodni chodzą do miary.
– A ja nie – ucięłam.
Kiedyś mama zawlokła mnie do krawcowej, która tak się dziwowała moimi wymiarami, że przysięgłam sobie nie poddawać się więcej takiej traumie. Zresztą szkoda było zachodu, w każdej kiecce wyglądałam tak samo, jak olbrzymka. Leo dał mi spokój, ale dwa dni później znów zaczepił mnie na korytarzu.
– Mam coś dla ciebie – wyciągnął z plecaka blok rysunkowy.
– Namalowałeś obraz? – zdziwiłam się.
– Lepiej – uśmiechnął się tajemniczo, błyskając oczami.
Podał mi rysunek. Zobaczyłam śmiałe linie wyznaczające biodra, biust i nogi modelki ubranej w elegancką kreację.
– Fajne – oceniłam, oddając mu dzieło.
– To suknia na studniówkę, dla ciebie – oświecił mnie Leo.
– Nie wybieram się, – przypomniałam mu – ale dzięki za pamięć. Sam to narysowałeś?
– Zaprojektowałem – poprawił mnie. – Interesuję się modą, chciałbym zostać projektantem. Wiesz, uwielbienie tłumów, wywiady i te rzeczy. A ty? Kim chcesz być?
– Byle nie sobą – mruknęłam pod nosem.
– Dlaczego? – zdziwił się uprzejmie. – Masz świetne proporcje – spojrzał na mnie spod przymrużonych powiek. – Długie nogi, wcięcie w talii i niezły biust. Figura jak klepsydra, bardzo kobieca.
– Spadaj! – zamierzyłam się na niego.
Uchylił się zręcznie
– Nie wiedziałaś, że jesteś zgrabna – odgadł. – No to teraz zobaczysz, ja cię przemienię, Kopciuszku. W mojej kiecce podbijesz świat, tłumy padną ci do stóp. Będziesz miała zaszczyt nosić mój pierwszy projekt. Kiedy stanę się sławny, wspomnę o tobie w biografii. Przejdziesz do historii.
Roześmiałam się. Nie wierzyłam w to, co się dzieje – rozmawiałam z chłopakiem na szkolnym korytarzu jak inne dziewczyny, Leo sam mnie odnalazł i nie zamierzał uciekać. Wiedziałam, że nie jest mną zainteresowany, ale to nie była żadna nowość. Nikt nie był.
– Jest tylko jeden problem – wyznał Leo. – Nie nauczyłem się jeszcze szyć. Za to moja mama ma zachomikowany bardzo ładny materiał, świetnie się nada na suknię.
– A my mamy maszynę do szycia – ożywiłam się, bo pomysł zaczął mi się podobać.
W dobie trudności w zaopatrzeniu, jakie wówczas gnębiły kraj, byliśmy znakomicie wyposażeni. Żal było nie skorzystać.
– Dobra, zaproszę twojego kolegę na studniówkę – obiecałam uroczyście. Leo zjawił się u mnie z materiałem i projektem sukienki.
Mama z miejsca go polubiła, dlatego bardzo łagodnie wytłumaczyła mu, że rysunek to nie wszystko. Potrzebowaliśmy wykroju. Wyjęła stare szablony i pokazała mu, o co chodzi. Uzgadniali coś, dyskutowali, mama łapała się za głowę, ale uśmiech nie schodził jej z twarzy. Leo potrafił robić dobre wrażenie, no i był pierwszym chłopcem, który przyszedł z wizytą do jej córki. Nie miała zamiaru go zniechęcać. Po kilku takich sesjach mama i Leo stworzyli wykrój sukni. Mama zasiadła do szycia, a przyszły projektant wciąż zaglądał jej przez ramię. W końcu tak ją zdenerwował, że posadziła go do maszyny. Pękałam ze śmiechu, widząc, jak się męczy. Wyjaśnił mi jednak z powagą, że nabywa właśnie niezbędnej praktyki, za co jest niezmiernie mojej mamie wdzięczny. Taki był z niego czaruś, wiedział, jak sprawić, by kobiety jadły mu z ręki. Zakochałabym się w nim z miejsca, gdybym nie wiedziała, że nie mam u niego szans. Lubiłam jednak na niego patrzeć, miał takie zręczne ruchy i miły uśmiech. I złote ręce, spod których, przy walnym udziale mamy, wyszła prześliczna suknia.
– O to chodziło, dekolt jest nieduży, żeby nauczyciele nie zemdleli, ale suknia pięknie eksponuje boskie ramiona. I to zmysłowe rozcięcie u dołu pokazujące nogi. A jest na co popatrzeć, uwierz mi na słowo. Aśka, wyglądasz rewelacyjnie! Miałem rację, przejdziesz w tej kiecce do historii.
Stał koło mnie i gadał jak najęty, wygładzając tu i ówdzie materiał. Nigdy wcześniej mnie nie dotykał, ale nie było to nieprzyjemne doświadczenie. Na studniówkę poszłam sama, Leo umówił mnie ze swoim kolegą pod szkołą. Czekali tam na mnie obaj, weszłam na salę w towarzystwie dwóch wyjątkowo eleganckich chłopaków.
Denerwowałam się
Marek był całkiem fajny, ale wydawało mi się, że nie przyszedł tam dla mnie, więc mogłam się więc uważać za singla. Po odtańczeniu tradycyjnego poloneza sytuacja stała się napięta, nie wiedziałam, jak się zachować. Wokół kręciły się rozbawione pary, kilka nawet tańczyło, a Leo z Markiem rozmawiali tylko ze sobą, metodycznie zmiatając z półmisków każdy rodzaj pożywienia, jakby od dawna nie jedli.
– Długa, nieźle wyglądasz. Zakręcisz się ze mną? – usłyszałam nagle.
Koło mojego krzesła stanął Robert z klasy równoległej. Przyglądał mi się z ciekawością, jak egzotycznemu gatunkowi ptaka. Zdębiałam, nie byłam przyzwyczajona do objawów zainteresowania ze strony płci przeciwnej.
– Moment, kolego, Asia jest ze mną. To znaczy z Markiem – zareagował Leo, przełykając szybko ostatni kęs ciasta.
– Z którym z nich przyszłaś? – Robert na moment zgłupiał, ale zaraz machnął na mnie ręką i pożeglował w kierunku Kasi.
– Czy twoja sukienka zatańczy ze mną? – Leo odsunął talerz i wykrzywił pociesznie twarz.
Nigdy w życiu nie tańczyłam z chłopakiem, ale nie chciałam się skompromitować, więc wstałam i poszłam z nim na parkiet. Leo sięgał mi do ramienia, bałam się, że wyglądamy śmiesznie i staniemy się obiektem niewybrednych żartów, ale nikt nie zwracał na nas uwagi. Po drugim tańcu uwierzyłam, że mogę być taka jak inne dziewczęta. Leo wywijał ze mną zapamiętale, choć nieumiejętnie, nie zdradzając chęci powrotu do stolika, przy którym samotnie siedział Marek. A właściwie powinien siedzieć, bo kiedy znów usiedliśmy na swoich miejscach, okazało się, że zniknął.
– Co się tak o niego martwisz? Jest już duży, trafi do domu – Leo spojrzał na mnie podejrzliwie.
Przez dłuższą chwilę nie mogliśmy się porozumieć – ja obawiałam się, że popsułam ich relację, a on cierpiał z zazdrości, myśląc, że Marek mi się spodobał. Wszystko wyjaśniliśmy sobie dużo później, kiedy potrafiliśmy już rozmawiać ze sobą bez młodzieńczego skrępowania. Mając osiemnaście lat, oboje przeżywaliśmy męki dorastania w środowisku. Ja wyglądałam inaczej niż koleżanki, Leo był zaś zbyt odmienny i ekscentryczny, a przez to podejrzany.
Dobraliśmy się jak w korcu maku
Dziś jest moim mężem i ojcem dwójki naszych dzieci. Nie został znanym projektantem, ale robi to, co kocha, szyje ubrania według własnych wzorów. Prowadzimy rodzinny sklep z odzieżą pod szyldem „Tylko dla prawdziwych kobiet” i nie narzekamy na brak klientek. Sukienkę, którą Leo uszył dla mnie na studniówkę, przechowuję do dziś jak talizman szczęścia. Co roku w rocznicę pamiętnego balu pytam męża, dlaczego nie poprosił, żebym z nim poszła, tylko podsunął mi kolegę, ale do dziś nie dostałam zadowalającej odpowiedzi. Marek twierdzi, że przyszedł na studniówkę jako wsparcie, bo Leo wstydził się mnie zaprosić. Nie byłby też sobą, gdyby nie dodał, że bez jego cennych rad Leo by zginął, a ja nigdy nie zostałabym jego dziewczyną, potem zaś żoną.
Uważa że zawdzięczamy mu wiele, jeśli nie wszystko. Cały Marek, ale i tak go lubimy. Nasi synowie rosną jak na drożdżach, starszy ma dopiero trzynaście lat, a już prawie dogonił ojca. Mój wzrost nagle stał się zaletą, obaj chłopcy marzą, by być tak wysocy jak mama i grać w koszykówkę. Oby byli bardziej utalentowani w tym kierunku niż ja. Po latach zdołałam siebie polubić, nauczyłam się patrzeć oczami męża, który twierdzi, że jestem w sam raz dla niego. Teraz już się nie garbię, noszę wysoko głowę i śmiało uśmiecham się do ludzi. Jestem sobą i dobrze się z tym czuję.
Czytaj także:
„Przyjaciółka zaczęła się umawiać z moim byłym. Chciałam ją ostrzec, ale nie chciała mnie słuchać, więc niech cierpi!”
„Wiedziałam, że przyjaciółka wyleci z pracy i zrobiłam coś strasznego. Przeze mnie Beatka miesiącami żyła w nędzy”
„Przyjaciółka wprosiła się i zrobiła z mojego mieszkania hotel. Nie miała dla mnie czasu, bo uganiała się za facetami”