„Nie lubię dzieci, ale mam ich 6 z różnymi kobietami. Nic nie poradzę, że moje geny to towar luksusowy”

dumny mąż fot. iStock, DjelicS
„Nie miałem pojęcia, co robić. Rozwieść się i płacić alimenty na dwoje dzieci, czy się nie rozwodzić i płacić na jedno? Nie ulegało jednak wątpliwości, że muszę przyznać się do wszystkiego żonie”.
/ 27.06.2024 15:24
dumny mąż fot. iStock, DjelicS

Nie, żebym nie lubił dzieci, ale po prostu miałem ich dość. Pierwsza córka urodziła mi się, gdy miałem 18 lat. Był to wynik mojej seksualnej inicjacji. Taki debiut. Jej matka była o rok starsza ode mnie. Byłem wtedy tak tym wszystkim zszokowany, że dałem się prowadzić za rękę.

Pierwsze małżeństwo zakończyłem zdradą

Ślub wzięliśmy, gdy była w szóstym miesiącu ciąży. Nasze życie było koszmarem. Oboje byliśmy niedojrzali do ról, w które przyszło nam się wcielić. Mieszkaliśmy z jej rodzicami w dwupokojowym mieszkaniu. Jej tata pił, pod byle pretekstem wszczynał awantury. Po roku wszyscy mieliśmy siebie serdecznie dość.

Do tego zawsze brakowało nam pieniędzy. To był najczęstszy powód naszych kłótni.

– Mógłbyś zacząć przynosić jakieś pieniądze do domu – słyszałem od żony.

– Przecież dostaję stypendium! – próbowałem się tłumaczyć.

Byłem na drugim roku AWF i zależało mi, żeby skończyć studia.

– Na nic nas nie stać! – wyrzucała mi.

– To ty idź do pracy! – krzyczałem.

Już miała iść, gdy okazało się, że znów jest w ciąży. Jeśli myślałem, że do tej pory żyłem w koszmarze, to byłem w błędzie. Dwoje dzieci, dwoje dorosłych na dwunastu metrach kwadratowych z awanturującym się alkoholikiem za ścianą – to był dopiero prawdziwy koszmar.

Tuż przez uzyskaniem dyplomu rzuciłem studia i poszedłem do pracy. Wynajęliśmy piwniczne pomieszczenie w domku jednorodzinnym na peryferiach. Ale nie było lepiej. Pieniędzy brakowało nam jeszcze bardziej, a my oddalaliśmy się od siebie. Seks stał się pieśnią przeszłości, bo oboje baliśmy się trzeciej ciąży, zwłaszcza że moja żona nie stosowała środków antykoncepcyjnych. Z przyczyn religijnych. Na to, abym ja stosował też się nie zgadzała. Z tych samych przyczyn.

Przez ponad rok wytrzymałem w przymusowej wstrzemięźliwości. W końcu poznałem dziewczynę. Pracowaliśmy razem, szybko nawiązała się między nami nić sympatii. Wiedziała, że jestem żonaty, mimo to zaprosiła mnie na kolację. Dwa kieliszki wina wystarczyły, żeby jej dekolt zawrócił mi w głowie. Minęły trzy tygodnie.

– Muszę ci coś powiedzieć – zaczęła niepewnie.

– To powiedz – uśmiechnąłem się, niczego nie przeczuwając.

– Okres mi się spóźnia o tydzień.

– E, tam – próbowałem bagatelizować sprawę. – Pociągi też się spóźniają.

Tak, spóźniają się, ale nie o tydzień. Ani o dwa tygodnie. A tym bardziej o trzy. Tak, była w ciąży.

– Ożeń się ze mną – zaproponowała. – Każdy odpowiedzialny facet, jak robi dziecko dziewczynie, to się z nią żeni.

– Ale ja już jestem żonaty!

– To się rozwiedź. Rozwiedź się, a potem ożeń ze mną.

Nie miałem pojęcia, co robić. Rozwieść się i płacić alimenty na dwoje dzieci, czy się nie rozwodzić i płacić na jedno? Nie ulegało jednak wątpliwości, że muszę przyznać się do wszystkiego żonie. Nawet nie krzyczała, wyjątkowo. Jak anioł zrozumienia jakiś. Patrzyła w okno i się zastanawiała. W końcu podeszła do naszej szafy, otworzyła ją i wyrzuciła na podłogę wszystkie moje rzeczy.

– Wynoś się – powiedziała.

Trzy miesiące później było już po rozwodzie. A jeszcze miesiąc później szedłem do ślubu. Nowa panna młoda, tak jak poprzednia, była w widocznej ciąży. Urodził nam się syn. Moja nowa żona przekonywała, że jedynak to same kłopoty, więc po roku na świat przyszedł drugi syn.  

Drugie małżeństwo też nie wypaliło

Byliśmy ze sobą pięć lat. Oboje staraliśmy się bardzo. Ona chciała mieć rodzinę, a ja nie chciałem mieć nowych kłopotów. Było ciężko, chwilami nawet bardzo, bo alimenty pochłaniały większą część mojej pensji. Ale jakoś to się wszystko toczyło. W końcu przestało się toczyć i zatrzymało pod ścianą. A ściśle mówiąc, na stojącym pod ścianą naszym małżeńskim łóżku, na którym nakryłem ją z jakimś dupkiem. Nigdy nie zapomnę jej miny.

– Dlaczego tak wcześnie wróciłeś z pracy? – zapytała z głupia frant.

Rozwiedliśmy się z orzeczeniem sądu o jej winie. Aha, ten facet w łóżku, to była jej miłość z liceum. Odwiedził ją jako akwizytor z telefonii komórkowej. Od tej pory nie znoszę akwizytorów. Po rozwodzie regularnie spotykałem się z dziećmi. W soboty – z tymi z pierwszego małżeństwa. W niedziele – z tymi z drugiego. W dni powszednie brałem na basen i pomagałem odrabiać lekcje. Jeździłem z nimi na ferie i na wakacje. Wypełniały niemal cały mój wolny czas. Starałem się być dobrym ojcem.

Szczerze mówiąc, wcześniej tak sobie mi to wychodziło. Dzieci zawsze mnie irytowały, jak są małe, to wrzeszczą, jak są nieco większe, to domagają się pieniędzy, a jak zaczynają dorastać, to nie tylko domagają się pieniędzy, ale i znów wrzeszczą. Ale odkąd zostałem sam i nie musiałem już z nimi mieszkać, wszystko się zmieniło. Dzieci zaczęły mnie cieszyć!

Ich obecność sprawiała mi przyjemność. Męczącą zazwyczaj, ale jednak przyjemność. Ani się spostrzegłem, wszystkie podorastały, usamodzielniły się, pobrały, rozjechały na wszystkie strony świata. Zostałem sam. Byłem znowu wolny. Skończyłem czterdzieści osiem lat i byłem wolny! Bez żadnych obowiązków! Po raz pierwszy od czasu, kiedy uzyskałem pełnoletność.

Zaczęło brakować mi miłości. Aż nagle...

Nie wiedziałem jednak, co z tą nagle odzyskaną wolnością robić. Na dyskoteki byłem za stary, do klubów nie przywykłem chodzić. Dość szybko okazało się, że tej wolności mam w nadmiarze. Zaczęło brakować mi kogoś bliskiego. Miałem dość przelotnych romansów, postanowiłem poszukać kogoś na stałe. Już dobrowolnie, dokonać wyboru świadomie, a nie czuć się w obowiązku ze względu na dziecko.

No i oczywiście żadnych dzieci! Nie chciałem już tych wszystkich kłopotów z nocnym płaczem, lekarzami, potem odrabianiem lekcji, strachem, czy nic im się złego nie stanie. Chciałem partnerskiego życia, tylko we dwoje, z książkami, filmami na dvd, chodzeniem do kina. Chciałem świętego spokoju, na który po tylu latach chyba zasłużyłem.

Śledziłem ogłoszenia matrymonialne, chodziłem na wieczorki zapoznawcze, ale zawsze coś było nie tak. A to za głupia, a to za mądra, za brzydka, za ładna, za gruba, za chuda. A jak już była w sam raz, to z kolei ja jej nie odpowiadałem. Też byłem a to za głupi, a to za mądry, za brzydki, za gruby. Bo za ładny to na pewno nie.

Aż tu raz – przypadek. Zrządzenie losu. Jadę tramwajem, wchodzi kontroler biletów. Ja nic, spokojnie, bilet mam skasowany. Ale widzę, że jakaś kobieta nerwowo się kręci, szuka w kieszeniach, w torebce, zerka w kierunku drzwi. Jasna sprawa, że bez biletu jedzie. Kontroler sprawdził mój bilet, minął kasownik i zbliża się do niej.

No to ja hyc do kasownika, kasuję bilet i w trzech susach jestem przy nich.

Zosiu, prosiłaś, żeby ci bilet skasować, bardzo proszę – mówię i zdumionej kobiecie wręczam bilet. Kontroler spojrzał spode łba, ale polazł dalej. Kobieta w szoku.

– Dopiero od dwóch dni mieszkam w tym mieście – mówi. – Nikogo tu nie znam. Skąd pan wie, jak mam na imię?

– Przypadek. A skoro przypadek tak niesamowity, to przecież nie można go zostawić bez ciągu dalszego.

Poszliśmy na herbatę. I tak to się zaczęło. Po trzech miesiącach, szaleńczo w sobie zakochani, postanowiliśmy się pobrać. Po raz pierwszy żeniłem się z miłości, a nie z przymusu lub poczucia obowiązku.

Po raz pierwszy moja panna młoda nie szła do ślubu z widocznym brzuchem. Była bowiem dopiero w drugim tygodniu ciąży, o czym żadne z nas nie miało jeszcze pojęcia. Jesteśmy ze sobą od ośmiu lat. Szczęśliwi. A nasze bliźniaki zdrowo się chowają.

Robert, 49 lat

Czytaj także:
„Kiedy bratanica zaczęła nam pomagać, myślałam, że trafiłam szóstkę w totka. Wydało się, że to nie z dobroci serca”
„Żona nie dawała mi ani chwili wytchnienia. Wepchnąłem ją w ramiona uzdrowiskowego amanta, by wreszcie mieć spokój”
„Po 60-stce dostałam brutalnego kopniaka od męża i dzieci. Dostałam bilet w jedną stronę, prosto do samotnej starości”

Redakcja poleca

REKLAMA