Wydawało mi się, że jestem bardzo sprytny, w końcu moja żona absolutnie niczego się nie domyślała. Kochana, naiwna Monia… W końcu postanowiliśmy wyjechać gdzieś razem. Małgosia i ja.
Po raz pierwszy od trzynastu miesięcy, czyli od początku trwania naszego romansu. Mówiąc wprost, Małgosia mnie do tego zmusiła.
– Jurek, mam dość tych pośpiesznych, ukradkowych spotkań na godzinę albo dwie. Zróbmy coś razem, pojedźmy gdzieś, gdzie nikt nas nie zna, gdzie będziemy mogli razem pójść do knajpy, przytulać się na ulicy, trzymać za ręce. Być ze sobą, a nie tylko ukrywać się jak jacyś przestępcy.
– Małgosiu, ja jestem w jakimś sensie przestępcą. Zdradzam Monikę.
– To przestań ją zdradzać – brzydko wydęła wargi; czułem, że jest wściekła.
– Chcesz się rozstać? Przecież od początku wiedziałaś, jak jest. Wiedziałaś, że mam żonę, że to jest romans, a nie normalny związek i że musimy sobie jakoś z tym poradzić.
– To ty masz problem, ty musisz go rozwiązać. Może już najwyższy czas, żebyś podjął męską decyzję. Zostań z nią i znoś te jej humory albo rozwiedź się. Takie wyjście jakoś nie przychodzi ci do głowy!
Wiedziałem, że pewnego dnia się zacznie młotkowanie
Małgosia nie rozumiała i nie chciała zaakceptować faktu, że moje małżeństwo to nie tylko związek dwojga ludzi, ale także rodzaj przedsiębiorstwa. System naczyń połączonych. Nawet nie chodzi tu o Janka, ma już piętnaście lat i na pewno potrafiłby zrozumieć sytuację. Chodzi o mój byt. O pieniądze, choć brzmi to dosyć obrzydliwie. Moja pozycja zawodowa zależy w stu procentach od mojej teściowej.
To kuta na cztery nogi właścicielka kilku firm, które odziedziczyła po zmarłym mężu. Odnalazła się w biznesie jak mało kto, jest bezwzględna i cyniczna. Stać ją na to, żeby kupić sobie takiego dupka jak ja. Oddała mi swoją wypieszczoną Monikę z poczuciem obrzydzenia, nie takiego męża oczekiwała dla swojej jedynaczki. Na początku postawiła więc warunek: mam zatrudnić się w jednym z jej przedsiębiorstw.
– Ale ja się na tym nie znam!
– Na czym? Na niczym nie musisz się znać, masz tylko mieć oczy i uszy otwarte, rozumiesz?
Będziesz tam moim człowiekiem od specjalnych poruczeń. Masz być na wszystkich zebraniach, naradach, firmowych popijawach, a jak będzie trzeba, to nawet w czyimś łóżku.
– Mamo, co mama za głupoty opowiada? – wtrąciła się Monika.
– Ty siedź cicho. Wybrałaś sobie takiego gołodupca i wymoczka i jeszcze się awanturujesz. Ja wam planuję przyszłość. Beze mnie to byście wybierali spod supermarketów przeterminowaną żywność. Dobrana para mądrali.
– A tam. Mama akurat się zna. Jurek jest poetą! Pisze piękne wiersze.
– Przyniesiesz mi wyciąg z konta, ile te wiersze przyniosły, to pogadamy.
Kocham cię, ale teściowa trzyma mnie w szachu
Monika przesadziła z tą afektacją. Zdarzało mi się pisywać, ale dawno temu. Czasami coś jej czytałem w okresie wczesnonarzeczeńskim, żeby dodać sobie znaczenia. Z polonistyki wyleciałem po trzecim semestrze. Nie jestem kujonem, nie jestem pracowity. Wizja mojej osoby w oczach matki Moniki nie odbiegała od mojej samooceny.
Przyszła teściowa zamknęła się ze mną w swoim gabinecie i przedstawiła sprawę najprościej. Powiedziała, ile będzie mi płacić. Nawet gdybym rzeczywiście był poetą, i to świetnym, nie miałbym szans na takie pieniądze. Regularnie. Co miesiąc – prosto na konto.
– Nie przejmuj się, Juruś, mama tylko pozuje na bezwzględną kapitalistkę.
– Nie lekceważ jej, to jest propozycja do rozważenia.
– Naprawdę? Jerzy! Zgadzasz się? – wykrzyknęła uszczęśliwiona i zatańczyła taniec radości wokół stołu.
– Chyba się zgadzam. Będziemy wreszcie normalnie żyć.
– Kochany! Jestem taka szczęśliwa.
Tak się zaczęło moje życie „normalnego człowieka”. Ja pilnowałem interesów teściowej, prowadzony przez nią za rękę. Nie musiałem wskakiwać do niczyich łóżek ani chować się pod stołem. Po prostu bywałem tam, gdzie ona nie mogła albo nie chciała być, i sprawdzałem, czy wszystko odbywa się zgodnie z jej instrukcjami.
Kasa była potężna, więc Monika nie musiała nic robić poza dbaniem o swoją urodę. I od pewnego czasu opiekowaniem się, na zmianę z wynajętą dziewczyną, naszym Jankiem. Gdy poznałem Małgosię, zorientowałem się, że kilkanaście ostatnich lat żyłem jak w jakimś tunelu. Na końcu błyska światełko, a ja i tak nie mam gdzie zboczyć. Ta świadomość niewiele zmieniła w moim życiu. Tunel się nie rozpadł.
Wszystko nadal wyglądało tak samo. Tyle tylko, że mogłem na chwilę przeskakiwać do innego świata, takiego, w którym jeszcze o coś innego chodziło. Na bardzo krótką chwilę.
– Małgosiu, przecież wiesz, że nie mogę nic z tym zrobić. Kocham cię jak nikogo do tej pory, ale jestem uwięziony. Jestem w pułapce. Myślałaś kiedyś, z czego byśmy żyli, gdybym rozstał się z Moniką? Jej matka nie trzymałaby mnie ani jednego dnia dłużej. Ja nic innego nie potrafię robić. Pomyśl.
– Jak ja mogłam się zakochać w takim tchórzu i dzieciaku?
– Nie jestem tchórzem, jestem realistą. Wiem, na czym polega życie.
– Na tym, że nigdy nie pójdziemy razem do parku, na plażę, do kawiarni? Nie zaprosimy do domu znajomych? Nie będziemy mieli swojego domu? Czy ja zawsze muszę tak trafiać?
To była aluzja do pierwszego męża Małgosi. Nigdy nie zdradziła mi powodów ich rozstania, ale jedno widziałem wyraźnie – odczuwała do niego pogardę i nienawiść. Drżałem na myśl, że pewnego dnia poczuje to do mnie.
– To zróbmy tak. Na razie… Pojedźmy gdzieś na kilka dni. Coś w domu i firmie wymyślę – obiecałem.
– Wenecja.
– Co Wenecja?
– Wenecja jest super na wycieczkę zakochanych. Sprawdziłam wszystko, mam wybrany hotel. Kupimy bilety i w drogę! Będzie tak romantycznie! Zdumiała mnie ta reakcja Małgosi. Miała wszystko przygotowane, a kłótnia służyła tylko temu, żebym sam zapragnął wyjazdu, uciekając przed wizją rozwodu z Moniką. Nic nie powiedziałem.
Małgosia wzięła na siebie przygotowania do wyjazdu, a ja skoncentrowałem się na wymyślaniu alibi. Najważniejsza była Monika. Przez te wszystkie lata nigdy nie wyjeżdżałem sam. Ona musiała kupić te kłamstwa.
– Kochanie… tak podle się ostatnio czuję. Nie wiem, co mi jest, ale jakoś nie czuję radości życia.
– No jak nie czujesz? Przecież wszystko jest w porządku. Może grypa cię bierze? Albo coś innego.
– Nie. To raczej chodzi o to, że przez tyle lat zupełnie przestałem pisać, tak myślę. Kiedyś…
– Wspaniale! To wspaniale, Juruś! Myślałam o tym czasami, ale bałam się zapytać. Chcesz wrócić do poezji? Tak się cieszę, że będę miała biznesmena i poetę w jednym.
– Do poezji, tak. To mnie jakoś męczy. Chciałbym się móc skoncentrować choćby przez kilka dni. Może coś z tego wyjdzie.
– To jak jazda na rowerze, tego się nie zapomina. Siadaj, kiedy tylko zechcesz, i pisz, a ja będę dbała, żeby nic ci nie przeszkadzało.
– To tak nie działa. To wymaga specjalnej koncentracji, szczególnie po takiej długiej przerwie. Sama wiesz, a to Janek czegoś chce, a to obiad na stole, a to mama dzwoni, bo coś trzeba w firmie zrobić. Pomyślałem o tym, żeby gdzieś na parę dni wyjechać. Nawet bez telefonu, w głuszę jakąś.
– Tylko ty i ja?
– Nie obraź się. Tylko ja. Na początek. Jak ruszy się coś we mnie, to będzie łatwiej. Wtedy tak. Wtedy razem możemy gdzieś pojechać.
– Jak to sam? Dokąd?
– No, przecież mówię. W głuszę. Do jakiejś leśniczówki w lesie albo w góry? Jeszcze nie wiem.
– Góry jesienią są piękne.
Nie spodobała się ta myśl Małgosi
Nadzieja na powtórne obudzenie się we mnie poety niezwykle ją kusiła. W końcu dała za wygraną. No fakt, jesienią woda w kanałach będzie zimna Kolejną przeszkodą była teściowa. Po partii profesjonalnych instrukcji postanowiłem wziąć byka za rogi.
– Mamo, ja mam jeszcze taką prywatną sprawę…
– Tak? – spojrzała na mnie.
– Ustaliliśmy z Moniką, że potrzebuję kilku dni urlopu. Mam znów wenę twórczą i jakoś mnie nosi. Chciałbym zaszyć się gdzieś na pustkowiu i znów spróbować pisać. Tylko kilka dni.
– Jeśli Monika cię puszcza samego, to czemu nie. A wiesz już, dokąd?
– Chyba pojadę w Bieszczady. Tam mieszka mój stary kolega jeszcze ze szkoły i tam jest cisza i spokój. Dzikość, nawet zasięgu telefonicznego nie ma, więc mogę się tam skoncentrować.
– No dobrze. Czemu nie. Mężczyźnie czasami taki wyjazd jest bardzo potrzebny. Kobiecie zresztą też.
– Dzięki, mama – krzyknąłem i rzuciłem się w stronę drzwi.
– Hej, Jerzy! – zatrzymał mnie jej głos. – tylko pamiętaj, uważaj tam i nie wypadnij z gondoli.
– Tak, jasne. Będę uważał! Co…? Z czego mam nie wypaść?
– No wiesz, woda w weneckich kanałach może być już zimna. Nie chcę, żebyś się zaziębił.
– Mama… mama wie?
– Mama wie tyle, że wie wszystko. Taki zawód. Pracowników trzeba pilnować, czasami z naruszeniem ich prywatności. Ale nie bój się tak. Nie jestem przesadną moralistką i znam mężczyzn. To zostanie między nami. Nic nie powiem Monice, a za to będę miała jeszcze bardziej lojalnego podwładnego. Umowa stoi? – zmierzyła mnie uważnym spojrzeniem, aż mi się zimno zrobiło.
Czytaj także:
Nie dawałam sobie rady z jednym dzieckiem, a gdy urodziłam drugie, zaczął się obóz przetrwania
Zazdrościłem Jackowi, że jest kawalerem - u mnie tylko kupki i zupki...
Podczas pandemii najgorsza jest samotność. Chciałabym wyjść do ludzi. Ale może wcześniej umrę