Nie dziwiłam się zbytnio, że moje koleżanki mi zazdrościły. W końcu było czego. Nie byłam ani od nich ładniejsza, ani mądrzejsza, ani nawet bardziej dowcipna, ale to jednak ja, a nie one, wzbudzałam męski zachwyt. Miałam powodzenie, o jakim one mogły tylko marzyć.
– Jak ty to robisz? – pytały wprost.
A ja szczerze odpowiadałam, że cała tajemnica tkwi w sztuce uwodzenia.
Byłam przekonana, że na czym jak na czym, ale na flircie i uwodzeniu znam się wyśmienicie. Potrafiłam uruchomić cały wachlarz kobiecych sztuczek, by osiągnąć zamierzony cel. I z reguły udawało mi się to. Byłam pewna, że mogę mieć wszystko, o czym zamarzę. Oczywiście w granicach rozsądku, wszak miałam swoje lata i nie wierzyłam już w bajki, dlatego nadzieje na drogie prezenty, egzotyczne wakacje fundowane przez kochanków dawno włożyłam między opowieści dla dorastających dziewcząt. Byłam zdania, że takie historie zdążają się tylko celebrytkom i to głównie na łamach kolorowej prasy.
Z natury jestem realistką i moje oczekiwania wobec życia także były realne. Ale nie zmienia to faktu, że wzbudzałam powszechną zawiść. Dziewczyny nie potrafiły zrozumieć, dlaczego ja, a nie one. Śmieszyło mnie, że nie wyciągają żadnych wniosków z tego, co widzą, że nie biorą ze mnie przykładu, tylko zazdroszczą, rzucając mi nienawistne spojrzenia.
– Piotruś, zepsuł mi się samochód – niczym kotka wymruczałam do telefonu, wiedząc że mężczyźni szaleją za takim niskim i ochrypłym tembrem głosu.
Ostatnio moja stara almera co rusz się psuła. Coraz częściej sen z powiek spędzało mi to, w jaki sposób przez znowu unieruchomione na parkingu auto, kolejnego dnia dostanę się do pracy.
– Gdzie mam podjechać? – pytał Piotr, mój adorator, a ja wskazywałam miejsce, w którym będę czekała.
Kiedy podjeżdżał, nie skąpiłam słów zachwytu, ale to było wszystko, czego mógł się ode mnie spodziewać. Wieczorem, tuż przed wsunięciem się do łóżka, wysyłałam mu kokieteryjnego SMS-a, życząc mu miłych snów.
Chwilkę później wystukiwałam drugą wiadomość, tym razem przeznaczoną dla Marcina, którego podpytywałam o to, jak idzie mu łowienie ryb w Finlandii.
„Złów dla mnie złotą rybkę” – prosiłam, uśmiechając się pod nosem.
A on szybko odpisywał, pytając, jakie marzenie miałaby spełnić, na co ja, niczym błyskawica, odpowiadałam prowokacyjnie, że takie, abym ciągle mimo wieku miała obok kogoś, kto za mną szaleje.
„Jednego takiego znam” – odpisywał.
Kiedy nie miałam z kim pogadać, albo zwyczajnie nudziło mi się wieczorem, wiedziałam, że kto jak kto, ale Tomek zawsze chętnie dotrzyma mi towarzystwa. Tak samo jak ja był singlem, mieszkał sam i bywało, że nie miał pomysłu na wieczór.
– Masz jakieś dobre wino? – wpraszałam się pewna, że nie odmówi.
– Zapraszam – odpowiadał wiedząc, że będę nie później niż za parę minut, akurat tyle, ile zajmie mi zjechanie windą trzy pietra niżej, pod jego drzwi.
Kiedy miałam ochotę, umawiałam się z nim, kiedy nie – znajdowałam miliony powodów, żeby nasze spotkanie przesunąć na bliżej nieokreślony czas.
I tak mijały mi tygodnie i miesiące. Ciągle byłam przeświadczona o tym, że zainteresowanie mną tych kilku moich oddanych adoratorów jest mi dane na zawsze.
– Poszłabym do kina – powiedziała pewnego razu Anka.
– To dlaczego nie pójdziesz? – zapytałam zdziwiona, bo dla mnie nie do pojęcia było, że ma na coś ochotę i nie robi tego.
– Jakoś nie mam z kim – odrzekła wprost.
Ja nie miałam takich kłopotów. Kiedy chciałam iść do kina, wystarczyło zdzwonić do Marcina, Piotra albo Tomasza i każdy z nich chętnie czekał na mnie o umówionej godzinie. W dodatku fundowali mi bilet, po filmie zapraszali na kawę i lody, albo o ile oboje mieliśmy na to ochotę – na coś dobrego do jedzenia. „Szczęściara ze mnie” – myślałam o sobie, bo przecież nie każda kobieta może się pochwalić takim wianuszkiem wielbicieli.
– Ilona, będę jutro w Katowicach, co powiesz na kawę? – Piotrek od niedawna pracował w Krakowie, a ilekroć wracał do naszego rodzinnego miasta, tyle razy chciał się u mówić.
Ja zawsze się zgadzałam.
– Chętnie – odpowiadałam.
Jednak im bliżej było umówionego dnia, tym mniejszą miałam ochotę na randkę. Piotrek był w zasadzie miły i sympatyczny, w dodatku wysoki i przystojny, ale zupełnie nie w moim typie. Był zdecydowanie za grzeczny i za uległy, żeby stać się dla mnie numerem jeden. Takich mężczyzn jak on potrzebowałam do życia niczym świeżego powietrza, ale na dłuższą metę nie potrafiłabym z nimi być. Zbyt łatwo pozwalali sobą dyrygować i pomiatać, bym szanowała ich jako partnerów.
– Im bardziej jest grzeczny wobec ciebie, tym paradoksalnie staje się mniej ciekawy – podsumowała pewnego dnia moja przyjaciółka.
– Faktycznie masz rację – odpowiedziałam wprost, zasmucona, że choć na mojej drodze tylu było ciekawych i wpatrzonych we mnie mężczyzn, to ani jednego, za którym to ja wodziłabym tęsknym wzrokiem.
– Przepraszam, nie dam dziś rady– kłamałam, pisząc szybko do Piotrka, bo wolałam ten dzień spędzić na kanapie z książką.
Kiedy tydzień później Piotrek ponowił propozycję, ja znowu ochoczo się zgodziłam, po czym jak gdyby nigdy nic, tuż przez spotkaniem, wymawiając się czymś bardzo ważnym, znów je odwołałam.
Podobnie postępowałam z Marcinem. Kiedy wrócił z tej Finlandii i zadzwonił, że ma cały plik zdjęć i chętnie pokaże mi je przy kieliszku wina, powiedziałam, że mam w pracy tak ciężki moment, że po powrocie do domu nie mam siły na nic.
– Powinnaś się ustatkować – mówiła nieraz moja mama.
A ja tylko lekceważąco machałam ręką, bo kto jak kto, ale ja chyba staropanieństwa zupełnie nie musiałam się bać. „Gdybyś wiedziała, że w facetach mogę wybierać niczym w ulęgałkach”
– uśmiechnęłam się pod nosem. Uważałam, że mnie los zawsze będzie sprzyjać. Jednak o tym, że myliłam się, przekonałam się już niebawem.
– Ilonka, w sobotę robię swoją trzydziestkę, zapraszam! – powiedziała wesoło Baśka z działu kadr, a ja zaczęłam się zastanawiać, co na siebie włożę i którego z moich chłopaków wezmę.
Marcina – postanowiłam – bo jest najbardziej reprezentacyjny.
– Przykro mi, jadę ze znajomą na weekend – odparł ku mojemu zdziwieniu.
O mało nie przyprawił mnie o zawał, ale nie dałam tego po sobie poznać.
– Trudno – powiedziałam kwaśno.
– Jestem w Krakowie do końca miesiąca, a tak w ogóle to pomyślałem, że w końcu powiem ci wprost– wiesz, znudziło mi się bycie twoim wirtualnym chłopakiem, który na bezpieczną odległość ma poprawiać ci samopoczucie – wyrzucił z siebie Piotrek, kiedy zaproponowałam mu sobotnią imprezę u Baśki.
Czarę goryczy dopełnił Tomek, który w ogóle nie odbierał moich telefonów! Widocznie i jemu zalazłam za skórę!
W okamgnieniu stałam się zdetronizowaną królową pozbawioną swojego dworu. Z bezsilności rozpłakałam się jak mała dziewczynka. „Jak oni mogli tak mnie potraktować? I to w dodatku wszyscy, jak jeden mąż?”.
– I co, będziesz u mnie? – Baśka weszła do pokoju w najmniej odpowiednim momencie, nie zdążyłam nawet wytrzeć rozmazanych od łez oczu. – Co się stało? – spytała ze szczerą troską.
Kiedy zapytała, chcąc chyba sprowadzić rozmowę na mój ulubiony damsko-męski temat, o to z kim przyjdę, sprowokowała tylko nową lawinę łez!
– Z nikim! – szlochałam jej w rękaw.
– Nie martw się, właśnie przyszłam powiedzieć, że to będzie babska impreza. Żadna z zaproszonych dziewczyn nie ma faceta! – powiedziała ze śmiechem.
Jeszcze chwilę temu miałam się za największą uwodzicielkę, a teraz jestem po drugiej stronie barykady. Tak jak moje koleżanki z biura, nie mam z kim iść na imprezę! I chociaż z trzech moich adoratorów, mogłam wybrać kogoś dla siebie, bo żadnemu w zasadzie niczego nie brakowało, nie zrobiłam tego, przekonana, że los ma dla mnie kogoś sto razy lepszego. Obiecuję sobie, że jeśli jeszcze kiedyś poznam fajnego faceta, nie będę go już zwodzić, tylko potraktuję uczciwie. Już wiem, jak kończy się igranie z cudzymi uczuciami!