„Kocham brata jak mężczyznę. To brudna i mroczna miłość... kazirodcza. Czuję wstręt do samej siebie!”

Brat i siostra fot. Adobe Stock
W dzieciństwie był moim obrońcą i opiekunem. Potem przyszedł okres dojrzewania, a wraz z nim zła miłość...
/ 13.07.2020 10:45
Brat i siostra fot. Adobe Stock

Stoję ukryta za rogiem kamienicy. Na tyle daleko, że nie mogą mnie zobaczyć weselni goście, i na tyle blisko, że bez trudu dochodzą do mnie dźwięki weselnego marsza. Osuwam się po ścianie na chodnik i tak trwam jak bezwolna szmaciana lalka… Nie ma już dla mnie nadziei! Właśnie umarły wszystkie moje marzenia… On się ożenił!

– Nic pani nie jest? – podchodzi do mnie jakaś staruszka i przygląda mi się z troską. Podnoszę się z trudem z chodnika i bąkając coś pod nosem, oddalam się z opuszczoną głową. Po policzkach spływają mi łzy. Miałam być druhną, sama się na to zgodziłam. Ale wtedy, rok temu, byłam przekonana, że do tego ślubu nigdy nie dojdzie. Bo już wyznaczony termin zmusi mnie do odsłonięcia przed Krzyśkiem swoich uczuć i wyznania tego, co skrywam od wielu lat. Miłości do niego.

Wyobrażałam to sobie wiele razy. W myślach widziałam, jak on najpierw patrzy na mnie zaskoczony, a potem na jego twarzy odmalowuje się ogromna radość… Mój wyśniony bierze mnie w ramiona… Odjeżdżamy pięknym samochodem w promieniach zachodzącego słońca, a rodzice, zachwyceni, machają nam na pożegnanie... Tak naprawdę jednak zawsze wiedziałam, że nie byłoby żadnego machania. Tylko rozpacz, ból i niedowierzanie. A także oburzenie i niezrozumienie. Bo jak można pokochać w ten sposób swojego własnego brata?!

Tak, kocham mojego brata Krzysztofa. Jednak nie czystą, siostrzaną miłością. Tylko ciemną i brudną, kazirodczą! Chociaż, gdyby się tak głębiej zastanowić, to nie do końca kazirodczą. Przecież on jest adoptowany. Od początku uwielbiałam Krzysia. Był moim guru, mistrzem, całym moim światem!

Miał osiem lat więcej niż ja. Opiekował się mną jak matka i bronił niczym ojciec. Rodzice, zapracowani, nie mieli czasu się nami zajmować. Ale mnie to wcale nie przeszkadzało. Miałam przecież Krzysia. Kiedy zauważyłam, że brat jest mężczyzną? To się stało za sprawą koleżanek. Kiedy miałyśmy po dwanaście lat, zaczęły buzować w nas hormony i mój przystojny dwudziestoletni brat stał się dla nich bożyszczem. Kochały się w nim jawnie i skrycie, a ja patrzyłam na to z coraz większą zazdrością. Bo przecież Krzyś należał do mnie.

Pamiętam, jak kiedyś u swojej najlepszej przyjaciółki znalazłam portret Krzysia narysowanego jako... Apollo! Szkic był piękny, bo Monika miała ogromny talent plastyczny, ale zamiast się zachwycić, dostałam szału. Podarłam rysunek na strzępy, a potem wyrzuciłam te kawałki przez okno. Spadając z dziesiątego piętra, wyglądały jak śnieg… Monika przyglądała mi się zszokowana, a potem stwierdziła nieśmiało, że muszę się pogodzić z jednym: kiedyś jakaś kobieta zabierze mi brata. I chyba lepiej, żeby to była moja przyjaciółka. Spojrzałam na nią z nienawiścią w oczach i wysyczałam: – Nigdy! A wtedy przez twarz tej nastoletniej dziewczynki przebiegł cień zrozumienia.

Rozszyfrowała mnie, obnażyła moje grzeszne myśli! I zrozumiałam, że jest przerażona tym, co zobaczyła. Sama byłam tym przerażona. Od tej pory Monika stała się moim wrogiem. Z obawy, że może wypaplać komuś moją tajemnicę, obróciłam się przeciwko niej. Dołączyłam do grupy dziewczynek, które ją wyśmiewały i dręczyły. I robiłam to tym zacieklej, z im większym patrzyła na mnie współczuciem. Byłam głupią, podłą małolatą, zakochaną we własnym bracie. Jeszcze wtedy nie potrafiłam dokładnie nazwać tego, co czułam, i bardzo się bałam, podejrzewając, że to coś złego. Nie wiedziałam wówczas, że Krzysiek jest adoptowany.

Pamiętam dobrze noc, podczas której uzmysłowiłam sobie, że go pożądam. Śniłam jakiś erotyczny sen, tak wyraźny i tak namacalny, że ręka sama powędrowała mi w dół pod kołdrę i zaczęłam się pieścić między nogami, coraz szybciej i intensywniej. W końcu nadeszła tak silna fala spełnienia, że wygięłam ciało w łuk, wstrząsnął mną dreszcz, a z moich ust wyrwało się jego imię. – Krzyś! – jęknęłam przeciągle. Ten jęk obudził mojego brata. I kiedy nadal leżałam sparaliżowana swoim odkryciem, nagle Krzysztof stanął w drzwiach z troskliwym pytaniem, czy go wołałam. Udałam, że śpię. Postał chwilę nad moim tapczanem, po czym poprawił mi kołdrę i odszedł, zamykając cicho drzwi pokoju. Zaczęłam się wtedy lepiej wsłuchiwać w swoje uczucia. Na przemian katowałam się nimi i delektowałam, jak dzieci, które zdrapują sobie strupy z rany, choć przecież zdają sobie sprawę, że potem będzie je jeszcze bardziej bolało. Ale ta chwila, kiedy rośnie poziom adrenaliny, jest tak podniecająca!

Wiedziałam, że nie powinnam kochać własnego brata

Wymyślałam więc tysiące scenariuszy, w których był zupełnie kimś innym. Nieznajomym. Przeżyłam prawdziwy szok, kiedy rodzice w moje piętnaste urodziny wyznali mi, że Krzysia adoptowali. Podobno bardzo długo starali się o dziecko. Niestety, mama nie mogła zajść w ciążę. Przygarnęli więc małego chłopca z sierocińca, a osiem lat później, niespodziewanie i ku wielkiej radości rodziców, pojawiłam się ja. Byłam dzieckiem z przypadku. Poczułam się, jakbym dostała najpiękniejszy na świecie prezent…

Ktoś tam na górze mnie wysłuchał i jedna z moich zmyślonych historyjek, że mój brat wcale nie jest moim bratem, okazała się prawdą! Od tamtej pory zaczęłam obsesyjnie myśleć tylko o tym, żeby Krzyś zobaczył we mnie kobietę. Czego ja nie robiłam, by go zwabić, rozkochać, roznamiętnić! Potrafiłam niby niechcący otrzeć się o niego, przytulić. Przychodziłam do jego łóżka w seksownych szortach czy kusej koszulce nocnej. – Obejrzałam przed chwilą horror i teraz boję się zasnąć – wyjaśniałam mu głosem przerażonej małej dziewczynki. Krzyś, nieświadomy moich intencji, odchylał kołdrę, a ja wślizgiwałam się pod nią i przywierałam do niego całym ciałem. Przytulał mnie mocno – i odpływałam... Leżałam w ciemnościach, wyobrażając sobie, jak uprawiamy seks, i byłam cała mokra w kroku. Ale on nigdy na mnie nie zareagował. Wiedziałam o tym, bo przecież wiedziałabym, gdyby się podniecił. Przez to czułam się jeszcze gorzej z tą grzeszną miłością.

Kiedy Krzysiek wyprowadził się z domu tuż po obronie pracy magisterskiej, myślałam, że oszaleję z żalu i rozpaczy. W dodatku okazało się, że chce zamieszkać z dziewczyną! To był dla mnie cios w samo serce. – Skąd on ją wytrzasnął? Dotąd z nikim się nie spotykał – rozpaczałam. Miałam ochotę zabić tę dziewuchę… Ukradła mi przecież ukochanego mężczyznę! Gdy wyobrażałam sobie ich razem w łóżku, gryzłam poduszkę z bezsilnej złości.

Rodzice zauważyli, że dzieje się ze mną coś złego, bo schudłam i zrobiły mi się pod oczami ciemne sińce jak u misia pandy. Zaprowadzili mnie do lekarza, który zapisał mi tabletki. Zupełnie jakby istniał jakiś specyfik leczący z nieszczęśliwej miłości. Kiedy Krzysiek zerwał z Krystyną, od razu ozdrowiałam. Zdałam sobie sprawę z tego, że żadna z tych jego dziewczyn nie jest na stałe. Z każdej może zrezygnować i być ze mną, kiedy tylko się zorientuje, że to ja jestem jego największą miłością.

Odtąd żadna nowa „narzeczona” nie mogła mnie wyprowadzić z równowagi. Byłam cierpliwa. Wiedziałam, że muszę dorosnąć i skończyć studia, a wtedy na pewno się połączymy. Zresztą, czyż nie czekał na mnie? Przecież przekroczył już trzydziestkę, a nadal się nie ożenił! Gdy pojawiła się Ewelina, od razu wzbudziła mój niepokój. Krzysztof traktował ją inaczej niż swoje poprzednie dziewczyny. Poważniej. Informacja o ich zaręczynach na długo wyprowadziła mnie z równowagi. Płakałam w poduszkę i nie byłam w stanie się uczyć. Omal nie zawaliłam sesji na studiach. Zaliczyłam ją z wielkim trudem.

Potem pomyślałam sobie, że to właściwie dobrze, że ogłosili te głupie zaręczyny. Teraz będę wreszcie musiała mu powiedzieć, co do niego czuję. Dość przekładania tego momentu w nieskończoność! Wcześniej cały czas wmawiałam sobie, że to jeszcze nie pora i powinnam poczekać. Po prostu się bałam. Nie mogę już dłużej zwlekać.

Jednak stchórzyłam…

Kiedy jeszcze długie miesiące dzieliły mnie od ślubu, byłam pewna, że uda mi się to zrobić. Potem, im bardziej się się zbliżał termin uroczystości, tym bardziej w to wątpiłam. W końcu niczego nie wyznałam Krzysiowi. W dniu jego ślubu udałam, że mam migrenę, żeby tylko nie musieć iść do kościoła. Wszyscy krzątali się wokół mnie, posyłając mi współczujące spojrzenia. A najbardziej żałowała mnie przyszła bratowa, Ewelina.

Kiedy pojechali do kościoła, wstałam i pobiegłam za nimi. Przeleciałam pędem sześć przecznic – tylko po to, żeby stanąć za rogiem kamienicy i wsłuchiwać się w odgłosy mszy i przysięgi małżeńskiej... Nie wiem, co teraz zrobię. Nie sądzę, abym potrafiła się z tym pogodzić. Może wyjadę za granicę? Byle jak najdalej! Tak będzie lepiej. Przynajmniej nie będę się obnosiła z moją chorą miłością przed rodziną. Nikt by mnie nie zrozumiał. A już najmniej sam Krzyś. Zostanę z tym sama.

Więcej historii czytelniczek:„Mąż mnie zostawił, bo nie mogłam zajść w ciążę przez chorobę. Odszedł do ciężarnej kochanki” - historia Hanny „500+, 300+, bony turystyczne, 13. emerytura i co jeszcze??? Jak można twierdzić, że takie rozdawnictwo jest ok?”„Zostałam sama z dwójką dzieci. Mój były mąż korzysta z życia, a ja nie mam, kiedy się w tyłek podrapać”

Redakcja poleca

REKLAMA