„Rozstałam się z mężem, bo nie chciał mieć dzieci. Ode mnie i moich uczuć ważniejsza była dla niego… porcelana”

kobieta która odeszła od męża fot. Adobe Stock
Uważałam się za szczęściarę. Mój mąż był przystojny, na stanowisku, bardzo dobrze zarabiał... Miał też wyjątkową pasję. Zbierał starą porcelanę. Wszystko byłoby wspaniale, gdyby ona nie okazała się ważniejsza ode mnie...
/ 12.04.2024 14:46
kobieta która odeszła od męża fot. Adobe Stock

Wydawał się idealnym kandydatem na męża. Same zalety. Dojrzały, przystojny, wykształcony, kulturalny, na stanowisku... Po prostu szczyt marzeń! Zakochałam się od razu na pierwszej randce. Poznała nas ze sobą moja przyjaciółka na przyjęciu, które wydawała z okazji swego awansu – był jej szefem i jednocześnie dobrym znajomym.

Nie mogła się go nachwalić

– Niedawno rozwiódł się z żoną, ale z tego, co wiem, to ona go rzuciła – mówiła mi po przyjęciu. – Przystojniak, co? Och, gdybym nie była mężatką! Ty jesteś wolna! Zajmij się nim, szkoda takiego faceta...

– Chcesz mnie wyswatać? – zażartowałam.

Roman podobał mi się, nie powiem, ale nie mierzyłam tak wysoko. Byłam tylko skromną pracownicą biurową.

– A dlaczego nie? – mrugnęła do mnie Jola. – Jesteś młoda, atrakcyjna i do wzięcia! Spodobałaś mu się, cały czas wodził za tobą oczami. Umówię was!
No i w ten sposób zaczęliśmy się spotykać, a już po kilku miesiącach Roman oświadczył mi się, przynosząc bukiet róż i platynowy pierścionek z szafirem, zupełnie jak na przedwojennych filmach.

– No i widzisz? – szepnęła mi Jola na ucho, zamiast stereotypowych życzeń ślubnych. – Ty to masz szczęście! Nawet nie trzeba ci go życzyć! Fajnie będzie mieć żonę szefa za przyjaciółkę...

Też uważałam się za szczęściarę. Nie musiałam już pracować, Roman zarabiał wystarczająco, by nas oboje utrzymać. Sam zachęcił mnie do tego, bym zrezygnowała ze swojej kiepskiej posady.

– Zajmiesz się domem – powiedział, całując mnie czule. – No i mną... I sobą, byś zawsze wyglądała tak pięknie jak teraz.

– Myślisz, że się nie zanudzę, kiedy ciebie nie będzie?

– Znajdziemy dla ciebie zajęcie – zaśmiał się. – Będziesz kustoszem naszej prywatnej kolekcji!

Zamieszkaliśmy w dużym mieszkaniu Romana, pełnym stylowych mebli i cennych przedmiotów. Wszędzie królowała zabytkowa porcelana. W oszklonych gablotach stały rokokowe porcelanowe figurki i bogato zdobione serwisy do kawy lub herbaty.

Na komodach, stolikach, parapetach i podłodze pyszniły się malowane wazy lśniące błękitem i złoceniami. Wszystko to było piękne, lecz martwe. Tak mi się zdawało. W wazonach nie było kwiatów, a filiżanki nie służyły do picia kawy. One tylko stały jak na wystawie.

Roman był kolekcjonerem starej porcelany. Wiedziałam o tym już przed ślubem, a nawet bardzo mi to imponowało, jednak nie bardzo zdawałam sobie sprawę z tego, na czym to polega. Tymczasem on miał w domu prawdziwe muzeum. Niewiele brakowało, by na wszystkich swoich porcelanowych cackach ponalepiał napisy: Nie dotykać eksponatów!

– Kochanie – oznajmił mi z dumą, gdy tylko się do niego wprowadziłam. – To są moje skarby! Część już ci pokazywałem, ale teraz będą należały także do ciebie. Objaśnię ci pochodzenie każdego z tych przedmiotów. Wszystkie są cenne, niektóre mają nawet po kilkaset lat. Oto mój największy skarb, chińska waza z epoki Ming. Jest tylko lekko uszkodzona, ale poddałem ją fachowej renowacji. A to oryginalna osiemnastowieczna porcelana Imari, pochodząca z Japonii. Tutaj mieści się kolekcja porcelany miśnieńskiej, a te figurki to charakterystyczne wyroby wiktoriańskiej Anglii...

Oczy mu błyszczały. Wspięłam się na palce i pocałowałam go.

– A ja nie jestem twoim skarbem? – zapytałam zalotnie.

– Co? – zerknął na mnie, jakby przebudzony ze snu. – Oczywiście, że jesteś... Ale te rzeczy, kochanie, już bez żartów, to są naprawdę prawdziwe skarby! Trzeba obchodzić się z nimi nadzwyczaj ostrożnie.

– Rozumiem – machnęłam ręką. – Widzę, jakie to wszystko kruche! Nie martw się. Chodźmy już lepiej do łóżka..

Nie miałam zamiaru rywalizować z porcelaną, a jednak ona niespodziewanie zaczęła zajmować coraz więcej miejsca w moim życiu. Roman podsuwał mi mnóstwo naukowych opracowań na jej temat i żądał ode mnie, bym to wszystko czytała. Nawet mnie egzaminował, tak że po kilku tygodniach nauczyłam się już z grubsza rozróżniać wyroby dalekowschodnie od porcelany, dajmy na to, miśnieńskiej albo drezdeńskiej.

Byłam z siebie dumna, bo on wydawał się tym zachwycony – jednak tak naprawdę mnie to wcale nie pociągało. Podziwiałam piękno tych przedmiotów, owszem, lecz co mnie w zasadzie obchodziły jakieś style i epoki?

Zwłaszcza, że nie pozwalał mi nawet ich dotykać. Sam je czyścił i pieścił godzinami. Dłużej niż mnie, na litość boską! Gdy pewnego dnia odważyłam się sama odkurzyć te wazy – chciałam dobrze – wybuchła pierwsza awantura.

– Nigdy więcej tego nie rób! – krzyczał. – Nie waż się ich dotykać! O nieszczęście nietrudno! Nie zdajesz sobie nawet sprawy, jakie to jest cenne!
Wściekłam się. Nic mu nie odpowiedziałam, lecz nie miałam zamiaru na dłuższą metę tego tolerować. Zwierzyłam się Joli.

– Serio? – wytrzeszczyła oczy. – To fanatyk. Słuchaj, mam pomysł!

Po naszej rozmowie postanowiłam urządzić Romanowi niespodziankę. Chciałam, by zrozumiał, że przedmioty użytkowe wtedy są żywe, gdy służą człowiekowi, zgodnie ze swoim przeznaczeniem. A nie na odwrót. Więc kiedy wieczorem wrócił do domu po pracy, zastał mnie ubraną w nową wieczorową kreację, w wazach stały świeże kwiaty, w porcelanowych lichtarzach świece, a jeden z jego serwisów ustawiłam na stole.

W dzbanku była pachnąca aromatycznie kawa, w cukiernicy cukier, w małym brzuchatym dzbanuszku śmietanka, a na salaterkach ułożyłam apetyczne ciasteczka.

– Co... Co to ma znaczyć?! – jego twarz spurpurowiała, a na skroniach wystąpiły niebieskawe żyły. – Oszalałaś?! Co to jest, do cholery?!

– Nie denerwuj się, kochanie – spłoszyłam się. Już nie byłam taka pewna, że to był dobry pomysł. – Bardzo uważałam... Chciałam tylko, żeby te piękne rzeczy się do czegoś przydały. A tak, to tylko się marnują...

– Idiotka! – złapał się za głowę. – Kompletna idiotka! Ożeniłem się z idiotką!

Z furią powyrzucał kwiaty z porcelanowych wazonów. Potem przez całą noc mył i polerował każde naczynie z osobna. Tego wieczoru poszłam spać sama. Roman do rana doprowadzał do porządku swoją kolekcję.

– Posłuchaj – powiedział przy śniadaniu już uspokojony. – Umówmy się. Moja kolekcja nie służy do zabawy. Zrozumiałaś? Już nie oczekuję, że zarażę cię swoją pasją, lecz wymagam jednego – nie ruszaj więcej mojej porcelany!
Podkusiło mnie:

– Nie dotykać eksponatów! – powiedziałam drwiąco.

– Tak jest! – odparł na to z całą powagą. A nawet z naciskiem. – Dokładnie tak. Cieszę się, że wreszcie coś do ciebie dotarło.

Pogodziliśmy się w końcu, ale ta jego porcelana stała się odtąd moim wrogiem numer jeden. Niemal nie mogłam na nią patrzeć. Nawet jej uroda wydawała mi się policzkiem wymierzonym we mnie.

I oby tylko na tym się skończyło! Niestety. Okazało się, że te skorupy naprawdę są dla niego ważniejsze nie tylko ode mnie, ale nawet od całego realnego świata. Niemal całe zarobki pchał w tę upiorną porcelanę. Wciąż uzupełniał tę swoją kolekcję, biegał po antykwariatach, aukcjach i prywatnych kolekcjonerach, jak nazywał innych podobnych sobie szaleńców.

Pewnego dnia poruszyłam temat dzieci. Chciałam mieć dzieci. On jednak nadął się cały, gdy tylko o tym usłyszał.

– Nie ma mowy! Jeszcze mi tutaj dzieci potrzebne.

– Boisz się, że ci potłuką porcelanę?

Ta porcelana to są właśnie MOJE DZIECI! Pojmujesz?! – odparł zimno. – Czy ja ci kiedykolwiek dałem do zrozumienia, że masz być inkubatorem?

– Jesteś szalony – powiedziałam.

– A ty jesteś głupia.

– Nie mam ochoty żyć w muzeum! – krzyknęłam rozpaczliwie. – Jestem żywą kobietą! Nie zauważyłeś tego?! Wciąż tylko siedzę tu sama pośród tych okropnych, zimnych, martwych skorup! Potrzebuję żywych ludzi, żywych istot! Chociaż psa, albo kota! Ale nie. One także mogłyby uszkodzić twoje cenne wazony, podobnie jak dziecko, prawda?!

Nie było sensu się spierać

Dopiero dziś to rozumiem. Nasze argumenty kompletnie się mijały, a żadne z nas nie zamierzało ustąpić. Ludzie powinni dobierać się według charakterów i upodobań, a nie tylko czysto powierzchownych zalet. Prawie się nie znaliśmy, decydując się na to małżeństwo!

Nic więc dziwnego, że nasz związek zakończył się z hukiem. Dosłownie. Gdyż przy kolejnej awanturze huknęłam o podłogę jego kosztowną mandżurską wazą, która rozbiła się na tysiąc kawałków. I raczej wątpię, by dało się ją jeszcze skleić. Podobnie jak nasz związek. Ale po kolei:


Któregoś dnia znajomi zaproponowali nam kupno swego letniego domku za miastem. Okazyjnie. Marzyłam o tym.

– Nie stać nas na to – wzruszył ramionami, gdy zagadnęłam go na ten temat po kolacji, gdy już zostaliśmy sami.

– Jesteś pewny?

– Tak, nie ma o czym rozmawiać!

Spojrzałam na wielką mandżurską wazę, stojącą w rogu pokoju. Lśniła i migotała w świetle słońca niczym złocony klejnot. Nie należała może do najcenniejszych w jego zbiorach, lecz wielbił ją szczególnie, ponieważ zapoczątkowała kolekcję. Nieraz obserwowałam z zawiścią, jak pieszczotliwie gładzi ją drżącymi dłońmi, patrząc na nią z zachwytem, jak na jakąś kochankę.

– Ile kosztuje taki wazon? – zapytałam.

– To nie twoja sprawa – odparł krótko.

– A właśnie, że moja! – brnęłam dalej. – Masz swoje skorupy, a ja chcę mieć ogród! Nie możesz poświęcić jakiegoś głupiego wazonu, by mi go podarować?!

– Nie waż się nawet o tym wspominać!

– Bo co?! Bo zranię uczucia chińskiej wazy?! – roześmiałam się histerycznie. – A moje uczucia cię choć trochę obchodzą?! Wiesz co? Mam już serdecznie dość tej twojej ohydnej porcelany!

Wreszcie na mnie spojrzał zimno.

– A ja, szczerze mówiąc, mam już dosyć ciebie – stwierdził. – Popełniłem błąd, żeniąc się z tobą. Ty też popełniłaś błąd. Nie pasujemy do siebie. Sądzę, że rozwód będzie najlepszym dla nas wyjściem.

Zamurowało mnie na ułamek sekundy, a później chwyciłam cholerną wazę i... – nim zdążył mnie dopaść – gruchnęłam nią z całej siły o marmurową posadzkę.

Roman zaproponował alimenty dla mnie, jeśli nie będę stwarzała problemów na sprawie rozwodowej. Pakowałam swoje manatki przy pomocy Joli.

–To już wszystko? – zapytała przyjaciółka, domykając z trudem ostatnią walizkę.

– Wszystko – wzruszyłam ramionami.

– Nie weźmiesz nic z tych rzeczy? – zagadnęła.

– Daj spokój! – obruszyłam się. – Po pierwsze, nie należą do mnie. Po drugie, nie mogę już na nie patrzeć! Chodźmy!

– Nie bądź głupia – powiedziała stanowczo. – Nie mieliście rozdzielności majątkowej, więc należą tak samo do ciebie, jak do niego. Przynajmniej te, które kupił podczas trwania waszego związku. Zmarnowałaś trzy lata życia! Rzuciłaś przez niego pracę. Nie bądź frajerką.

Zawahałam się.

– Nie – powiedziałam wreszcie, choć z lekkim żalem. – Zmywajmy się stąd. Sama dam sobie radę. On naprawdę kocha te graty. Co najwyżej zażądam jednej takiej skorupy przy podziale majątku. Ale nie na sprzedaż. Na pamiątkę!

Czytaj także:
„Siostra uznała, że dołożę się do wesela jej syna, bo nie mam dzieci. Nie będę sponsorować tej życiowej niedojdy”
„Umówiłam przyjaciółkę z fajnym gościem, a ta zołza strzeliła focha. Okazało się, że zależy jej tylko na kasie”
„Małomiasteczkowa żona narobiła mi wstydu przed kolegami. Zrobiła z mojego modnego m4, babciną norę”

Redakcja poleca

REKLAMA