Wybiegłam z mieszkania spóźniona. W jednej ręce trzymałam teczkę z dokumentami, w drugiej – torbę ze śmieciami. Wykonując dziwne manewry, zdołałam zamknąć drzwi na klucz, i nie zwracając uwagi na zsuwającą mi się z ramienia torebkę, pognałam na parking. Przebiegając obok śmietnika, wzięłam szeroki zamach i wyrzuciłam śmieci prosto do pojemnika.
Po chwili byłam przy swoim samochodzie, otworzyłam bagażnik i już chciałam do niego włożyć teczkę z dokumentami, gdy gwałtownie mnie wyhamowało. W ręku nadal trzymałam torebkę ze śmieciami! Gdzie zatem były moje Bardzo Ważne Dokumenty i płyta CD z prezentacją? Odwróciłam się i w mig wszystko zrozumiałam. Były w śmietniku!
Niefortunny zbieg wydarzeń
W pośpiechu wyrzuciłam nie tę torbę… „I co teraz? – pomyślałam w panice. – Za godzinę zebranie! Muszę zaprezentować nową taktykę kredytową ważnemu klientowi, a tymczasem ona leży sobie spokojnie na dnie śmierdzącego kubła, który w dodatku jest zamknięty w śmietniku za żelazną kratą. Niech to szlag!”.
Sama na zebraniu mieszkańców opowiedziałam się za zamontowaniem takiej kraty, bo okazało się, że kubły są całkiem chodliwym towarem, który znika zwłaszcza nocą. Dlatego od jakiegoś czasu śmieci można wrzucać tylko przez niewielki otwór – wielkości torby lub worka z odpadkami. Ja na pewno bym się przez niego nie przecisnęła. Nie miałam więc wyjścia, musiałam biec do dozorcy po klucz.
No nie! Gospodarz domu też gdzieś wyparował! Drzwi otworzyła mi pięciolatka.
– Taty nie ma – oświadczyła. – Pojechał z mamą do lekarza.
– A nie wiesz może, gdzie trzyma klucze do śmietnika? – spytałam z nadzieją, która wciąż jeszcze mnie nie opuszczała.
– Wiem… – odparła, a ja odetchnęłam z ulgą – … nosi je zawsze przy sobie – dokończyło rezolutnie dziecko. Niech to wszystko gęś kopnie!
– A ty dlaczego otwierasz obcym? – wyładowałam na niej swoją złość.
– Pani nie jest obca, tylko mieszka w pierwszej klatce – oświadczyła dziewczynka, po czym zamknęła drzwi.
Zrezygnowana powlokłam się z powrotem do śmietnika, rozważając opcję przeciśnięcia się jednak między kratami po wcześniejszym rozebraniu się do bielizny i zrzuceniu co najmniej pięciu kilogramów. Tymczasem moja teczka leżała spokojnie na dnie kubła i śmiała się z moich rozważań, a czas biegł nieubłaganie. Czułam, że za chwilę nie będę już miała po co jechać do banku.
– Widzi pani tam coś ciekawego? – zapytał mnie nagle jakiś facet. Nie miał torby ze śmieciami, więc chyba zwabiły go moje dziwne podrygi.
– Tak. Wygląda na to, że leży tam moje zwolnienie z pracy – westchnęłam.
– Interesujące…
– Tak naprawdę to ja wyrzuciłam przez pomyłkę ważne dokumenty.
Zerknął do pojemnika.
– Tę skórzaną elegancką teczkę?
Skinęłam głową.
Facet chwilę pomyślał, rozejrzał się dookoła, po czym stanowczym krokiem podszedł do dwóch zagadanych staruszków.
– Przepraszam, czy mógłbym od pana pożyczyć na moment tę laskę? – spytał miłym głosem jednego z nich. I już po chwili wrócił z narzędziem w dłoni. Zakręconą częścią laski złapał za uchwyt teczki, po czym uniósł ją jak piórko i wydobył z dna kubła.
– Na szczęście nie ubrudziła się za bardzo – orzekł, oddając mi ją.
– Dziękuję – powiedziałam.
– Nie ma za co. Cieszę się, że mogłem się na coś przydać – uśmiechnął się.
Otrząsnęłam się ze zdumienia i pognałam do pracy, wpadając do sali konferencyjnej w ostatniej chwili przed rozpoczęciem zebrania. Na szczęście prezentacja się udała i mogłam odetchnąć z ulgą. Tym razem nikt mnie nie zwolni. „To dzięki mojemu wybawcy” – pomyślałam. Nigdy go wcześniej nie widziałam na moim podwórku, lecz miałam nadzieję, że może jeszcze kiedyś się spotkamy. Zwłaszcza że był całkiem przystojny i mniej więcej w moim wieku. Oczywiście, nie miałam pojęcia, czy nie jest z kimś związany, bo w tym całym tym zamieszaniu nawet nie przyszło mi do głowy przyjrzeć się, czy nosi obrączkę. Tak czy owak, byłoby miło go znów spotkać.
To był prawdziwy skandal
Tymczasem zamiast na interesującego faceta natknęłam się tydzień później na moją koleżankę z pracy.
– Ewelina? – zdziwiłam się, widząc, że wychodzi z zakupami z naszego osiedlowego mięsnego.
– Co ty tutaj robisz?
– Mieszkasz tutaj? – odpowiedziała pytaniem na pytanie.
– Od pięciu lat, a ty?
– Przeprowadziłam się trzy miesiące temu – odparła z uśmiechem.
No tak… Przypomniałam sobie, co mówili o niej w pracy. Podobno dwa lata temu wdała się w burzliwy romans z wicedyrektorem. Była tak zakochana, że rozwiodła się po 10 latach małżeństwa. Mało tego – postanowiła wyssać ze swojego byłego, co się tylko da. Aby dostać lepsze alimenty, oskarżyła go o znęcanie się nad nią i dzieckiem, i zrobiła wszystko, aby ograniczyć mu kontakty z córeczką. Facet jednak się nie poddał. Stanął na rzęsach i udowodnił, że Ewelina kłamie. Doprowadził do sprawiedliwego rozwodu i podziału majątku, z którego ona wyszła z dwupokojowym mieszkaniem dla siebie i córki.
Jak widać, kupiła je na moim osiedlu. A pan wicedyrektor tuż po tym rozwodzie znudził się kochanką i ją rzucił, po czym znalazł sobie pracę w innym banku. „Co za brudy” – pomyślałam, kiedy mi to wszystko opowiadano. Jednak nie dlatego nie darzyłam Eweliny zbytnią sympatią. Po prostu wydawała mi się zimna i wyrachowana. Nawet teraz, kiedy tylko robiła sobotnie zakupy, była nienagannie uczesana i miała ostry makijaż, który nadawał jej twarzy wygląd beznamiętnej maski. I jeszcze ten sztuczny uśmiech połączony z lodowatym spojrzeniem…
„Współczuję facetowi, że ze względu na dziecko musi się z nią nadal widywać” – stwierdziłam w duchu. Już chciałam odejść, rzucając jakieś zwykłe „No to cześć”, kiedy podbiegła do nas jej córeczka. Gdzie ja widziałam te oczy? Takie jasne, błękitne… Była uroczą siedmiolatką o śmiejących się, błękitnych oczach. „Chyba po tacie – pomyślałam. – Czy ja już kiedyś nie widziałam równie niebieskich oczu?”. Oczywiście, że tak!
Zrozumiałam to, gdy kilka dni później zobaczyłam Marysię idącą za rękę z facetem od śmietnika.
– Dzień dobry! Widzę że dzisiaj wszystko jest na swoim miejscu! – zawołał, patrząc na teczkę, którą trzymałam w dłoni.
– Tak! Dziś wyjątkowo jestem mniej roztargniona – uśmiechnęłam się. – Witaj, Marysiu. My się już znamy.
Mężczyzna spojrzał na mnie zaskoczony i wyciągnął rękę w geście powitania:
– Daniel Zawadzki!
– Iwona Pawłowska – odparłam.
– Pani pracuje z mamusią! – poinformowała tatę Marysia i jego oczy natychmiast zmieniły kolor na ciemniejszy – jak zachmurzone niebo.
– Ach, tak! – stwierdził sucho. – No cóż… W takim razie do widzenia pani, musimy już iść.
Musiałam uleczyć jego traumę
I sobie poszli oboje, zostawiając mnie na środku chodnika.
– Nie wiesz, co mu się mogło stać? – zapytałam potem koleżankę z oddziału. Znałyśmy się wiele lat, to ona mnie ściągnęła do pracy, więc byłam pewna, że odpowie mi szczerze i nikomu nie wypaple ani słowa na temat mojego zainteresowania panem Zawadzkim.
– Facet ma uraz. W końcu nie tylko jego rywal był naszym wicedyrektorem, ale też kilka osób, żeby się podlizać szefowi, zeznawało w tamtym procesie przeciwko niemu. Wiesz, podstawieni fałszywi świadkowie. Fałszywe dowody. Jednym słowem bagno – powiedziała.
„To fatalnie – uznałam w duchu. – Ale przecież ja niczemu nie jestem winna”. Kiedy więc znowu zobaczyłam pana Daniela na moim podwórku, sama mu powiedziałam „dzień dobry”. Lekko skinął głową i najwyraźniej chciał mnie wyminąć, lecz mu na to nie pozwoliłam.
– Pracuję w oddziale dopiero od niedawna i nie mam nic wspólnego z tamtą sprawą, chociaż o niej słyszałam. Bardzo panu współczuję – powiedziałam.
Teraz miałam go w garści i nie zamierzałam puścić Daniel zatrzymał się z niepewną miną, chyba nie bardzo wiedząc, co dalej.
– No cóż… Przepraszam – powiedział. – Proszę nie brać tego do siebie, ale chyba zrobiłem się po tym wszystkim bardzo podejrzliwy wobec bankowców.
– Wcale się panu nie dziwię.
– Skoro zgadzamy się w tej kwestii, to czy umówi się pani ze mną na kawę? – spytał niespodziewanie. Moje serce wywinęło radosnego koziołka. A więc jednak mu się podobam!
– Z przyjemnością – stwierdziłam, postanawiając, że zrobię wszystko, by zmienił zdanie o bankowcach, a już na pewno o jednej przedstawicielce tej branży.
Pracuję nad tym ostro od trzech miesięcy, czyli od dnia, gdy zaczęliśmy się z Danielem spotykać. Jestem pewna, że nie ma już alergii na słowa: „kredyt”, „odsetki” i „konto”. A słowo „oprocentowanie” nawet dość polubił. Podobnie jak moje nieduże, ale przytulne mieszkanko, w którym spędza coraz więcej czasu. Marysia jest tym zachwycona, bo w ten sposób znowu ma tatę na wyciągnięcie ręki.
Czytaj także:
Nie dawałam sobie rady z jednym dzieckiem, a gdy urodziłam drugie, zaczął się obóz przetrwania
Zazdrościłem Jackowi, że jest kawalerem - u mnie tylko kupki i zupki...
Podczas pandemii najgorsza jest samotność. Chciałabym wyjść do ludzi. Ale może wcześniej umrę