„Miałam 17 lat, gdy poznałam swojego męża. Nauczycielka próbowała nas rozdzielić, ale jesteśmy razem do dziś”

Szczęśliwe małżeństwo fot. Adobe Stock
Poznałam go na wakacyjnych praktykach. Szybko znaleźli się tacy, którzy robili wszystko, by nas poróżnić. Nie udało im się!
/ 26.02.2021 10:03
Szczęśliwe małżeństwo fot. Adobe Stock

Miałam wtedy 17 lat i chodziłam do szkoły ekonomiczno-gastronomicznej. Co roku mieliśmy wakacyjne praktyki zawodowe, które trzeba było zaliczyć. Były różne, w hotelach, stołówkach, restauracjach. Wszyscy jednak marzyli o tych organizowanych w wojskowym ośrodku wypoczynkowym położonym nad samym morzem. Tego lata w grupce skierowanych tam 40 dziewczyn znalazłam się i ja. Byłam szczęśliwa, bo nie dość, że tym razem praktyki zapowiadały się naprawdę ciekawie, to jeszcze pierwszy raz w życiu miałam spędzić miesiąc nad morzem. Na początku nic też nie zapowiadało problemów...

Ośrodek położony był w miejscowości, której wtedy nie było nawet na mapie. Wszystkie obiekty były pilnie strzeżone przez wojsko, a cywile, czyli my, mieliśmy tam wstęp wyłącznie za okazaniem przepustki. Nie narzekaliśmy jednak, bo plaża, choć zamknięta dla zwykłych wczasowiczów, była piękna, a praca mało absorbująca. Bo co to za filozofia podać do stolików trzy posiłki, a potem posprzątać? Na dodatek kelnerowałyśmy co drugi dzień, wolnego czasu było więc bardzo dużo, a pogoda jak na zamówienie.

Szybko się zauroczyłam

Oprócz wypoczywających oficerów z rodzinami było tu wielu żołnierzy służby zasadniczej pracujących jako elektrycy, hydraulicy, kucharze, ogrodnicy. Wykorzystywali każdą sposobność, by z nami flirtować. Kiedy więc mojej koleżance zepsuła się suszarka do włosów, elektryk nie dał się długo prosić o pomoc. Przyszedł do naszej sypialni, podłubał śrubokrętem w ustrojstwie i suszarka odpaliła. Wyrwało mi się: „Ojej, jaki pan zdolny!”. Spojrzał na mnie i zapytał, czy umiem grać w masterminda, bo jak nie, to mnie szybko nauczy.

Graliśmy w tego masterminda godzinami na oknie w holu. Potem przyszedł czas na spacery po plaży... I wciąż było nam mało.

Chcieli nas rozdzielić!

I wciąż nie mogliśmy się rozstać. Tak zleciały nam dwa tygodnie. Bomba wybuchła na wieczornym apelu. Jedna z opiekujących się nami nauczycielek palnęła: „Do tej pory wszystko przebiegało bez zarzutu, jesteście elitą szkoły i myślałam, że nie spotka nas taki wstyd, jak dziś. Czy wy wiecie, co wam zrobiła koleżanka? Zepsuła wam wszystkim opinię. To hańba dla nas i naszej szkoły”. Zapadła cisza, w której można było usłyszeć, jak spadają z nas resztki spieczonej na plaży skóry. Za to w głowach aż się nam kłębiło. Bo jakie straszniejsze rzeczy od oblania zupą generała, pomalowania oczu czy wyjścia z budynku po 21 można było tu zrobić?!

Nasza opiekunka nie dała nam jednak zbyt dużo czasu na refleksję.
– Niech teraz ta osoba ma odrobinę honoru i odwagi i się przyzna, i nas przeprosi – grzmiała. Rzucałyśmy na siebie ukradkowe spojrzenia, tu i ówdzie rozległy się szepty i pytania, o co może jej chodzić. Wtedy jak strzał padło krótkie: „Klara, wystąp! Teraz się wstydzisz?!”. Nie było wątpliwości, nikt inny nie miał tak na imię, rzecz w tym, że ja naprawdę nie wiedziałam, o co chodzi.

Nie musiałam długo czekać na wyjaśnienia: „Wasza koleżanka stała z żołnierzem na plaży i to zaraz po kolacji, gdy wszyscy idą na spacer. Wszyscy widzieli, że MAŁO BRAKOWAŁO, a by się całowali!”. Poczułam się okropnie, bo wtedy jeszcze się nie całowaliśmy. Jednak ta straszna osoba nie pozwoliła mi nic wytłumaczyć, tylko od razu dała mi karę – zakaz opuszczania budynku.

Cała grupa chodziła więc na plażę, a ja siedziałam sama, smutna i opuszczona. „Mój” żołnierz, zaniepokojony moim zniknięciem, przyszedł dowiedzieć się, co się stało. Rozpłakałam się, mówiąc że mam areszt domowy. Przytulił mnie mocno i pierwszy raz pocałował. Niestety, jak pech to pech, bo w tym samym momencie drzwi się otworzyły i stanęła w nich moja ulubiona wychowawczyni. Nie pamiętam, czym mi wtedy groziła, wiem tylko, że rzuciła się na nas, krzycząc coś o płaceniu alimentów. A potem pobiegła do komendanta ze skargą, że nie pilnuje swoich żołnierzy. Oczywiście wszystko skupiło się na mnie. Do końca turnusu byłam na cenzurowanym i nieraz słyszałam pytanie rzucane jadowitym głosem przy całej grupie, czy wiem, że ten mój elektryk jest żonaty? To nie była prawda, ale co mogłam zrobić?

Po powrocie do domu pisaliśmy z wojakiem listy. Wkrótce wakacje się skończyły. I już na pierwszej lekcji poczułam się jak w złym śnie. Bo w drzwiach stanęła nowa pani profesor, czyli... moja opiekunka z wakacyjnych praktyk.
– Będę was uczyć w tym roku – zaczęła. – O, Klara, my się znamy. No proszę, czeka nas ciekawy rok... – dokończyła. Było jak zapowiedziała. Nie będę jednak opisywać, jak mnie męczyła, napiszę za to, że dwa lata potem wyszłam za mąż właśnie za mojego żołnierza. Mamy wspaniałego syna, a w zeszłym roku świętowaliśmy srebrną rocznicę ślubu.

Więcej listów do redakcji:„Adoptowaliśmy chłopca. Po 7 latach postanowiłam, że oddamy go z powrotem do domu dziecka”„Nie mieszkam z mężem, bo ciągle się kłócimy. Spotykamy się 2 razy w tygodniu i w weekendy”„Mąż miał na moim punkcie obsesję. Nie chciał się mną z nikim dzielić. To doprowadziło do tragedii”

Redakcja poleca

REKLAMA