Miałam wtedy 17 lat i chodziłam do szkoły ekonomiczno-gastronomicznej. Co roku mieliśmy wakacyjne praktyki zawodowe, które trzeba było zaliczyć. Były różne, w hotelach, stołówkach, restauracjach. Wszyscy jednak marzyli o tych organizowanych w wojskowym ośrodku wypoczynkowym położonym nad samym morzem. Tego lata w grupce skierowanych tam 40 dziewczyn znalazłam się i ja. Byłam szczęśliwa, bo nie dość, że tym razem praktyki zapowiadały się naprawdę ciekawie, to jeszcze pierwszy raz w życiu miałam spędzić miesiąc nad morzem. Na początku nic też nie zapowiadało problemów...
Ośrodek położony był w miejscowości, której wtedy nie było nawet na mapie. Wszystkie obiekty były pilnie strzeżone przez wojsko, a cywile, czyli my, mieliśmy tam wstęp wyłącznie za okazaniem przepustki. Nie narzekaliśmy jednak, bo plaża, choć zamknięta dla zwykłych wczasowiczów, była piękna, a praca mało absorbująca. Bo co to za filozofia podać do stolików trzy posiłki, a potem posprzątać? Na dodatek kelnerowałyśmy co drugi dzień, wolnego czasu było więc bardzo dużo, a pogoda jak na zamówienie.
Szybko się zauroczyłam
Oprócz wypoczywających oficerów z rodzinami było tu wielu żołnierzy służby zasadniczej pracujących jako elektrycy, hydraulicy, kucharze, ogrodnicy. Wykorzystywali każdą sposobność, by z nami flirtować. Kiedy więc mojej koleżance zepsuła się suszarka do włosów, elektryk nie dał się długo prosić o pomoc. Przyszedł do naszej sypialni, podłubał śrubokrętem w ustrojstwie i suszarka odpaliła. Wyrwało mi się: „Ojej, jaki pan zdolny!”. Spojrzał na mnie i zapytał, czy umiem grać w masterminda, bo jak nie, to mnie szybko nauczy.
Graliśmy w tego masterminda godzinami na oknie w holu. Potem przyszedł czas na spacery po plaży... I wciąż było nam mało.
Chcieli nas rozdzielić!
I wciąż nie mogliśmy się rozstać. Tak zleciały nam dwa tygodnie. Bomba wybuchła na wieczornym apelu. Jedna z opiekujących się nami nauczycielek palnęła: „Do tej pory wszystko przebiegało bez zarzutu, jesteście elitą szkoły i myślałam, że nie spotka nas taki wstyd, jak dziś. Czy wy wiecie, co wam zrobiła koleżanka? Zepsuła wam wszystkim opinię. To hańba dla nas i naszej szkoły”. Zapadła cisza, w której można było usłyszeć, jak spadają z nas resztki spieczonej na plaży skóry. Za to w głowach aż się nam kłębiło. Bo jakie straszniejsze rzeczy od oblania zupą generała, pomalowania oczu czy wyjścia z budynku po 21 można było tu zrobić?!
Nasza opiekunka nie dała nam jednak zbyt dużo czasu na refleksję.
– Niech teraz ta osoba ma odrobinę honoru i odwagi i się przyzna, i nas przeprosi – grzmiała. Rzucałyśmy na siebie ukradkowe spojrzenia, tu i ówdzie rozległy się szepty i pytania, o co może jej chodzić. Wtedy jak strzał padło krótkie: „Klara, wystąp! Teraz się wstydzisz?!”. Nie było wątpliwości, nikt inny nie miał tak na imię, rzecz w tym, że ja naprawdę nie wiedziałam, o co chodzi.
Nie musiałam długo czekać na wyjaśnienia: „Wasza koleżanka stała z żołnierzem na plaży i to zaraz po kolacji, gdy wszyscy idą na spacer. Wszyscy widzieli, że MAŁO BRAKOWAŁO, a by się całowali!”. Poczułam się okropnie, bo wtedy jeszcze się nie całowaliśmy. Jednak ta straszna osoba nie pozwoliła mi nic wytłumaczyć, tylko od razu dała mi karę – zakaz opuszczania budynku.
Cała grupa chodziła więc na plażę, a ja siedziałam sama, smutna i opuszczona. „Mój” żołnierz, zaniepokojony moim zniknięciem, przyszedł dowiedzieć się, co się stało. Rozpłakałam się, mówiąc że mam areszt domowy. Przytulił mnie mocno i pierwszy raz pocałował. Niestety, jak pech to pech, bo w tym samym momencie drzwi się otworzyły i stanęła w nich moja ulubiona wychowawczyni. Nie pamiętam, czym mi wtedy groziła, wiem tylko, że rzuciła się na nas, krzycząc coś o płaceniu alimentów. A potem pobiegła do komendanta ze skargą, że nie pilnuje swoich żołnierzy. Oczywiście wszystko skupiło się na mnie. Do końca turnusu byłam na cenzurowanym i nieraz słyszałam pytanie rzucane jadowitym głosem przy całej grupie, czy wiem, że ten mój elektryk jest żonaty? To nie była prawda, ale co mogłam zrobić?
Po powrocie do domu pisaliśmy z wojakiem listy. Wkrótce wakacje się skończyły. I już na pierwszej lekcji poczułam się jak w złym śnie. Bo w drzwiach stanęła nowa pani profesor, czyli... moja opiekunka z wakacyjnych praktyk.
– Będę was uczyć w tym roku – zaczęła. – O, Klara, my się znamy. No proszę, czeka nas ciekawy rok... – dokończyła. Było jak zapowiedziała. Nie będę jednak opisywać, jak mnie męczyła, napiszę za to, że dwa lata potem wyszłam za mąż właśnie za mojego żołnierza. Mamy wspaniałego syna, a w zeszłym roku świętowaliśmy srebrną rocznicę ślubu.
Więcej listów do redakcji:„Adoptowaliśmy chłopca. Po 7 latach postanowiłam, że oddamy go z powrotem do domu dziecka”„Nie mieszkam z mężem, bo ciągle się kłócimy. Spotykamy się 2 razy w tygodniu i w weekendy”„Mąż miał na moim punkcie obsesję. Nie chciał się mną z nikim dzielić. To doprowadziło do tragedii”