„Nie cieszyłam się z ciąży, ale liczyłam na wsparcie rodziny. Gdy okazało się, że urodzę chore dziecko, mąż uciekł do innej”

Kobieta, która zostawiła rodzina fot. Adobe Stock, LIGHTFIELD STUDIOS
„Długo nie mogłam oswoić się z tą wiadomością. Moje idealne, poukładane życie legło w gruzach. Nie potrafiłam się z tym pogodzić. Czułam się oszukana, rozżalona, skrzywdzona! Teściowie i mąż oczywiście ucieszyli się z nowiny. A ja? Na zmianę płakałam, wściekałam się i przeklinałam los”.
/ 06.07.2022 15:15
Kobieta, która zostawiła rodzina fot. Adobe Stock, LIGHTFIELD STUDIOS

Jeszcze kilka lat temu moje życie było idealne i poukładane. Miałam kochającego męża – Pawła, piękne mieszkanie, dobrą pracę i sprawdzoną grupę przyjaciół.

Co prawda teściowie ciągle przypominali mi, że już przekroczyłam trzydziestkę i powinnam pomyśleć o dziecku, ale się tym nie przejmowałam. Paweł, choć marzył o synu, jeszcze nie naciskał.

Przecież regularnie brałam tabletki!

Nie miałam zamiaru na razie rezygnować ze swoich zawodowych ambicji i planów. Jak wielu dzieci wychowanych w bidulu chciałam udowodnić, że mimo podłego startu mogę osiągnąć w życiu wiele.

Zarabiać na siebie, awansować. Dziecko? Tak, ale później, gdy już wdrapię się na szczyt, poczuję się spełniona. Gdy snułam te plany, nawet przez myśl mi nie przeszło, że los może je pokrzyżować.

Nie podejrzewałam, że jestem w ciąży. Kiedy nie dostałam w terminie miesiączki, nawet nie poszłam do lekarza. Niedawno zmieniłam tabletki antykoncepcyjne i byłam pewna, że to one są przyczyną opóźnienia. Niestety, minął tydzień, potem drugi i trzeci, a ja ciągle nie miałam okresu.

Na dodatek czułam się coraz gorzej. Szybciej się męczyłam, miałam mdłości, wahania nastroju. Rozum podpowiadał mi, że spodziewam się dziecka, ale natychmiast odpędzałam tę myśl. Wmawiałam sobie, że to jakieś zaburzenia hormonalne. Aby utwierdzić się w tym przekonaniu, wybrałam się do ginekologa. Byłam pewna, że przepisze mi jakieś leki i będzie po kłopocie.

Tymczasem on powiedział, że jestem w dziesiątym tygodniu ciąży. Wykrztusiłam, że to niemożliwe, bo regularnie brałam tabletki. Uśmiechnął się i odparł, że medycyna czasem przegrywa z naturą.

Długo nie mogłam oswoić się z tą wiadomością. Moje idealne, poukładane życie legło w gruzach. Nie potrafiłam się z tym pogodzić. Czułam się oszukana, rozżalona, skrzywdzona! Teściowie i mąż oczywiście ucieszyli się z nowiny. A ja? Na zmianę płakałam, wściekałam się i przeklinałam los.

Nie rozumiałam, dlaczego akurat teraz zmusza mnie do macierzyństwa. Traktowałam tę małą istotę w moim brzuchu jak intruza który bezczelnie wkradł się w mój świat.

Złe emocje opuściły mnie chyba dopiero po miesiącu. Co prawda nadal nie potrafiłam cieszyć się ciążą, ale pogodziłam się z tym, co mnie czeka. Zapowiedziałem jednak, że po urlopie macierzyńskim od razu wrócę do pracy.

Nie spodziewałam się żadnych problemów

Nie zamierzałam bezgranicznie poświęcać się dziecku. Spodziewałam się protestów, zwłaszcza ze strony teściów, ale oni się ucieszyli. Oświadczyli, że z wielka radością zajmą się wnukiem lub wnuczką.

Zwłaszcza teściowa była pełna entuzjazmu. Opowiadała, jak to będzie przewijać maluszka, czytać mu bajki, wychodzić z nim na spacery. Pomyślałam wtedy, że w tym całym nieszczęściu mam jednak trochę szczęścia.

Gdy szłam na drugie USG, czułam się świetnie, minęły poranne mdłości. Nie spodziewałam się żadnych problemów. Byłam przekonana, że wszystko jest w najlepszym porządku. No dobrze, miałam już 35 lat, ale to przecież nie starość. Poza tym niektóre moje koleżanki też rodziły w tym wieku i ich dzieci były zdrowe. Dlaczego więc z moim miałoby być inaczej?

Jednak mina lekarza, który długo wpatrywał się w ekran, sprawiła, że pierwszy raz poczułam strach. Nagle zaczęłam się martwić o tę małą istotkę która we mnie żyła. Już nie była intruzem, tylko dzieckiem. Moim dzieckiem. Okazało się, że moje maleństwo może mieć zespół Downa.

Powiedziałam o tym mężowi i teściom. Byli przerażeni, ale szybko się otrząsnęli. Przekonywali, że to pewnie jakaś koszmarna pomyłka, że kolejne badania na pewno wykluczą chorobę. Niestety, tylko potwierdziły diagnozę.

Długo próbowałam zebrać myśli

Przez trzy godziny siedziałam przed szpitalem i próbowałam zebrać myśli. Targały mną sprzeczne uczucia. Z jednej strony nie chciałam chorego dziecka. Bałam się odpowiedzialności, związanych z tym problemów.

Z drugiej jednak zastanawiałam się, czy kiedykolwiek zdołam sobie wybaczyć, gdy się go pozbędę. No i pogodziłam się już z myślą, że pojawi się na świecie. Na szczęście miałam przecież przy sobie kochającego męża, oddanych teściów.

Byłam przekonana, że usiądziemy razem, rozważymy wszystkie za i przeciw i podejmiemy najsłuszniejszą decyzję. Nie wiedziałam jeszcze, jaka to będzie decyzja, ale cieszyłam się, że nie jestem z tym wszystkim sama.

Nigdy nie zapomnę chwili, gdy pokazałam w domu wyniki badań. Spodziewałam się, że mąż i teściowie zaczną mnie pocieszać, wspierać, zapewniać, że wszystko się jakoś ułoży. Tymczasem w salonie zapanowała grobowa cisza.

– Wiesz, że możesz pozbyć się takiej ciąży? – odezwała się w końcu teściowa.

– Wiem, lekarz mi powiedział. Chciałabym właśnie o tym z wami porozmawiać… – zająknęła się.

– A o czym tu rozmawiać? Trzeba umówić cię na zabieg i pozbyć się problemu. Znalazłam już odpowiedni szpital. Zapewniono mnie, że nie będzie żadnych kłopotów – odparła.

– Ale jak to? Przecież dopiero przed chwilą powiedziałam wam o diagnozie… Wcześniej nie było pewności, że dziecko jest chore – zdziwiłam się.

Nie odpowiedział, milczał jak kamień

Zrobili to za moimi plecami? Chyba śnię, czułam jak uchodzi ze mnie powietrze, a serce przyspiesza ze wściekłości.

– Ale było duże prawdopodobieństwo. Dlatego na wszelki wypadek postanowiliśmy wszystko omówić i się przygotować – wtrącił się teść.

Tak za moimi plecami? Nie wierzę! – zdenerwowałam się.

– No dobrze, może to trochę nie w porządku, ale nie chcieliśmy cię niepotrzebnie stresować. A poza tym chyba nie zamierzasz urodzić takiego dziecka! – znowu odezwała się teściowa.

– A dlaczego nie? – zjeżyłam się.

– Chyba nie mówisz poważnie! Wiesz, co to oznacza? Mękę i poświęcenie do końca życia! Po co ci to? Lepiej zrobić aborcję i postarać się szybciutko o kolejne…

– Ty też tak myślisz? – zwróciłam się do Pawła.

Z jego miny wynikało jednak, że zgadza się ze zdaniem rodziców.  Byłam w szoku. Patrzyłam to na męża, to na teściów i zastanawiałam się czy to, co przed chwilą usłyszałam, było prawdą.

Nie mogłam uwierzyć, że tak lekko mówili o aborcji. Przecież jeszcze tak niedawno szaleli ze szczęścia na wieść o powiększeniu rodziny! Gdy okazało się jednak, że maluszek będzie chory, już go nie chcieli. Ogarnęła mnie wściekłość. Poczułam, że muszę go bronić!

– Wiecie co? A ja jednak urodzę to dziecko! – wypaliłam.

Chwilę później żałowałam tych słów, ale nie mogłam się już wycofać. Dziś myślę, że Stasio przyszedł na świat właśnie dlatego, że teściowie i mąż woleli, żebym się go pozbyła.

Gdybyśmy tamtego dnia usiedli i, tak jak planowałam, rozważyli wszystkie za i przeciw, może usunęłabym ciążę. Ale oni podjęli decyzję za moimi plecami. Nie podobało mi się to. Kiedy więc próbowali wracać do tematu, uciekałam i zamykałam się w sypialni.

Ani razu nie odwiedzili wnuka

Staś pojawił się na świecie w terminie. Rodziłam sama, bo mąż nie chciał dzielić ze mną tej chwili. Teściowie też nie czekali na korytarzu z gratulacjami. Łudziłam się, że może z czasem pokochają maleństwo, że coś w nich pęknie. Ale nie. Dziś mój synek ma trzy latka, a oni ani razu go nie odwiedzili.

Paweł też nie mieszka już nami. Jego ojcostwo ogranicza się do przelewania mi na konto co miesiąc sporej sumy pieniędzy. Odszedł dwa lata temu.

Twierdził, że to nie ma nic wspólnego z chorobą Stasia, że się zakochał w innej kobiecie, ale mu nie wierzę. Myślę, że po prostu wstydził się dziecka z zespołem Downa, że chciał udowodnić sobie i innym, że może mieć „normalnego” potomka.

Od znajomych wiem, że niedawno jego marzenie się spełniło. Ma synka. Ślicznego i zdrowego. Ponoć i on, i teściowie szaleją ze szczęścia. A ja? No cóż… Każdego dnia od rana do nocy sama walczę o zdrowie i rozwój swojego dziecka. I staram się go kochać za ojca i dziadków.

Czytaj także:
„Córce było na rękę moje nieszczęśliwe życie. Nie miałam przyjaciół, nie wyjeżdżałam, więc mogła mnie wykorzystywać”
„Odkąd przyjaciółka wyszła za nadzianego biznesmena, ma się za pępek świata. Wciąż gada o sobie i chwali się bogactwem”
„13 lat znosiłam bicie i upokarzanie. Gdy mąż zagroził mi siekierą, uciekłam. Teraz ja jestem bezdomna, a on bezkarny”

Redakcja poleca

REKLAMA