„Nie cierpię matek przechwalających się swoimi dziećmi. Przez nie zaczynam myśleć, że z moimi jest coś nie tak!”

Mój mąż złapał mnie na dziecko fot. Adobe Stock, New Africa
„Niedawno zaczęłam ograniczać kontakty z innymi mamusiami, bo przyznam, że nie mogę już słuchać, jak te wszystkie kochane córeczki i wnuczki już siedzą, już chodzą, już mają cztery ząbki, recytują wierszyki i czytają książeczki. A moi chłopcy od samego początku swego życia byli jacyś oporni”.
/ 25.02.2023 16:30
Mój mąż złapał mnie na dziecko fot. Adobe Stock, New Africa

Mam dwóch synów. Tak się złożyło, że w rodzinie i wśród naszych znajomych są prawie same dziewczynki. Niedawno zaczęłam ograniczać kontakty z innymi mamusiami, bo przyznam, że nie mogę już słuchać, jak te wszystkie kochane córeczki i wnuczki już siedzą, już chodzą, już mają cztery ząbki, recytują wierszyki i czytają książeczki. A moi chłopcy od samego początku swego życia byli jacyś oporni. Rosną zdrowo i prawie nie chorują (odpukać!), ale zęby wyrzynały im się później niż innym dzieciom, siadać zaczęli z dużym trudem, kiedy mieli więcej niż pół roku, a za chodzenie, z dużą niechęcią, zabrali się, dopiero gdy skończyli czternaście miesięcy.

Owszem, jedzą i jedli jak anioły

Przynajmniej z tym nie mam problemu. Za to w kwestii nocnika – szkoda gadać! Starszy do dwóch lat z uporem maniaka walił kupę w majty, a młodszy traktował niebieski nocnik z pieskiem jak osobistą obrazę. Musiałam zagrozić im sankcjami w postaci embarga na słodycze, a zwłaszcza czekoladę, jeżeli się ze swoimi nocnikami nie przeproszą. Muszę przyznać, że tam gdzie nie pomogło przekupstwo, szantaż zadziałał bez pudła. Ale wszystko to nic, po prostu drobiazg niewarty wzmianki wobec o wiele poważniejszego wroga, jakim okazał się dla moich chłopców ich własny, rodzony język ojczysty. Starszy, kiedy miał iść do przedszkola, mówił ledwie kilka słów.

Koleżanka chwaliła się dwuletnią córką śpiewającą piosenki z tekstem, a mój trzylatek ledwie potrafił powiedzieć, jak ma na imię. Na szczęście po paru miesiącach przedszkola zaczął gadać jak najęty, a ja odetchnęłam z ulgą. Niestety, mój młodszy syn przyszedł na świat z wyjątkowym antytalentem do mówienia. Kiedy miał rok, wydawał dźwięki – inaczej tego nie można nazwać. Kiedy miał dwa lata, zaczął po swojemu nazywać rzeczy. Zazwyczaj go rozumiałam, lecz czasem nawet ja musiałam prosić o pomoc starszego syna, bo tak naprawdę to tylko on potrafił się dogadać z bratem – zawsze i wszędzie. Ja w życiu bym nie wpadła, że „kojek” – według mojego synka Mateuszka – to „worek”, „titka” to „frytka”, „bami kaka” to „pani kaczka”.

Starszy syn rozumiał brata świetnie. Pediatra pocieszał, że chłopcy rozwijają się wolniej niż dziewczynki, i dziecko płci męskiej ma prawo nie mówić do lat czterech. Ale kiedy Mateusz skończył trzy lata i wciąż nie opanował wszystkich samogłosek, zaczęłam się martwić. Poszłam z nim do foniatry i laryngologa. Zbadali go i orzekli, że nie ma żadnych fizycznych przyczyn, aby mój syn nie mógł mówić… A spółgłoski?! Szkoda mówić. Łudziłam się, że kiedy Mateusz pójdzie do przedszkola, będzie podobnie jak ze starszym synkiem, i po paru miesiącach zacznie świergotać niczym papuga.

Nic z tego

W domu usta mu się nie zamykały, choć oczywiście mówił po swojemu. W przedszkolu, przez pierwsze tygodnie, milczał jak zaklęty. Zawsze się tak zachowywał, kiedy ktoś go nie rozumiał. Po prostu przestawał mówić. Nawet po swojemu. Ze swoją ulubioną koleżanką rozmawiał na migi. Do pań nie odzywał się wcale. W domu zmuszałam go do większych starań. Jeśli czegoś chciał, musiał spróbować powiedzieć to jak najwyraźniej. Czasami wolał nie pić przez pół dnia, zanim wydusił to swoje: „mama, da mi pi”. Kiedy po czterech miesiącach pani przedszkolanka powiedziała, że ma dla mnie dobrą wiadomość, prawie przysiadłam z wrażenia.

– Zaczął mówić? Mateo zaczął mówić jak inne dzieci! – ucieszyłam się.

– Nie! – odpowiedziała radośnie pani Ala. – Zaczęliśmy go rozumieć!

Załamała mnie do reszty. Mój syn nie nauczył się lepiej mówić, w zamian za to nauczył całą grupę, łącznie z paniami, rozumieć swoją własną mowę. Starszy dopasował się do reszty dzieci. Młodszy dopasował resztę do siebie. Nie wiedziałam, czy mam płakać czy bić mu brawo. I co będzie dalej? Jak sobie ta ciamajda poradzi w życiu? Ale może niepotrzebnie się martwię? Jeżeli w wieku trzech lat potrzebował ledwie paru miesięcy, żeby podporządkować sobie dwudziestkę innych trzylatków oraz dwie dorosłe panie na dokładkę, to z własnym życiem sobie nie poradzi? Poradzi, z palcem w nosie sobie poradzi. Mimo wszystko zapisałam Mateusza do logopedy. Mój syn jest jedynym trzylatkiem w przedszkolu chodzącym do „pami lokopedii”. 

Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”

Redakcja poleca

REKLAMA