„Nie chciałem zajmować się starą matką. Zatrudniłem opiekunkę i żałuję tego najbardziej na świecie”

Opiekunka wyłudzaczka pieniędzy fot. Adobe Stock, Ocskay Bence
„Otworzyłem jej subkonto, żeby kontrolować jej wydatki. I kiedy teraz wszedłem na konto mamy, zdziwiłem się. Było wyczyszczone do zera!”.
/ 11.08.2021 09:45
Opiekunka wyłudzaczka pieniędzy fot. Adobe Stock, Ocskay Bence

Mama nie chciała przenieść się do nas, my nie mogliśmy u niej zamieszkać. Trzeba było znaleźć dla niej opiekunkę. Udało się. Tylko że coś mi w tej pani Joasi nie pasowało.

Kiedy skończyłem studia, nie wracałem już do rodzinnej miejscowości. To nawet nie jest daleko, zaledwie 40 kilometrów od Warszawy. I wcale nie wieś, tylko mniejsze miasteczko… W stolicy z czasem ułożyłem sobie życie. Ożeniłem się, na świat przyszły dzieciaki. Do rodziców daleko nie było, więc często się widywaliśmy. Niestety, kilka lat temu mój tata zmarł.

Miał raka, nie męczył się długo. Najbardziej jego śmierć przeżyła mama. Kiedy tata zachorował, w ogóle nie chciała przyjąć tego do wiadomości.

Na początku się załamała, a potem stwierdziła, że to nie może być prawda, że lekarze na pewno się mylą. Bo przecież jej Kaziczek zawsze był okazem zdrowia, aktywny do późnego wieku. Nawet gdy okazało się, że są przerzuty, że choroba rozwijała się już od dawna, tylko nie dawała wyraźnych objawów, mama nadal twierdziła, że diagnoza jest zła. Pewnie dlatego nie zdążyła się przygotować do odejścia taty.

Jego śmierć była dla niej szokiem

Odtąd zaczęła podupadać na zdrowiu. Najpierw zamknęła się w sobie, nie chciała w ogóle wychodzić z domu, widywać się z ludźmi. Musiałem jeździć do niej co drugi dzień, robić zakupy, pilnować, żeby zjadła coś ciepłego. Nie dopilnowałem – wylądowała w szpitalu z ostrą anemią, niedożywieniem i początkami depresji. Wtedy po raz pierwszy usłyszałem, że mama nie może mieszkać sama.

– Pani Jadwiga powinna mieć przy sobie kogoś, kto faktycznie potrafi ją dopilnować – powiedział mi lekarz. – Damy oczywiście pomoc psychologa, wystawię skierowanie, by otrzymała pomoc z rejonu, jednak proszę pomyśleć o tym, czy mama nie mogłaby po prostu mieszkać z panem…

– Nie wyobrażam sobie tego – pokręciłem głową. – U nas nie bardzo jest miejsce, gnieździmy się w cztery osoby w dwóch pokojach. Do niej też się nie przeprowadzimy. A przecież nie zostawię żony i dzieci.

– Rozumiem – mężczyzna pokiwał głową. – Jednak uprzedzam, że z czasem może być coraz trudniej. Proszę przemyśleć sprawę.

Zapomniała, jak się pralkę włącza

No więc przemyślałem, pogadałem z żoną. Doszliśmy do wniosku, że możemy sprzedać mieszkania – mamy i nasze – wziąć kredyt i kupić coś większego. Miałaby wtedy swój pokój, no i byłaby cały czas z nami. Niestety, nasz pomysł mamie się nie spodobał. Powiedziała, że ona sobie nie wyobraża przeprowadzki do Warszawy, że jest jej dobrze, że całe życie mieszkała w jednym miejscu…

Prawdę mówiąc, tak bardzo broniła swojego stanowiska, że nawet się ucieszyłem. Bo to oznaczało, że wyszła ze swojej skorupki, że znowu jej na czymś zależy! Zaczęła żyć. I faktycznie, przez kilka miesięcy wydawało się, że wszystko jest na dobrej drodze. Najpierw przychodziła do niej pielęgniarka, a kiedy mama poczuła się lepiej, napisaliśmy do MOPS-u z prośbą o wyznaczenie opiekunki. Bo chociaż mama nie wymagała pomocy lekarskiej, to jednak sama nie do końca sobie radziła. Choroba ją tak osłabiła, że zrobienie większych zakupów i wniesienie ich po schodach było dla niej wyzwaniem ponad siły.

Opiekunka na kilka godzin, trzy razy w tygodniu, załatwiała sprawę. Mama miała zapewnione wszystko, co było jej potrzebne, i jednocześnie ja miałem gwarancję, że zje, porozmawia z kimś, pójdzie na spacer. Jednym słowem, że ktoś się nią zajmie. Ja oczywiście odwiedzałem ją tak często, jak mogłem. Ale przecież mam pracę, dzieciaki, które trzeba odprowadzić do szkoły i czasem po południu zawieźć na jakieś zajęcia.

Nie mogłem codziennie jeździć 40 kilometrów i sprawdzać, czy mama zjadła obiad, wzięła lekarstwa i kupiła chleb… Kiedy jednak pewnej soboty przyjechałem do mamy, ręce mi opadły! Okazało się, że chodzi w brudnej sukience, bo zapomniała, jak się wstawia pranie, a wstydziła się poprosić o pomoc opiekunkę społeczną. Poza tym wszędzie było brudno, podłoga aż się lepiła, okno w kuchni przykrywała warstewka tłustego kurzu…

Cóż, opiekunka społeczna robi zakupy, ugotuje, pozmywa, pomoże wyjść na spacer, ale przecież nie jest od sprzątania! Trzeba było coś wymyślić. Wtedy podjęliśmy z żoną decyzję o zatrudnieniu pomocy domowej. Takiej kobiety, co to by posiedziała z mamą kilka godzin, posprzątała jej, ugotowała, po prostu była tylko dla niej.

Te z opieki społecznej to wiadomo – śpieszą się, bo przecież takich pacjentów mają kilku dziennie na głowie! Zresztą one nie mogą przychodzić do mamy dzień w dzień. A jeśli zatrudnimy opiekunkę, to naprawdę ktoś by się nią zaopiekował. Pewien problem stanowiły pieniądze, bo przecież taka pomoc kosztuje. Kiedy zaczęliśmy oglądać oferty renomowanych agencji, załamałem się. Musiałbym wydać ponad dwa tysiące złotych! Nawet gdybym zaczął harować po godzinach i w weekendy, nie zarobiłbym tyle!

– Słuchaj, ale mama nie musi mieć opieki przez cały dzień – moja żona wczytywała się skrupulatnie w anonse. – Zobacz, tu jest na przykład ogłoszenie, że szukają takiej pomocy, za 800 złotych na miesiąc, na kilka godzin dziennie. No to przecież wystarczy. A poza tym, może by poszukać wśród Ukrainek albo Rosjanek?

– Można, pewnie one są tańsze… – zgodziłem się niepewnie. – Tyle że co z agencji, to z agencji, sprawdzone. Tak to nie masz żadnych gwarancji.

– O referencje zawsze można poprosić – zasugerowała Ewelina.

– I co ci to da? Jakaś Kowalska napisze, że Nowakowa u niej pracowała i świetnie się sprawowała. Nawet możesz zadzwonić – skąd wiesz, że nie jest podstawiona?

– Oj, jaki ty jesteś podejrzliwy! Bez przesady, po świecie nie chodzą sami oszuści. A poza tym mama nie jest dzieckiem. Przecież nie da się skrzywdzić! Świetnie sobie radzi i chodzi tylko o to, żeby nie była sama.

Przekonała mnie

Rzeczywiście, co innego powierzyć obcej osobie niemowlę, a co innego poprosić ją o posprzątanie czy ugotowanie obiadu starszej, ale jeszcze sprawnej osobie. Rozpoczęliśmy poszukiwania. Prawdę mówiąc, żadna kandydatka mi nie odpowiadała. Jedna wydawała mi się jędzowata, druga znów za młoda, zbyt roztrzepana. Ewelina, moja żona, odsunęła mnie wreszcie od rozmów z nimi.

– Ja też wiem, co mamie potrzeba, a ty tylko przeszkadzasz – orzekła. – Jak już wybiorę kilka, to wtedy je sobie obejrzysz.

Stanęło na jednej kobiecie, takiej w średnim wieku. Wcale nie Rosjance, tylko Polce spod Warszawy. Musiała dojeżdżać do mamy, ale miała własny samochód. Ewelina przekonywała, że pani Joasia jest bardzo kompetentna. Ja nie do końca jej ufałem.

– Coś mi się w niej nie podoba – kręciłem głową. – Jakaś taka podejrzana mi się wydaje.

– Tobie to się żadna nie podoba – skwitowała Ewelina. – Wypróbujmy ją po prostu, niech mama ją pozna. No więc stanęło na pani Joasi. Z mamą polubiły się od razu. Zwłaszcza jak się okazało, że nowa pomoc jest wspaniałą kucharką i rozpieszczała mamę, a to domowym rosołkiem, a to zrazami zawijanymi. Ciasta też piekła… I prawdę mówiąc, musiałem przyznać, że jest bardzo porządna.

Od razu zabrała się za mycie okien, sama wstawiała pranie, nawet garnek, poczerniały od kilku lat, wyszorowała. Tylko że mnie ona w dalszym ciągu nie pasowała. Miałem wrażenie, że pod tą maską sympatycznej, pracowitej kobiety ukryty jest jakiś fałsz. Za nic jednak nie potrafiłem odkryć jaki. A w dodatku nawet nie miałem z kim na ten temat pogadać, bo moja mama uwielbiała panią Joasię i złego słowa o niej nie dała powiedzieć, a znów Ewelina twierdziła, że jestem chorobliwie podejrzliwy.

– O co ci chodzi? – dziwiła się. – Kobieta pracowita, czysta, sympatyczna, życzliwa. Mama ją lubi. Wiesz, ty chyba jednak masz coś nie tak z głową. Może do psychologa się zapisz.

Udawałem więc, że przestałem się wtrącać, ale pilnie obserwowałem tę panią Joasię. Wpadałem na przykład do mamy bez uprzedzenia, żeby sprawdzić, czy faktycznie ma dobrą opiekę. Przyznam, że miała. Zazwyczaj zastawałem je, jak siedziały i rozmawiały przy domowym cieście upieczonym przez opiekunkę. W kuchni było czysto, na kuchence stały tylko resztki z obiadu. Zawsze mięso albo ryba, warzywa… Rzeczy poprasowane, ewentualnie przygotowane do prasowania. Niby wszystko zawsze było w porządku, nie miałem się czego przyczepić. Wreszcie jednak odkryłem, co jest nie tak. To ja zajmowałem się mamy rachunkami.

To znaczy, opłaty miała stałe, zlecone przeze mnie, więc tylko raz na jakiś czas wchodziłem na jej rachunek – założyłem jej konto internetowe, żeby łatwiej kontrolować – i sprawdzałem, czy wszystko jest w porządku. Wiedziałem więc, ile wydaje na miesiąc. Nie ma najmniejszej emerytury, a i potrzeby niewielkie, więc zawsze coś na koniec miesiąca jej zostawało. Otworzyłem jej więc subkonto, żeby mogła sobie oszczędzać. I kiedy teraz wszedłem na konto mamy, zdziwiłem się. Było wyczyszczone do zera! A przecież powinno być, jak zawsze, co najmniej pięćset złotych… Oczywiście, natychmiast zapytałem mamę, co takiego kupiła, że wydała więcej niż zwykle.

– Oj, synku, nie wiem – powiedziała beztrosko. – Pani Joasia robi zakupy.

– Ale chyba dajesz jej konkretną kwotę, nie? Wiesz, ile wydaje i na co?

– Kartę jej dałam – wzruszyła ramionami. – Ale rachunki zawsze przynosi. Na komódce je kładę… No, może nie wszystkie są, bo mi pospadały kiedyś, to część wyrzuciłam.

Aż jęknąłem. 

Jak można być tak lekkomyślnym, tak naiwnym?!

– Mamo, nie możesz dawać nikomu swojej karty, ani PIN–u – starałem się mówić spokojnie, chociaż wszystko we mnie buzowało. – Przecież ty pani Joasi właściwie nie znasz. Ona jest obca.

– No co ty, wcale nie jest obca – mama spojrzała na mnie zdziwiona. – Ty wiesz, ile my ze sobą rozmawiamy? Wszystko mi o sobie powiedziała. Ja ją dobrze znam.

– Powiedziała to, co chciała powiedzieć… No, co ty o niej wiesz?

– Że ma dziecko, córeczkę, że jest rozwiedziona, urodziła się nad morzem – zaczęła wyliczać mama, a widząc moją minę, dodała:

– No i adres znam, telefon. Dużo wiem.

– Mamo, wydałaś w tym miesiącu dużo więcej, niż do tej pory wydawałaś – powiedziałem powoli, zastanawiając się, jak to wszystko ująć w słowa, żeby chciała mnie wysłuchać. – Pani Joanna nie może mieć dostępu do twojej karty.

– Ależ co ty opowiadasz, Wojtusiu, no! – przerwała mi. – Może trochę więcej poszło pieniędzy, bo i ryby jem, i ciasto. To przecież kosztuje.

– Ale nie aż tyle! – zaprotestowałem.

– Czy ty chcesz powiedzieć, że ona mnie oszukuje? – mama aż się uniosła z krzesła. – Dziecko, dobrze wiesz, że nie znoszę bezpodstawnych oskarżeń.

– Mamo, ja jej nie oskarżam, tylko mówię, jak wygląda sytuacja – próbowałem tłumaczyć dalej. – Po prostu wydałaś w tym miesiącu o pięćset złotych więcej. I to mnie martwi.

– Dobrze, porozmawiam z panią Joasią – mama machnęła ręką. – Może ona po prostu nie wie, gdzie tu co kupować, gdzie jest taniej. To ja jej to wszystko wyjaśnię i nawet pójdę z nią do warzywniaka i na bazarek, żeby poznała moich sprzedawców.

Zgodziłem się, bo jaki miałem wybór? Postanowiłem poczekać jeszcze miesiąc. Niestety, po miesiącu sytuacja była identyczna. Przestało mi się to podobać.

– Mamo, znowu nic nie odłożyłaś na koncie – powiedziałem. – Rozmawiałaś z panią Joasią?

– Tak – odpowiedziała beztrosko. – Wyjaśniła, że wszystko podrożało. I że kupuje mi więcej warzyw, bo muszę jeść witaminy. Ona bardzo o mnie dba.

– Ja to wszystko rozumiem, ale marchewka czy pomidor tyle nie kosztują – jęknąłem. – Ile ty tego zjadasz? Ciasto też jest raz na tydzień, najczęściej. Zresztą połowę ona zabiera do domu.

– Bo dla mnie jednej to za dużo – mama nie widziała problemu. – Sama jej mówię, żeby brała dla córki.

– I co jeszcze bierze dla córki? – nagle zapaliło mi się światełko w głowie.

– Obiady, bo przecież w domu nie zdąży ugotować – mama bez oporów zaczęła wyliczać. – No i jak jakieś owoce już długo leżą czy warzywa. Albo parę plasterków wędliny…

– Mamo, czy ty nie widzisz, że dokładasz się do jej utrzymania? – jęknąłem. – Zobacz, ile ona bierze do domu.

– Przesadzasz – mama nadal nie widziała problemu. – Nie zbiednieję.

– Właśnie, że zbiedniejesz! Przecież te pieniądze odkładałem ci co miesiąc, żebyś miała na sanatorium czy leki. Łóżko trzeba kupić nowe. Palto, sama mówiłaś, ostatni sezon wytrzymało.

– Mnie jej żal. Sama jest, dziecko ma.

– Ale przecież ona u ciebie nie pracuje charytatywnie – podniosłem głos, bo już wszystko się we mnie trzęsło. – Mamo, ja jej płacę. I nie żałuję, może jeść z tobą, proszę bardzo. Ale ona za twoje pieniądze robi zakupy dla siebie!

– To nieprawda – mama była nieprzejednana. – Ty po prostu jej nie lubisz i dlatego tak mówisz. No i masz. Sytuacja jest patowa. Wygląda na to, że dopóki nie złapię tej pani Joasi na gorącym uczynku, nie udowodnię jej tego, że podbiera mamie pieniądze z karty, to nic z tym nie zrobię. Na razie poprosiłem, żeby mama zbierała wszystkie rachunki, żebym miał podstawę do oskarżeń. Ale czy mama mnie posłucha?

Czytaj także:
„Rodzina się mnie wyparła. Córka przypomniały sobie o tacie, gdy leżałem na łożu śmierci. Była łasa na spadek..."
„Żona chciała zrobić ze mnie pantoflarza. Powtarzała mi, że nie mam prawa głosu, a moje potrzeby są niepoważne"
„Mój mąż zajmował się domem, a ja robiłam karierę. Dzieci były szczęśliwe, ale całe otoczenie było zgorszone”

Redakcja poleca

REKLAMA