Nie da się bardziej upokorzyć faceta, niż porzucając go dla innego. Kiedy Justyna odeszła do kochanka, czułem się, jakby skończył się dla mnie świat. Nie miałem ochoty wstawać z łóżka. Nie potrafiłem pozbierać się do kupy i tak sobie żyłem aż do chwili, gdy mnie olśniło. „Spraw, żeby żałowała” – naszła mnie myśl. Trochę to trwało, ale dziś to ja jestem górą. Mam świat u stóp, a ona może zbierać szczękę z podłogi.
Wybaczyłem jej romans
Justyna zaczęła mnie zdradzać po naszej drugiej rocznicy ślubu. Podejrzewałem to od pewnego czasu. Nie miałem jednak żadnych dowodów, a ona szła w zaparte, że to tylko moje urojenia. W końcu przyłapałem ją na gorącym uczynku.
Wtedy rozpoczął się dla nas wyjątkowo trudny i burzliwy okres. Zarzekała się, że z tym już koniec. Że to była tylko chwila słabości. Nie potrafiłem jej uwierzyć. Byłem nawet bliski podjęcia decyzji o rozwodzie. W końcu jednak przekonała mnie, że warto dać temu związkowi drugą szansę.
Staraliśmy się żyć normalnie i zapomnieć o tym, co było. Przez pewien czas nawet się to udawało. Rany zaczęły się zabliźniać, a dawne uczucia odżywały. Aż w końcu zaczęło się coś psuć. Justyna dystansowała się ode mnie. Rozmawiała ze mną w służbowy sposób. Czepiała się, o co tylko mogła. A nasze życie intymne... szkoda gadać. Seks przestał dla nas istnieć. Zacząłem podejrzewać, że znowu ma romans. Nie musiałem długo czekać na potwierdzenie tych przypuszczeń.
Tamtego dnia wróciłem wcześniej z pracy. Gdy wszedłem do przedpokoju, zobaczyłem męskie buty ustawione na półce. „Historia się powtarza” – pomyślałem i od razu udałem się do sypialni. Zastałem ją z tym samym facetem, co kilka lat wcześniej, ale tym razem nie nakryłem ich na igraszkach. Oboje byli ubrani, ale wcale mnie to nie uspokoiło, bo już w progu zauważyłem, że Justyna pakuje walizki.
– A co ty tutaj robisz? – zapytała zdziwiona. – Powinieneś być w pracy.
– Co to ma znaczyć? – wyryczałem. – Ty znowu z tym fagasem?
– Ej, ej... koleżko! Miarkuj się, bo przestanę być grzeczny – powiedział głosem troglodyty i zrobił krok w moją stronę.
– Andrzejku, zostaw nas na chwilę samych – powiedziała do niego Justyna.
– Na pewno?
– Tak. Poradzę sobie.
– No dobra. Ale jakby robił ci jakieś problemy, zawołaj. Będę przed drzwiami.
Nie byłem dla niej wystarczająco dobry
– Znowu masz romans z tym pajacem? – zwróciłem się do Justyny.
– Marcin, daj spokój. Nie utrudniaj tego. Poza tym to nie jest żaden romans. Jesteśmy parą.
– Póki co jesteś moją żoną. Nie zapominaj o tym.
– Już nie. To znaczy, już niedługo nią będę. Chcę rozwodu.
– Co ja takiego zrobiłem? Powiedz mi, czym niby zasłużyłem sobie na to wszystko, co mi fundujesz?
– Tu nie chodzi o to, co zrobiłeś. Marcin, zrozum. Ty po prostu nie rokujesz.
– Co? Mów jaśniej, bo nie rozumiem.
– Pomyśl, jakie życie mi zapewniasz. Mieszkamy w tym ciasnym mieszkanku, jeździmy starym gratem, a idealne wakacje to twoim zdaniem wizyta u rodziny na wsi. Ja chcę czegoś więcej, a Andrzej mi to zapewni.
– Litości! Bo niby ten goryl to taki król Krezus?
– Ma ambicję i motywację. A poza tym wie, jak zdobyć pieniądze.
– I tak po prostu lecisz na perspektywę wygodniejszego życia?
– Możesz to nazywać jak chcesz. To i tak nie zmieni faktu, że od ciebie odchodzę. Żegnaj.
Zobaczyłem ją dopiero na sali sądowej i to było nasze ostatnie spotkanie na długi czas. Los miał jednak jeszcze skrzyżować nasze ścieżki. No, może trochę w tym mojej zasługi, ale o tym za chwilę.
Odejście Justyny było dla mnie ciosem
Kolejne dni były dla mnie istnym koszmarem. Całkowicie wypisałem się z życia. Jedynym wysiłkiem, na który się zdobyłem, było wykonanie telefonu do szefa. „Potrzebuję kilku tygodni urlopu. Mam problemy osobiste, którymi pilnie muszę się zająć” – powiedziałem.
Przez kilka dni w zasadzie nie wychodziłem z łóżka. Prawie nie jadłem. W moim dziennym menu figurowała jedynie mała pizza, zamawiana przez telefon. Spałem przez kilka godzin na dobę, a pozostały czas wypełniałem rozmyślaniem o Justynie i o tym, co mi zrobiła.
Gdy urlop dobiegł końca, musiałem jakoś poskładać się do kupy. Wziąłem prysznic, ogoliłem się i zarzuciłem na siebie czyste ciuchy. Znów zacząłem wyglądać jak człowiek, ale to były tylko pozory. Wewnątrz wciąż byłem wrakiem. I tak mijały kolejne dni, tygodnie, miesiące.
Przez cały czas słyszałem w głowie jej słowa: „Ty po prostu nie rokujesz”. Jako mechanik samochodowy nie zarabiałem fortuny, ale nie brakowało nam na podstawowe potrzeby. Zawsze mieliśmy co włożyć do garnka i nigdy nie zalegaliśmy z żadnymi płatnościami. Fakt, nie mogliśmy sobie pozwolić na zagraniczne wycieczki i samochód prosto z salonu, ale czy właśnie to jest w życiu najważniejsze? Dla niej – najwyraźniej tak.
Wiedziałem, że gdy się postaram, mogę osiągnąć wszystko. Gdyby została przy mnie, sama by się przekonała. Ale ona wolała podejrzanego typa, który „wie, jak zarobić pieniądze”. Dobijałem się tymi myślami Bóg wie, jak długo. Aż w końcu powiedziałem sobie: „Wystarczy! Udowodnię jej, że dokonała złego wyboru”. Nagle wróciła mi chęć do życia, a wszystkie swoje działania podporządkowałem obranemu celowi. Mój plan był prosty: krok 1 – wizyta w banku, krok 2 – własny warsztat samochodowy, krok 3 – ekspansja na kolejne rynki, krok 4 – pozbawić ją satysfakcji.
Plan realizowałem go punkt po punkcie
Wziąłem kredyt pod zastaw mieszkania i zacząłem działać na własny rachunek. Już w drugim miesiącu miałem tylu klientów, że nie wyrabiałem się z robotą. Potrzebowałem zatrudnić dwie osoby do pomocy, na szczęście nie musiałem długo szukać. Zgłosiło się do mnie dwóch chłopaków, z którymi pracowałem, gdy byłem jeszcze zatrudniony na etacie.
– Marcin, nie potrzebujesz rąk do pracy? – zapytał Łukasz. – U Staszka robi się coraz gorzej. Podbierasz mu klientów i powoli staje się niewypłacalny. Doszło do tego, że samochody każe nam naprawiać po kosztach, a kasuje za robotę jak za zboże. Jak tak dalej pójdzie, w końcu dojdzie do jakiegoś wypadku przez tę prowizorkę.
– Jeżeli warunki wam odpowiadają, to witam na pokładzie – powiedziałem i podałem im wzór umowy. Nie musiałem pytać o ich doświadczenie. Znałem ich na tyle dobrze, by wiedzieć, że mam do czynienia z jednymi z najlepszych fachowców w mieście.
Po roku spłaciłem kredyt, a warsztat zaczął wychodzić na spory plus. Nie spocząłem jednak na laurach. Zaciągnąłem następne zobowiązania i otworzyłem dwa kolejne punkty. Założenie było proste. Chciałem oferować ludziom fachowo wykonywane i uczciwie wycenione usługi. Klienci docenili takie podejście, bo moje filie szybko zaczęły na siebie zarabiać. Odżyłem finansowo i mogłem pozwolić sobie na leasing nowiutkiego mercedesa. Musiałem zrealizować jeszcze jeden krok swojego planu.
Zadziałało perfekcyjnie
Kilka lat wspólnego życia to wystarczająco długo, by poznać wszystkie przyzwyczajenia tej drugiej osoby. Wiedziałem, że Justyna w każdy poniedziałek chodzi na zajęcia w fitness clubie. Miała obsesję na tym punkcie i byłem przekonany, że to się nie zmieniło.
Tuż przed osiemnastą podjechałem pod budynek, w którym odbywały się zajęcia i zaparkowałem tuż przed wejściem. Kilka minut później we wstecznym lusterku zobaczyłem znajomą postać ze sportową torbą na ramieniu. To była ona. Gdy się zbliżyła na odpowiednią odległość, wysiadłem z mercedesa.
– Marcin? To naprawdę ty? – zdziwiła się. – Kopę lat!
– Już chyba trzy, o ile pamięć mnie nie myli. Co u ciebie?
– Wiesz, jak to jest. Raz lepiej, raz gorzej. A co ty tu właściwie robisz?
– Kiedy jeszcze byliśmy małżeństwem, mówiłaś, że mają tu świetną siłownię i powinienem się zapisać. Teraz mam trochę więcej czasu, więc postanowiłem zadbać o siebie.
– To twój samochód? – zapytała, wskazując na mercedesa.
– A, takie tam wozidełko na zakupy – powiedziałem tonem, jakbym mówił o najtańszym rowerze z marketu sportowego.
– Całkiem niezłe to wozidełko. Może skoczymy na kawę i powspominamy stare czasy?
– Może kiedyś. Nie chcę się spóźnić na trening.
Widziałem, że jej oczy urosły, gdy spoglądała na mój samochód. Było aż nadto oczywiste, że zapraszając mnie do kawiarni, chciała wybadać, czy wciąż jeszcze coś do niej czuję. Gdy odmówiłem, zrobiła minę, jakby ktoś napluł jej do zupy.
– Jasne, może kiedy indziej. Miłych ćwiczeń – powiedziała, gdy wchodziłem do środka.
Wyszliśmy z klubu o tej samej godzinie. Zapytałem, czy chce, żebym ją podwiózł, ale odmówiła. „Za chwilę przyjedzie po mnie Andrzej, a ty na pewno się spieszysz. Nie chcę cię zatrzymywać. Do zobaczenia”. Chwilę później stało się jasne, dlaczego chciała się mnie pozbyć. Jej „ambitny i zmotywowany” mężczyzna wjechał na parking zdezelowanym maluchem, który aż prosił się o ostatnią podróż na złom. Zawstydzona, zajęła miejsce na fotelu pasażera i odjechała.
Czytaj także:
„Mąż koleżanki traktuje ją jak sprzęt kuchenny. Ma nie odchodzić od garów, żeby nie narobić mu wstydu przed kolegami”
„Znalazłem portfel pełen kasy i nie wziąłem ani złotówki. Los szybko wynagrodził mi uczciwość”
„Zemściłam się na swoim eks i zniszczyłam mu ślub. To przecież ja miałam przysięgać mu wierność w białej sukience”