„Nie chciałam męża ani dzieci i myślałam, że nigdy nie skończę w pieluchach. Los bywa przewrotny, po ambicjach został pył”

kobieta pociąg dworzec fot. Eva
„Nigdy nie chciałam zakładać swojej rodziny, bo moi rodzice i rodzeństwo dali mi popalić. Wszystko się zmieniło, kiedy miałam wypadek biegnąc na pociąg. Poznałam faceta, który zmienił mój światopogląd. To jest historia jak z komedii romantycznej”.
/ 15.07.2023 22:00
kobieta pociąg dworzec fot. Eva

Dwa lata temu firma oddelegowała mnie do pracy „w terenie”. Dlatego pięć razy w tygodniu o godzinie szóstej dwadzieścia pięć melduję się na dworcu. A ja tak lubię pospać dłużej… No ale z prezesem się nie dyskutuje, tylko spełnia polecenia.

Peron trzeci obsługuje wszystkie pociągi podmiejskie. Po prawej stronie te jadące na Gdynię, po lewej – na Elbląg. Ja staję zawsze po lewej. Zwykle zjawiam się wcześniej, bo wolę poczekać, niż się spóźnić, i zabijam czas obserwacjami. Lubię zgadywać, kim są ludzie na peronie, co robią w życiu i dokąd tak wcześnie jadą.

Na peronie znam prawie wszystkich

Pociągi z lewej i z prawej wjeżdżają prawie równocześnie. Po tych dwóch latach wiem, kto ze stałych pasażerów jedzie na Gdynię, a kto na Elbląg. Noszę słuchawki i ruszam głową, więc wszyscy myślą, że słucham muzyki. A ja tymczasem w najlepsze podsłuchuję.

Dzięki temu wiem, gdzie ci „stali” pracują, czyj szef jest palantem, jaka drużyna wygrała poprzedniego dnia, czyją żonę ciągle głowa boli, kto ma dziś kaca giganta, bo wczoraj szwagier obchodził urodziny, i tak dalej.

Ze stałymi pasażerami rozpoznajemy się i pozdrawiamy z daleka. Rzadko mnie zaczepiają, bo słuchawki skutecznie zniechęcają do pogawędek, a ja, tak jak lubię podsłuchiwać, tak nie znoszę o sobie opowiadać, zwłaszcza obcym.

Gdy wsiadamy do pociągu, zaczyna się polowanie na miejsca siedzące, a potem podróżni przytulają się do kurtek, płaszczy, torebek, ramion współpodróżnych, żeby złapać jeszcze choć trochę snu. A później, cudownym sposobem, jakby mieli zainstalowane radary, budzą się na swoich stacjach i znikają w ciemnościach (albo jasnościach, zależnie od pory roku).

Gdy wracam z pracy, jest zwykle inny skład pasażerów. Kończymy dniówki w różnych godzinach, potem robimy różne rzeczy, nie zawsze od razu wracamy do domu. Ale wiem, że rano znów się spotkamy. Jeśli kogoś nie będzie, to później się dowiem, że był na urlopie albo dziecko mu zachorowało, albo kac go pokonał.

Raz nawet było sensacyjnie, bo jeden ze „stałych” zabił teściową. Szok. A takie fajne kawały znał i umiał je opowiadać. Gdy zobaczyłam zdjęcie w lokalnej gazecie, od razu wiedziałam, że to pan Kazik z wodociągów, który zawsze wsiadał do pierwszego wagonu albo ostatniego. Mówił, że tam jest najmniej pasażerów, bo wszyscy się pchają do środkowych.

Podczas moich dojazdów nie czytam. Jadę tylko dwadzieścia minut, więc szkoda w ogóle zaczynać. Układam pasjansa na telefonie albo zbywam swoją matkę, która próbuje do mnie zagadywać. Niby jest zarobiona po łokcie, ale na „fejsowanie” czas jakoś znajduje. Ja nie mam ochoty na pogwarki przez neta, wystarczy, że musimy rozmawiać, gdy się spotykamy.

Nie są to ciekawe rozmowy, bo rodzicielka ciągle płacze, że jestem starą panną i kto mi szklankę wody poda na starość. Dziecko bym sobie chociaż zrobiła, bo to już ostatni dzwonek. A potem podpora na starość jak znalazł. Yhy, akurat… Ja się jakoś nie palę do usługiwanie u jej łoża boleści. Zresztą nie muszę – jest nas tyle, że zawsze ktoś mnie wyręczy.

Nie chcę męża, nie chcę dzieci

Co innego unikać matki, a co innego powiedzieć coś, co sprawi jej ewidentną przykrość. Prawda zaś jest taka, że ja wcale nie chcę wychodzić za mąż, a tym bardziej nie chcę mieć dzieci, i to przez nią. I przez tatę. Bo po co narobili tyle dzieciaków?

Zbliżam się do czterdziestki i jestem najstarsza z rodzeństwa. Moja najmłodsza siostra ma trzynaście lat, a wszystkich nas jest dwanaścioro. Dokładnie tuzin jak w mysim miocie! No i ja jako najstarsza musiałam wszystkich pilnować, bawić się z nimi, zmieniać pieluchy, później prowadzać do szkoły, pomagać w lekcjach, uczyć wierszyków, bo mama była zbyt zajęta swoimi ciążami i kolejnymi niemowlakami.

Kiedyś podsłuchałam, jak sąsiadki mówiły, że mój tata nie może nawet mamy pocałować, bo ta zaraz w ciążę zachodzi. Wzięłam to sobie do serca i długo nie pozwalałam się nikomu dotknąć, o całowaniu czy czymś więcej już nie mówiąc. Gdy zaczęłam pracować, odwiedziłam prywatnie ginekologa i postarałam się, żeby żaden przypadek mnie nie zaskoczył.

Jako że nasza rodzina jest wielka, a 500+ działa od niedawna, po liceum zaczęłam od razu pracować, żeby wspomóc rodziców. Jednak trzy lata temu się zbuntowałam. Uznałam, że pora zrobić coś dla siebie, i poszłam na studia.

Mama się ucieszyła, bo studia to przecież kolejna okazja do poznania ewentualnego męża, stąd bombardowanie przez Facebooka i Messengera, szczególnie w poniedziałki, gdy byłam po zajęciach. Tyle że na moich studiach więcej jest bab niż facetów, a ci, co są, nie wzbudzają we mnie najmniejszego zainteresowania. Wolę już te swoje obserwacje peronowe. Z każdym tygodniem następują zmiany. Jedni znikają, inni się pojawiają.

Przystojniak w moim pociągu

Pewnego zimowego poranka w piątek pojawił się On. Przykuł moją uwagę, owszem, bo nie jestem ślepa, a on wyglądał więcej niż nieźle. Szpakowaty, elegancki, gładko ogolony, pachnący, w moim wieku albo nieco starszy. No, mój target, gdybym szukała faceta. Tyle że on z kolei w ogóle nie zawracał uwagi na otoczenie, więc i mnie pominął.

W tym wypadku żałowałam, że nie mam zwyczaju zaczepiania ludzi, bo zagadałabym i dowiedziała się o nim czegoś więcej. Jak mi zniknie w wagonie, to marne szanse na ponowny kontakt.

Ale nie! W poniedziałek pojawił się znowu, we wtorek też. I tak pięć dni w tygodniu. Okazał się nowym „stałym”. Gdy było zimno, tuptałam po peronie, żeby rozgrzać stopy i czasami dotuptałam bliżej niego, żeby posłuchać ewentualnych rozmów. Niestety, z nikim nie rozmawiał. Słuchawki i książka – nic więcej go nie interesowało. Na nikogo nie zwracał uwagi i odjeżdżał z lewej strony peronu. Jak ja. Znak? Ironia losu?

Któregoś dnia podsłuchałam rozmowę dwóch meneli, którzy żebrali po peronach, by uzbierać na flaszkę. I wydało się, że jeden z nich miał kontakt z nieznajomym przystojniakiem.

– Ten tam… – wskazał brodą i splunął – to prokurator. Przesłuchiwał mnie sukinkot i powiem ci, że jest niezły w te klocki. Tak mnie zakręcił, że prawie się przyznałem. Skubany, nigdy więcej nie chcę mieć z nim do czynienia.

To była dla mnie interesująca wiadomość, ale nic nie wniosła w nasze relacje.

Jak w filmie romantycznym

Zmieniła się za to pora roku i nadeszła wiosna. Ciepła i radosna. Przestałam nosić grube ciuchy i wróciłam do sukienek oraz butów na obcasie. I niech mi kto powie, że ubiór nie zmienia nastawienia otoczenia!

Pięknego poniedziałkowego poranka pan prokurator wreszcie mnie zauważył i nawet się uśmiechnął. Odwzajemniłam uśmiech, po czym szybciutko odstukałam na obcasikach w pobliże wagonu pierwszego. On wsiadał zawsze w ostatni. Do lata uśmiechaliśmy się więc do siebie, kłanialiśmy się sobie, po czym odwracaliśmy się plecami do siebie i wsiadaliśmy każde do swojego wagonu. Tyle romansu.

Aż pewnego dnia się spóźniłam. To znaczy przyszłam jako ostatnia ze stałych bywalców, a pociąg był tuż-tuż. Akurat lało od poprzedniego wieczora, nawierzchnia peronu wciąż była mokra, ja się spieszyłam, poślizgnęłam się, stopa mi się wygięła, straciłam równowagę i… wpadłam prosto w silne męskie ramiona. Jak na filmie.

Z bliska pachniał oszałamiająco i chyba coś ćwiczył.

– Nic się pani nie stało? – spytał troskliwie mój-nie-mój prokurator, gdy wypuścił mnie z muskularnych objęć.

Próbowałam stanąć stabilnie, czerwona jak piwonia, co tylko bardziej mnie deprymowało.

– Dziękuję. Nic… Nic mi nie jest. – odparłam 

– Oj, chyba jednak coś się stało – popatrzył z troską na moją kostkę. – Wygląda mi to na skręcenie. W tych szpilkach daleko pani nie dojdzie. Proponuję pogotowie. Mam samochód przy stacji.

Skorzystałam. Bo po pierwsze: kostka faktycznie puchła w oczach, a po drugie: kiedy mi się trafi kolejna taka dobra okazja?

– Ale pan do pracy jedzie… – krygowałam się dla zasady. – Nie chcę sprawiać kłopotu ani zakłócać pana rytmu dnia.

Uśmiechnął się.

– Zakłóca go już pani od wiosny, a na pewno tok moich myśli. – odparł, patrząc mi w oczy.

Przesłyszałam się, wyobraziłam sobie, czy naprawdę to powiedział?

– Co? – bąknęłam idiotycznie, rumieniąc się już po korzonki włosów.

– Żaden kłopot, nie mam nic pilnego w planie. A to ciut mniej ważne, poczeka. Będzie mi wybaczone, skoro dobry uczynek spełniam

Rozgadał się, rozflirtował, przechodząc moje wszelkie wyobrażenia. I znowu się uśmiechnął, tak pięknie, że kolana miękły.

– To co? Kuśtykamy? – nadstawił ramię.

Obok nas ludzie wsiadali do wagonów z minami jak do walki, deszcz zacinał, wiatr wiał, a ja czułam się cudownie. Noga mnie bolała coraz bardziej, a ja miałam ochotę nucić z radości. Trzymając się jego ramienia, mogłabym świat zdobywać. I to na bosaka.

Od tamtej pory minęło trochę czasu, a my nadal jesteśmy razem. Choć bez ślubu. Mojej mamie to nie przeszkadza, uwielbia swojego najstarszego „prawie zięcia” i liczy na to, że uczyni ze mnie uczciwą kobietę, jak tylko zajdę w ciążę. Bez dziecka uważa mnie za niekompletną.

Piotrek nigdy nie chciał dzieci, ale jak mnie poznał, zmienił zdanie. To urocze, rozczulające i… przerażające. B

Chciałabym powiedzieć, że mam czas, ale… nie mam. Późne macierzyństwo też ma swoje ograniczenia – biologiczne. Więc chyba musimy się pospieszyć, żebym chociaż jakąś dwójkę dała radę urodzić. 

Przez prawie czterdzieści lat unikałam tematu macierzyństwa, bo nie chciałam wdepnąć w ten miód jak moja matka…

Czytaj także:
„Na stoku poznałem tajemniczą piękność. Myślałem, że jest kelnerką albo sprzątaczką, a ona okazała się prawdziwą szychą”
„Na służbowym wyjeździe poznałem kobietę swoich marzeń. Zwiała, gdy dowiedziała się, że mam żonę i dzieci"
„Od 60 lat jestem zakochany w kobiecie z pociągu. Przyjaciele mówią, że zmarnowałem życie, bo nadal na nią czekam”

Redakcja poleca

REKLAMA