Kiedy syn zapytał nas, czy po ślubie on i Marta będą mogli przez jakiś czas mieszkać u nas, byłam nawet zadowolona. Starsza córka żyje za granicą, rzadko widuję ją i wnuki, pomyślałam więc, że przynajmniej Maćka będę miała blisko. Plan był taki: młodzi mieszkają z nami przez kilka miesięcy i w tym czasie oszczędzają pieniądze, które wydaliby na wynajęcie mieszkania. Od czasu do czasu mieliby tylko robić zakupy spożywcze, aby nas trochę odciążyć.
Docelowo Maciej i Marta chcieli kupić własne mieszkanie, a zaoszczędzone pieniądze przeznaczyć na wkład własny. Tak oto na początku maja młoda para wprowadziła się do pokoju Maćka. Nie chcieli robić tam remontu, po prostu Marta wstawiła kilka swoich rzeczy. Wydawało mi się, że przez to zrobiło się w pokoju strasznie ciasno, ale oni nie narzekali. Ja też postanowiłam się nie wtrącać.
Pierwszy miesiąc prawie ich nie widywaliśmy
Pracowali, wieczorami gdzieś wychodzili, wracali w nocy. Tylko lodówka pustoszała w zastraszającym tempie. Do tego oboje szerokim łukiem omijali pralkę, a stosy ich ubrań szybko zaczęły wylewać się z pojemnika na brudną bieliznę. Zwróciłam na to uwagę Maćkowi, a on zapewnił mnie, że coś na pewno z tym zrobią. Nie zrobili.
Drugi miesiąc minął pod znakiem trzaskania drzwiami. Młodzi, jak to młodzi, muszą się dotrzeć, a widać dla Marty i Maćka najlepszym na to sposobem były kłótnie. Oboje z Piotrem udawaliśmy, że nie słyszymy ich podniesionych głosów, ale gdy po kolejnym trzaśnięciu drzwiami doniczka z kwiatkiem w salonie mało nie spadła mi na głowę, powiedziałam młodym, co o tym sądzę.
– Mamo, proszę cię, nie wtrącaj się – usłyszałam od Maćka.
Miarka przebrała się mniej więcej po czterech miesiącach, kiedy mój prawie trzydziestoletni syn pewnego poranka stanął przed otwartą lodówką i zirytowany stwierdził, że nie ma jego ulubionego żółtego sera. I żeby „ktoś” poszedł po niego do sklepu.
Nie wiem, czy to my gdzieś popełniliśmy błąd wychowawczy, czy to wpływ żony, ale zdałam sobie sprawę, że trzymam pod dachem roszczeniowego i do tego niekulturalnego mężczyznę. Co gorsza, był nim on moim synem. Już chciałam powiedzieć, co sądzę o jego ulubionym serze, ale ugryzłam się w język.
Inaczej to załatwię – pomyślałam. I kolejnego ranka zagaiłam:
– Mamy z ojcem wrażenie, że trochę was ograniczamy, nie dajemy się wam wykazać w kwestii prowadzenia domu. Chyba musicie się czuć trochę stłamszeni…
Dla większego wrażenia zawiesiłam głos, a ledwo Maciek otworzył usta, dodałam:
– Propozycja jest taka, że przez najbliższe dwa miesiące wy zajmujecie się zakupami, praniem i rachunkami. My z tatą ogarniemy resztę. Nie chcemy was przeciążać.
– Eee… No dobrze – bąknęła niepewnie Marta. – A od kiedy?
– Od poniedziałku – uśmiechnęłam się.
Na szczęście mamy dużo znajomych, więc mogliśmy z Piotrkiem spędzać więcej czasu poza domem. Ilekroć do niego wracaliśmy, witały nas brudne naczynia w zlewie, bałagan w kuchni i pusta lodówka. Długi czas znosiliśmy to z godnością.
Poznaliśmy wszystkie bary w naszej okolicy, a pranie robiłam u siostry. Tymczasem Maciek i Marta wciąż kłócili się o to, co każde z nich ma robić. Nieraz słyszałam, jak zwalali na siebie nawzajem winę. W końcu sytuacja wróciła do normy, jakoś podzielili się obowiązkami. To znaczy tak się wydawało…
Sami podjęli decyzję o wyprowadzce, powaga!
Kiedy pewnego wieczoru wróciliśmy z mężem po kilkugodzinnej grze w brydża u Nowaków, w domu panowały ciemności, nie było prądu. Na domiar złego przed lodówką straszyła wielka kałuża wody.
– Co jest, do cholery?! – nie wytrzymał Piotr, na co dzień niesamowicie spokojny człowiek.
Przez dwie godziny, aż do powrotu młodych, siedzieliśmy jak za króla Ćwieczka – przy świeczkach… A potem okazało się, że Maciek zapomniał zapłacić rachunek za prąd.
– Nie wiedziałem, że to trzeba tak od razu… – zaczął się tłumaczyć syn. – No, ale co ja mam teraz zrobić? – biedaczek wydawał się naprawdę zagubiony.
Już miałam zacząć mu tłumaczyć, gdzie ma pójść i z kim rozmawiać, żeby polubownie załatwić sprawę, ale wtedy Marta powiedziała:
– Przepraszamy, jutro wszystkiego się dowiemy i odkręcimy całą sytuację.
A potem stał się cud. Załatwili sprawę niezapłaconego rachunku, nauczyli się obsługiwać pralkę i zaczęli robić zakupy. Nieco słabiej wychodziło im gotowanie, ale przecież nie od razu Kraków zbudowano. Efekt jest taki, że po ośmiu miesiącach mieszkania z nami młodzi poczuli, że są gotowi na wynajęcie własnego mieszkania. Ale wcale ich do tego nie namawialiśmy, przysięgam! To była ich decyzja.
Czytaj także:
„Nawet w urodziny córki nie szczędziły zgryźliwości. Źle się odżywiam, ubieram jak ciotka klotka i zachowuję jak starucha”
„Przysięgałam na dobre i na złe, więc trwałam przy śmiertelnie chorym mężu. Dzieci wyzywały mnie od wariatek i egoistek”
„Zawistna koleżanka nasłała na mnie skarbówkę, bo za grosze szyłam ciuchy sąsiadom. Dzięki niej mam dziś dużą firmę”