„Mąż nazywał mnie leniem, bił i poniżał. Latami wierzyłam, że na to zasługuję i jestem bezwartościowym popychadłem”

Kobieta, którą bije mąż fot. Adobe Stock, Tiko
„ – Głupia krowo, do czego ty się w ogóle nadajesz? Do czego ty się nadajesz?! – dźwięczały mi w uszach słowa męża. Przez tych kilka lat chorego małżeństwa uwierzyłam, że jestem nikim”.
/ 28.10.2021 09:02
Kobieta, którą bije mąż fot. Adobe Stock, Tiko

Stałam przed lustrem i poprawiałam włosy. Miałam na sobie spódnicę, którą udało mi się samodzielnie przerobić i byłam bardzo dumna, że nie wydałam na nią ani grosza, a tu znów zanosiło się na kłótnię.

Za chwilę mieli przyjść goście, na których bardzo mi zależało. Jedna z dawnych koleżanek z mężem. Niestety, Irek nie był w najlepszym nastroju.

– Mówiłeś, mówiłeś… – zaczął mnie przedrzeźniać. – Ty dobrą gospodynią? Chyba sobie żartujesz! Przecież ty nawet gotować nie umiesz! Ani prasować, tłumoku, też nie potrafisz!

Z rozmachem rzucił na podłogę wyjętą z szafy koszulę.

– Ja tego nie włożę – powiedział, szykując się do wyjścia. – Idę do mamy coś zjeść, a ty posprzątaj ten bałagan, może chociaż to ci wyjdzie. Zabieram Piotrusia, moja mama się nim najlepiej zajmie. Nie to, co twoja! Zadzwoń do niej i powiedz, żeby nie przyjeżdżała. Nie musi go dzisiaj zabierać do siebie.

– Przecież za chwilę przychodzi Mirka… – usiłowałam ratować sytuację, lecz bez skutku.

– Zadzwoń do niej i odwołaj. Nie mam zamiaru wysilać się dla jakiejś twojej koleżaneczki! – oświadczył i po chwili za nim i naszym synkiem trzasnęły drzwi.

Popatrzyłam na stół zastawiony smakołykami. Pół dnia spędziłam w kuchni. Wszystko wyglądało elegancko i apetycznie.

Po kolei wykruszali się moi znajomi

Gdybym była silniejsza, ugościłabym Mirkę i Bogdana bez męża. Wolałam jednak nie ryzykować nowej awantury. Z trudem powstrzymując łzy, zadzwoniłam do koleżanki. Nawet nie próbowała ukryć niezadowolenia.

– Wiesz, Anka, tak się nie robi – powiedziała bardzo nieprzyjemnym tonem. – Nie dość, że odwołujesz spotkanie po raz trzeci z rzędu, to jeszcze w ostatniej chwili. Po prostu powiedz, że nie masz ochoty nas widzieć i nie dzwoń więcej. Przykro mi, że muszę to powiedzieć, ale jesteś nieodpowiedzialna. Zmarnowałaś nam sobotni wieczór! – dodała, odkładając słuchawkę.

Na co ja liczyłam? Że tym razem będzie inaczej? Idiotka! Dopiero w tej chwili uświadomiłam sobie, że ostatnio bywało tak coraz częściej… Ilekroć namówiłam męża na urządzenie imprezy, on nagle znajdował jakiś pretekst – a to brudne szyby, a to niewytrzepane dywany, a to coś tam jeszcze. Każdy powód był dobry, aby wyjść i zostawić mnie samą. Irek kochał łowienie ryb, więc wolny czas najchętniej spędzał nad wodą. Ja siedziałam zamknięta w czterech ścianach.

Nagle poczułam się strasznie samotna. Właściwie nie miałam nawet do kogo zadzwonić. Poza Mirką wszyscy znajomi dawno zerwali ze mną kontakty. Czasem odwiedzał nas jakiś kumpel Irka, zwykle w drodze na ryby. Z kolei moi rodzice wpadali rzadko, ja do nich prawie nigdy, ponieważ mąż nie lubił,  kiedy – jak to mówił – szwendam się sama po mieście.

Dlatego praktycznie cały czas spędzałam w domu. No oczywiście, wychodziłam na spacery z synkiem i na zakupy, ale to też nie było specjalnie przyjemne.

– Wiesz, gdybym ja wyglądał tak jak ty, wstydziłbym się spojrzeć w lustro. Tobie wyraźnie nie przeszkadza, że jesteś wielorybem. I do tego te ciuchy…

Fakt, w ciąży trochę przytyłam, zmieniła się moja figura i trudno było mi schudnąć przez to ciągłe siedzenie w domu. A ciuchy? Skąd miałam na nie brać? Irek wydzielał mi pieniądze na życie i ciągle krzyczał, że za dużo wydaję. Starałam się, jak mogłam, jednak nigdy nie byłam w stanie sprawić, żeby był zadowolony. Liczyłam, że kiedy Piotruś pójdzie do przedszkola, będę mogła pójść do pracy, wreszcie mieć jakieś własne życie. Jednak Irek stanowczo się temu sprzeciwił.

– Mało masz roboty w domu? – zapytał zaczepnie, kiedy mu wspomniałam o moich planach. – Proszę – dodał po chwili, wysypując na podłogę zawartość szaf i szuflad. – Ja ci znajdę zajęcie!

Irek nie pierwszy raz mnie uderzył

Kiedy wychodziłam za mąż, byłam atrakcyjną, pewną siebie dziewczyną. Miałam dwadzieścia cztery lata i widoki na karierę naukową. Co się ze mną stało? Kiedy stałam się tą zastraszoną, do niczego nienadającą się, brzydką kobietą, która niczego nie osiągnęła, bo… do niczego się nie nadaje?

Siedziałam spłakana przy zastawionym stole, kiedy ktoś zadzwonił do drzwi. To przyjechała moja mama. Zapomniałam ją zawiadomić, że nie będziemy mieli gości. Nie dość starannie ukryłam łzy, ale ona o nic nie pytała. Zrobiła nam herbaty i usiadła przy mnie.

– Coś złego się dzieje, kochanie – stwierdziła, wskazując głową na zastawiony stół.

– Nie, nic takiego – odpowiedziałam nieszczerze. – Wszystko jest w najlepszym porządku, tylko Irek… Irek musiał nagle wyjść. Wiesz, jak to jest. Nie będę przecież imprezować, jak go nie ma.

Nie wiem, czy mi uwierzyła. Chyba tak, bo pokiwała głową.

– Aha – powiedziała wymijająco. – A jak tam Piotruś?

– Wszystko w porządku – odparłam. – Chętnie chodzi do przedszkola i w ogóle. Uczy się nowych słów i ładnie się rozwija.

– A co to jest? – zapytała mama, wskazując na siniaka, który miałam na nadgarstku. Starałam się go zasłonić rękawem, jednak ona i tak go wypatrzyła.

– E, nic takiego – zbagatelizowałam sprawę. – Uderzyłam się o drzwi szafy – odparłam prawie zgodnie z prawdą.

Nie powiedziałam tylko, że to Irek celowo przyciął mi rękę drzwiami szafy, bo za długo przeglądałam się w lustrze. Przesiedziałyśmy tak, milcząc albo gadając o niczym jakąś godzinę, kiedy nagle usłyszałam klucz obracający się w zamku. Po chwili do mieszkania weszli Irek i Piotruś.

– Sprzątnęłaś już to śmietnisko? – zawołał Irek z przedpokoju. – Czy może mam cię ręcznie nauczyć rozumu?

Przy mojej mamie zazwyczaj zachowywał się poprawnie, tego dnia jednak musiał być wyjątkowo wkurzony, a może po prostu nie zauważył, że nie jesteśmy sami. Mama siedziała trochę z boku, w cieniu… Stanął w progu i od razu zaczął przemówienie:

– A ty co, krowo? Siedzisz i pierdzisz w stołek, zamiast zabrać się za coś konkretnego? Rusz dupę, ty lafiryndo!

Moja mama chciała coś powiedzieć, ale nie zdążyła, bo do pokoju wbiegł Piotruś.

– O, babcia! – zawołał od progu. – A babcia Zosia dała mi lizaka i powiedziała, że mama jest flejtuchem i flądrą – dodał zadowolony z siebie. – I że to jest rodzinne, to ja też jestem flejtuchem, prawda? A jak zapytałem panią w przedszkolu, to powiedziała, żebym przestał się wygłupiać, bo flądra to taka ryba.

Irka zamurowało. Zrobił się czerwony, usiłował tłumaczyć, że Piotruś pewnie nauczył się tego wszystkiego w przedszkolu… Moja mama jednak naprawdę się na niego wściekła. To było widać. Czerwona na twarzy, z zaciśniętymi ustami, bez słowa wstała z fotela i chwyciwszy płaszcz, wyszła.

Na szczęście mogłam liczyć na rodziców

Nazajutrz, koło dziesiątej, kiedy Irka nie było już w domu, na moim progu stanęli oboje rodzice.

– A teraz porozmawiamy – powiedziała mama tonem nieznoszącym sprzeciwu i usiadła naprzeciwko mnie.

Nie było wyjścia. Musiałam opowiedzieć wszystko z detalami. Mówiłam więc, niczego nie ukrywając, o wyzwiskach, poniżaniu, czasami nawet biciu. Było mi wstyd, ale najbardziej bałam się reakcji Irka.

– Ale wy nic mu nie powiecie? – zapytałam z nadzieją, licząc, że rodzice mnie zrozumieją. – Bo on się będzie na mnie mścił.

– Nie będzie! – powiedziała mama i zaczęła pakować moje rzeczy i ubrania Piotrusia do torby. – Nie będzie się mścił, bo nie zostaniesz tu ani chwili dłużej!

Pojechałyśmy do przedszkola po Piotrusia, a potem do domu rodziców. Zostałam tam, lecz to nie był jeszcze koniec. Irek nachodził nas wielokrotnie, awanturował się, groził. Uspokoił się dopiero wtedy, gdy tata zagroził mu wezwaniem policji. O dziwo, bez szemrania przystał na rozwód i nawet nie nalegał na widzenia z synem.

Ja zdecydowałam się pójść na terapię

Dopiero wtedy zrozumiałam, jak bardzo Irek mnie zaszczuł. Przez tych kilka lat chorego małżeństwa uwierzyłam, że jestem nikim, bezwartościowym popychadłem. Mąż zyskał nade mną władzę absolutną, bo jemu potrzebna była bezwolna służąca, a nie partnerka życiowa. To niesamowite, ale niecały rok po rozwodzie ze mną Irek ożenił się po raz drugi. Czasami zastanawiałam się, czy nie powinnam zadzwonić do jego żony, żeby uprzedzić, jaki on jest naprawdę, lecz nie zrobiłam tego. Czułam, że to już nie jest moja sprawa.

Pewnego dnia, robiąc zakupy, zobaczyłam przed sobą Irka i jego nową żonę. To była postawna blondynka z ostrym makijażem. Irek sprawiał wrażenie zahukanego i jakby o połowę mniejszego!

– Do cholery, nie o taki ser prosiłam! – wrzasnęła nagle blondyna. – Głuchy jesteś, czy co?

Patrzyłam z rozdziawionymi ustami, jak Irek potulnie wyjmuje z koszyka opakowanie brie i biegnie między regały. „Wreszcie trafił swój na swego” – pomyślałam rozbawiona.

Czytaj także:
„W dzień żyłam z Kacprem, a noce spędzałam w łóżku jego ojca. Kocham ich obu i nie chcę z żadnego rezygnować”
„Spędziłam noc z przystojniakiem z baru. Kochaliśmy się wszędzie. Dopiero rano odkryłam, że to kolega mojego syna”
„Dla mamy najważniejsza była praca. Tylko babcia dawała mi miłość. Ona była dla mnie prawdziwą matką”

Redakcja poleca

REKLAMA