„Dla mamy najważniejsza była praca. Tylko babcia dawała mi miłość. Ona była dla mnie prawdziwą matką”

babcia, która zastępowała wnuczce matkę fot. Adobe Stock, pikselstock
„Z mamą nigdy nie miałam dobrego kontaktu. Tylko babcia mnie przytulała. Miała już swoje lata, ale dla mnie się nie starzała. Moim największym marzeniem było, żeby doczekała mojego ślubu. Niestety, odeszła niedługo wcześniej...”.
/ 26.10.2021 13:10
babcia, która zastępowała wnuczce matkę fot. Adobe Stock, pikselstock

Z matką nigdy nie miałam dobrego kontaktu. Najważniejsza była dla niej praca. Inna rzecz, że to ona musiała utrzymywać dom. Babcia zaś była zupełnie inna: przytulała mnie do siebie, pocieszała, kiedy byłam smutna, tłumaczyła matkę i zawsze miała dla mnie jakiś cukierek.

W naszym mieszkaniu, w dużym pokoju, za biblioteką była niewielka wnęka w ścianie, niewidoczna, bo zawsze zasłonięta książkami albo jakąś wiszącą grafiką. Nikt o niej nie pamiętał. To była nasza wspólna skrytka. Tu babcia chowała dla mnie niespodzianki na wyjątkowe okazje: urodziny, imieniny, Gwiazdkę. Znajdowałam tam drobne prezenciki, cukierki, miłe liściki. Nigdy nie było tam pieniędzy: mniejsze czy większe kwoty zawsze wciskała mi do ręki.

Babcia miała już swoje lata, ale dla mnie się nie starzała

W życiu nie była u lekarza. Umiała się wyleczyć domowymi sposobami, których znała tysiące. Nie biegała też często do kościoła. A już do spowiedzi – wcale.

– Sama umiem z Panem Bogiem gadać, to mu swoje grzechy powiem – mówiła.

Kochałam ją bardzo. Jako nastolatka szalałam na punkcie kolekcjonowania płyt różnych zespołów. Często oglądałam te płyty z nosem przylepionym do szyby w sklepie muzycznym albo wchodziłam do środka i studiowałam okładki. A po powrocie do domu siadałam w kącie i nie odzywałam się do nikogo. W domu się nie przelewało i matka nigdy by mi nie dała kasy na takie zbytki.

Wówczas było inaczej niż dziś, zachodnie płyty rzadko do nas docierały. Więc kiedy w księgarni pewnego dnia zobaczyłam płytę Presleya, a później Paula Anki – byłam chora przez parę dni.

– Coś taka markotna? – zaczepiła mnie wtedy babcia.

Wzruszyłam ramionami, pochylając głowę. Nie chciałam jej pokazać, że coś mi jest.

– No, dziecko, mówże wreszcie, co cię dręczy! – naciskała.
– Eeee, nic, babciu. Takie tam.

Jednak ona nadal nie dała za wygraną, więc w końcu wydusiłam z siebie, że na wystawie w księgarni leży nowa płyta Presleya i że ja w życiu nie będę takiej płyty miała. Babcia poszperała wówczas w fartuchu, wyciągała banknot, wetknęła mi go do ręki i powiedziała:

– Idź ją sobie kup. Tyle wystarczy?

Taka sytuacja zdarzyła się kilka razy. Wzdragałam się, nie chciałam brać od babci pieniędzy. Bardzo się wstydziłam, ale pokusa zawsze była silniejsza. Dzięki temu miałam chyba największą płytotekę w klasie. Matka patrzyła na to nieprzychylnie, jednak nie mogła nic powiedzieć. To były babcine pieniądze, a przecież dużo oddawała też mamie „na życie”. Dzieliła się ze mną tym, co odkładała na koszty pogrzebu.

Gdy poznałam swego przyszłego męża, babcia była już siwiuteńka, miała artretyzm i najchętniej siedziała w fotelu, robiąc na drutach. Przybiegłam do niej pierwszej z wieścią, że poznałam kogoś i chcemy się pobrać.

– Przyprowadź go do nas – powiedziała.

Miała niezwykły dar oceniania ludzi już po pierwszym spotkaniu. Nigdy się nie myliła. Moich wcześniejszych chłopaków zawsze odrzucała. U każdego znalazła coś, co ja, niestety, zauważałam dopiero później, i to się dla mnie źle kończyło.

Przyszłam więc z Wojtkiem któregoś dnia, wcześniej dając mu odpowiednie instrukcje, żeby zrobił dobre wrażenie. Nie chciałam, żeby odpadł. Nie musiałam go jednak pouczać. Wojtek był sobą: bezpośredni i sympatyczny. Przyniósł kwiaty dla mamy i babci. Mama jak zwykle była czymś zajęta, więc siedzieliśmy przy kawie w pokoiku babci. Gdy już zjedliśmy jej sernik, sięgnęła do nocnej szafki, wciągnęła karafkę i kieliszki. Patrzyłam zdumiona, bo nigdy tego nie robiła. Wypełniła kieliszki złocistym płynem i podała je nam.

– To miód. Sama robiłam. Troszkę mocny – uśmiechnęła się szelmowsko – ale jeden kieliszeczek nie zawadzi.

Kiedy Wojtek wyszedł, od razu zapytałam:

– I jak, babuniu, i jak?

Babcia chrząknęła, świadomie trzymając mnie w napięciu. Pomyślałam, że to dobry znak, bo w poprzednich przypadkach od razu mówiła: „egoista”, „głupek”, „zapatrzony w siebie”, „skąpy”, „do niczego”.

– No wiesz, ja bym na twoim miejscu – tu zrobiła niezadowoloną minę i pokręciła głową – ja bym na twoim miejscu…
– Babciu! – wrzasnęłam.
– …za niego wyszła!

Rzuciłam się jej na szyję.

Postanowiliśmy wziąć ślub za rok

Wesele tylko dla najbliższej rodziny. Na większe nie mieliśmy pieniędzy. Ba, nie mieliśmy kasy nawet na złote obrączki! Postanowiliśmy więc kupić srebrne. Kiedy powiedziałam o tym babci – tylko smętnie pokiwała głową.

– No tak, ja też lubię srebro… Obrączki powinny być złote, ale skoro nie ma innego wyjścia…

Nie było. Wojtek i ja uznaliśmy, że kupimy złote, jak się dorobimy. Może na rocznicę. Czas płynął. Babcia coraz bardziej narzekała na swoje kości. Latem wychodziła na ławeczkę na podwórku, żeby się ogrzać. Widywałam ją, jak rozmawiała z sąsiadką, panią Janiną. Mamie powiedziała, że teraz będzie oddawać mniej na mieszkanie, bo chce mieć lepszy pogrzeb, więc uzbiera więcej. Mama machnęła ręką i stwierdziła, że babcia może nawet nic nie płacić.

Ale babcia była honorowa: część emerytury oddawała nadal do wspólnej kasy. Wręczała pieniądze mamie, a ta zanosiła je na jej książeczkę oszczędnościową, do której miała pełnomocnictwo. Lato się kończyło, kiedy babcia dostała wylewu. Ryczałam całymi dniami. Patrząc, jak bezwładnie leży na łóżku, z rozpaczą myślałam, że nie umiem jej pomóc. Siedziałam przy niej i w każdej wolnej chwili trzymałam za rękę.

Modliłam się, żeby doczekała ślubu

Nie wyobrażałam sobie bez niej tak ważnego dla mnie wydarzenia. Na początku września zaczęła ruszać ustami. Pewnego dnia nachyliłam się nad nią i usłyszałam cichutkie, urywane słowa:

– Ja umrę. Ja wiem. Każdy wie, kiedy to nadchodzi. Tylko, wnusiu, jeszcze chciałabym się pożegnać z panią Janiną.

Skinęłam głową, nieskutecznie walcząc ze łzami, i pobiegłam po panią Janinę. Babcia poprosiła, żebym zostawiła je same. Po półgodzinie sąsiadka wyszła zapłakana, zapowiadając, że jutro przyjdzie babcię odwiedzić. Faktycznie przyszła – i znowu zamknęły się w sali we dwie. Ucieszyłam się, że babcia ma z kim pogadać. Wciąż wierzyłam, że z tego wyjdzie. Następnego dnia, kiedy się przy niej modliłam, gestem przywołała mnie do siebie.

Kolejny raz przysunęłam się do niej bardzo blisko, żeby usłyszeć, co mówi. Powiedziała, że nie dożyje mojego ślubu. Jednak chce, i jest to jej ostatnie życzenie, żebym nie ważyła się odkładać tej uroczystości niezależnie od tego, co się stanie: czy ona będzie tu leżeć w łóżku, czy znajdzie się już u świętego Piotra. Taką ma prośbę do mnie i kategorycznie żąda, żebym ją spełniła. I na koniec dodała coś, czego zupełnie nie zrozumiałam: żebym słuchała pani Janiny. Czyżbym się przesłyszała?

Poprosiłam, żeby powtórzyła, ale ona tylko skinęła głową. W nocy zmarła. Na pogrzebie matka stwierdziła, że w tej sytuacji trzeba będzie odwołać ślub. Byłam w strasznej rozterce. W pierwszym odruchu też chciałam go odwołać, ale wtedy przypomniałam sobie ostatnie słowa babci. Powtórzyłam je matce

. – Zrobisz, jak uważasz – powiedziała.

Zdecydowałam się posłuchać babci. Bardzo płakałam z żalu za nią, ale sama tego sobie życzyła. Na ślub wszystko już było gotowe. Nie mieliśmy tylko obrączek. Dwa dni przed uroczystością znienacka zapukała do naszych drzwi pani Janina.

– Twoja babcia, kiedy jeszcze żyła, kazała mi przyjść do ciebie przed ślubem, żebym ci powiedziała tylko jedno słowo. Tylko jedno – powtórzyła. – I ja ci je teraz powtarzam. Babcia powiedziała: „Schowek”.
– Schowek? A cóż by to miało znaczyć?
– Ja nic nie wiem – zastrzegła się. – Powtarzam tylko, co kazała. Idę już. Do zobaczenia w kościele. Przyjdę zobaczyć, jak będziesz pięknie wyglądała. Szkoda, że ona tego nie dożyła. Będę patrzeć i za nią – chlipnęła, wychodząc. – To była dobra kobieta.

Nie musiała mi tego mówić. Ale słowo „schowek” nie chciało mi się z niczym skojarzyć. Usiadłam w fotelu i pomyślałam, że gdyby babcia żyła, to widząc mnie w takim smutku, pewnie wyciągnęłaby z kieszeni fartucha cukierek, żeby mnie pocieszyć. Z kieszeni… Cukierek… Pocieszyć…Schowek! Ależ to jasne: nasz wspólny schowek za biblioteką!

Zerwawszy się z fotela, pobiegłam do biblioteki, odsunęłam obrazek i sięgnęłam ręką w głąb. Namacałam pudełeczko. Wyciągnęłam je na światło dzienne i otworzyłam. W środku były nowe złote obrączki. Przymierzyłam tę mniejszą. Pasowała jak ulał. Drugą przymierzyłam wieczorem Wojtkowi. Także była w sam raz. Rozpłakałam się w jego ramionach. 

Czytaj także:
Moje przyjaciółki gadają tylko o wnukach. Mam tego dość
Zostałam kochanką szefowej. Bez tego nie zrobiłabym kariery
Po trzech rozwodach miałem dość kobiet. Skupiłem się na córce

Redakcja poleca

REKLAMA