„Nawet na skraju bankructwa, bratowa niechętnie udzieliła mi pożyczki. Wolała, żebym zrujnowała się na odsetkach w banku”

Mąż wyliczał mi pieniądze fot. Adobe Stock, Kaspars Grinvalds
„– No nie wiem – wahała się. – Przecież sama kazałaś mi szukać pracy – spojrzałam na nią zdziwiona. – Ale nie od razu zakładać własny biznes. A jak wtopisz? – To do końca życia będę wam sprzątać chatę w ramach spłaty pożyczki – zażartowałam. Dopiero mój brat nią potrząsnął i bez wahania wyjął pieniądze z banku”.
/ 29.04.2023 20:30
Mąż wyliczał mi pieniądze fot. Adobe Stock, Kaspars Grinvalds

Utrata pracy nigdy nie jest czymś miłym. Ale najważniejsze to się nie poddawać lękowi i uwierzyć w siebie. To pierwszy krok do sukcesu! Mam średnie wykształcenie, niemały staż pracy i nieposzlakowaną opinię. I co z tego?

Przykro mi, ale musimy się rozstać – usłyszałam od szefa. – Takie są prawa rynku, wie pani, kryzys...

To był dla mnie szok

Nie spodziewałam się, że znajdę się w takiej sytuacji. W pierwszej chwili załamałam się, bo czułam, że tracę grunt pod nogami. Do tej pory przecież oboje z Markiem pracowaliśmy, a i tak bywało nam ciężko. Mamy dwoje dzieci w wieku szkolnym, a wiadomo, że to studnia bez dna. Zależy mi na ich dobrym wykształceniu, więc często rezygnowałam z własnych przyjemności, żeby zapłacić dzieciom za bilet do kina czy teatru, gdy wybierały się tam z klasą. Sama nie mam zbyt wiele czasu, żeby z nimi chodzić. Nie narzekałam, dopóki miałam pracę. Marek jest kierowcą w dużej firmie transportowej, ale kokosów też nie zarabia. Nawet boję się o jego późniejszą emeryturę, ponieważ na papierze ma niewiele, a z tego przecież będą naliczać emeryturę. Do ręki dostaje więcej, za diety, więc na razie nie było źle. Z dwóch średnich pensji jakoś od biedy starczało na życie i spłatę kredytu za mieszkanie. Nawet samochodu nie mamy, a to przecież w dzisiejszych czasach standard.

– I co my teraz zrobimy? – zapytałam męża ze łzami w oczach.

– Głowa do góry! Damy sobie radę – próbował mnie pocieszać, chociaż z tonu jego głosu wywnioskowałam, że nie jest pewien tego, co mówi.

Nie dziwiłam się ludziom, którzy popadają w dołki. Problemy mnie przerosły, a musiałam być silna dla dzieci.

– Weź się w garść – powiedziała moja bratowa. – Są gorsze nieszczęścia niż utrata pracy. Grunt to się nie załamać. Nie ta robota, to inna.

Opamiętałam się. Próbowałam poszukać pracy, lecz w naszym mieście nie było to łatwe. O stałym zatrudnieniu mogłam zapomnieć. Najłatwiej było zaczepić się jako niania, ale tylko na godziny. Młodzi ludzie w tej chwili też liczą każdy grosz, a dużo młodych matek nie pracuje w ogóle. Przez pięć miesięcy bawiłam ośmiomiesięczną Karolinkę za 600 złotych. Mój mąż też się martwił, chociaż nie dawał tego po sobie poznać. Przez miesiąc sprzątałam też po godzinach biura. Najpierw trochę się wstydziłam, ale ostatecznie powiedziałam sobie, że żadna praca nie hańbi. Bałam się, co powiedzą moje dzieci, ale o dziwo przyjęły to jako coś zupełnie normalnego.

Zwłaszcza córeczka bardzo mi pomagała

Czasem zabierałam ją ze sobą, gdy wychodziłam na spacer z Karolinką. Małgosia szła też ze mną do biura, gdy miała mniej lekcji.

– Wyjedźmy stąd – powiedział kiedyś mój dwunastoletni syn, Adaś, gdy odmówiłam mu pieniędzy na grę, którą sobie upatrzył.

Próbowałam mu wytłumaczyć, że jest nam ciężko, ale on tego nie rozumiał.

Wszyscy wyjeżdżają i mają o wiele lepiej. Tylko my siedzimy tutaj, mimo że brakuje wam pieniędzy! – swą złość przelewał na mnie. – Ja i tak kiedyś wyjadę!

Milczałam, bo tak naprawdę nie wiedziałam, co mam mu powiedzieć. Mój syn miał odwagę wyrazić to, o czym myślałam wielokrotnie. Być może jestem życiowym tchórzem, nie potrafię postawić wszystkiego na jedną kartę i wyjechać. Adaś może i by się odnalazł w nowym środowisku, ale Małgosia na pewno nie. Sama zresztą nie znałam dobrze żadnego języka – ani niemieckiego, ani angielskiego, żeby odważyć się szukać pracy za granicą. Nie twierdzę, że jestem jakąś szczególną patriotką, ale coś mnie tu trzyma. Postanowiłam udowodnić sobie i mojemu synowi, że potrafię wziąć się w garść. Gdyby mi ktoś kiedyś powiedział, że założę swoją firmę, wyśmiałabym go. Życie pisze nam jednak różne scenariusze. Swojego pomysłu nawet nie konsultowałam z Markiem, bałam się, że będzie chciał mi go wybić z głowy. Poza tym chciałam mu zrobić niespodziankę. Zwróciłam się do bratowej z prośbą o pożyczkę na rozkręcenie interesu. Nie powiem, że tryskała radością, radziła raczej wziąć kredyt z banku albo urzędu pracy, ale ja się bałam. Banki są przecież bezlitosne. Zresztą nie spłaciliśmy jeszcze pożyczki za mieszkanie, więc nawet nie wiem, czy bym dostała następną.

Pożyczka u bratowej była bezpieczniejsza

Wiedziałam, że przynajmniej ona za opóźnienie w jej spłacaniu nie naliczy mi odsetek. Dotacji unijnych też się bałam, chociaż dziś pewnie bym z nich skorzystała. Strach ma wielkie oczy.

A jaka to ma być firma? – spytała bratowa.

– Sprzątająca – odparłam.

Zaniemówiła. Za to ja roztoczyłam przed nią wizję własnego interesu. Dużo poczytałam na ten temat, prześledziłam wszystkie fora internetowe. Ryzyko było niewielkie. Takiej firmy w moim miasteczku nie było. A zapotrzebowanie na sprzątanie wydawało się być spore.

– No nie wiem – wahała się.

– Przecież sama kazałaś mi szukać pracy – spojrzałam na nią zdziwiona.

– Ale nie od razu zakładać własny biznes. A jak wtopisz?

– Trudno. To do końca życia będę wam sprzątać chatę w ramach spłaty pożyczki – zażartowałam.

Mój brat bez wahania wyjął pieniądze z banku. Byłam mu bardzo wdzięczna. Pomógł mi zresztą przy wyborze i zakupie sprzętu. Założyłam firmę, napisałam mnóstwo ogłoszeń i… Przez kilka pierwszych tygodni sądziłam, że moja bratowa miała rację. Ale w końcu coś się ruszyło. A przed świętami musiałam zatrudnić pracownika, tyle miałam zleceń. W tej chwili jest mi już potrzebny kolejny. Rozszerzam ofertę na biura i firmy. Cieszę się, że firma się rozkręca. Połowę pożyczki już nawet spłaciłam. Jestem z siebie dumna. Marek też jest dumny. Był pełen obaw, ale powiedział mi o tym dopiero po czasie, gdy moja firma „Pucuś” dość prężnie już działała. Wszystko powoli zaczyna nam się układać. Nie liczę na jakieś kokosy. Chcę po prostu mieć za co żyć i za co wykształcić dzieci. I nie oglądać każdej wydawanej złotówki ze wszystkich stron. Pracuję ciężko, ale jestem zadowolona. I cieszę się, że znalazłam w sobie tyle siły, by się nie załamać i stanąć na nogi. do góry! 

Czytaj także:
„Miałam jedną zasadę: nigdy nikomu nie pożyczam pieniędzy. Złamałam ją raz. Straciłam kasę i przyjaciółkę”
„Mąż dawał mi 200 zł miesięcznie, a resztę pieniędzy wydawał na kochankę. Nie pracowałam, więc nie miałam głosu”
„Koleżanka zazdrościła mi pieniędzy i pozycji. Sama nie umiała zapracować na swój sukces, więc odebrała wszystko mnie”

Redakcja poleca

REKLAMA