Miał to być mój debiut w nowej szkole. Denerwowałem się, a jakże! Obawiałem się, że się zgubię, nie znajdę właściwej sali albo zostanę źle odebrany przez wychowawczynię. A potem moja żona się o wszystkim dowie i stwierdzi, że jak zwykle powinna to była zrobić sama, bo ja z niczym sobie nie radzę.
Szedłem na zebranie do szkoły mojego syna, który właśnie został pierwszoklasistą
Na szczęście salę numer 6 znalazłem już przy drugim podejściu. Wszedłem, powiedziałem grzecznie „dzień dobry” i wcisnąłem się za miniaturową ławeczkę w ostatnim rzędzie. Nauczycielki jeszcze najwyraźniej nie było. Kilkunastu rodziców wpatrywało się w swoje telefony albo prowadziło zdawkowe konwersacje z sąsiadami z ławek. W końcu drzwi się otworzyły i weszła pani.
– Dzień dobry państwu, jestem Klaudyna S. i mam przyjemność być wychowawczynią klasy pierwszej be – powiedziała.
Rany boskie – westchnąłem w duchu. – Dlaczego za moich czasów nauczycielki nie wyglądały tak jak ona?! Pani Klaudyna spokojnie mogłaby z marszu wystartować w wyborach na miss. Idealna figura, długie nogi podkreślone przez krótką spódniczkę i eleganckie szpilki, rozpuszczone czarne włosy i ponętny biust bardziej uwydatniony niż zakryty przez opiętą bluzeczkę. Do tego piękna, starannie umalowana twarz, idealnie dobrane oprawki okularów, paznokcie w kolorze czerwonego wina i gustowna biżuteria.
Miałem świadomość, że moja żona ubiera się tak tylko przed wielkim wyjściem… chociaż nie! Chyba nigdy nie widziałem, by włożyła buty na tak cienkich i wysokich obcasach! Nawet na nasz ślub! Zerknąłem na pozostałych trzech tatusiów w sali i zrozumiałem, że nie ja jeden jestem oczarowany panią Klaudyną. Za to kilka matek wyglądało na lekko zniesmaczone. Ela też nie zostałaby wielbicielką seksownej nauczycielki. W domu żona zapytała, jak zebranie.
– Wszystko okej – odpowiedziałem zdawkowo. – Młody chyba ma fajną klasę, rodzice wyglądają na ogarniętych.
Celowo nic nie wspomniałem o wychowawczyni, ale Ela poruszyła ten temat.
– No, normalna jest, taka zwykła nauczycielka – skłamałem. – Zresztą, zobaczymy. Młody sam nam wszystko opowie.
Mam dzwonić na jej prywatny numer? A po co?
I faktycznie, Mikołaj dużo opowiadał o nowej pani. O tym, że pozwala dzieciom przynosić w piątki zabawki do szkoły i że nie muszą cały czas siedzieć w ławkach. Podobało mu się, że pani śpiewa z nimi piosenki i pozwala używać brokatowych flamastrów do szlaczków w zeszycie. O tym, że pani chodzi w mini, szpilkach i mocnym makijażu, na szczęście nie wspomniał ani słowem. Ponieważ Ela chodzi do pracy na siódmą rano, to ja odprowadzałem syna do szkoły.
Zgodnie ze zwyczajem placówki, wychowawczyni zawsze czekała na swoją klasę w szatni. Zabierała dzieci na górę po dzwonku. To dlatego miałem okazję codziennie się z nią witać i wymieniać poranne uprzejmości. A te uprzejmości stawały się z dnia na dzień coraz bardziej dwuznaczne…
– O, widzę, że dzisiaj chyba ważny dzień w pracy – mówiła na przykład pani Klaudyna na mój widok, po czym dodawała: – Ma pan dzisiaj krawat. Zwykle pan nie nosi. Ważne spotkanie?
Pamiętam, że poczułem się wtedy dziwnie, bo nawet moja małżonka nie zauważyła, że rano ubrałem się bardziej elegancko niż zwykle. I rzeczywiście, na ten dzień miałem zaplanowane spotkanie z klientem.
Innego dnia pani Klaudyna dotknęła przelotnie mojej dłoni, kiedy podawałem jej karteczkę z usprawiedliwieniem za dzień nieobecności Mikołaja. Niby mógł to być przypadek, ale jakoś miałem pewność, że zrobiła to celowo. Kolejnego razu nauczycielka pochwaliła mojego syna, że jest samodzielny i nawet pomaga innym dzieciom.
– Widać, że ma dobry męski wzorzec w domu – dodała z uśmiechem, a ja nie wiedziałem, co odpowiedzieć.
W końcu, kiedy poprosiła, bym został po zebraniu, bo chciałaby „omówić zachowanie Mikołaja na stołówce”, a potem wręcz otwarcie ze mną flirtowała przez dwadzieścia minut w zamkniętej sali, zrozumiałem, że wychowawczyni mojego syna na mnie leci!
– Wie pan, panie Arturze, trochę martwię się o Mikołaja – powiedziała na koniec tamtej rozmowy. – Takie niedojadanie może prowadzić do zaburzeń odżywiania – zrobiła teatralnie zmartwioną minę i otworzyła szeroko mocno umalowane oczy. – Proszę obserwować go, jak on je w domu, a w razie czego do mnie zadzwonić. Dam panu mój prywatny numer… Mam kontakt do bardzo dobrego psychologa dziecięcego.
Byłem tak zdumiony, że odruchowo wziąłem od niej ten numer. Dopiero gdy wyszedłem ze szkoły, zdałem sobie sprawę, jakie to było absurdalne. Mikołaj nie miał zaburzeń odżywiania, po prostu nie lubił szkolnych obiadów. W domu jadł normalnie, wręcz zachłannie. Wiedziałem, że większość dzieci nie dojada na stołówce, i tak naprawdę pani Klaudyna tylko użyła pretekstu, by dać mi swój prywatny numer. I ten jej zalotny uśmiech, kiedy mi go dyktowała. I ten krok w moją stronę, kiedy się żegnaliśmy…
Rany boskie, podrywała mnie nauczycielka syna, nie miałem żadnych wątpliwości!
Nauczycielki nie podrywają ojców swoich uczniów… Nagle stanąłem przed dylematem. Powiedzieć o tym Eli? Obawiałem się, że mnie wyśmieje i stwierdzi, że mam zbyt wybujałe ego i coś mi się przywidziało. A może przeciwnie? Może się zdenerwuje i nagada coś wychowawczyni, a to się odbije na młodym? W końcu uznałem, że jestem dorosły i sam sobie muszę poradzić z awansami przedstawicielki grona pedagogicznego. Postanowiłem być zimny i oficjalny, żeby nie dawać jej pretekstu do flirciarskich zagrywek.
– Coś się stało, panie Arturze? Wygląda pan dzisiaj na bardzo zmartwionego – następnego dnia pani Klaudyna natychmiast zareagowała na moją „oficjalną” minę i ton. – Na pewno wszystko się ułoży, trzeba być dobrej myśli – dodała pocieszająco i dotknęła mojego ramienia. – A gdyby miał pan ochotę z kimś porozmawiać, to zawsze chętnie napiję się kawy w dobrym towarzystwie…
Ta kobieta otwarcie zaproponowała mi randkę! Zanim udało mi się zamknąć otwarte ze zdumienia usta, już odeszła, kręcąc biodrami i nawołując dzieci melodyjnym głosem. Tym razem musiałem powiedzieć Eli.
– Może coś źle zrozumiałeś – zbyła mnie żona. – Nauczycielki nie podrywają ojców swoich uczniów, można za to wylecieć z pracy. A poza tym: ciebie? Serio? Dlaczego miałaby podrywać akurat ciebie?
Bo najwyraźniej jej się podobam! – miałem ochotę odpowiedzieć i dodać, że nawet jeśli moja własna żona już tego nie widzi, to dla innych kobiet wciąż mogę być atrakcyjny, męski i wręcz seksowny! Ale nie chciałem zaogniać sytuacji, więc nie kontynuowałem tematu. Ela najwyraźniej nie czuła się zagrożona i niewiele ją obchodziło to, że jakaś inna kobieta ze mną flirtuje.
Tyle że mnie zaczynała już ta sytuacja uwierać. Pani Klaudyna z dnia na dzień stawała się coraz bardziej otwarta w swoich uwodzicielskich gestach i propozycjach. Dwukrotnie wzywała mnie do szkoły z powodu „niepokojących zachowań Mikołaja”. Raz chodziło o to, że zbyt często wychodzi do toalety („może trzeba mu zrobić badania?”), a drugi – o to, że płakał, bo kolega go przewrócił („a może to syndrom depresji dziecięcej?”). Przez cały czas udawałem, że nie rozumiem, co się święci, starałem się ignorować jej trzepotanie rzęsami i przypadkowe muśnięcia dłonią. Ale któregoś razu nie mogłem już udawać głupka. Bo pani Klaudyna postanowiła zagrać w otwarte karty.
– Arturze… chyba mogę tak mówić, prawda? Oczywiście, tylko kiedy jesteśmy sam na sam… – nie zdążyłem zaprotestować, a ona kontynuowała: – Wiem, że ty i twoja żona macie ogromne problemy małżeńskie i naprawdę przykro mi z tego powodu, ale pamiętaj, że najgorszą krzywdą, jaką można zrobić dziecku, jest nie rozwód rodziców, lecz trwanie w toksycznym związku. Czasami lepiej się rozstać, niż zmuszać niewinne dziecko do patrzenia na konflikt rodziców…
– Słucham?! – nagle odzyskałem zdolność mowy. – O czym pani mówi?!
– Daj spokój – położyła dłoń na mojej dłoni. – Mikołaj to cudowny chłopczyk, mam z nim naprawdę świetny kontakt. Wszystko mi opowiedział. On cierpi, Arturze… Patrzy na mamę i tatę, którzy się ciągle kłócą, i czuje się bardzo nieszczęśliwy… A przecież tak nie musi być. Pomyśl, Arturze, jak…
Odskoczyłem gwałtownie kilka kroków. Nie kłóciliśmy się z Elą częściej niż inne pary, a już na pewno nie przy dziecku! Mikołaj świetnie wiedział, że się kochamy, miał normalne, szczęśliwe dzieciństwo. Co ta baba wymyśliła? Kiedy jednak jej to powiedziałem, dodając, że nie miałem nawet drobnej sprzeczki z żoną od ponad miesiąca, nie mówiąc o porządnej kłótni, nauczycielka zrobiła zdziwioną minę. A potem powiedziała, że nie muszę się niczego wstydzić, że można to rozwiązać, a dzieci przecież nie kłamią…
Wściekłem się i wyszedłem z sali, prosząc na koniec, żeby odtąd wzywała na rozmowy wyłącznie moją żonę. Dodałem też, że jestem szczęśliwy w swoim małżeństwie i nie interesują mnie inne kobiety. Byłem tak rozzłoszczony, że rzuciłem też coś o desperacji, w jakiej trzeba być, by uwodzić cudzych mężów i ojców swoich uczniów. Pani Klaudyna patrzyła na mnie, jakbym wymierzył jej policzek. Wiedziałem, że po takim upokorzeniu nigdy więcej nie zrobi kroku w moją stronę.
Że co? Żona mnie biła? I to patelnią po głowie?!
W domu byłem tak wzburzony, że Ela natychmiast zaczęła mnie wypytywać, co się stało. Opowiedziałem jej więc, że wpadłem w oko nauczycielce naszego syna, że ona ciągle próbuje ze mną flirtować, wzywa mnie pod byle pretekstem na prywatne rozmowy, zaproponowała mi spotkanie przy kawie i dała swój prywatny numer telefonu. A teraz do tego wszystkiego wymyśliła, że Mikołaj powiedział jej, jakobyśmy mieli problemy i ciągle na siebie krzyczeli w domu.
– Boże, to jakaś wariatka! – tym razem Ela mi uwierzyła. – Co ona wyprawia? I jeszcze miesza w to nasze dziecko!? O nie, mój drogi! Ja tego tak nie zostawię!
Następnego dnia Ela poszła do szkolnej pani pedagog i przedstawiła sytuację. Nie wspomniała o tym, że pani Klaudyna mnie uwodzi, a jedynie, że wychowawczyni ponoć słyszała, jak Mikołaj opowiada o nieistniejących kłótniach rodziców. Pedagożka obiecała porozmawiać z dzieckiem. O wynikach tej rozmowy poinformowała nas oboje. W ciasnym pokoiku na tyłach szkolnej biblioteki dowiedzieliśmy się, że… pani Klaudyna nie zmyślała. Nasz kochany i grzeczny synek z ochotą opowiedział pani pedagog o tym, jak to tatuś i mamusia codziennie się kłócą, a nawet… biją!
– Co takiego?! – wykrztusiła pobladła Ela. – Mówi, że się bijemy?
– Tak, syn dosyć szczegółowo opowiedział mi, jak tata ciągnął mamę za włosy, a mama krzyczała, a potem uderzyła tatę w głowę. I że któregoś dnia mama zbiła tatę patelnią…
Pani pedagog była wyraźnie zażenowana, mówiąc o tym.
– Ale, proszę państwa, ja potrafię rozmawiać z dziećmi… Wiem, że Mikołaj zmyśla. Ma siedem lat. Od dzieci w tym wieku słyszałam już różne rzeczy, łącznie z tym, że mamusia dziecka umarła. Spotkałam się z nią następnego dnia, była całkiem żywa i dość zszokowana. Albo że rodzice zimą zamykają dziecko na balkonie. Dyrektorka chciała już zgłaszać to opiece społecznej, kiedy okazało się, że rodzina mieszka w kawalerce bez balkonu. Dzieci fantazjują, żeby zwrócić na siebie uwagę. To nawet nie są kłamstwa… po prostu opowiadają takie rzeczy, nie rozumiejąc konsekwencji. Wiem, że Mikołaj zmyśla, bo zmienił szczegóły kilka razy i nie potrafił odpowiedzieć na moje logiczne pytania. Proszę go nie karać. To w jego wieku nic nie znaczy. Zapewniam.
Wyszliśmy z gabinetu oszołomieni. Historia zaczęła układać nam się w całość
Wpadłem pani Klaudynie w oko, a kiedy dowiedziała się, że mam problemy w małżeństwie, postanowiła spróbować mnie poderwać. Czy to było zgodne z jej etyką pracy? Pewnie nie, ale nie miałem zamiaru nikogo o tym informować. Od tamtego dnia nie przestąpiłem progu szkoły. Syna odprowadzałem pod drzwi, dalej radził sobie sam. W końcu był bardzo samodzielnym chłopcem.
Pojawiłem się w placówce dopiero kilka miesięcy później, na przedstawieniu z okazji Dnia Mamy i Taty. Mikołaj mówił wierszyk o tacie, moja żona siedziała obok, a pani Klaudyna udawała, że mnie nie widzi. W drugiej klasie Mikołaj miał już inną wychowawczynię. Pani Klaudyna odeszła z branży edukacyjnej.
Żona zaprzyjaźniła się z innymi mamami dzieci z klasy i powtórzyła mi plotkę krążącą po szkole. Ponoć nauczycielka zatrudniła się do opieki podczas „Lata w mieście” i tam udało jej się dopiąć swego: poderwała tatusia jednej z dziewczynek. Sprawa wydała się, kiedy mama dziewczynki przyłapała ich in flagranti.
– Podobno sprawa rozwodowa jest w toku – zdradziła mi żona. – Mama Anielki mówi, że to znajomy jej sąsiadki i ponoć stracił głowę dla tej wypacykowatej lafiryndy.
– Wiesz, nasz syn też dużo opowiadał, ale nie było w tym źdźbła prawdy… – mruknąłem z powątpiewaniem.
Ale tak szczerze mówiąc, to wcale bym się nie zdziwił, gdyby to była prawda. Dobrze, że piękna Klaudyna zniknęła z mojego horyzontu. I że nowa pani syna to normalna nauczycielka ze świetnym podejściem do dzieci i obojętna na urok ich ojców!
Zobacz więcej prawdziwych historii:
Śmierć psa przeżyłam mocniej, niż śmierć matki
Córka w wieku 6 lat zobaczyła, jak uprawiam seks z kochankiem
Przyłapałam na zdradzie moją 80-letnią babcię