Rok temu, jakieś dwa tygodnie po zakończeniu pierwszych w życiu naszego jedynaka szkolnych ferii, koło południa, zadzwoniła moja komórka. Kiedy na ekranie zobaczyłam nazwisko wychowawczyni syna, natychmiast oblał mnie zimny pot.
– Czy rozmawiam z mamą Stasia M.? – zaszemrał w słuchawce głos nauczycielki. – Mówi Halina J., dzwonię ze szkoły – oznajmiła.
– Tak, wiem, skąd pani dzwoni – nie wytrzymałam. – Czy coś się stało?
– No cóż, Staś miał, jakby to ująć, małą scysję z kolegą.
– Pobił się z kimś?! – naprawdę byłam w szoku. – Niemożliwe, on nigdy…
– Najlepiej byłoby, gdyby pani przyjechała – przerwała mi nauczycielka.
– Ale bez obaw, chłopcy są cali i zdrowi – uspokoiła mnie, oczywiście na próżno.
Myślałam, że oszaleję z nerwów
Szkoła syna mieści na sąsiedniej ulicy, dotarłam tam biegiem w ciągu kilku minut. Zziajana i zdenerwowana, wpadłam do środka. Od razu na korytarzu natknęłam się na Staśka. Siedział na ławeczce pod drzwiami klasy pierwszej „a” i jakby nigdy nic, rozmawiał z jakimś rudzielcem. Chłopcy byli przykurzeni, mieli potargane włosy i niewielkie zadrapania na buziach, ale poza tym wyglądali na całkiem zadowolonych.
– O, mama! – ucieszył się Stasiek. – Pojedziemy na pizzę? I weźmiemy Kubę, dobra? Bo jego mama nie może go dzisiaj odebrać, bo rodzi mu brata… Aha, pani mówiła, żebyś weszła do klasy – dodał, a rudzielec uśmiechnął się do mnie, prezentując wielkie siekacze.
Wychowawczyni Stasia ma około czterdziestu lat i – jeśli wierzyć szkolnym plotkom – wciąż jest panną. Osobiście nie mam nic przeciwko kobietom niezamężnym, ale muszę przyznać, że wolałabym, aby moim synem zajmował się ktoś, kto ma własne dzieci.
Osoba bezdzietna siłą rzeczy wiedzę czerpie jedynie z podręczników do pedagogiki, a nie z własnego życia. No ale pani Halina miała opinię świetnego pedagoga, poza tym dzieciaki ją bardzo lubiły, a to przecież najważniejsze…
– To co zmalował mój gagatek? – zagaiłam, siląc się na dowcip.
Pani Halina zdjęła okulary i poważnym tonem wyjaśniła, że chłopcy pokłócili się podczas przerwy i wytarzali się na podłodze w szatni, dlatego są tacy brudni. Podobno stało się to bardzo szybko, dlatego dyżurujący na korytarzu nauczyciel nie zdążył zareagować.
Przez taką bzdurę wzywa mnie do szkoły?
– Ale o co im poszło? – dociekałam. – Przyznali się pani?
– No cóż… – policzki kobiety pokryły się lekkim rumieńcem. – Zdaje się, że Staś próbował wyjaśnić Kubie, jak rodzą się dzieci, ale to wyjaśnienie nie bardzo się Kubie spodobało. Mama chłopca wczoraj trafiła na porodówkę, a on mocno to przeżywa, rozumie pani.
Odniosłam wrażenie, że wiedza naszego Staśka w temacie prokreacji lekko zszokowała także jego wychowawczynię. A to z kolei zszokowało mnie. Po pierwsze, kobieta miała już swoje lata, po drugie uczyła dzieciaki od dawna, więc nic nie powinno jej dziwić!
– Rozumiem, że ten chłopiec wciąż wierzy w wersję o bocianach i kapuście, tak? – zapytałam. – Mój syn dość wcześnie został uświadomiony. Naturalnie w stopniu odpowiednim do jego wieku – zastrzegłam. – Zresztą oboje z mężem jesteśmy lekarzami…
– Tak, tak, rozumiem – pokiwała głową. – Choć możliwe, że będę musiała wyjaśnić wszystko rodzicom Kuby.
– Sądzi pani, że oni nie wiedzą, skąd się biorą dzieci? – zażartowałam.
Nauczycielka nie uznała tego za śmieszne
Powiedziała, że chodzi o „tę sytuację” oraz wiedzę, jaką dzięki Staśkowi nabył Kuba. Według programu szkolnego dopiero w czwartej klasie na biologii mówi się o „tych” sprawach.
– Rodzice Kuby mogą być niezadowoleni z tego, że chłopiec został uświadomiony bez ich woli i wiedzy – zagrzmiała pani Halina, a ja poczułam się jak pospolity przestępca.
W jednej chwili przypomniał mi się pewien przerażający amerykański film, w którym na podstawie oskarżenia nieżyczliwych znajomych zupełnie normalnemu małżeństwu odebrano dwóch synów. Kilka lat trwało, zanim nieszczęsnym ludziom udało się udowodnić, że nigdy nie molestowali swoich dzieci.
„A jeśli i nas to spotka? – przeleciało mi przez myśl. – Jeśli to zacofane babsko nas oskarży? Nazwie zboczeńcami?”.
Musiałam mieć interesujący wyraz twarzy, bo „zacofane babsko” nagle wykazało się wspaniałomyślnością. A może nawet zdrowym rozsądkiem.
– Proszę się tak nie przejmować – powiedziała. – Pierwszaki wyjątkowo interesują się „tymi” sprawami. To zupełnie naturalne w tym wieku. Fakt, byłam nieco zaskoczona wiedzą Stasia, ale to przecież państwo go wychowują… A Kuba rzeczywiście był przekonany, że jego brat zostanie wyjęty z brzucha mamy przez pępek – pokiwała głową.
Czytaj także:
„Dzieci chciały, żeby po śmierci ojca, mama była darmową gosposią i nianią. Postawiła się i… znalazła nowego faceta”
„Rodzice wyrzucili mnie z domu, gdy zaszłam w ciążę. Najważniejszy był ich synek, który wypiął się na nich na starość”
„Moje życie zatoczyło krąg. Byłem rogaczem, rozwodnikiem i wdowcem. Wszystko po to, by znów wrócić do pierwszej miłości”