– Mamo, nie chce mi się iść! – marudził synek, gdy zakładałam mu kurtkę i czapkę. Nie lubił wczesnej wiosny, kiedy niby słońce świeci, a nadal trzeba się ciepło ubierać.
– Kochanie, wiesz, że nie mogę zostawić cię samego.
To była niestety prawda. Pięcioletni Michaś mógł zostać sam najwyżej na pięć minut, gdy skoczyłam do sąsiadki naprzeciwko pożyczyć cukier czy sól. Zakupy, choć to była mordęga zarówno dla niego, jak i dla mnie, musieliśmy robić razem. Zapięłam mu kurtkę, sama już nieźle zgrzana, i gestem lokaja królowej zaprosiłam go do wyjścia z domu.
Mimo chłodu pogoda była na tyle ładna, że kusił dłuższy spacer. Może później wyjdziemy na rower albo z hulajnogą, myślałam, planując, jak poukładać wszystko, co musiałam dziś zrobić.
Zatrzymaliśmy się przed przejściem i czekaliśmy, aż sznur samochodów się skończy. W końcu jedno z aut zwolniło i stanęło. Ruszyliśmy. Niestety, drugi samochód się nie zatrzymał. Zdążyłam jedynie szarpnąć syna za rękę, by schować go za siebie, i poczułam, jak boczne lusterko boleśnie obija mi lewe biodro. Kierowca nic nie zauważył albo miał to w nosie, bo pojechał dalej. Utykając, zeszłam z ulicy i sprawdziłam, czy Michasiowi nic nie jest.
Nagle usłyszałam syrenę. Obok nas przystanął nieoznakowany radiowóz, z którego wysiadł policjant. Auto zaraz potem ruszyło dalej, zapewne tropem pirata drogowego, który mało nas nie staranował.
– Dzień dobry, starszy aspirant Radosław Piechal. Wszystko w porządku z panią? Z dzieckiem? – pytał mężczyzną, podchodząc i pochylając się.
Wyprostowałam się.
– Nie wiem, chyba nic. Dostałam lusterkiem w bok, ale kurtka zamortyzowała… – urwałam. Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Ostatnie, co pamiętam, to przerażony krzyk mojego syna:
– Mama!!!
Było mi przeraźliwie zimno
Z ciemności wypływały wirujące, kolorowe plamy. Przez stukot szczękających zębów słyszałam głos mojego syna, który w kółko powtarzał „mama, mama”, a ja nie mogłam się zmusić, by mu odpowiedzieć.
– Proszę się obudzić – nakazał drugi głos, zdecydowanie męski i dorosły. A potem ktoś delikatnie poklepał mnie po policzku.
Uniosłam powieki i zobaczyłam nad sobą twarz policjanta. Dziwna perspektywa… Ach, moja głowa leży na jego kolanach. To jest dopiero dziwne…
– Da pani radę usiąść?
– Chyba dam.
Pomógł mi, a potem uśmiechnął się do Michasia.
– No, teraz możesz już przytulić mamę.
Michaś, jakby tylko czekał na znak, rzucił się na mnie i wybuchnął płaczem.
– Już dobrze, synku, nic się nie stało, już wszystko w porządku.
– Jak wróci mój kolega, możemy odwieźć was do domu. Czy woli pani, bym zadzwonił po męża…
– Jestem wdową – odparłam szybko i wstałam z chodnika, który robił się coraz bardziej twardy i zimny.
– Przepraszam, bardzo mi przykro – powiedział.
Pewnie zmyliła go obrączka
Nadal ją nosiłam, choć minęły już dwa lata. Dzięki temu czułam, że Robert nadal jest ze mną. Poza tym przydawała się do odpierania niechcianych zalotów.
– Zatem odwieziemy was do domu…
– Nie ma potrzeby, dziękuję. Do widzenia.
Chwyciłam Michasia za rękę i pociągnęłam go za sobą. Po kilku krokach jednak ból stał się nie do zniesienia. Odwróciłam się w stronę pomocnego policjanta.
– Może jednak skorzystam z propozycji…
W milczeniu poczekaliśmy na jego kolegę.
– Na pani miejscu prześwietliłbym ten bok. Któraś z kości może być pęknięta – poradził starszy aspirant, gdy już jechaliśmy, a ja bezwiednie krzywiłam się przy każdej nierówności.
– Pewnie tak zrobię – mruknęłam.
– Aha, poprosiłbym o pani dane. Na wszelki wypadek. Gdyby się okazało, że to uraz trwający powyżej siedmiu dni. Wtedy trzeba będzie złożyć zeznania. Dane tamtego kierowcy już mamy.
Zgodziłam się, skoro nalegał
Chciałam już pójść do domu, wziąć ciepłą kąpiel i odpocząć. Nie sądziłam, bym coś sobie złamała, ale wielkiego siniaka mogłam się spodziewać na sto procent. Leżąc już w wodzie z dodatkiem pachnącej soli do kąpieli, przyglądałam się swojej dłoni, na której błyszczała obrączka ślubna. „I że cię nie opuszczę aż do śmierci”, powiedział Robert, patrząc mi w oczy.
Był człowiekiem honoru, słowa dotrzymał. Szkoda tylko, że to nasze szczęśliwe, wspólne życie trwało raptem cztery lata. Nowotwór zabrał mi męża, a Michasiowi ojca. Był na tyle mały, że nie pamiętał taty. O to miałam do losu największe pretensje. Mój syn powinien mieć szansę poznania swojego ojca, zapamiętania go. Otarłam łzy. Parę dni później odebrałam telefon z nieznanego numeru.
– Dzień dobry, starszy aspirant Radosław P. Chciałem zapytać, czy wszystko u pani i małego w porządku…
– Aaa… dzień dobry – odparłam zaskoczona. Nie spodziewałam się telefonu z pytaniem o zdrowie od policji. Chyba standardy obsługi obywatela im podnieśli. – Tak, już mi lepiej, dziękuję.
– Zrobiła pani prześwietlenia? Upewniła się, że to nie jest poważniejszy uraz?
Troska też była w pakiecie?
– Hm, bez obaw, nie będzie pan musiał ścigać tego pirata po raz drugi – odparłam wymijająco.
– W takim razie… czy miałaby pani… chodzi o to…
– Tak?
– Czy wybrałaby się pani ze mną na kolację? – wypalił.
Kiedy opowiedziałam o całej sprawie przyjaciółce, najpierw była przerażona. Wypadkiem, tym, co mogło się stać. Potem była oburzona. Chamstwem i bezczelnością kierowcy. Tym, że nawet się nie zatrzymał. Dalej wyraziła zdziwienie, że policja akurat w tym miejscu i tego dnia zrobiła zasadzkę, co uznała za palec boży i przeznaczenie. Nie kryła zadowolenia, że tak się mną troskliwie zajęli, nawet odwieźli pod dom. Na koniec dała mi burę za to, że grzecznie podziękowałam za zaproszenie na kolację…
– Odmówiłaś? Czemu? Brzydki był?
– Nie.
– Więc czemu?!
– Dobrze wiesz…
– Anka, minęły dwa lata!
– I co z tego? – zdenerwowałam się. – Jakie to ma znaczenie? Miesiąc, rok, dwa lata, pięć lat, dziesięć! Jaka to różnica?! Nie ma go i nigdy nie wróci, a ja tak potwornie za nim tęsknię! Tak tęsknię, że mało nie zwariuję… – rozpłakałam się. – I boję się, że Michał całkowicie o Robercie zapomni, jeśli zacznie kogoś innego traktować jak ojca.
Pół dnia wpatrywałam się w telefon
– Anuś, przepraszam…. – Beata przytuliła mnie. – Głupio powiedziałam. Nie namawiam cię na żaden romans czy coś. Chcę po prostu, żebyś wyszła z domu. Gdzieś dalej niż na plac zabaw. I z dorosłym facetem, nie z pięciolatkiem. Nie musisz przecież od razu wybierać koloru przewodniego na wesele. To tylko kolacja. Rozmowa. Dobre jedzenie. Przystojniak z bronią – zaśmiała się. – Sama mówiłaś, że było na czym oko zawiesić. Ty też mu się spodobałaś, i to bardzo, skoro aż zaczął się jąkać. Nie dziwię się. Jesteś młoda, ładna, bystra i jak nie smęcisz, masz super poczucie humoru. Wiem, że los cię kopnął z całej siły, ale życie toczy się dalej, choć już bez Roberta… – westchnęła. – Jesteś wspaniałą matką, nie neguję tego, ale ani tobie, ani Michałowi nie wyjdzie na dobre, jeśli całe twoje życie będzie się kręcić wokół niego. On kiedyś dorośnie i odejdzie. Inaczej to będzie chora relacja. Musisz zacząć myśleć o sobie. Rozumiesz?
Dała mi do myślenia. Racja, ostatnio skupiłam się głównie na byciu dobrą matką. Taką, dzięki której mój syn nie odczuje braku drugiego rodzica. Poświęcałam się też rozwijaniu firmy, którą założyliśmy z Robertem, a która dawała mi środki do życia. W razie plajty nie byłoby drugiej pensji dla poratowania sytuacji…
A co z Anną kobietą? Co dla niej robiłam? Bardzo mało. Czasem nakładałam maseczkę na twarz, czasem poczytałam książkę w wolnej chwili albo posłuchałam muzyki, leżąc w wannie. Na randce nie byłam od śmierci Roberta. Nie pamiętam też, kiedy ostatnio byłam w kinie czy teatrze, choćby sama, a kiedyś uwielbiałam teatr. I nie pamiętam, kiedy flirtowałem, ba, kiedy rozmawiałam niezobowiązująco z facetem, który nie był moim klientem, kontrahentem albo kimś z rodziny.
Może faktycznie pora nieco otworzyć się na nowe znajomości, zamiast zamykać w kokonie, który oznaczał bezpieczeństwo, owszem, ale też sprawiał, że zachowywałam się inaczej niż dawna ja – ta towarzyska, roześmiana, energiczna i chętna do nowych wyzwań Anka.
Przez pół dnia wpatrywałam się w telefon, nie wiedząc, co zrobić. Czy zadzwonić, a jeśli tak, to co powiedzieć? A jeśli uzna mnie za niestabilną wariatkę, która sama nie wie, czego chce? Brałam telefon do ręki, odkładałam, raz prawie nim rzuciłam, zła na siebie za to wahanie. Przecież od decyzji nie zależało moje życie! Właśnie… Zapałam za komórkę i wybrałam numer, z którego wcześniej dzwonił aspirant Radek.
Muszę go poznać z moim synkiem
– Dzień dobry. Jeśli zaproszenie jest nadal aktualne, to czy nie wybrałby się pan ze mną w piątek do teatru? – powiedziałam jednym tchem.
Chwila ciszy. Może na zebranie szczęki z podłogi. Wreszcie:
– Bardzo chętnie. Choć przyznam się bez bicia, że ostatni raz w teatrze byłem chyba… w liceum, z klasą…
– Nie szkodzi. Wybiorę coś lekkiego.
Wykonanie telefonu było niczym w porównaniu z wybraniem stroju. Tak żeby nie było zbyt sexy ani zbyt cnotliwie, za kolorowo ani zbyt żałobnie… Tylko o jedno nie musiałam się martwić: u mojej przyjaciółki Michaś będzie się dobrze bawił. Tymczasem dla mnie to też był udany wieczór. Najpierw zabawny spektakl, potem kolacja we włoskiej knajpce, a na koniec spacer po starym mieście. Tematów do rozmów nam nie brakowało i przez chwilę poczułam się dawną Anką – sprzed poznania Roberta, sprzed jego choroby, pogrzebu i okresu żałoby. I nie miałam wyrzutów sumienia.
Może dlatego odtąd było więcej takich spotkań. Radek zaprosił mnie na przykład na koncert kapeli bluesowej, w której na basie grał jego brat. Kiedy nie mogliśmy zgrać naszych grafików, dzwonił i spędzaliśmy długie minuty na rozmowach. W towarzystwie Radka znowu czułam się kobietą, choć nie naciskał na mnie w żaden sposób, by nasza relacja przeszła w bardziej romantyczną. To ja wyszłam z inicjatywą i pierwsza go pocałowałam. Już po dwóch sekundach wiedziałam, że brakowało mi tej bliskości, przyspieszonego pulsu, pragnienia… Tym większego, że odwzajemnionego.
Zakochałam się. Bez dwóch zdań, choć nie sądziłam, że to jeszcze możliwe. No ale skoro tak, postanowiłam poznać Radka z moim synem. To był ważny test. Mogłabym być zakochana w człowieku, którego nie akceptowałoby moje dziecko czy którego on by nie zaakceptował, bo czasami uczucie po prostu się pojawia. Ale nie mogłabym związać się z takim człowiekiem…
Niepotrzebnie się martwiłam. Dogadali się w pięć minut. Nie pomyślałam, że choćbym na głowie stawała, nie zastąpię Michasiowi kontaktu z mężczyzną, nie zastąpię mu ojca.
To nie była szalona, młodzieńcza miłość, jaką przeżyłam z Robertem. Nie było w niej spalającego ognia, raczej równy, jasny płomień, który rozpalał się powoli i ogrzewał nas swoim ciepłem. Bałam się jedynie tego, że Michał całkiem zapomni ojca. Bo po co ma pamiętać, skoro ma przy sobie innego mężczyznę? Aż usłyszałam ich rozmowę, kiedy budowali zamek z klocków.
Otarłam łzę i wróciłam do gotowania obiadu
– Mój tata nie żyje, wiesz?
– Wiem. Bardzo mi przykro. Mój tata też nie żyje.
– Ja mojego znam tylko ze zdjęć, ale mama mówi, że bardzo mnie kochał.
– Moja mama też tak mówiła. A mamy nie kłamią, nie w ważnych sprawach. I to musimy pamiętać, że twój i mój tata, choć nie mogli przy nas być, patrzeć na to, jak rośniemy, uczyć nas różnych rzeczy, to bardzo, ale to bardzo nas kochali. Jeśli chcesz, to możemy sobie o tym przypominać, żebyśmy nigdy nie zapomnieli. Umowa stoi?
– Tak!
Otarłam łzę i wróciłam do gotowania obiadu. Już wiedziałam, co powinnam zrobić. Kiedy Michał poszedł spać, a my siedzieliśmy z Radkiem na balkonie, spytałam:
– Ożenisz się ze mną?
Chwila ciszy. Może na zebranie szczęki z podłogi. Wreszcie:
– Tak.
Wziął mnie za rękę, spojrzał mi w oczy i wyznał po raz pierwszy:
– Kocham cię. I uwielbiam, kiedy wychodzisz z inicjatywą…
Czytaj także:
„Gdy ja urabiałam się po łokcie na emigracji, mąż machnął sobie potomka z kochanką. Drań chciał jeszcze na mnie zarobić”
„Kolosalny spadek po teściu, chcieliśmy przekuć w biznes. Utopiliśmy dorobek jego życia w kiepskiej inwestycji”
„Ojciec kochał porządek i wyzywał mamę od brudasów, a ona płakała po kątach. Nie chciałem, by mój związek tak wyglądał”