„Nasze pierwsze spotkanie miało miejsce w świątyni. Nie sądziłam, że w domu mąż też będzie aż takim moralistą”

para czyta Biblię fot. Adobe Stock, tutye
„Całe moje życie kręciło się wokół przewijania pieluszek, zabawy z maluchami, oglądania bajeczek, chodzenia na spacery i przesiadywania na placach zabaw. A do tego dochodziły jeszcze porządki i przyrządzanie posiłków, bo gdy wracał z pracy, oczekiwał, że w domu będzie lśnić”.
/ 24.09.2024 20:30
para czyta Biblię fot. Adobe Stock, tutye

Wiem, że to może brzmieć dość nietypowo, ale nasze pierwsze spotkanie miało miejsce w świątyni. Gdy miałam osiemnaście lat, przeżywałam trudne chwile – coś w rodzaju standardowego, młodzieżowego dołka. Jedna z moich przyjaciółek uczestniczyła wówczas w spotkaniach wspólnoty młodych ludzi. Opowiadała mi, jak świetnie się tam bawi i jak dobrze się z nimi czuje. Mimo że nie należałam do osób specjalnie religijnych, to jednak nie miałam nic przeciwko Kościołowi, więc postanowiłam tam zajrzeć.

Konrad to jeden z tych, którzy dali początek całej ekipie. Od razu wpadł mi w oko – niezła aparycja, pozytywne nastawienie, do tego gitarzysta z głową pełną kreatywnych wizji. Reszta grupy też była spoko – normalni ludzie, tacy jak ja, chętni do dobrej zabawy, żartów i tańców. Całość miała tylko jeden haczyk – bez procentów, ale dzięki temu wszystko nabierało takiej... radosnej aury. Naprawdę dało się odczuć, że Bóg jest wśród nas.

Spotykaliśmy się przy parafii

Związałam się z Konradem i spędzaliśmy ze sobą mnóstwo czasu. W ciągu tygodnia chodziliśmy razem do kina albo na długie przechadzki, a w weekendy spotykaliśmy się przy parafii na różnych wydarzeniach. Skończyłam naukę w technikum, zdając maturę i egzamin zawodowy, po czym zaczęłam pracować. Konrad, który jest 3 lata starszy, już wcześniej podjął pracę.

Wtedy też zdecydowaliśmy się na ślubOd zawsze marzyliśmy o hucznym weselu w starym stylu, a później gromadce pociech. Chcieliśmy spędzić ze sobą mnóstwo cudownych lat. Udało nam się osiągnąć prawie wszystko, co sobie zaplanowaliśmy. Jedynie z tą radością wyszło trochę inaczej, niż sądziłam…

Tuż po ceremonii ślubnej zostałam mamą, a potem dwa razy powtórzyłam ten wyczyn. Tak naprawdę przepracowałam raptem trzy lata po studiach, a resztę czasu spędziłam na zwolnieniach związanych z opieką nad maluchami. Gdy na świat przyszła nasza czwarta pociecha, stwierdziliśmy zgodnie, że to już koniec powiększania rodziny.

– Nie myśl jednak o powrocie do pracy zawodowej – oznajmił mój małżonek. – Dam radę was wszystkich utrzymać, a maluchy potrzebują obecności mamy.

– Czasami czuję się osamotniona, ciebie całymi dniami nie ma w domu, nie mam z kim porozmawiać… – próbowałam oponować.

– Chcesz oddać nasze pociechy do żłobka albo pod opiekę jakiejś obcej osoby? Nie wyrażam na to zgody – odparł stanowczo.

Zamilkłam, no bo co mogłam odpowiedzieć? No jasne, że nie miałam na to ochoty. W sumie to poczułam się głupio, że takie myśli mi się zakradły do głowy. Racja – maluchy są jeszcze niewielkie, potrzebują matki, a ja tu marudzę... 

Czułam się wykończona

To był dla mnie strasznie ciężki okres. Marek, nasz najmłodszy synek, skończył dopiero sześć miesięcy, a Łukasz, pierworodny, miał zaledwie trochę ponad cztery latka. Córki, Maria i Magdalena – ich imiona wymyślił mój mąż – liczyły sobie dwa i trzy lata.

Całe moje życie kręciło się wokół przewijania pieluszek, zabawy z maluchami, oglądania bajeczek, chodzenia na spacery i przesiadywania na placach zabaw. A do tego dochodziły jeszcze porządki i przyrządzanie posiłków, bo gdy Konrad wracał z pracy, oczekiwał, że w domu będzie lśnić, a na stole stanie gorący obiad. Składający się z dwóch dań!

– Czuję się wykończona – marudziłam od czasu do czasu. – Serio, z dzieciakami jest mnóstwo roboty! A do tego cały dom na moich barkach. No i wiecznie sama ze wszystkim.

– Nie gadaj głupot – rzucał wtedy. – Kobiety od zawsze dbały o chałupę i dzieci, a teraz masz jeszcze pralkę i elektryczny piekarnik, nie musisz się męczyć z piecem. Jak zrzędzisz, to grzeszysz.

Konrad to istny fenomen! Gdy byliśmy narzeczonymi, po prostu chodził do kościoła, ale teraz stał się totalnym zapaleńcem religijnym. Jakby tego było mało, wciągnął się po uszy w parafialne inicjatywy.

Wraca z pracy i zamiast spędzić trochę czasu ze mną albo z naszymi pociechami, pędzi do kościoła, żeby w czymś pomagać. A w domu ciągle kreśli jakieś plany – raz to powiększenia chóru parafialnego, innym razem organizacji ołtarzy na jakąś procesję czy zbiórki dla biednych.

– Byłabym wdzięczna, gdybyś mógł spędzić choć chwilkę ze mną. Ciągle tylko kościół i kościół – żaliłam się pewnego dnia.

– Aneta, powinno ci być wstyd gadać takie rzeczy! – odparł stanowczo. – Nie brakuje ci niczego, a są tacy, co nikogo nie mają.

Przyznaję, że Konrad to prawdziwy specjalista od wprowadzania mnie w zakłopotanie. Za każdym razem potrafi tak wykręcić kota ogonem, że czuję się winna.

Sąsiedzi składali mi gratulacje

Proboszcz nie szczędził Konradowi pochwał, przy każdej sposobności chwalił go pod niebiosa, a podczas nabożeństw wielokrotnie akcentował, że dzięki jego zaangażowaniu w parafii dzieje się wiele rzeczy. Gdy opuszczałam świątynię i wraz z pociechami czekałam na niego – bo on rzecz jasna musiał jeszcze coś uzgodnić z księdzem – sąsiedzi do mnie podchodzili i składali gratulacje.

– Mieć takiego męża to prawdziwy dar losu – chwaliły go sąsiadki. – A do tego wspiera chorych parafian. Ten facet to istny anioł!

Kiedy Konrad opowiadał o swoim zaangażowaniu w sprawy kościoła, jedyne, co robiłam, to potakiwałam głową i uśmiechałam się szeroko. Nie wiedziałam, jak zareagować. Przecież nie będę mu wypominać, że obcym ludziom poświęca mnóstwo uwagi, a na własną rodzinę nie ma chwili. Z biegiem czasu sytuacja tylko się pogarszała. Mąż całkowicie oddał się pracy w parafii.

Spędzał tam coraz więcej czasu, przez co stawał się nerwowy i porywczy. Gdy wracał do domu po pracy i okazywało się, że obiad nie był gotowy na czas albo w mieszkaniu panował choćby najmniejszy bałagan, natychmiast wszczynał kłótnię.

– Mareczkowi coś dolega z żołądkiem, nie zdążyłam posprzątać, bo musiałam się nim zająć. Do tego jeszcze czekało mnie odebranie synka z lekcji i córeczek z przedszkola – wyjaśniałam.

– Jakoś innym matkom udaje się ogarnąć dom, a ty wiecznie masz problem – nie chciał tego zrozumieć. – Nie zapominaj, że lenistwo jest grzechem. Zamiast ślęczeć przed telewizorem albo laptopem, powinnaś się bardziej przyłożyć do swoich powinności.

Zrezygnował z telewizji

Kiedy pociechy podrastały i zaczynały prowadzić własne życie, borykając się ze swoimi kłopotami, było jeszcze ciężej. Niedostateczna ocena w szkole była postrzegana jako poważne przewinienie.

– Waszym najważniejszym zadaniem jest pilna nauka! – krzyczał Konrad. – Każda pała to ciężki grzech!

Gdy Łukasz przystępował do pierwszej komunii i poprosił o laptopa, Konrad zrobił mu straszną awanturę.

– Komunia nie jest okazją do wręczania upominków – darł się. – Czego cię nauczyłem?! To przeżycie religijne! A komputer to wcielone zło.

Uważał, że telewizja to czyste zło. Na początku pousuwał mnóstwo kanałów, aż w końcu całkowicie zrezygnował z płacenia abonamentu. Sprawdzał, co robię na laptopie.

– To absolutnie zbędne – powtarzał jak mantrę co miesiąc.

– Konrad, żyjemy w XXI wieku – próbowałam delikatnie tłumaczyć. – Komputer służy nie tylko do grania, ale też jest źródłem informacji.

– Cała mądrość pochodzi z Biblii – stwierdził, kierując palec ku niebu, a ja ledwo powstrzymałam westchnienie. – Gdyby ludzie postępowali według wskazówek z Pisma Świętego, to mielibyśmy o wiele mniej morderstw i rabunków. Musisz to pojąć, moja droga.

– Przecież ty sam zarządzasz witryną internetową naszej wspólnoty parafialnej – nagle sobie uświadomiłam.

Nie odezwał się ani słowem, ale temat wyłączenia Internetu i pozbycia się komputera więcej nie wypłynął.

Sytuacja w domu robiła się jednak coraz bardziej napięta. Konrad non stop czepiał się dzieci, które po prostu się go bały. Gdy był w pracy, w ciągu dnia, byliśmy naprawdę zadowoleni. Miałam z nimi dobry kontakt. Gdy wracały ze szkoły, opowiadały, co tam się działo i śmialiśmy się razem. Ale gdzieś tak po czwartej w domu robiło się nieciekawie.

Kiedy mąż miał wrócić do domu, ogarniał mnie stres. W pośpiechu porządkowałam mieszkanie, sprawdzając przy okazji, czy obiad się nie przypala. Chciałam, żeby wszystko było dopieszczone w każdym calu. Nasze pociechy w tym czasie chroniły się w swoich pokojach.

Jego bogobojność to tylko maska

Kłótnie wybuchały codziennie i o byle co. Raz, że podłoga niedomieciona, innym razem, że zapomniałam upiec placek dla schorowanej sąsiadki (jakbym miała na to czas!). Albo że dzieciaki przynoszą same czwórki zamiast piątek. A do tego dochodziły jeszcze te wieczorne modlitwy i sprawdziany z pacierza!

– Tatusiu, przecież do pierwszej komunii mam jeszcze tyle czasu – szlochała Marysia, gdy ojciec egzekwował od niej znajomość następnych modlitw. – Nie muszę się tego uczyć już teraz.

– Każdy porządny chrześcijanin powinien na pamięć znać modlitwy – pouczał Konrad, wymierzając dotkliwe kary za nawet najdrobniejsze potknięcia w recytacji.

Niedawno wychowawczyni Łukasza zwróciła uwagę, że chłopiec jest podenerwowany i reaguje agresywnie, gdy coś mu nie wychodzi.

– On jest w porządku, dobrze się uczy, ale zaczynam się o niego martwić – wyjaśniała. – Dostanie gorszą ocenę z zachowania, bo non stop wdaje się w bójki z rówieśnikami. Przecież to do niego niepodobne. Czy wydarzyło się ostatnio coś ważnego? Może w domu albo wśród bliskich?

Starałam się delikatnie zasugerować, że mojego męża czasem ponoszą nerwy i zdarza mu się podnieść głos na nasze pociechy. Wolałam nie wdawać się w detale całego zajścia. Po pierwsze dlatego, że czułam z tego powodu wstyd, a po drugie i tak nikt by w to nie uwierzył. Konrada znali tu wszyscy, łącznie z wychowawczynią.

– Mąż? – jej zaskoczenie było ogromne, gdy wspomniałam, że tata bywa nadmiernie wymagający wobec maluchów. – To chyba jakieś nieporozumienie. Przecież on jest wzorem cnót wszelakich!

Tak, to faktycznie niesamowity facet. Problem w tym, że ta jego bogobojność to tylko maska. I nie mówię nawet, że on specjalnie stara się tak o sobie myśleć. On zwyczajnie uważa pracę w parafii za swoją życiową powinność i nic innego się dla niego nie liczy. Szkoda tylko, że cierpi przez to nasza rodzina. Konrad jest ślepy na to, jak bardzo nas rani, a przecież taka postawa kłóci się z zasadami wiary.

Będąc małżonką kogoś, kogo nazywają wyjątkową osobą, nie wypada mi wyrażać niezadowolenia czy ubolewać nad swoim losem. Otoczenie jest przekonane, że mój mąż to istny ideał, a nasze cztery kąty są oazą harmonii. Nikt poza mną nie zna prawdziwej historii, w którą i tak każdy by zwątpił.

Renata, 42 lata

Czytaj także:
„Nie miałem ochoty babrać się w pieluchach, więc zostawiłem to żonie. Nie dziwie się, że w końcu wywinęła mi taki numer”
„Choć jestem weganką to matka obrzuca mnie mięsem. Od 24 lat codziennie karze mnie za to, że mnie urodziła”
„Po rozwodzie zwaliłam się z dziećmi do rodziców. Układ był idealny, bo miałam darmową opiekę, wikt i opierunek”
 

Redakcja poleca

REKLAMA