– Wyjedźmy gdzieś na kilka dni - zaproponował Jurek. - Odpoczniemy, złapiemy oddech, zmienimy perspektywę… – wpatrywał się w laptop, ale mówił najwyraźniej do mnie.
Ucieszyłam się. Wreszcie pobędziemy trochę razem, będzie czas na przytulanki, pogaduszki… Ostatnio wcale ze sobą nie rozmawiamy, tylko wygłaszamy komunikaty, co trzeba zrobić albo kupić, wiecznie jesteśmy zagonieni i wieczorem nie mamy ani siły, ani ochoty na żadne rozrywki. No i dawno nie byliśmy w górach.
„Może Zakopane albo Szczyrk? - rozmarzyłam się. - Dzieciaki poszaleją na deskach, a ja wreszcie odpocznę od garów, będę miała czas dla nich i dla męża…”.
– To co, Reniu, jedziemy? Zobacz, jaką fajną chatę można wynająć za niewielkie pieniądze - to mówiąc, Jurek odwrócił ekran ku mnie.
No rzeczywiście, szał ciał
Wszystko w drewnie, przestronny salon z kominkiem, na górze sypialnie, cena przystępna. Jak on znalazł takie cudo? Niewiele myśląc, pochwaliłam mężowski wybór i podeszłam do siedzącego w drugim końcu pokoju syna, który - tak jak podejrzewałam - grał na komputerze, zamiast odrabiać lekcje.
– Gotowe! – zakrzyknął Jurek po chwili, zwabiając mnie z powrotem. – Równo za tydzień znikamy w głuszy i ładujemy akumulatory.
– W jakiej głuszy? – zainteresowałam się, nagle zaniepokojona.
– Leśnej - wyjaśnił uprzejmie mąż. - Na Suwalszczyźnie. Chata w lesie, wokół żywego ducha, idealne warunki do wypoczynku!
– Tata mówi poważnie? – spytał Antek, odrywając się od komputera.
– Nie płać! – zakrzyknęliśmy niemalże jednym głosem.
– Już przelałem całą kwotę – Jurek popatrzył na nas z satysfakcją. – Przewidziałem wasz opór. Ale nic z tego, nie będę się przepychał w tłumie turystów na deptaku. Koniec, kropka, jedziemy w suwalskie lasy.
– Ja nie chcę! – jęknął Antek.
– Ja też nie! – usłyszeliśmy, kiedy do domu wróciła jego starsza siostra. – Ja jestem człowiek cywilizowany, a tam pewnie nie ma internetu!
– Kilka dni bez Facebooka dobrze ci zrobi - rzucił zgryźliwie Jurek. - Zresetujecie z Antkiem mózgi przeżarte głupotami z sieci.
– Ale ja właśnie gram on-line, daleko zaszedłem, nie mogę tego przerwać! – syn był zrozpaczony.
– Jedziemy i już. Bez gadania! – zirytowany Jurek wyszedł z pokoju.
Popatrzyliśmy z dziećmi po sobie.
Trzeba wiedzieć, kiedy odpuścić
– Klamka zapadła – mruknęłam.
Tydzień później bladym świtem zapakowaliśmy się do samochodu i ruszyliśmy w drogę. Kto podróżował z dwojgiem niezadowolonych i zbuntowanych nastolatków, ten wie, jaka to przyjemność. Karolina milczała nabzdyczona, za to Antek nie przestawał narzekać. Umilkł dopiero po kilku godzinach, kiedy wjechaliśmy w las. Wąska droga osłonięta była wiekowymi drzewami, które w lecie pewnie dawały miły cień, ale teraz zabierały resztkę dziennego światła. Dobrze chociaż, że śniegu było tej zimy jak na lekarstwo, więc asfalt dawał oponom dobrą przyczepność.
– Daleko jeszcze? – spytałam nieśmiało Jerzego.
„Po 200 metrach skręć w lewo. Do celu zostało 600 metrów” – odpowiedziała mi nawigacja głosem Krzysztofa Hołowczyca.
Gdy wjechaliśmy na podwórko ukrytej wśród drzew leśniczówki, rzuciliśmy się do klamek.
– Nie macie po co wychodzić - zatrzymał nas Jurek. - Tylko wezmę klucze do chaty i jedziemy dalej.
– To nie tutaj? - Karolina nie kryła rozczarowania. - To dokąd mamy jechać? Przecież asfalt się skończył!
– Cztery kilometry prosto, potem na krzyżówce w lewo i koło paśnika dla saren w prawo – wyjaśnił jej ojciec, pobrzękując kluczami. – Leśniczyna mówi, że trafimy bez problemu. Jej mąż odprowadziłby nas, ale jeszcze nie wrócił do domu. Damy radę!
Było już ciemno, kiedy reflektory naszego auta wyłuskały z mroku drewniane ogrodzenie.
Trafiliśmy!
– Super! – Antek biegał po całym domu, odkrywając kolejne pomieszczenia. – Jaki fajny kominek! Zamawiam środkową sypialnię!
– Czego się tak cieszysz – burknęła Karolina, nie odrywajac wzroku od smartfona. - Tu nie ma zasięgu.
– Nie mów! – spojrzałam na ekran komórki. – Jurek, to rzeczywiście koniec świata, ani jednej kreski!
– Jutro sprawdzimy w terenie, gdzieś złapiemy zasięg – zbagatelizował sprawę mąż. – A tymczasem rozlokujmy się jakoś.
– Najpierw napal w kominku. – Antek w skupieniu oglądał zadziwiająco nowoczesne, zważywszy nasze oddalenie od cywilizacji, urządzenie. – To ogrzewanie domu, kumpel ma takie samo.
Ciepło rozchodzi się po całej chacie i to jest dobra wiadomość; gorsza jest taka, że szybko stygnie, trzeba często dokładać. Jurek bez słowa sięgnął po latarkę i wyszedł, zgarniając syna ze sobą. Wrócili po kilku minutach, z naręczem równo przyciętych polan.
– Ulżyło mi – wyznał mąż. – Znaleźliśmy opał, całe stosy, a już myślałem, że będę musiał machać siekierą.
– Sam chciałeś – pozwoliłam sobie i otworzyłam jedną z kuchennych szafek, aby schować przywiezione wiktuały.
Widok odebrał mi mowę. Ustawione w równiutkich rzędach konserwy umożliwiłyby nam przetrwanie po ataku nuklearnym!
– Będziemy to jedli? – spytał nieufnie Antek.
– No skąd! – zaprzeczyłam. – Mamy własny prowiant, na trochę starczy, a potem się dokupi. Nie martw się, nie umrzemy z głodu.
Przyjemne ciepło rozchodzące się po domu złagodziło napiętą atmosferę. Kolację zjedliśmy, przerzucając się dowcipami o sposobach przetrwania w dziczy. Już dawno nie siedzieliśmy tak razem! Nie ma to, jak pozbawić dzieci elektroniki.
Spać poszliśmy dopiero o północy
– I co, fajnie jest? – Jurek przytulił się do mnie. – Dobry miałem pomysł?
– Świetny – wymruczałam, przywierając do niego możliwie największą powierzchnią ciała.
W sypialniach ciągle było trochę chłodno.
– Zimno? – Jurek zawsze wiedział, czego mi trzeba. – Zaraz cię rozgrzeję, kochanie.
„Ten wyjazd to naprawdę doskonały pomysł” – pomyślałam, czując na szyi gorący dotyk mężowskich warg.
Dzieci nie wykazały się wyczuciem chwili... Namiętny pocałunek przerwało nam pukanie do drzwi.
– Mogę do was? – w uchylonych drzwiach stanęła Karolina w nocnej koszuli. – U mnie jakoś chłodno…
– Wskakuj! – odchyliłam kołdrę, puszczając mimo uszu Jurkowy jęk zawodu.
– Co tam robicie? – rozdarł się zazdrośnie Antek w sąsiednim pomieszczeniu. – U was też tak zimno?
– Zapraszamy! – odkrzyknął Jurek. – Jedno dziecko mniej, jedno więcej, to już naprawdę bez znaczenia.
Ranek przywitał nas pięknym słońcem. Było niespodziewanie jasno, promienie tańczyły mi po twarzy, nie dało się spać.
– Śnieg! Ale napadało! – Karolina wyjrzała przez okno. – Wszędzie biało! Mamo, są tu jakieś leżaki? Może się trochę opalę, wiesz, jak na Gubałówce. Zimowa opalenizna jest cool!
Zeszliśmy do kuchni. Kominek wygasł, temperatura spadła poniżej akceptowalnych wartości. Owinęłam się ciaśniej polarem.
– Antek, przynieś trochę drewna! – zażądałam, by po chwili usłyszeć w odpowiedzi:
– Nie mogę wyjść! Ktoś nas chyba zamknął od zewnątrz! Tato, pomóż!
Zebraliśmy się przy drzwiach. Rzeczywiście nie chciały się otworzyć. Drgnęły dopiero, kiedy Jurek naparł na nie całym ciałem.
Niestety, prześwit był kilkucentymetrowy
– Ja cię! – jęknął mąż – zasypało nas!
– I przymroziło. – Karolina wydłubała spod drzwi trochę lodu.
– Co teraz? – spytałam bezradnie.
– Wyjdziemy przez okno i odkopiemy się – nie widział problemu Jurek.
– To ja zrobię kawę. – Zakrzątnęłam się koło kuchenki.
– Nie ma tak dobrze, nie zadekujesz się w domu. Wszystkie ręce na pokład! Wkładajcie kurtki i buty!
Skacząc z wysokiego parapetu, wpadłam w śnieg po pas.
– Ale czad! – zachwycił się Antek, kangurzym skokiem trafiając w sam środek zaspy.
Za nim skoczyła Karolina, zapomniawszy nagle, że jest pełną fochów nastolatką, mającą wieczne pretensje do zramolałych rodziców.
– Iii ha, ha! – darli się oboje, posuwistymi ruchami ramion żłobiąc w białym puchu sylwetki aniołków.
– Odśnieżamy! – Jurek zapędzał potomstwo do roboty. – Bo inaczej nie dostaniemy się do domu!
– I do samochodu – zauważył przytomnie Antek, spoglądając na zaparkowany przed domem biały pagórek.
– No to jesteśmy uziemieni – skwitował Jurek. – Chyba że przyjdzie odwilż. Tylko napęd na cztery koła ruszyłby to pudło, a i tak nie wiadomo, czy byśmy się przebili przez zaspy. Dzieci, szukamy zasięgu. Trzeba zadzwonić do leśniczego.
– Chyba po helikopter – mruknęła Karola, ale posłusznie ruszyła przed siebie, wpatrzona w ekran telefonu.
Niestety, mimo że chodziliśmy tak dobre pół godziny, zasięgu nie udało się złapać. Ubiliśmy za to nogami trochę śniegu, tak że teraz było łatwiej poruszać się po podwórku.
– To co robimy? – spytałam szeptem Jurka.
Nie mogłam ignorować faktu, że jesteśmy odcięci od świata.
Sytuacja nie wyglądała dobrze
Z ulgą przypomniałam sobie o zapasie konserw, który tak mnie wczoraj zdziwił.
– Nie panikujmy, wszystko się jakoś ułoży – pocieszył mnie mąż, ale wyczułam, że sam nie jest tego pewien. – Zjedzmy śniadanie i pomyślmy. Może pójdę pieszo do leśniczówki?
– Ani mi się waż! – aż podskoczyłam. – Nie znasz terenu, jeszcze się zgubisz w tej bieli!
Nie nalegał.
– W końcu nie jest tak źle – podsumował. – Mamy wszystko, czego nam potrzeba na kilka dni.
I wtedy okazało się, że nie ma prądu. A zatem także wody w kranie, bo hydrofor napędzany jest elektrycznością. Nasz optymizm jakby nieco zmalał… Zgromadziliśmy się wokół kominka i zapatrzyliśmy w ogień.
– Szkoda, że nie możemy upiec kiełbasek – rozmarzył się Antek.
– Ależ możemy! – zerwał się na równe nogi Jurek. – Rozpalimy ognisko w śniegu! Ubierzcie się z powrotem i jazda na dwór!
Suchego drewna mieliśmy pod dostatkiem, mąż fachowo ułożył stosik, podkładając pod szczapy papier po kiełbasie. Z początku ogień pełgał zaledwie, nieśmiało liżąc polana, dopiero po jakichś dziesięciu minutach zajęło się żywiczne drewno i złotoczerwone języki strzeliły do góry.
– Łał! – jęknęły nabożnie dzieci.
Nie dziwiłam się im. Jest coś magicznego w płonącym ognisku. Z deski i dwóch pieńków znalezionych w drewutni zrobiliśmy prowizoryczną ławę. Jurek przysiadł na niej, wyciągnął scyzoryk i zaczął ostrzyć patyki do kiełbasek.
– Tak właśnie poznałem waszą mamę, w górach, przy ognisku…
– Opowiedz! – poprosiły chóralnie nasze latorośle. – Wędrując z plecakiem po Bieszczadach – zaczął Jurek, i jak to on, od razu uciekł w dygresję – a zawsze lubiłem dzikie miejsca…
– Uhm, to już wiemy – potwierdziła z niewinną miną Karolina.
– Cicho bądź, dziecko, nie przerywaj rodzicowi! Dotarłem do bazy namiotowej i tam zobaczyłem piękną dziewczynę…
– Mamę? – powiedział z powątpiewaniem Antek.
Uśmiechnęłam się, a Jurek trzepnął syna rękawiczką
W tej chwili usłyszeliśmy szczekanie. Przez zaspy sadził brązowy wyżeł. Wpadł na podwórko i zaczął nas radośnie obskakiwać, zerkając pożądliwie na kiełbasę. Za psem wjechał na biegówkach mężczyzna w mundurze służby leśnej.
– Dzień dobry! – huknął tubalnym głosem. – Żona mówiła, że wczoraj zjechaliście, więc postanowiłem do was zajrzeć i zapytać, co słychać.
Zerwaliśmy się na równe nogi, przekrzykując się wzajemnie. Awaria prądu, nieprzebyte zaspy, jak to dobrze, że pan nas znalazł!
– Ależ drodzy państwo – uśmiechnął się leśniczy – nie ma czym się martwić. Śnieg? To tutaj normalne, a prąd niedługo będzie. Zerwało linię, ale już naprawiają. A tak poza tym, to jak wam się tu podoba?
– Jest super – wyrwał się Antek, a my mogliśmy tylko potwierdzić.
Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”