„Nasza miłość zrodziła się z cudzej tragedii. Ktoś musiał zginąć, bym to ja mógł przeżyć i poznać przyszłą żonę”

zakochana para fot. iStock, Strelciuc Dumitru
„W czasie poszukiwań Helena i ja poznaliśmy się bliżej i okazało się, że łączy nas coś więcej niż tylko wspólny dawca, czyli Marzenka. Że zrodziła się między nami miłość”.
/ 02.05.2023 09:15
zakochana para fot. iStock, Strelciuc Dumitru

Marzenki nigdy nie poznałem i nigdy już nie poznam. Nie żyje od czterech lat. Zginęła w górach, w czasie wędrówki po swoich ukochanych Tatrach. W dodatku na łatwej trasie, na szlaku na Giewont, którym codziennie chodziło tysiące ludzi. A jednak to ona pośliznęła się na kamieniu i spadła w kilkumetrową rozpadlinę.

Kiedy ratownicy wyciągnęli ją stamtąd, okazało się, że uszkodzenia jej czaszki i mózgu są bardzo rozległe. Dziewczyna żyła jedynie dzięki urządzeniom medycznym, ale i one wkrótce zawiodły. Zmarła po kilku dniach.

Tak, nigdy nie poznałem Marzenki, choć bardzo bym tego chciał. Tak jak moja żona, Helena. Jednak zanim opowiem wam o nas, najpierw jeszcze trochę o niej.

Odszukaliśmy jej rodzinę

Pewnego jesiennego dnia Helena i ja pojechaliśmy do miasteczka, w którym się urodziła i chodziła do szkoły. Chcieliśmy jak najwięcej dowiedzieć się o jej życiu, upodobaniach, zaletach i wadach, więc rozmawialiśmy z jej rodziną, przyjaciółmi.

– Była typem samotnika – powiedziała nam jej mama. – Od urodzenia bardzo ostrożnie podchodziła do ludzi. Zanim nawiązała z kimś kontakt, obserwowała go przez długi czas. Czasami nawet zastanawialiśmy się z mężem, czemu tak się wszystkim przypatruje, jakby sięgała w głąb duszy każdego człowieka. Jako dziecko bawiła się tylko z tymi dziećmi, które sama wybrała. Jeśli kogoś polubiła, była gotowa oddać mu wszystkie swoje zabawki. Ale jeśli ktoś jej się nie podobał, zabierała swoje wiaderko, łopatkę i foremki i odchodziła w przeciwległy róg piaskownicy. Nic się nie zmieniła, gdy już poszła do szkoły.

– Poznałyśmy się w pierwszej klasie podstawówki – mówiła Ela, jedna z jej serdecznych przyjaciółek. – Zobaczyłyśmy się w drzwiach do szkoły. Ona uśmiechnęła się do mnie, ja do niej i wiedziałam już, że mam przyjaciółkę od serca, o której zawsze marzyłam. Skąd wiedziałam, że „od serca”? Nie mam zielonego pojęcia. Po prostu to czułam. I tak się właśnie stało. Czasem byłam zazdrosna, że nie tylko ja jestem dla niej tą najważniejszą. Bo Marzenka miała w sobie tyle ciepła, radości i dobroci, że mogła nimi obdzielić wiele osób.

– Ona nie dzieliła ludzi na tych złych i dobrych, brzydkich i ładnych, mądrych i głupich – powiedziała Miłka, jej druga przyjaciółka. – Miała swój własny, wewnętrzny podział, dlatego z jednymi była bardzo blisko, a innych trzymała na dystans. No i od zawsze wiedziała, czego chce. Pamiętam lekcję wychowania w gimnazjum, na której każdy uczeń miał powiedzieć, jak wyobraża sobie swoje przyszłe losy. Uczniowie mówili, że zostaną a to strażakiem, a to policjantem, pielęgniarką, nauczycielką. Wymieniali zwyczajne zawody… Ale Marzenka nas zaskoczyła. Oznajmiła, że zostanie swatką i będzie łączyć ludzi w pary.

Właśnie to swatanie najbardziej utkwiło Miłce w głowie. Jakiś czas później okazało się, że jej przyjaciółka wiedziała, co mówi.

– To się zdarzyło już w ogólniaku, we trzy chodziłyśmy do jednej klasy – ciągnęła Miłka. – Któregoś razu Marzenka powiedziała jednej z koleżanek, Zuzi, żeby zerwała ze swoim chłopakiem, „bo on nie jest dla niej”. Zuzia początkowo się nastroszyła. Ale Marzenka powoli i spokojnie wytłumaczyła jej dlaczego. Mówiła coś o charakterze, temperamencie, oczytaniu i takich tam sprawach, które, prawdę mówiąc, były wówczas dla nas, nastolatek, zupełnie nieistotne. Chłopak miał być przystojny i tyle. A jak jeszcze miał samochód, to już w ogóle super. Proszę sobie wyobrazić, że Marzenka doprowadziła do tego, że Zuzia po roku zerwała ze swoim chłopakiem i zaczęła spotykać się z pewnym okularnikiem, na którego żadna z nas nigdy nie zwróciłaby uwagi. Oboje są do dziś szczęśliwą parą, mają dwójkę dzieci, a on niedawno otrzymał tytuł profesora.

A poprzedni chłopak Zuzi tuż przed maturą okradł jakiś sklep, w którym wraz z kolegami pobił ochroniarza. W efekcie wylądował w poprawczaku. Kiedy wyszedł, trafił do więzienia. A potem zaczął pić…

Kolega wskazał mu ją na korytarzu

To był pierwszy, ale nie ostatni raz; w ogólniaku Marzenka skojarzyła jeszcze trzy pary. Podobno wszystkie do dziś są szczęśliwie i każda z rodzin twierdzi, że to szczęście zawdzięcza właśnie Marzence.

– To naprawdę była wyjątkowa osoba – zgodnie uznały jej przyjaciółki.

Po maturze nasza bohaterka wyjechała do Warszawy, gdzie zamierzała studiować prawo. Po kilku miesiącach poszukiwań trafiliśmy do ludzi, którzy studiowali z nią w jednej grupie na uniwerku.

– Nie należała do naszej paczki. Nie rzucała się w oczy, była cicha i wycofana – wspominał niejaki Irek. – Ale kiedyś ktoś na korytarzu wskazał mi ją i powiedział, że to swatka. W pierwszej chwili nie zrozumiałem, o co mu chodzi, więc kolega wyjaśnił, że ta dziewczyna ma dobrą rękę do łączenia par, więc jak pozna ze sobą jakichś dwoje, to nawet Bóg ich już nie rozdzieli. Było w tym wiele drwiny, ale ja uznałem, że Marzenka jest moją ostatnią szansą…

Spojrzeliśmy na Irka zdumieni, a on zaśmiał się i pośpieszył z wyjaśnieniami.

– W tamtym czasie kochałem się nieszczęśliwie w pewnej dziewczynie – ciągnął. – Danka nie zwracała na mnie uwagi. Była wpatrzona w innego. Tak przynajmniej sądziłem. Powiedziałem: nie zwracała na mnie uwagi, choć prawdę mówiąc, byłem nieśmiały i zwyczajnie nie dawałem jej żadnych sygnałów, że mi się podoba. Tak czy inaczej, poszedłem do Marzenki i spytałem ją, czy nie pomogłaby mi w zdobyciu serca Danki.

Podobno spojrzała mu wtedy głęboko w oczy i przez chwilę patrzyła w nie bez słowa, aż zaczął się czuć nieswojo.

– To niesamowite, ale w tamtej chwili odniosłem wrażenie, jakby była jakąś czarownicą, która przez moje oczy próbuje wniknąć w głąb duszy – ciągnął Irek. – Co tam znalazła, nie mam pojęcia, ale w końcu powiedziała: „Dobrze. Jutro przynieś Dance różę. Jedną. Czerwoną”. Skinąłem głową, ale wcale nie byłem pewny, czy to zrobię. Resztę dnia biłem się z myślami. „Ja przyniosę kwiatek, a ona mnie wyśmieje…”
– myślałem przerażony tą perspektywą.

Z drugiej jednak strony, coś musiałem w końcu zrobić, bo usychałem już z nieodwzajemnionej miłości. Przemogłem się więc i następnego dnia kupiłem w kwiaciarni na rogu piękną, czerwoną różę. Irek twierdził, że prawie zemdlał, gdy stanął przed Anką i bez słowa dał jej kwiat. Nie był w stanie wykrztusić nawet „Proszę”. Ona jednak nie odwróciła się na pięcie ani nie roześmiała kpiąco, jak to sobie przez pół nocy wyobrażał, tylko nachyliła się i wyszeptała mu do ucha: „Nareszcie”.

– Okazało się, że wpadłem jej w oko, ale nie była pewna, czy i ona mi się podoba. Krążyliśmy wokół siebie od dawna. To Marzenka wyłowiła nasze spojrzenia i zorganizowała nam pierwsze spotkanie.

Tak. Marzena była urodzoną swatką

No cóż, nadszedł już chyba czas, bym opowiedział o sobie i o Helence. Otóż pewnego dnia miałem wypadek samochodowy i doznałem w nim ciężkich obrażeń. Lekarze stwierdzili, że nie przeżyję, jeśli nie znajdzie się dawca wątroby do przeszczepu. Na szczęście dawca się znalazł.

Miałem olbrzymie szczęście. Wkrótce okazało się, że wątroba podjęła pracę i dobrze funkcjonuje w moim organizmie. Rok później na jednym ze zlotów biorców spotkałem pewną dziewczynę. Nie zwróciłbym na nią uwagi, bo nie była w moim typie, gdyby nie okazało się, że miała przeszczep nerki tego samego dnia co i ja. W dodatku była pacjentką w tym samym szpitalu, w którym leżałem, a nasze operacje odbyły się w sąsiadujących ze sobą salach operacyjnych. Nie trzeba być geniuszem, aby się domyślić, że mieliśmy tego samego dawcę. Z ciekawości postanowiliśmy potwierdzić nasze przypuszczenia.

Lekarze nigdy nie wyjawiają rodzinom dawców nazwisk pacjentów, którzy otrzymali narządy od ich bliskich. Często wywołuje to bowiem burzę emocjonalną i doprowadza do nieprzyjemnych sytuacji, na przykład poszukiwań biorcy. Ale za to biorcom niekiedy udaje się odkryć, dzięki komu wciąż żyją. Nam się udało. W czasie poszukiwań Helena i ja poznaliśmy się bliżej i okazało się, że łączy nas coś więcej niż tylko wspólny dawca, czyli Marzenka. Że zrodziła się między nami miłość.

Chciałem opowiedzieć wam tę historię, ponieważ uważam ją za wzruszającą. Bo niewielu jest na świecie ludzi, którzy swoje powołanie widzą przede wszystkim
w pomaganiu innym. Samotnym i nieszczęśliwym. A jeszcze mniej jest takich, którzy tak umiłowali to powołanie, że wypełniają je nawet po swojej śmierci…

Czytaj także:
„Zakochałem się w żonie najlepszego przyjaciela. Choć obok spała moja dziewczyna, to nocami marzyłem tylko o ciele Marty”
„Syn zakochał się w korepetytorce, a ona podle to wykorzystała. Miała przygotować go do matury, a nie do życia małżeńskiego”
„Zakochałam się na wakacjach z dzieckiem. Od teraz każdej koleżance polecam podryw na dzieciaka - najlepiej cudzego”

Redakcja poleca

REKLAMA