Wczoraj byłam w centrum handlowym. Nie, nie na zakupach jak zwykle. Poszłam zobaczyć, czy to, co mówiła o swoich rówieśniczkach moja córka, jest prawdą. Nie kłamała. Były tam. Kręciły się po butikach, taksowały wzrokiem przechodzących obok mężczyzn, uśmiechały się zalotnie, kusiły.
Zrobiło mi się niedobrze. Miałam ochotę wsadzić je do samochodu, zawieść do domu i zapytać ich rodziców: czy wiecie, co wasze dzieci robią po lekcjach?
Ja sama niczego nie podejrzewałam. Przysięgam! Oboje z mężem dużo pracowaliśmy, aby w naszej rodzinie niczego nie brakowało. Wychodziliśmy do pracy o świcie, wracaliśmy około 19.00. W nocy często pisaliśmy jeszcze raporty i sprawozdania. Kiedy wreszcie udawało nam się wszystko skończyć, padaliśmy na łóżko i natychmiast zasypialiśmy. Ale takie poświęcenie bardzo się nam opłacało.
Dorobiliśmy się pięknego mieszkania w centrum miasta, dobrych samochodów. Stać nas było na wakacje za granicą i wysłanie córki – Katarzyny do jednego z najlepszych, prywatnych szkół w mieście. Byliśmy przekonani, że tam, z dala od dzieci z patologicznych rodzin, będzie rosła na mądrą, ambitną dziewczynę, która zdobędzie świat.
Ma swoje tajemnice, to normalne
Wydawało nam się, że nasz plan działa. Kasia przynosiła ze szkoły dobre stopnie, wieczorami zawsze była w domu. Nie sprawiała żadnych problemów. Kiedy po powrocie z pracy pytaliśmy, jak minął jej dzień, odpowiadała: „bez sensacji, ale okej” i uciekała do swojego pokoju. „To normalne, dojrzewa, ma swoje tajemnice” – tłumaczyliśmy sobie i siadaliśmy do swoich sprawozdań i raportów.
Pamiętam, jak raz powiedziała nam, że jest najgorzej ubraną dziewczyną w klasie. I chciałaby nowe ciuchy. Potwornie się wtedy oburzyłam. Przecież miała wszystko, czego uczennica potrzebuje,
a nawet więcej: firmowe adidasy, kolorowe bluzy, fikuśny plecak na książki.
– Ja w twoim wieku o takich rzeczach mogłam sobie tylko pomarzyć – powiedziałam jej wtedy, a ona nigdy więcej nie wracała do tego tematu, więc uznaliśmy, że zrozumiała, jak wiele jej dajemy.
Ta sukienka kosztowała aż 600 złotych! Skąd ona ją ma?
Słyszałam o galeriankach. Kilka lat temu po premierze filmu pod tym tytułem w mediach zrobiło się głośno o nastolatkach uprawiających seks za prezenty. Ale po kilku miesiącach temat ucichł. Byłam przekonana, że to już przeszłość, że ktoś zrobił z tym porządek. A nawet jeśli nie... Myślałam, że nas ten problem nie dotyczy. Takie rzeczy zdarzają się przecież tylko w rodzinach patologicznych. A nasza była normalna, szanowana.
Kiedy więc na wywiadówce w drugiej klasie wychowawczyni powiedziała, żeby obserwować, jak córki wychodzą ubrane, czy nie przesadzają z makijażem, z kim się przyjaźnią, byłam oburzona.
Do kogo ta mowa?! Przecież to znana szkoła, a nie jakaś podrzędna zawodówka! Tu chodzą dzieci z dobrych domów. Córki lekarzy, adwokatów, biznesmenów. Znałam je, czasem przychodziły do naszego domu. Miłe, grzeczne, dobrze ułożone. Zawsze pytały, czy Kasia może z nimi wyjść. One miałyby sprzedawać się za pieniądze? Przecież to bzdura! Ich rodzice, tak jak my, harowali od świtu do nocy. Miały wszystko!
O tym, czym zajmuje się Kasia, dowiedziałam się zupełnym przypadkiem, podczas gruntownych domowych porządków. Zwykle moja córka sama sprzątała w swoim pokoju, ale tym razem chciałam jej zrobić niespodziankę.
Zbliżało się półrocze, wieczorami kuła jak szalona, by wyciągnąć się na czwórki i piątki, więc na układanie rzeczy w szafkach nie miała czasu. A ja akurat dostałam wolny dzień za pracę w sobotę...
Najpierw zobaczyłam kilkanaście paczek prezerwatyw. Były upchnięte w szufladzie z bielizną. „Pewnie chcą zrobić jakiejś koleżance kawał, nadmuchać je i powiesić jak balony„ – pomyślałam w pierwszej chwili, ale w głowie już zapaliła mi się czerwona lampka.
Zaczęłam szukać dalej. Na jednej z półek za stertą swetrów znalazłam nową, bardzo drogą sukienkę. Była do niej doczepiona metka z ceną. Kosztowała 600 zł. „O Boże, skąd ona to ma?!” – zaczęłam się zastanawiać. Przypomniała mi się wywiadówka i to, co mówiła wychowawczyni. Błyskawicznie wywaliłam na podłogę całą zawartość szafy. Ze sterty rzeczy zaczęłam wyciągać markowe ubrania, szpilki, perfumy. Musiały kosztować tyle, co moja kilkumiesięczna pensja. Przerażona zadzwoniłam do męża.
– Nasza córka chyba jest prostytutką – powiedziałam łamiącym się głosem.
Urwał się z pracy i przyjechał natychmiast.
– Zabiję gówniarę, zabiję! – krzyczał, gdy pokazałam mu, co znalazłam.
Chciał natychmiast jechać po nią do szkoły, ale go powstrzymałam. Ustaliliśmy, że wyjaśnimy wszystko, gdy wróci do domu. Ciągle mieliśmy nadzieję, że będzie potrafiła nam to wytłumaczyć.
Nawet nie próbowała się nam z niczego tłumaczyć!
Tamtej rozmowy z córką nie zapomnę chyba do końca życia. Spodziewałam się, że zacznie zaprzeczać, twierdzić, że pożyczyła ubrania od koleżanek, albo kupiła za pieniądze, które dostała od dziadków. Ale ona nawet się nie wypierała.
– Zarobiłam – odpowiedziała z cynicznym uśmieszkiem, gdy zapytałam, skąd je ma. – Jak? A wydoiłam paru jeleni!
A potem zaczęła opowiadać...
O schowanych w szkolnym plecaku ciuchach na zmianę, w które się przebierała po lekcjach przed wyprawą do galerii. O spacerkach po centrum handlowym z koleżankami i łowieniu sponsorów.
Bez cienia skrępowania mówiła też o „szybkich numerkach” w samochodzie na podziemnym parkingu. I o prezentach, które za to dostawała. Spokojnie, rzeczowo, bez emocji. Jakby relacjonowała, co było na klasówce z matematyki.
– O co ta afera? Liczy się tylko kasa. Sami mnie tego nauczyliście – zakończyła.
Byłam zszokowana, zaczęłam płakać. Słuchając jej, miałam wrażenie, że siedzi przed nami jakaś zupełnie obca osoba. Zimna, zadowolona z tego, że sprawia nam ból. Mąż wpadł w szał. Krzyczał, straszył, ale Kasia nie reagowała. Patrzyła na niego całkiem obojętnie.
– Skończyłeś już? To idę do siebie, muszę jeszcze odrobić język polski – stwierdziła i poszła do swojego pokoju.
Tak, jakby się nic nie stało.
Nie wiedzieliśmy, co robić. Zaczęliśmy szukać pomocy na forach internetowych. Okazało się, że takich rodziców jak my, jest wielu. Ktoś podał nam numer poradni rodzinnej. Zadzwoniłam już następnego dnia i umówiłam się na spotkanie z psychologiem.
To nasza wina
– Takie dziewczyny mają zaburzony system wartości – usłyszałam od terapeuty. – Brakuje im kontroli rodziców, ich miłości, zainteresowania. Czują się samotne, więc szukają akceptacji. Najpierw wśród koleżanek z klasy, a potem razem z nimi, w centrach handlowych. Chcą czuć się ważne, podziwiane. A seks ze sponsorami jest tylko narzędziem, którym się posługują, by osiągnąć cel.
Byłam zdruzgotana. Nagle zrozumiałam, gdzie z mężem popełniliśmy błąd. Pochłonięci pracą zapomnieliśmy o córce. Myśleliśmy, że wychowa się sama. Byliśmy przekonani, że do szczęścia wystarczy jej wysoki standard życia, dobra szkoła. A ona potrzebowała nas...
Wiem, że czasu nie można cofnąć. Ale zrobimy wszystko, by nasza córeczka wyszła na prostą. Wiem, że nie będzie to łatwe, przed nami wiele miesięcy terapii. Od pewnego czasu chodzimy na nią całą rodziną. W trakcie niezwykle trudnych i czasem bardzo bolesnych rozmów próbujemy odnaleźć drogę do siebie...
Zgodnie z zaleceniem psychologa, odizolowaliśmy Kasię od dotychczasowych przyjaciół i życia, które do tej pory prowadziła. Przenieśliśmy ją do innej szkoły, codziennie odwozimy ją i przywozimy z lekcji, popołudniami nie pozwalamy wychodzić z domu. Zabraliśmy jej komórkę i laptopa.
Przez pierwsze dni protestowała. Na przemian płakała i wściekała się, zachowywała się jak jakiś narkoman na detoksie. Groziła, że ucieknie z domu. Ale nie uciekła. I wścieka się coraz mniej. Może więc jest nadzieja?
Czytaj także:
„Ja i córka byłyśmy w ciąży w tym samym czasie. Miałam 41 lat i było dość późno na dziecko”
„Nic nie wiedziałam o mojej córce, traktowała mnie jak zło konieczne. Przypadek sprawił, że poznałam jej chłopaka”
„Myślałam, że zemdleję, gdy na filmie zobaczyłam córkę z chłopakiem w niedwuznacznej sytuacji. Co za wstyd”